Koledzy zazdrościli mi, rzucając głodne spojrzenia w kierunku mojej rodzicielki, jednak tylko ja wiedziałam, jak trudne życie potrafi mi zgotować.
- Mamo! – krzyknęłam, szukając swojego portfela. – Gdzie są moje pieniądze?
Cisza panująca w domu była irytująca. Spieszyłam się na ostatni autobus do szkoły i nie zamierzałam zamieniać spokojnej podróży na bieg przez płoty pobliskich pól. Zawsze byłam chuda, wręcz wątła, a najcięższą ozdobę drobnego ciała stanowiły okulary w grubych, brązowych oprawkach. Nie musiałam i nie lubiłam biegać.
- Mamo! – powtórzyłam okrzyk, wbiegając do kuchni. – Ma… - Ostatni dźwięk uwiązł mi w gardle, gdy zobaczyłam, dlaczego nie odpowiada. Przez chwilę przyglądałam się krytycznie, by w końcu przełamać wstyd i upomnieć się o swoje. – Mamo, szukam moich pieniędzy.
- Weź sobie z torebki – rzuciła, wracając do napychania ust grubym fiutem ojca.
- Wezmę – rzuciłam sucho. – A odbierzesz mnie ze szkoły? Chciałam wrócić szybciej, bo Mirek chciał przepisać zadania, a potem… - Przerwałam, czując rosnące oburzenie. Ciekawe, czy dyrektorka pochwaliłaby pedagogiczne podejście mojej matki - … mogłabyś… Kurde! mamo, mogłabyś to przestać robić, gdy do ciebie mówię!
- O co ci chodzi – odparła z poirytowaniem, wisząc dłonią na konarze jakby był grubą gałęzią. – przecież cię słucham.
Wróciła do obciągania, jakby smarowała masłem kromkę chleba. Ramiona całkiem opadły, nim odwróciłam się na pięcie, znikając na schodach.
- W cholernej torebce, na cholernej górze, w cholernej sypialni – mruczałam pod nosem, usiłując odnaleźć portfel matki. Zamiast tego trafiłam na różowe kajdanki i gładki wibrator, który odrzuciłam z niechęcią w głąb torebki. – Niech mi ktoś powie, że fajnie mieć matkę – nimfomankę, to wbiję mu ten wibrator w pierś, jak osikowy kołek. Gdzie ten pieprzony portfel…
- Mamo!
- No co jest?! – krzyknęła poirytowana, choć to ja miałam prawo do złości.
- Nie mogę znaleźć i zaraz się spóźnię! – krzyknęłam marszcząc czoło i rozglądałam się po sypialni. – Gdzież ona mogła posiać kasę? – szepnęłam, pytając samą siebie. Schyliłam się pod łóżko, wyciągając spod niego komplet poszarpanej bielizny w kolorze czarnym, sztuk jedna. Zużytą prezerwatywę, sztuk jedna – nie wiem, z kim ona używa gumek – oraz skórzany portfel, również w ilości jednej sztuki. Wygrzebałam z niego pierwszy lepszy banknot i biegiem ruszyłam do szkoły.
- Znalazłam! Podjedź po mnie o trzynastej! – krzyknęłam trzaskając drzwiami i po chwili długim susem wskoczyłam na próg autobusu. Oczywiście w ostatniej chwili.
Otworzyłam plecak, wyjmując z niego papierową torebkę. Przejrzałam zawartość.
- No tak. Banan, kiwi i mango. W sam raz na kompot. Jemu obciąga, a ja mam chodzić pół dnia bez kanapek. Gdyby to chociaż był mój prawdziwy ojciec… - myślałam, ściągając chmury.
- Wolne?
- Nie – bąknęłam bez odwracania głowy.
- Ale przecież… - nie zdążył skończyć.
- Zajęte jak cholera, rozumiesz?! – rzuciłam ze złością, podnosząc głowę.
Patrzył na mnie przestraszony, choć mógłby mnie zgnieść jedną ręką.
- Dobrze, już dobrze – odparł smętnie, kiwając głową.
- Siadaj.
Spojrzał na mnie badawczo.
- Siadaj! – powtórzyłam, uderzając w skórzany fotel. Skinął głową i szybko posadził cztery litery. Wlepiłam wzrok w szybę, udając że podziwiam widoki. Tak naprawdę byłam zła. W cholerę. Na matkę, na ojczyma, na siebie i na tego kolesia, który postanowił się do mnie przybłąkać.
- Zły dzień? – zagadnął ciepło.
- Nie twoja sprawa – wycedziłam nieco spokojniej.
-Wiem. Chciałem być miły i …
- Chciałem, ale… - przerwałam mu, próbując spławić. – No dobrze. Jesteś miły i w ogóle, ale nie jestem w nastroju.
- Rozumiem – westchnął ze zrozumieniem.
- Chodzi o to, że moja matka ma mnie gdzieś – powiedziałam cicho, niby do siebie – zamiast zrobić mi śniadanie, obrabia gałę staremu. Dlatego prawie się spóźniłam i jestem zła.
Spojrzał na mnie pytająco.
- Poważnie. Gdzie się nie obrócę, ta przed nim klęczy i ssie mu pałę. Nie wiem, czy w ogóle potrafi zamknąć usta. Musiałabym sobie połamać szczękę, żeby zmieścić takiego… Co ja w ogóle wygaduję?
- Współczuję - wyszeptał, patrząc na mnie z politowaniem.
- Nie potrzebuję twojego współczucia.
- Ale może chcesz porozmawiać.
Autobus zatrzymał się przed moją szkołą.
- Jak będę chciała porozmawiać, to zadzwonię pod 112, opiszę szczegółowo morderstwo sprzed pięciu lat i wskażę naszą piwnicę jako miejsce ukrycia zwłok – powiedziałam wstając z miejsca. – Nie miej mi tego za złe. Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka. Cześć.
Wyskoczyłam z autobusu nie czekając na jego pożegnanie, wpadając w wir kolejnego dnia na szkolnym poligonie. Przelew beznadziejnych informacji. Kto kogo puknął, kto komu obciągnął, kto spił się do nieprzytomności i który z nauczycieli ma dzisiaj najgorszy humor. Trafiło na Grocha. Fizyka, któremu wyjątkowo podpadłam i czasami wydawało mi się, że nie widzi w klasie nikogo, poza moją skromną osobą.
- Sieradzka… Powiedz no, moja droga, z jakim zjawiskiem mamy do czynienia, gdy…
- Droga to jest opona do samochodu mojej matki, panie psorze.
Nauczyciel stanął jak wryty, zapominając o pytaniu. Zapewne zamieniłby się w słup o kształcie Grocha, gdyby nie ostry dźwięk dzwonka, po którym cała obsada klasy zerwała się do ucieczki. Wrzuciłam zeszyt do plecaka i zarzuciłam go na ramię.
- Droga panno, proszę na chwilę zostać – powiedział surowym tonem Grochu. Zaplótł dłonie za sobą i nerwowo potrząsał głową. Odczekał, aż wszyscy wyjdą z klasy, po czym odezwał się tym cholernym tonem starego belfra.
- Posłuchaj mnie, Sieradzka. Nie od dzisiaj mam z tobą problemy. A ja nie lubię problemów. Co więcej, ty też ich nie lubisz, tylko jeszcze o tym nie wiesz!
- Pan profesor wie lepiej, co ja lubię? – wypaliłam opryskliwie – pan jest taki doświadczony…
Profesor nie musiał się silić na odnalezienie sarkazmu w mojej krótkiej wypowiedzi.
- Młoda damo…
- Nie jestem damą – szepnęłam, wodząc po szyi palcami. – Panną też już mogę nie być, panie profesorze – westchnęłam, wsuwając palec wskazujący w usta. – Chciałby pan sprawdzić? Na pewno by pan chciał.
Zbliżyłam się do niego tak, by znalazł się w zasięgu moich dłoni.
- Więc jak, panie profesorze? – przycisnęłam głosem – sprawdzi pan, czy jestem damą? Czy jestem panną? Czy jestem dziewicą?
Nauczyciel stał w otwartymi ustami. Prędzej spodziewał się bowiem odkrycia na miarę Tesli, niż tego, co mu zgotowała jedna z najgrzeczniejszych uczennic.
- Proszę sprawdzić – wypowiedziałam szeptem i powoli wsunęłam dłoń w spodnie. – Na pewno jestem tam bardzo mokra. Bardzo mokra… I bardzo gorąca, panie profesorze – jęknęłam, wsuwając dłoń głębiej. – Tak bardzo mokra… Pachnąca – jęczałam, lubieżnie oblizując usta.
Grochu zatrząsł się, gdy zauważyłam wybrzuszenie w jego spodniach.
- Panie profesorze… Niech pan się nie da dłużej prosić… Przecież widzę, że pan tego pragnie.
Grochu panicznym ruchem złapał swoją torbę i zakrywając nią napęczniałe przyrodzenie, wyszedł z klasy nie zamykając drzwi. Miałam go z głowy. Przynajmniej na jakiś czas. A jeżeli to nie pomoże, do szkoły wezwą matkę, albo ojczyma. Nie wiem, które dla nich gorsze. Pozostałe lekcje minęły już bez przygód, a trzynasta odbiła się na zegarze wybawieniem.
Oczywiście matka o mnie zapomniała.
Wracałam do domu licząc poszczególne fragmenty chodnikowej kostki, nie myśląc o niczym. Wtedy przypomniałam sobie o chłopaku z autobusu. Był duży, przystojny, czarujący. W dodatku nie uciekł, chociaż zaczęłam od chłosty.
- A może by tak… - pomyślałam, uśmiechając się do siebie.
7 komentarzy
Miron89
Bardzo ciekawy pomysł na opowiadanieTo coś innego..
Sledzik985
Jeśli osoba którą spotkała w autobusie będzie chodziła do jakieś prestiżowej szkoły, przy czym będzie wręcz ideałem i coś między tą dwójką by się rozwinęło.. Byłbym w niebo wzięty. Ale to mój spaczony gust, i nic więcej.. :/
Great
Człowieku pisz książki
nienasycona
Dziękuję, Demonie...Udało Ci się Jestem naprawdę wdzięczna. ..Nieco lżej. .
valkan
Brilliant
nam1988
ciekawe ....
Tomasz
Więcej, więcej...