Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Czarne i białe cz 1

Białe i czarne

                                                                       Wstęp

Świat, w którym żyjemy, jest pełen przeciwności. Na biegunach jest zimno, a w okolicy równika gorąco. W pewnym rejonie Chile nie padał deszcz od czterdziestu lat, natomiast na Hawajach pada jedenaście metrów na rok. Oczywiście największe ekstrema dotyczą ludzi. Są dobrzy i źli. Mądrzy i głupi. Leniwi i bardzo pracowici. Pesymiści i niepoprawni optymiści. Wierzący i ateiści.  
Pośród kolorów, które postrzegamy, istnieje czerń i biel. Z punktu widzenia fizyki czerń to stan, który pochłania światło, biel jako coś przeciwnego, bo odbija światło. Z punktu psychologii biel oznacza czystość, czerń coś przeciwnego. W tytule użyłem tych dwóch słów dla określenia ludzi. Oczywiście nie ma to nic wspólnego z kolorem skóry.

Jaka ludzka cecha jest najważniejsza? Mądrość? Dobroć? A może nie ma jednej najistotniejszej wartości? Może o tym, jaki jest człowiek, decyduje kilka wspólnych cech, a może wszystkie?
A co, jeżeli mówimy o ciemnej stronie człowieka? Które sprawy decydują, że ktoś jest zły? Żądza posiadania pieniędzy czy władzy? A może jedno i drugie? Kłamstwo, zazdrość czy zwykły strach? Może tak jak poprzednio, być może wszystkie te cechy razem? Czy w byciu dobrym ktoś pomaga? A w byciu złym?

                                                            Czarne i białe

Czas bym opowiedział wam o ludziach. Bo może nie wiecie o nich zbyt wiele. Zacznę od bieli.
Średnio jedna osoba na milion jest tą, dla której Bóg utrzymuje ten świat. Te osoby mogą wyglądać na zupełnie normalne i uczciwe. Zwykłe niczym niewyróżniające się w tłumie. Czasem znajdą się jednak w więzieniu wskutek krzywoprzysięstwa innych, ale długo tam nie zabawiają, bo Ten, który zarządza tym świtem, pokieruje innymi, zwykłymi dobrymi ludźmi, że los tamtych szybko się odmieni. Dla takich jednostek Pan całego stworzenia gotowy jest zniszczyć tysiące lub w wyjątkowych wypadkach i miliony. Nie znaczy to, że wszyscy tamci są już osądzeni. Nie. Faktem jest, że te wybrane osoby są nieskazitelne pod każdym względem. Nie popełniają jednej złej rzeczy. Nawet najbardziej popularnej. Czyli nigdy nie kłamią. Otóż kłamstwo jest tym, co odróżnia ludzi od Boga. Człowiek, który chociaż raz w życiu skłamał, jest kłamcą. Według oceny Boga, wszyscy jesteśmy kłamcami.
Tamci w zasadzie są ludźmi, ale tylko z nazwy. W prawdzie jest Boże odwzorowanie w ludzkim ciele. Skoro jest, nas teraz 8 miliardów oznacza, że tych wybranych jest tylko osiem tysięcy.
Odrobinę więcej jest tych złych. Zupełnie złych. Nie powiem wam dokładnie ile. Są to ludzie, którzy znowu są tylko nimi z powodu ciała. Po czym ich można poznać? Po tym, co charakteryzuje człowieka. Po posiadanym sumieniu. W większości to ludzie bardzo bogaci. Tak zamożni, że milioner przy nich to biedak. Są w cieniu, ale nie zawsze. Mają pod sobą korporacje, grupy bankowe. Potrafią wyglądać na dobrych ludzi i doskonałych ojców, bo w większości to mężczyźni. Dbają, by ich dzieci jadły biologiczne, najlepsze jedzenie, a nie zwracają najmniejszej uwagi, że trują miliony. Sprawiają, że ich dzieci chodzą do najlepszych prywatnych szkół, gdy inne są niewolnikami w ich fabrykach.
     Troszkę większą grupą, od pozbawionych sumienia, stanowią ludzie, którzy są dobrzy. Nie są przekupni i nigdy nie odwrócą się od jasności. Często są to zwykli ludzie, pracują w wymiarze sprawiedliwości, który oczywiście sprawiedliwy nie jest. Od tej najmniejszej grupy dobrych, odróżnia ich czasem kłamstwo, czasem inne małe przewinienie, zwykła nieprzemyślana pomyłka.

     Większą grupą stanowią pomocnicy demonów. Oni mają sumienie, ale nie na wiele im się to przydaje. To ci, którzy służą tamtym zupełnie złym. Wykonują czarną robotę, za większą lub mniejszą opłatą. Czasem posiadają bogactwo, ale nie zawsze. Wierzą, że to co czynią, jest słuszne i być może zostanie to im wybaczone. Niemniej jednak również jak powyżsi źli, z ludźmi mają mało wspólnego.
     Następna grupa liczy miliony. To z kolei ci, którzy pracują dla tych drugich. Czynią i dobro i zło. Jednak zło przykrywa ich dobre uczynki. Biadolą nad ciężkim i niesprawiedliwym życiem, ale sami są jego kowalami.
     Największą grupę stanowią obojętni. Nie moją rzeczą ich oceniać. Czasem chcą czynić dobro, ale pod wpływem nacisków, zaprzestają. Cieszą się z dobra, ale akceptują zło. Nie chcą go czynić, ale czynią. Mówią sobie: mnie okradają to i ja będę kradł. Mnie oszukują i ja oszukam. Fuck them! Tak mówią o innych, a nie wiedzą, że dotyczy to ich!
     No i tak doszedłem do ostatniej grupy, o ile można nazwać grupą, mnie. Nie jestem ani dobry, ani zły. Nie pracuję za pieniądze. Nie jestem przekupny, nie można zaproponować mi posady, pięknej dziewczyny ani niczego materialnego. Niczego niematerialnego też nie można mi zaoferować.
Nie robię również niczego dobrego. Ja tylko odbieram jedną rzecz, której nie można kupić za żadne skarby. Dech życia. Czy mam sumienie? O tak. Większe niż wszyscy inni razem, ale z racji mojej funkcji, to nie ma tak wielkiego znaczenia. Czy jestem człowiekiem? To zależy od tego, jak zdefiniować dumne imię: CZŁOWIEK. Odpowiem na to pytanie. Nie jestem człowiekiem.
Ta historia jest o was wszystkich. Jedną z wielu, które dzieją się od tysięcy lat. W każdym miejscu na Ziemi.
*

– Co za upał.
Mike przetarł pot z czoła. Jego kombinezon miał wszystkie kolory brązu i czerni. Poukładał narzędzia do czerwonej szafki i zamknął szufladkę na małą kłódkę. Ufał kolegom, ale przezorny zawsze ubezpieczony. Pozostała piątka mechaników również postępowała podobnie.
     Mężczyzna skończył kilka tygodni temu trzydzieści siedem lat. Z żoną o imieniu Tracy miał dwójką córek, a mieszkali w średnio zamożnej dzielnicy San Francisco, gdzie wszystkie domki wyglądały podobnie. Jego dwa lata młodsza małżonka pracowała kilka mil od domu, w małej agencji ubezpieczeniowej.
     Umył dokładnie ręce, specjalną pastą z drobinkami usuwającymi smar i zwykły brud. Mimo rękawiczek ręce zawsze musiał umyć. Po tej czynności dokładnie je wytarł w brązowy papier. Dopiero potem poszedł do drugiej łazienki i umył je normalnym mydłem. Wytarł bawełnianym ręcznikiem i dopiero wtarł krem z dużą ilością witaminy A+D. Zdjął roboczy strój i ubrał zwykłe ubranie. Jeansy, bawełnianą koszulkę i dobrej klasy włoskie buty z jasnobrązowej skóry. Spojrzał na jednodniowy zarost na twarzy. Uczesał czarne, krótkie włosy i założył okulary firmy Ray–Ban, za które dał ponad dwieście dolców.
Zapukał do biura.
– Hej, Jane. Ty wciąż tutaj? – uśmiechnął się do dziesięć lat młodszej brunetki.
– Stary już wyszedł – odezwała się z uśmiechem na buzi.
Jej jasnozielona bluzka ładnie z kontrastowała z lśniącym brązem opalenizny.
– Nowy tatuaż?
Wizerunek pięknego motyla wytatuowano na górze ramienia Jane. Motyl siedział na rozwiniętej główce czerwonej róży.
– To już trzeci.
– Trzeci? Widziałem poprzednio jakiś wschodni napis w pobliżu twojego pasa.
– Pępka. Nie musisz się krępować przy wymawianiu takiego słowa. A kiedy dostrzegłeś? To, co widziałeś, znaczy pokój w języku arabskim.
– Nie jesteś muzułmanką? – zdziwił się Mike.
– Nie jestem. A kiedy to widziałeś? – uśmiechnęła się zalotnie.
Mężczyzna poczuł się lekko zawstydzony.
– Ech, zawsze się wygadam. W zeszłe lato. Przyjechał po ciebie chłopak. Zobaczyłem, bo miałaś na sobie krótką koszulkę.
– To już nie aktualne, z nim. Nie uwierzyłbyś. Wolał chłopców, a taki był wrażliwy i dobrze ułożony. Ty wolisz kobiety, prawda?
– Zdecydowanie. Mam trzy w domu.
– Poważnie? Masz dwie córki?
– Siedem i jedenaście lat. – Mike starał się unikać spojrzenia brunetki.
Podobała mu się w ten zwykły sposób, w końcu był facetem. Jednak wiedział, że nie ma żadnych mokrych myśli. Z żoną wszystko układało się świetnie.
Jane patrzyła mu w oczy.
– Co jest, Jane? Czemu tak patrzysz? – W końcu skierował wzrok na twarz młodej kobiety.
– Nie jesteś ciekawy gdzie mam trzeci obrazek?
Mechanik coś odczuł. Okej, Jane była bardzo ładna i w jego typie. Brunetka o smukłym ciele i średnim biuście, ale na tym koniec. Kochał żonę i przepadał za swoimi skarbami.
– Domyślam się, ale wolę nie wiedzieć dokładnie. Chciałem przekazać Georgowi, że jutro przyjdę dwie godziny później. Idę z Susan do dentysty, a Tracy ma jakieś ważne zebranie i nie może się spóźnić, dlatego ja muszę z pojechać z córką.
– Oczywiście Mike, przekażę. Wiesz, że przychodzę pół godziny później od ciebie i reszty chłopaków...
– Ale pół godziny przed nim, prawda?
– Jeżeli jest na czas, a nie musi, bo to jego warsztat. To miłego dnia i powodzenia dla córeczki. Sama strasznie boję się dentysty.
     Mike uśmiechnął się i chciał zabrać dłonie z biurka, ale Jane położyła swoją na jego silnym i żylastym przedramieniu.
– Gdybyś chciał wiedzieć, co przedstawia trzeci tatuaż, to daj znak.
Brunet poczuł elektryczny prąd. W pierwszej chwili chciał jej powiedzieć coś ostrzej, ale zrezygnował.
– Miłego dnia – rzekł tylko.
Wyszedł, a Jane skarciła się w duchu. Podobał się jej już dawno, ale przecież wiedziała, że ma żonę, którą kocha. Postanowiła uważać na przyszły raz, bo uznała, że zachowała się nieodpowiednio.
     Otworzył drzwi pilotem. Czarny Suburban lśnił w słońcu. 
,,Czego ona chce”? - pomyślał.
Wsiadł do dużego SUV i po chwili wmieszał się w resztę pojazdów. Czekało go trzy kwadranse jazdy. Przez jego głowę zaczęły przelatywać różne myśli. Jak dzieci, co będzie na obiad. Jak wypadnie jutrzejsza wizyta u dentysty. Czy powinni wziąć  z żoną większą polisę na życie i inne wypadki jak sugerował agent Maverick, w zeszłym tygodniu. Starał się nie myśleć o Jane, lecz ta myśl uporczywie wracała.
     Widział jej nienaganne uzębienie, ilekroć się uśmiechała przy nim. A zdarzało się to często, prawie zawsze. Zachowywała się bardzo przyzwoicie dla klientów i jeszcze bardziej dla reszty pracowników. Wiedział, że z George łączyły ją chłodne, ale poprawne stosunki. Szef doceniał jej pracę, a ona respektowała go jako właściciela.
     Mike starał sobie przypomnieć czy kiedykolwiek zrobił coś lub powiedział, co mogło świadczyć, że mu się podoba. Oczywiście wiedział to, że tak jest. Jednak nie znalazł pozytywnej odpowiedzi na zadane sobie pytanie. Jane nie paliła ani zwykłych, ani elektronicznych papierosów. Nigdy nie czuł od niej alkoholu. Mężczyzna mimo pracy przy smarach miał dość dobry zmysł powonienia.

     Z 580 wjechał na Edwards ave i w końcu Sunnymere ave. Skręcił w lewo w Altamont ave. Mieszkał bliżej Hillmont dr.
     Tu wybrali dom, żeby nocne odgłosy z autostrady 580 nie przeszkadzały im w spaniu. Osiedle Millsmont uważali za spokojne. Niedaleko, park przy Mac Arthur bulwar miał trochę zieleni, ale nie chodzili tu na spacery z powodu znajdującego się tam cmentarza o nazwie: ,,Evergreen”.
     Najbliższy park dla dzieci znajdował się kilka mil od ich domu. ,,Leona park”. Najlepiej można dojechać do jego domu, omijając 580, jadąc Mac Arthur, bezpłatną autostradą, a potem należało skręcić w Keller ave, przejechać pod autostradą i już być w domu. W prostej linii odległość nie przekraczała trzech mil.
     Dojechał za piętnaście szósta. Postawił wóz na wjeździe do garażu i zaraz po wyjściu usłyszał kłótnie. Susan kłóciła się ze starszą Lorri.
Młodsza córka miała ciemne włosy jak on, chyba również po dziadku, a Lorry ciemniejsze niż miedź, a jaśniejsze niż orzech. Zielone oczy i piegi na jasnej buzi robiły z niej małą księżniczkę. Przypominał do złudzenia żonę.
– Specjalnie pchnęłaś mnie, ty piegowata maszkaro.
– Jesteś pokraką i nie potrafisz nawet skakać na siatce.
,,Że też muszą się kłócić” - pomyślał ojciec. Zanim dotarł do drzwi garażu, usłyszał łagodny głos Tracy.
– Tata wam kupił trampolinę, żebyście się ładnie bawiły, jeżeli to ma być źródło sprzeczek, to zawsze możemy oddać.
     Nie usłyszał natychmiastowej odpowiedzi, więc pomyślał, że się teraz zastanawiają.
Wszedł przez garaż. Buick La Cross wyglądał dobrze. Ciemnozielony, pod kolor oczu Tracy. Lubił jej miedziane włosy.
Starał się dzielić równo swoją miłość do córek, chociaż wiedział, że odrobinkę bardziej kocha Susan. O taki mały ułamek, że ciężko by to można zobaczyć nawet przez mikroskop.
     W domu pachniało miło. Tracy gotowała co drugi dzień. Dzieci przywoził szkolny autobus o żółtym kolorze. Od trzeciej do piątej zatrudniali córkę koleżanki Tracy z sąsiedztwa, siedemnastoletnią Alison, aby zajmowała się ich pociechami. Ali była dobrą i uczciwą dziewczyną, od momentu zatrudnienia nie mieli z nią żadnych problemów, a córki ją bardzo lubiły.
Dziewczynki weszły do domu z matką. Lorri zobaczyła go pierwsza i wskoczyła mu na ręce. Susan czekała na swoją kolej.
– Hej tatusiu – powiedział młodsza, kiedy już rękami trzymała się go za szyję, a jej nogi oplatały mu biodra.
– Co tak ponuro Su?
Dziewczynka popatrzyła na mamę, a potem na siostrę.
– Miałyśmy małą sprzeczkę na trampolinie.
– Małą? – zdziwiła się zielonooka. - Nazwała mnie piegowatą poczwarą.
– A ty wyzwałaś mnie od pokrak! Przez tego bolącego zęba straciłam równowagę.
– Powiedziałaś mamie, że cię popchnęłam!
– Tak mi się zdawało. Jestem mniejsza i nie wiem tak dobrze, jak ty. I to nie była poczwara, tylko maszkara. Przepraszam. Lubię twoje piegi.
Mały gniew ustąpił z buzi Lorri. Podeszła do młodszej siostry i ją przytuliła.
– Nigdy bym cię nie popchnęła, siostrzyczko.
– Czyli już nie ma kłopotu. Patrzcie, co kupiłem na deser - odrzekł ojciec.
Postawił pudełko z ciastkami. W środku zapakowano jabłecznik, sernik i dwa ciastka z kremem i truskawkami.
– Tatusiu czy pojedziemy na rowerach, po obiedzie? – zapytała Lorri.
– Jak damy radę. Co tam w szkole, łobuziaki?
– Dostałam piątkę z matmy, a Su oberwała dwójkę. ( w szkołach amerykańskich czasem stosują stopnie, częściej procenty).
– To jak to jest? Jesteś dobra z tego przedmiotu, a siostra kuleje? Co się stało, Wróbelku? - zwrócił się do młodszej.
Nazywał ją tak, bo lubiła, a powstała, bo od piątego roku życia dokarmiała te popularne ptaki.
– Coś mi się pomyliło, a klasa mnie zdenerwowała i nie mogłam się poprawić. To wszystko przez ten bolący ząb.
– Tak, jutro pan dentysta załata dziurkę i będzie dobrze. To dziwne, że nie zauważył tego wcześniej. Chyba ograniczymy cukierki.
– Ale ciastko będę mogła zjeść? – zapytała młodsza z lekko smutną miną.
– A nie będzie bolało? – zapytała Tracy.
– Chyba nie.
– Pomożecie mamie przygotowywać obiad, bo tata jest pewnie zmęczony – zwyrokowała mama.
– Nie tak bardzo, ale chciałbym się umyć i nie przegapić pyszności, które przygotowałaś – odrzekł mężczyzna.
– Dobrze, kochanie. Masz dziesięć minut.
     Widział, że jest już zgoda, więc mógł spokojnie się umyć. Kąpiel odjęła mu większość zmęczenia. Założył inne ubranie. Podobne spodnie i innego koloru koszulkę. Kiedy zszedł na dół, wszystko stało już na stole. Zupa w dużej białej wazie porcelany i podobnej klasy talerze. Zestaw stołowy, dostali na ósmą rocznicę ślubu, trzy miesiące po urodzinach Susan.
Obiad smakował wyśmienicie. Jarzynowa zupa i pierogi z serem, ziemniakami i cebulą. Na deser Tracy podała sok z żurawin i oczywiście ciastka. Nie dostrzegł bólu na buzi swojego Wróbelka.
Spojrzał na zegar. Dochodziła siódma. Robiło się ciemno około dziewiątej.
– Rowery czy gra w karty?
– Rowery – usłyszał równo od obu pociech.
– To za dziesięć minut zbiórka w garażu.
     Pobiegły do swojego pokoju. Mieszkały razem. W przyszłym roku rodzice planowali zlikwidować pracownie Tracy na rzecz Lorri, ale pozostawało to jeszcze w formie planu.
Podszedł z Tracy do sypialni. Ubiory na rowery mieli w szafie zaraz obok sypialni. Buty i kaski leżały w garażu. Wszyscy mieli rowery jednej firmy, Opus. Rowery ojca i mamy miały aluminiowe ramy, pojazd Lorri również, a Susan z węglowych spieków. Kosztował tyle, co aluminiowy to Mike nie zastanawiał się ani chwili. Starsza tylko dwa dni kręciła nosem. Kochała siostrę i szybko jej przeszła mała, dziecięca zazdrość.
Mike obiecał jej za dwa lata, szybki road bike, cały z karbonu.
     Czekali jedną minutę na Susan. Wszyscy mieli błękitno–czerwono–czarne kostiumy. Kask najmłodszej pokrywały namalowane kwiatki, pozostałej trójki wyglądały bardzo profesjonalnie, w kolorach flagi Francji.

– Jedziemy ostrożnie. Ja jadę pierwszy, mama na końcu, uważamy na światłach i przejściach dla pieszych – powiedział Mike.
Po chwili wyjechali.
     Na dworze panowała typowa pogoda jak na koniec maja. Przejażdżka się udała bez żadnych niespodzianek. Mieli jedną przerwę na spokojne wypicie płynów. O ósmej dwadzieścia już stali pod garażem.
Pozostało mycie, małe kanapeczki i spanko. Rodzice czynili starania, by córki zasypiały przed dziesiątą. Z racji, że Mike miał dziewczynki, wieczornego mycia dopilnowywała żona. Kiedy za dziesięć dziesiąta leżały już w łóżkach, ojciec poszedł dać im buziaki na dobranoc.
– Zmęczone to zasną szybko – zawyrokowała Tracy, kiedy wrócił do salonu.
– Wizyta jest o ósmej. To bardzo rano. Może pomyślimy o zmianie dentysty?
– Czemu, Mike? Dlatego, że nie dostrzegł potencjalnej dziury? Nawet nie wiemy powodu bólu? Jest dobrym lekarzem...
– Nie miał wolnej godziny trochę później?
– Nalegałeś jak najszybciej. Miał, w piątek o dziesiątej. Powiedziałeś w pracy?
– Tak, zostawiłem wiadomość dla Georga, że przyjdę później.
– Idziemy do sypialni? – zapytała Tracy.
– Jesteś już śpiąca?
– Nie powiedziałam, że chcę spać – uśmiechnęła się delikatnie.
– Jasne, tylko odczekajmy chwilkę.
– Oczywiście mój rycerzu.
     Kiedyś oglądali jakiś film z okresu średniowiecza i żona wspomniała, że chciałaby mieć swojego rycerza, a Mike odrzekłem, że nim jest i tak już zostało.
Około jedenastej zaczęli miłosne gody. Tracy przypominała łagodny wiaterek, a innym razem huragan. Dzisiejszego wieczoru tak ją właśnie odebrał.
– Dzisiaj przypominałaś wulkan – szepnął.
– Chyba lubiłeś swoją Wisienkę?
– Zawsze kocham moją Wisienkę – szepnął i pocałował w usta.
– Jesteś wspaniałym mężem i cudownym ojcem. Kocham cię.
Cóż lepszego mógł usłyszeć?
                                                                        *
Budzik darł się niemiłosiernie. Zgasił go już całkiem przytomny. Zwykle tak wstawał albo i wcześniej. Musieli wyjść z Susan za piętnaście ósma. O tej porze przyjeżdżał autobus i zaraz potem Tracy jechała do pracy. Pracowała do czwartej i wracała za piętnaście piąta.
– Obudzisz ją o siódmej, chyba wystarczy. Ja przygotuję śniadanie – powiedział.
– Dobrze, kochanie – dostał małego buziaka.
Za dziesięć minut, już ubrany, robił grzanki. Gotował wodę i zaczął robić kanapki do szkoły dla córeczek. Wszystkie trzy jego panny dotarły do kuchni dwadzieścia pięć po siódmej.
– Wyspałyście się słonka? – zapytał.
– Tak tatusiu – odrzekła młodsza.
Lorri tylko kiwnęła głową. Podszedł do niej i pogładził ją po głowie.
– Coś nie tak, skarbie?
Popatrzyła na niego.
– Tatusiu, kochasz mnie?
Poczułem się dziwnie. Czyżby wyczuła tę niedostrzegalną różnicę?
– Oczywiście kochanie! Co ci przyszło do główki?
– Nic, tylko chciałam wiedzieć.
Susan chyba nic nie usłyszała. Spojrzał porozumiewawczo w oczy Tracy.
Jedli pospiesznie śniadanie. Zrobiła się za dwadzieścia ósma.
– No, musimy już lecieć. Po dentyście odwiozę Susan do szkoły – powiedział.
– Dobrze, Mike. Miłego dnia. Kocham cię.
– Ja ciebie też, najdroższa.
Zobaczył wzrok Lorri. Czyżby i o to jej chodziło? To nie było możliwe. Spojrzała tak dziwnie, że postanowił zapytać od razu.
– Coś nie tak, córeczko?
– Czuję się dziwnie, tato.
– Boli cię coś? – zapytała Tracy.
Od razu pomyślał, że chodzi o kobiece sprawy, ale Lorri rozwiała ich wątpliwości.
– To jest raczej taki stan... Boję się.
Obydwoje z żoną popatrzyli na siebie.
– Czego się boisz, kochanie?
– Nie wiem – odrzekła tylko.
– Porozmawiamy wieczorkiem. Teraz tata musi jechać z twoją siostrą do dentysty.
– Dobrze tatusiu. Uważaj.
Podeszła do ojca i mocno go przytuliła. Czuł, że coś jest nie tak, ale nie wiedział co. Pożegnał żonę krótkim pocałunkiem. Zerknął dyskretnie na Lorri. Tym razem starsza z pociech patrzyła w okno.
– To lecimy.
     Jego kobiety pomachały mu na pożegnanie.
Dojechali do doktora Fallgraffa za pięć ósma. Córka nie wyglądała na wystraszoną. Klinika wyglądała czysto. W poczekalni usiadł na dość wygodnym krześle i zaczął oglądać gazety. Córka wyszła z gabinetu za piętnaście dziewiąta. Wyglądała dzielnie i wcale nie wystraszona.
– Z ząbkami córki wszystko dobrze. Czasem nerwy reagują bardzo dziwnie. Miała maleńką dziurkę w całkiem innym miejscu. Bardzo daleko od nerwu i od bolącego rejonu. Jeżeli będzie się skarżyć nadal, zrobimy kompleksowe badania.
– To dziwne... Czy czasem tak jest?
– Bardzo rzadko, ale tak. Nic pan nie płaci.
– Och, naprawdę? Bardzo dziękuję.

O dziewiątej jego odważna córcia siedziała w samochodzie. Miał zapalić samochód, kiedy zadzwoniła jego komórka. Zanim zerknął kto, pomyślał, że to pewnie Tracy. Na ekranie zobaczył imię Alison.
– Halo. Co się stało Ali?
– Panie Celvenn... Pana żona... Ktoś porwał Lorri! – usłyszał płacz.
– Co ty mówisz Alison! Moja żona pewnie jest już w pracy, a Lorri w szkole.
– Nie. Proszę przyjechać. Zawiadomiłam na policję. Pani Tracy...o mój Boże!...
     Mike wcisnął pedał gazu do podłogi. Sprawdził tylko, czy Susan jest dobrze zapięta. Kiedy dojechał pod dom, zobaczył już z daleka grupę ludzi. Dojeżdżał też policyjny wóz, po chwili drugi i trzeci. Dostrzegł Alison. Podbiegła zapłakana.
– Zostań z Susan. Nie wychodźcie z woz – powiedział do nich, kiedy pomoc do dzieci znalazła się już w środku.
Roztrzęsiony wyskoczył z samochodu. Po sekundzie znalazł się na wyjeździe z garażu. Tracy leżała w kałuży krwi. Na jej jasnej bluzce w dostrzegł czerwoną plamę. Kobieta jeszcze żyła. Mike podbiegł do leżącej na betonie żony.
– Porwali Lorri...
– Kochanie, wszystko będzie dobrze...
– Znajdź ją. Proszę! Kocha...
     Jej oczy zgasły. Poczuł, że ktoś dotyka jego ramienia. Dwóch sanitariuszy zabrało Tracy na nosze. Widział jak przez mgłę, że próbują reanimować, ale czuł, że to nic nie da. Wstał i nie zważając na oficera policji, podbiegł do swojego wozu. Alison płakała i tuliła Susan.
– Jaki samochód? Kto to zrobił?
– Czarny Mercedes, taki większy. Mężczyzna miał trochę mniej lat niż pan. Śniady. Strzelił raz i zabrał Lorri. Chyba jej coś zrobił, bo zaraz wziął jej bezwładne ciało na ręce, wrzucił tylne siedzenie i odjechał.
– Skąd to wiesz? – zapytał trzeźwo.
– Miałam iść na drugą lekcję. Właśnie wychodziłam z domu i popatrzyłam w kierunku pana domu. Tak mi przykro.
Zaczęła płakać. Do Suburbana podszedł oficer.
– Jestem porucznik Dorian Carmel. Chciałbym zadać kilka pytań.
Zamiast odpowiedzieć coś policjantowi, Mike odwrócił się do Ali.
– Zaopiekuj się Susan.
Odwrócił się do oficera.
– Niech pan zapewni im ochronę. Ktoś chciał porwać właśnie Lorri. Proszę nie dopuścić, by mojej drugiej córce i opiekunce coś się stało. Alison, pan oficer się wami zajmie. Ja muszę szukać mojej Lorri, obiecałem żonie.
Dziewczyna stała, trzymając Susan na rękach.
– Córeczko, znajdę twoją siostrę – rzekł.
Zanim Dorian zdołał zareagować, Mike ruszył z piskiem opon.

                                                                          *
Ta planeta jest pełna bólu. Widzę to cały czas. W dnie i w nocy. Nie miałem wyboru i odebrałem dech życia Tracy. W tej samej sekundzie na całej Ziemi umarło trzy osoby. Zostawiłem moją duchową część na stanowisku, a sam zrobiłem coś, co się jeszcze nie zdarzyło w historii świata. Z jakiegoś powodu On to zaakceptował. Czy zrobiło mi się żal Mika albo Susan, lub w końcu Lorri? Nie. Z jakiegoś powodu, którego sam do końca nie rozumiałem, postanowiłem pomóc ojcu dziewczynek. W tej właśnie chwili sprzeciwiłem się mojemu jedynemu prawu, które zawsze przestrzegałem, jednak jak już stwierdziłem wcześniej, On to zaakceptował. Mike nie miał najmniejszych szans, by znaleźć córkię. Wiedział od Alison, że porywacz jechał Mercedesem. Mógł to być model SEL lub S. 430, 500 czy 550. Nie miał najmniejszych szans. Cała policja San Francisco miała minimalne szanse, właściwie też zerowe.  
     W tym momencie, kiedy się zdecydowałem pomóc, Lorri znajdowała się już w innym wozie, a ten jechał do portu. Człowiek, który wykonał zlecenie, zrobił, co powinien. Zabił matkę i porwał jej córkę. Został ze wspólnikami ich niecnego planu w domu. Czarny Lexus 570LX już jechał z innym kierowcą i ciągle nieprzytomną dziewczynką w kierunku oceanu. Zanim do tego doszło, wymiana żywego towaru odbyła się w garażu. Tylko jedna kamera zarejestrowała, jak Mercedes 500 S wjeżdża do garażu, a dosłownie minutę później, wyjechał stamtąd Lexus.
     Czarny Suburban jechał jak szalony do pierwszych świateł. Mike doszedł już do zmysłów. Nie miał pojęcia, gdzie ma jechać. Dodatkowo zostawił córkę policjantom. Do jego głowy dotarła myśl, że jest bez szans.
– Boże, pomóż mi. Proszę!
Może Pan wiedział o tym. Pewnie, tak, bo on wie wszystko, ale ludzie proszą go o coś w każdej sekundzie. Obiecują Mu milion rzeczy. Niektórzy dotrzymują obietnic, inni nie. On ma swój plan i nie jest z tych, co zmieniają postanowienia. Mogłem dotrzeć do Lexusa. Miałem moc, spowodować by kierowca nacisnął hamulec. Potem mogłem sprawić, że naciśnie klakson, a jego ciało dozna paraliżu. Mógłbym zrobić inaczej. Jeszcze prościej. Mogłem przekazać całą i zdrową Lorri w ręce strapionego ojca. Nie mogłem wrócić życia, jej matce, to wiedziałem od razu. Bo ja od wielu, wielu tysięcy lat odbierałem, a nie przywracałem. To mógł zrobić tylko On, ale nie zrobił i dopuścił do tego co się zdarzyło. Czasem wiedziałem, jaki jest Jego plan, ale tylko czasem... Nie teraz.
     Znalazłem się tuż przed wozem Mika. Zapaliło się zielone światło, a on ciągle stał. Rozległy się sygnały klaksonów. W końcu mnie dostrzegł. Wyglądałem na trzydzieści lat, zwykły mężczyzna w dobrej kondycji. Ani specjalnie przystojny, ani bardzo brzydki. Ot zwykły człowiek, który zmarł dwie sekundy wcześniej w wyniku wybuchu bomby o dziesięć tysięcy kilometrów stąd, w Jemenie. Podszedłem od strony pasażera i stanąłem przy drzwiach, a Mike otworzył okno.
– Mogę wsiąść? – zapytałem.
– Szukam mojego dziecka. Ktoś mi porwał moją córeczkę, a cześniej zastrzelił żonę. Nie wiem gdzie jej szukać!
– A chcesz ją znaleźć?
     Wyglądało, że zadałem głupie pytanie, ale podczas silnego stresu ludzie mówią dziwne rzeczy, a ja potrzebowałem jego zgody na pomoc.
– Tak. Poza tym żona prosiła mnie o to w swoim ostatnim słowie. Prosiłem Boga...
– To nigdy nie zaszkodzi. Wiesz, kto zabił twoją żonę?
– Nie mam pojęcia. Opiekunka moich córek widziała czarnego Mercedesa. Mężczyzna strzelił raz prosto w tors, blisko serca i porwał córkę.
– Jedź, bo zastawiasz drogę. Będziesz musiał użyć innego samochodu, bo ten wkrótce zatrzyma policja. Druga córka jest bezpieczna?
– Tak, zostawiłem ją z Allison, pod opieką detektywa Doriana Carmela.
– Porucznik Carmel to uczciwy glina. Będzie je dobrze pilnował.
Mike spojrzał na mnie. Jak na człowieka w silnym szoku reagował doskonale.
– Nie mówiłem, że Carmel jest porucznikiem. Skąd pan to wie?
– Znam go trochę – odrzekłem.
Spodziewałem się dalszych pytań.
– Dlaczego zatrzymała się pan przed moim wozem?
– Chciałem porozmawiać.
– To dziwne, bo sekundę wcześniej prosiłem Boga o pomoc.
– Już to mówiłeś. Jedź do portu. Co robisz zarobkowo?
Wiedziałem, że odpowie prawdę, ale musiałem zagaić rozmowę. Miałem do niego inne, bardziej osobiste pytania.
Ruszył.
– Port jest wielki. Ty coś wiesz, prawda?
– Nie odpowiedziałeś na pytanie.
– Jestem mechanikiem samochodowym.
– Czyli masz dostęp do używanych samochodów, ale pewnie tam policjanci już pojechali. Umiesz ukraść samochód?
– Nigdy nie kradłem żadnego.
– Tak, prawda. A w ogóle kradłeś?
– Nigdy... Czasem brałem winogron w dużym sklepie.
– Rozumiem. Widzisz ten stary Buick La Sabre, ten niebieski?
– Tak, widzę.
– Łatwo taki uruchomić, może ktoś zostawił kluczyki w środku, czasem ludzie tak robią.
Mike podjechał blisko Buicka z 1990 roku.
– Ale jeżeli ktoś będzie go potrzebował, a ja mu go zabiorę?
Spojrzałem na niego.
– Twój wóz zatrzymają za kilka minut, poza tym jest szansa, że porywacz wie, jaki masz samochód. Poczekaj. Masz w wozie laptop?
– Mam, skąd wiesz?  
– Zapytałem.
– I co dalej?
– Mam kontakty z policją. Sprawdzę na internecie numery i zobaczymy czy właściciel będzie potrzebował samochodu.
– Takie rzeczy można sprawdzić?
– Policja korzysta z internetu, również. Potrzebny jest tylko kod dostępu.
– A ty go znasz?
– Tak.
Mike sięgnął laptop z tylnego siedzenia.
– Moja biedna Tracy. Bardzo ją kocham. Boże. Moja Lorri...
– Rozumiem, że masz trudne chwile, ale włącz komputer

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i dramaty, użył 5192 słów i 30286 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.