JoAnna wakacyjną porą, czyli bardzo gorący weekend na RODOS (część 3)

JoAnna wakacyjną porą, czyli bardzo gorący weekend na RODOS (część 3)Zapraszam na epizod trzeci, rozpoczynający niedzielny poranek.

***

ROZDZIAŁ 3/4 - niedziela

*

   "I do południa budzikom śmierć, a po północy niech dzwoni, kto chce. Rano trzeba wstać, rano to jest tak gdzieś po pierwszej, bo później już nie" – podśpiewywałam sobie pamiętny hicior z czasów pierwszej (nie mylić z obecną) młodości, choć po prawdzie nieszczególnie było mi do śmiechu. Nie dość bowiem, że spałam raptem ze cztery godziny – co może nie było niczym dziwnym w okresie królowania owej piosenki na listach przebojów, lecz na pewno nie dzisiaj – to jeszcze głowę rozsadzał mi kac. Moralny. Choć właściwie nie powinien, ale… dobra, po kolei.
   Telefon od „nowego sąsiada”, choć spodziewałam się po nim najwyżej luźnej wieczornej pogawędki, zamienił się nieoczekiwanie w nocne Polaków oraz Polek rozmowy. Nim się oboje zorientowaliśmy, opowiedzieliśmy sobie historie życia od stworzenia świata po podróże międzygalaktyczne, a na koniec zgodnie stwierdziliśmy, że kto wie, ale być może coś z tej znajomości będzie. Tak właśnie – zarówno ja, jak i on zgodnie daliśmy sobie szansę! Na co? Nie mieliśmy tak naprawdę bladego pojęcia.
Zdawałam sobie doskonale sprawę, że wydzwanianie po ludziach o tak nieprzyzwoitych porach grozi co najmniej dostaniem przez ekran po ryju, ale musiałam to zrobić. Musiałam wyrzucić z siebie stres, niepewność i chociaż spróbować ogarnąć jeden wielki burdel w głowie. A jedyną osobą, która mogła mi w tym pomóc, była moja przyjaciółka Edyta.
   Przyjaciółka – to brzmiało… pospolicie. Zwłaszcza w erze liczonych w tysiącach foci z fejsiunia, filmików z tiktoczka czy tam innych transmisji na onlyfansów z najserdeczniejszymi psiapsiółeczkami. Edyta natomiast była kimś więcej. I nie chodziło tylko o truizmy w postaci „ufam jej bezgranicznie”, a bardziej niezbity fakt, że gdybym miała wybrać z całego świata tę jedną jedyną osobę, której powierzyłabym najintymniejszy sekret lub poprosiła o poradę w najbardziej nawet drażliwej sprawie, byłaby to właśnie ona. Tylko i wyłącznie ona.
   Tak czy inaczej, gdy już nasłuchałam się inwektyw pod adresem własnym, mojej matki, połowy dzielnicy oraz kota na dokładkę, mogłam spokojnie przejść do powiedzenia jej wszystkiego, co leżało mi na sercu. No i na paru innych częściach ciała też. A kiedy wreszcie skończyłam, zostałam poproszona o… pójście spać. A jak obie wstaniemy ze świeżymi umysłami, to wtedy znów się zdzwonimy i postaramy wyciągnąć jakieś sensowne wnioski.

*

   Dzwonię więc, tłukąc niecierpliwie łyżeczką w kubek pełen porannego wyrobu mokaczinopodobnego. Już sam widok mej rozmówczyni na ekranie mimowolnie podnosi mi policzki, a gdy i ona się uśmiecha, odpływam. Poważnie. Edyta właściwie nie musiałaby nawet nic mówić, by uczynić mnie szczęśliwą – mogłabym godzinami podziwiać jej niezwykłą, wyjętą wprost z przedwojennej kinematografii urodę jaśnie-pani-co-najmniej-baronowej i choć chwilami odczuwam lekkie kłucie zazdrości, że mnie los zdecydowanie poskąpił tak dystyngowanej elegancji, nieodmiennie jest to jeden z najcudowniejszych widoków, jakie znam. Niemniej nie ograniczam się jedynie do niego, tylko niedyskretnie podpytuję, czy mogę liczyć na jakąś konkretniejszą poradę. Albo przynajmniej sugestię, co powinnam zrobić, bo zaczynam powoli potykać się o własne nogi.
   Zgodnie z obietnicą, dostaję ją. Niekoniecznie taką, na jaką liczyłam, lecz życie nauczyło mnie, by wybierać rozwiązania nie najłatwiejsze, a możliwie słuszne. No i oczywiście zgodne z własnym sumieniem. A przynajmniej teoretycznie, bo z wprowadzaniem ich w życie to już różnie bywa… Tak czy siak, postanawiam przespacerować się ze wszystkimi tymi wątpliwościami, problemami i niedopowiedzeniami. Konkretnie na tę samą działkę, na której wszystko wczoraj się zaczęło.
   Mimo że czuję się już znacznie lepiej niż przed ledwie paroma godzinami, wciąż na dobrą sprawę nie wiem, czego właściwie powinnam oczekiwać – równie dobrze mogę spędzić popołudnie na sprzątaniu altanki w towarzystwie radia, drożdżówki oraz ewentualnie jakiejś zbłąkanej osy, chcącej mi co nieco owej słodkości cichaczem podeżreć, jak i… a tak, owszem, na seksie. Ociekającym jakże zakazaną namiętnością, pełnym ekscytacji poznawaniem siebie oraz nerwowymi spojrzeniami, czy na pewno nikt nas na owych grzesznościach nie nakryje. Na razie jednak wzdycham tylko i skupiam się na tym pierwszym, czekając, aż sąsiad dotrzyma obietnicy i wreszcie się zjawi. Tymczasem dzwony niedalekiego kościoła wybijają dwunastą, a ja wciąż jestem sama. Myślę nawet, czy nie lepiej byłoby zadzwonić, ale nie chcę być nachalna. Trudno, najwyżej ogarnę jeszcze parę drobiazgów i wrócę do domu, zanim zupełnie zmienię stan skupienia.
   Wtem dostrzegam pana spóźnialskiego, idącego ku mnie, jakby nigdy nic. No, prawie, bo dziś jest ubrany w ewidentnie świeżo wyprasowaną koszulkę polo, podkreślającą równie idealnie ułożone włosy, a do tego trzyma w ręku papierową torebkę.
   – Wiem, miałem być wcześniej, ale jeszcze po drodze odwiedziłem wujka – tłumaczy się na powitanie. – Z ciocią już lepiej, ale dzisiaj będę cały dzień sam. I dlatego… chciałbym zapytać, czy może… może byśmy razem usiedli? Kupiłem po drodze coś słodkiego i…
   Nie powiem, że nie odpowiada mi taka propozycja. Nawet bardzo. Bez większego namysłu proszę o pięć minutek tylko dla siebie i czym prędzej lecę się przebrać i choć trochę odświeżyć. I tak właśnie, zrobiona ekspresowo na małomiasteczkowe bóstwo, przysiadam na tej samej ławeczce, na której nie dalej jak wczoraj mało co nie zmolestowałam tego samego młodzieńca, który częstuje mnie teraz świeżutkimi ptysiami. Nie mam pojęcia, skąd je wyczarował w niedzielę, ale zamiast tego wolę spytać o ewentualne przemyślenia w związku z naszą ostatnią rozmową.

   Ja pytam, on odpowiada, po czym zamieniamy się rolami. I choć wciąż lekko odbija mi się porannym moralniakiem, już teraz mogę mieć pewność odnośnie paru podstawowych kwestii. Pierwsza: chłopak stwierdził, że co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr – a skoro tak, nie będzie mi wypominał wczorajszego szczucia cycem. Druga: choć wygląda jak… no właśnie jak chłopak, tak naprawdę ma już za sobą i liceum, i studia, i całkiem bogatą karierę zawodową. I przede wszystkim rozwód. Trzecia: w związku z tym ostatnim jest wolny, z czego wynika bezpośrednio kwestia czwarta: wyraźnie chce mnie bliżej poznać. I nie jest to tylko moje wrażenie, a jego własna deklaracja. Wyrażona na tyle jasno, że zaczynam się zastanawiać, na jak wiele mogę sobie pozwolić. Tym razem z chłodną głową i równie spokojną dupą.
   No, na pewno! Może kiedyś bym tego nie widziała – lub przynajmniej udawała, że nie widzę – ale dziś aż nadto wyraźnie dostrzegam, dokąd to wszystko zmierza. I tak naprawdę tylko od chęci nas obojga zależy, czy zakończymy dzisiejsze spotkanie może i bardzo osobistą, lecz tylko pogawędką, czy tym, nad czym zastanawiałam się już rano.
   Pogryzam kolejną słodkość, popijam już chyba trzecią dolewką mocno schłodzonej herbaty i ostatecznie decyduję, że skoro wczoraj przesadziłam i źle się to dla nas obojga skończyło, to dziś zostawię decyzję komu innemu. Owszem, zasugeruję co nieco, ale tylko troszkę. Ciut-ciut.
   – Chciałabym o coś zapytać, ale to będzie takie raczej bezpośrednie pytanie, więc nie musisz odpowiadać. Skoro twierdzisz, że od zawsze podobały ci się starsze kobiety, to dlaczego związałeś się z koleżanką ze studiów i to jeszcze młodszą?
   – Nie muszę, ale to nie znaczy, że nie chcę – odpowiada po chwili wahania. – Zresztą co miałbym właściwie mówić poza prawdą? Że fantazje fantazjami, a prawdziwe życie życiem? Mogłem sobie wyobrażać, że poznam jakąś atrakcyjną cioteczkę-sąsiadeczkę, ale co z tego? Żadnej takiej nie spotkałem, a nawet jakbym to zrobił, to pewnie nie miałbym wtedy śmiałości, żeby się w ogóle do niej odezwać. A w szkole to wiadomo: rówieśnicy, z którymi się codziennie widujesz, rozmawiasz i tak dalej. No i jakoś tak… samo wyszło.
   – Dobra, dobra! – przerywam. – Ja też mogę mówić różne rzeczy na temat mojego eks, ale też nie mogę zaprzeczyć, że przynajmniej na początku i jemu na mnie zależało, i mnie na nim. A byliśmy w podobnym wieku, co wy. Tak samo młodzi, naiwni i tak dalej.
   – No to właśnie mówię, że nawet dzisiaj nie jestem w stanie podać jednego powodu, czemu stało się tak, a nie inaczej. – Wzrusza ramionami. – Może nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem podkochiwać się w przyjaciółce? A może to było takie chwilowe zauroczenie, o którym tylko myślałem, że to coś więcej? Albo zazdrościłem innym, którzy już od dawna kogoś mieli, a ja nie? A może po prostu nie byłem taki głupi, żeby wierzyć w te wszystkie naiwne młodzieńcze marzenia, o których ci powiedziałem? Przecież nawet dzisiaj nie bardzo mogę sobie wyobrazić, jak wchodzę do domu z jakąś ryczącą czterdziechą i mówię „patrzaj mamuśka, to moja nowa dziewczyna”.
   – Aha, to mnie też miałbyś za taką, z którą wstyd się pokazać, co? – fukam. A może fuczę? Aż zapytam jakiegoś językoznawcę…
   Fakt, być może reaguję zbyt ostro – zwłaszcza że ten fragment o paniach w pewnym wieku był powiedziany z nadto widoczną autoironią – ale szczerze nie znoszę takiego podejścia. Nie tylko dlatego, że tak właściwie to sama się do takowych paniuś zaliczam, lecz przede wszystkim boli mnie hipokryzja z tym związana. Bo kiedy to starszy facet wiąże się z laską w wieku własnej córki, jakoś nikt nie jest specjalnie zbulwersowany, a gdy kobieta znajduje choćby te kilka lat młodszego partnera, zaraz wszyscy oskarżają oboje o najgorsze.

   – Ale wiesz, że ja nie ciebie miałem na myśli… bo ja chciałem tylko… no i sama widzisz, jak to jest. Nawet jakbym chciał dobrze, to wychodzi jak zwykle! I dlatego z tobą… ech…
   – Dokończ, proszę – zachęcam już znacznie łagodniej.
   – Wiesz, że to dla mnie trudne.
   – Wiem. I jeśli będzie trzeba, zaczekam na odpowiedź. Tyle, ile będziesz potrzebował.
   – No, bo na pewno to coś zmieni! – prycha sam na siebie, ale już po chwili uspokaja się i znów na mnie patrzy. – Bo ty… naprawdę mi się podobasz. I to taka, jaka jesteś. Przecież widzę, że ani nie masz dwudziestu lat, ani rozmiaru trzydzieści cztery, ani pewnie nie śpisz grzecznie z rączkami do kołderce. Do tego dochodzi jeszcze to, że przecież jesteś sąsiadką mojego wujka i nawet nie chcę myśleć, co by się działo, jakby coś między nami miało się zdarzyć i… – milknie nagle. – Może mnie uznasz za niedojrzałego, ale ja już teraz nie mogę sobie dać z tym rady, a przecież tak naprawdę nic między nami jeszcze nie było.
   Przypatruję się chłopakowi uważnie, bijąc się z myślami. Przecież na taki właśnie obrót spraw liczyłam i właściwie nadal liczę, że to wszystko pójdzie jeszcze dalej, lecz gdy już mym oczekiwaniom zaczyna stawać się zadość, waham się. Długo. Zbyt długo. Znowu.
   – A chciałbyś, żeby było? – pytam w końcu.
   – Pytasz, czy bym chciał, czy raczej czy mogę?
   – Pytam, czy chcesz.
   – Tak! – potwierdza tak zdecydowanie, aż sama jestem zaskoczona. – Uwierz, że niczego innego teraz nie pragnę, jak bliżej cię poznać. Tak bliżej-bliżej. Przytulić, może nawet pocałować. Jak bardzo chciałbym zobaczyć…
   – Więc co cię właściwie powstrzymuje? Czemu nie wykorzystasz najlepszej okazji, jaką tylko mogłeś sobie wymarzyć?

*

   Ponownie na mnie patrzy. Jeszcze wnikliwiej niż ja kilka chwil temu na niego. I gdy już myślę, by tym razem w porę się opamiętać, przeprosić i na powrót zająć się pieleniem grządek, wstaje. Nie podchodzi jednak do mnie, a do furtki. Zamyka ją na klucz, po czym wchodzi na chwilę do altanki, z którego wynosi coś, co wygląda jak zwinięty koc.
   – Chodź ze mną, proszę.
   Zwyczajowo na tyłach działek, ukrywanych skrzętnie przed widokiem postronnych, dzieją się rzeczy… osobliwe. Żyjące własnym życiem składowiska wszelkiego przydasia, na których przy odrobinie szczęścia można odnaleźć artefakty z czasów Wielkiej Lechii, podręczne magazyny zakazanej międzynarodowymi konwencjami broni biologicznej, zwane dla niepoznaki kompostownikami, bądź w najlepszym wypadku chaszcze, gdzie bez strzelby na słonie strach wchodzić. Tutaj natomiast widzę (z niemałym zaskoczeniem, bo mimo bezpośredniego sąsiedztwa jakoś nigdy nie zawitałam w te rejony) równo skoszony trawniczek, ograniczony z jednej strony ścianą domku, a z kolejnych dwóch – czy raczej trzech, licząc też daszek – wysoką pergolą, pokrytą rozrośniętym ponad miarę biustem. Znaczy bluszczem. Tak gęstym, że nawet najbardziej wścibskie oko niczego by przezeń nie dostrzegło.
   Zachęcona gestem, przysiadam na rozłożonym kocu. Jeszcze przez moment skupiam uwagę na stoliczku, na którym mój gospodarz stawia dzbanek pełen wspomnianej herbaty, stojącym w rogu murowanym grillu oraz… prysznicu? Deszczownicy? Jak zwał, tak zwał. Tak czy inaczej nie mam więcej czasu na dalsze podziwianie wystroju wnętrza, gdyż młodzieniec przysiada przy mnie, podaje parę poduszek, bym umościła się wygodnie, aż wreszcie pochyla się ku mnie w ewidentnie jednoznacznym celu.

   Mimo dającej całkiem sporo cienia zieleni ponad głową oraz przyjemnie buszującego pod sukienką wietrzyku, dosłownie bucham żarem. Ledwo dyszę, choć przecież to dopiero pocałunek. Jeden, niezbyt długi i po prawdzie nie jakiś specjalnie namiętny. Czuję, że jeszcze chwila, a puszczą mi wszelkie hamulce. Zrzucę kiecę, rzucę się na wciąż obejmującego mnie młodzieńca i wyrzucę z siebie wszystko, co do tej pory próbowałam trzymać w ryzach. Oby tylko nie skończyło się to oskarżeniami o napaść na tle seksualnym…
   Ku memu nieukrywanemu zdziwieniu okazuje się, że nie mam już do czynienia z wystraszonym nieśmiałkiem, a całkiem odważnym mężczyzną. Z każdą chwilą odważniejszym. Całuje mnie drugi, trzeci i kolejny raz, po czym z własnej nieprzymuszonej woli schodzi niżej. Podskubuje ucho, przeciąga językiem po szyi i dociera do dekoltu. Zsuwa ramiączko, odsłania nagie ciało i najpierw gładzi skórę palcami, a następnie bierze sutek w usta. Wzdycham mimowolnie, co mój kochanek najwyraźniej bierze za zachętę i czym prędzej dobiera się do drugiej piersi. Mało tego: błądzące do tej pory ręce wyraźnie zmierzają ku dołowi i nie zatrzymują się, póki nie docierają do krawędzi sukienki.
   Pierwszy dotyk zawstydza mnie bardziej, niż mogłabym się tego spodziewać. Tylko czy na pewno? Owszem, daleko mi do cnotki-niewydymki, co to przez całe życie ciupciała się z jednym partnerem, po ciemku i w dwóch pozycjach na krzyż, niemniej same okoliczności naszej schadzki działają na wyobraźnię tak mocno, że wystarczyłoby sięgnąć pod i tak pociągniętą już kieckę, by mną zatrzęsło. No więc trzęsie, choć przecież niczego niezwykłego nie robię. A może właśnie dlatego?
   Siedzę, czy raczej półleżę, podpierając się na wyciągniętych ku tyłowi rękach. Pochylony nade mną blondyn z nieukrywaną przyjemnością smakuje mój biust, jednocześnie poczynając sobie coraz odważniej dłonią. Zdążył już odsunąć materiał majtek i właśnie rozciera wilgoć po jakże wrażliwych płatkach. Rozchylam uda, tym razem kusząc go z pełną premedytacją.
   Znów zaskakuje mnie jakże pozytywnie. Nie wiem, kiedy oraz z kim nabrał doświadczenia – i oczywiście nie będę pytała, a przynajmniej nie teraz – lecz jego pozornie niewprawna ręka pieści mnie dokładnie tak, jakbym tego oczekiwała. Nie bez wyczucia, nachalnie ani tym bardziej brutalnie, jak w przypadku większości facetów, z którymi miałam do czynienia, lecz jakże delikatnie, czule, subtelnie, niemalże kobieco… Przez moment przez myśl przebiega mi wspomnienie mej dawnej znajomej (bardzo intymnej znajomej, ma się rozumieć), jednak czym prędzej go przeganiam. Nie czas bowiem na przywoływanie minionych przeżyć, a raczej na czerpanie radości z chwili! Ze złotych refleksów, migoczących w kołyszących się ponad nami liściach. Z długich włosów tej samej barwy, łaskoczących osłoniętą skórę. Cichutkich westchnień. Dwóch palców, penetrujących me wnętrze i kciuka, pocierającego najwrażliwszy z wrażliwych punkt na ciele.
   Czuję coraz wyraźniej, jak to właśnie ciało przejmuje kontrolę nad rozumem. Nad zdrowym rozsądkiem, obawą przed odkryciem nas przez postronnego obserwatora czy wreszcie zwyczajną przyzwoitością. I nie mam najmniejszej chęci ani ochoty powstrzymywać tego jakże cudownego stanu. Spinam za to mięśnie, podciągam uda i pozwalam się porwać wzbierającej namiętności.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja: JoAnna osobiście

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 5-6.08.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

5 komentarzy

 
  • agnes1709

    :dancing:

    3 lis 2023

  • Samotny

    A podziwiałas ja na żywo...

    2 lis 2023

  • HIGLANDER

    Super..😊

    31 paź 2023

  • AgnessaNovvak

    @HIGLANDER a dziękuję :)

    31 paź 2023

  • Samotny

    Jest bardzo piękna

    30 paź 2023

  • AgnessaNovvak

    @Samotny powiem nieskromnie, że wiem :)

    31 paź 2023

  • JoRadek

    @AgnessaNovvak Niestety, wcale nie jest haha...

    2 lis 2023

  • Samotny

    Bardzo kusząco piszesz, a zdjęcie na początku też jest kuszące..

    30 paź 2023

  • AgnessaNovvak

    @Samotny przekażę słowa uznania modelce ;)

    30 paź 2023