JoAnna wakacyjną porą, czyli bardzo gorący weekend na RODOS (część 1)

JoAnna wakacyjną porą, czyli bardzo gorący weekend na RODOS (część 1)Jako że ostatnie moje bardziej ambitne i wystylizowane opowiadanie spotkało się z raczej chłodnym przyjęciem czytelników, tym razem powracam do czegoś znacznie lżejszego, pełnego klimatu niedawno minionych wakacji - zresztą oryginalna premiera miała miejsce właśnie w samiutkim środku lata.

Tak czy inaczej, niniejszy tekst stanowi oficjalne zamknięcie cyklu Agnessowo-JoAnnowego (poprzednie to "Pani w czerni" oraz "Bardzo lany poniedziałek"), a także równie publiczne podziękowanie nie jednej, a dwóm niezwykłym kobietom, bez których by mnie tutaj dziś nie było. Niezależnie jednak od tego, można go czytać jako całkowicie zwyczajny erotyk, bez znajomości zarówno kontekstu, jak i poprzednich części. Dlatego też zapraszam do lektury, podzielonej dla wygody na cztery mniejsze epizody.

PS Dziękuję za pomoc w redakcji i korekcie Tompowi, przy czym zaznaczam, że była to pomoc mocno grzecznościowa i jeśli znajdziecie jakiś błąd czy nieścisłość, to zwalcie to na mnie. Albo Sashę Grey, jak tam już wolicie.


***

ROZDZIAŁ 1/4 - sobota

*

   Jedni mawiają, że radość płynąca z realizacji marzeń jest najwspanialszym uczuciem, jakie tylko można sobie wyobrazić, a im więcej wysiłku kosztuje nas dotarcie do celu, tym satysfakcja z jego zdobycia jest większa i wynagradza wszelkie trudy z nawiązką. Inni z kolei twierdzą, że z tymi samymi marzeniami należy bardzo uważać, bo jeszcze mogą się spełnić, przynosząc co najwyżej rozczarowanie – tym bardziej bolesne, im większe wyrzeczenia musieliśmy ponieść. Ja natomiast, choć usilnie starałam się aspirować do tej pierwszej grupy, uparcie dryfowałam w kierunku drugiej.
   Podobnie było zresztą w przypadku jednego z moich największych może nie tyle marzeń, bo nie było ono wcale nie wiadomo jak odklejone od rzeczywistości, a raczej chęci. Chęci posiadania miejsca na świecie, które byłoby moje. Tylko i wyłącznie moje. Z dala od rodziny, znajomych, pracy, całego świata. Urządzone dokładnie w taki sposób, jaki tylko sobie wymyśliłam i w którym mogłabym się czuć swobodnie jak nigdzie indziej. Jednak mimo najszczerszych chęci zawsze miałam w życiu coś ważniejszego do zrobienia niż sprawienie sobie tak w gruncie rzeczy banalnej przyjemności jak kawałek zieleni z równie niewielkim domkiem letniskowym w komplecie. I wtem pewnego dnia sąsiadka nieoczekiwanie mnie zagadała, czy może nie znałabym kogoś, kto nie chciałby takiego właśnie przybytku kupić. Bo ona ma już swoje lata, bo nie daje rady, bo dzieci mieszkają za daleko, bo…
   Otóż znałam. Siebie. Tyle że zamiast skakać z radości, przez kolejne dni i noce wbijałam sobie do głowy, że to przecież nikomu niepotrzebny zbytek, na którego utrzymanie nie będę miała ani czasu, ani siły, ani niczego. Aż wreszcie stwierdziłam, że druga taka okazja może się nie powtórzyć i albo skorzystam z daru losu teraz, albo nigdy. Dlatego czym prędzej wygrzebałam zaskórniaki z najgłębiej schowanych skarpet, utargowałam jeszcze co nieco – choć i tak kwota wyjściowa była śmiesznie niska jak na bieżącą sytuację rynkową – i podpisałam wszystkie stosowne dokumenty, stając się oficjalnie właścicielką własnego Rodzinnego Ogródka Działkowego Ogrodzonego Siatką.
   Tak, oczywiście, za dobrze by było. Byłam…

*

   …jestem na siebie zła. Wkurzona. Wkurwiona, żeby powiedzieć grzecznie oraz jeszcze kulturalniej. Zwłaszcza że przecież dokładnie obejrzałam sobie przedmiot transakcji i od początku byłam świadoma, ile będzie mnie kosztowało doprowadzenie go do stanu przynajmniej jako takiej używalności. A jest to zadanie nie dla nie najmłodszej już, samotnej kobiety, ale całej kompanii facetów uzbrojonych w pilarki, co najmniej skrzynkę dynamitu i jeszcze buldożer do tego. Nie poddaję się jednak, tylko czym prędzej zakasuję rękawy i zabieram się do roboty. Wycinam, kopię, pakuje do worków, wywożę. Dawno zwiędłe liście, zeschnięte gałęzie, rozlazłą od wilgoci meblościankę. I tak co weekend od rana do wieczora.
   Oczywiście wymarzona dacza wciąż przypomina raczej – i jeszcze długo przypominać będzie – walącą się szopę z gówna i patyków. Trawnik utknął gdzieś na etapie zachwaszczonego klepiska, kwietnym rabatkom brakuje i kwiatów, i rabatek, ale nie poddaję się, nie ma mowy! Tym bardziej że nie mogę też powiedzieć, iż wszystko robię sama. Szybko poznaję nowych sąsiadów i jeszcze szybciej sugeruję, że byłoby miło, gdyby użyczyli mi swej silnej dłoni. Co ciekawe, zgadzają się na to tak chętnie, jakbym miała w owe dłonie wsadzić im nie grabie, a co najmniej cycki. Oba. Gołe.
   Cóż, może faktycznie mogłam ich już na dzień dobry nie szczuć dekoltem? Zwłaszcza jednego, z którym – cóż za nieoczekiwany zbieg okoliczności – widuję się najczęściej. Lecz nie dlatego, że zbyt ostentacyjnie zerka w moją stronę z wiele mówiącym uśmieszkiem, a raczej z powodu czającej się za plecami żony, dla odmiany zezującej na nas, jakbyśmy od razu mieli się na randkę za kompostownikiem umawiać. Owszem, facet jest naprawdę atrakcyjny, zwłaszcza jak na swój widoczny choćby po mocno szpakowatej brodzie wiek, ale bez przesady, nie będę się pchała w cudze małżeństwo z butami. A tym bardziej nie z piczką. Nieubraną tak samo jak wspomniane już biusta.
   Niemniej prace postępują, działka ze skansenu minionego ustroju zamienia się powoli w coś, co chociaż trochę przypomina wiek dwudziesty pierwszy, ja natomiast wcale nie czuję się z tego powodu jakaś specjalnie usatysfakcjonowana. Raczej zmęczona, sfrustrowana i… permanentnie niezaspokojona. Co prawda nie mogę zaprzeczyć, że ostatnimi czasy moje życie erotyczne stanęło gdzieś między „kiedyś to było” a „kiedyś to mam nadzieję będzie”, ale bez przesady! Przecież nie pierwszy raz w życiu kładę się spać sama, a w razie nagłego ataku chcicy sięgam do całkiem pokaźnej kolekcji niegrzecznych zabaweczek, więc o co właściwie chodzi?
   Czyżbym w związku z nową sytuacją podświadomie oczekiwała jakiegoś płomiennego romansu w rozgrzanej słońcem szklarni? Rozbrzmiewających słodkimi słówkami uniesień pod jabłonką, bzem czy innym agrestem? Namiętnych zabaw marchewką, względnie co bardziej wyrośniętym ogóreczkiem? Okrzyków ostrej ekstazy pośród równie pikantnych papryczek? A z jakiej niby racji? Bo jak pożartuję sobie sprośnie z jednym czy drugim współdziałkowiczem, to zaraz mam mu wskoczyć do łóżka? Taa, jasne, no chyba w snach…

*

   Tak czy inaczej, nadchodzi pierwszy sierpniowy weekend, a wraz z nim kolejne mocne postanowienie przepracowania go w pocie czoła. Nie tylko jego, bo od samiutkiego rana z nieba leje się taki żar, że po ledwie godzinie udawania porządnej kobiety pracującej zrzucam z siebie wszystko poza spraną sukienką na ramiączkach i najzwyklejszymi bawełnianymi majtkami. Zresztą najwyraźniej inni też wpadli na podobny pomysł, bo niedługo później dostrzegam za płotem owłosioną klatę sąsiada, ewidentnie zbliżającą się w moją stronę.
   – Dzień dobry, Asiula! Sprawę mam do ciebie! – woła mnie wesoło. Sąsiad, nie jego klata.
   Mieć to zaraz będziesz grabie w dupie, jak jeszcze raz powiesz do mnie „Asiula” – myślę sobie, ale odpowiadam grzeczniej:
   – A czego to sobie somsiad kochany życzy? – przesadnie podkreślam celowy błąd.
   – Bo chcemy te krzaki przy siatce powycinać i u ciebie też możemy przy okazji. Daj potem znać, co ty na to, na pewno się jakoś dogadamy!
   Choć za samą tę końcową sugestię mam ochotę potraktować go co najmniej szpadlem, to nie mogę też zaprzeczyć, że taka pomoc oszczędziłaby mi sporo roboty. A skoro tak, po krótkim namyśle odpowiadam:
   – W sumie byłoby miło. Zostawię furtkę otwartą i jak będziesz czegoś chciał, to wejdziesz sobie sam. Niską drabinę mam tu w sieni, jakiś kabel też się znajdzie, a w razie potrzeby będę tam z tyłu – pokazuję palcem bliżej nieokreślony kierunek.
   Zgodnie z zapowiedzią znikam za altanką i od razu zabieram się do swojej roboty. Co jakiś czas słyszę a to warkot pilarki, a to tradycyjną staropolską kurwęmacięjapierdolę, jednak generalnie nieszczególnie interesuję się postępem prac. Za to puszczam sobie radyjko, popijam najnowsze wakacyjne hiciory przyjemnie chłodnym sokiem i na klęczkach próbuję walczyć z nieprzebranymi pokładami cegłówek, którymi ktoś kiedyś w przypływie geniuszu postanowił wyłożyć ścieżkę, gdy nagle…
   – Przepraszam, ale gdzie tu jest kontakt? Bo nam kabla brakło i nie chcę tak szukać bez pytania.
   Z wrażenia mało co się nie wywracam. Zgrzytam zębami, ocieram ubrudzony ziemią policzek wcale nie mniej utytłaną dłonią i rzucam:
   – No co mnie straszysz i co się głupio pytasz? Przecież wiesz, że…
   Odwracam głowę, lecz zamiast podstarzałego lubieżnika w bardzo średnim wieku widzę młodego chłopaka, gapiącego się wprost we mnie. Konkretnie pod zadartą na plecy kieckę, odsłaniającą nietrudno się domyślić co. Próbuję jakoś doprowadzić się do przynajmniej pozorów przyzwoitości, ale jedynym tego efektem są nagłe zawroty głowy od zbyt szybkiego powstania. Tak mocne, aż odruchowo rzucam się w kierunku najbliższego oparcia.
   Dopiero po paru dłuższych chwilach udaje mi się uwolnić z objęć wyraźnie zmieszanego mą nieoczekiwaną napaścią młodzieńca. I wtedy zaczynam mu się przyglądać. Długo. Zbyt długo. Przesuwam wzrokiem po lśniących złotem, spiętych w wysoki kucyk długich włosach, gładko ogolonych policzkach, pełnych ustach z uroczym łukiem kupidyna, czy jak się ten kształt nazywa. Smukłej szyi, przyozdobionej niedużym medalikiem, odznaczających się pod obcisłą koszulką barkach i podobnie wyrzeźbionych ramionach. Przetartych dżinsach, kryjących zapewne…
   Czym prędzej powracam ku górze i nieoczekiwanie nasze spojrzenia się krzyżują. Po chwili wzajemnego zmieszania on spuszcza wzrok, podaje mi dłoń na powitanie, przedstawia się, znowu na mnie patrzy. A ja… stoję. I czuję, że płoną mi już nie tylko policzki i zdecydowanie nie tylko od gorąca. W końcu jednak jakoś się ogarniam i zapraszam nieoczekiwanego gościa do składziku, skąd wyciągam przedłużacz. Podaję, uśmiecham się, raz jeszcze przepraszam za chwilową niedyspozycję i obserwuję, jak chłopak odchodzi.

   Z wrażenia aż muszę sobie przysiąść, próbując jednocześnie uporządkować myśli, jednak szybko orientuję się, że nie będzie to takie proste. Nim dociera do mnie, co właściwie robię, nieznany mi przecież młodzieniec przeistacza się w mej głowie w jakże wyczekiwanego uwodziciela. W kochanka rodem z najodważniejszych romansów, którymi zresztą dość regularnie zaczytuję się nie tylko do poduszki. Podchodzi on do mnie w milczeniu i nie zważając na nic i nikogo, zdejmuje kolejne części garderoby. Wszystkie bez wyjątku. Na koniec mruży bursztynowe oczy i gestem zachęca, bym przed nim uklękła i zrobiła to, na co tylko będzie miał ochotę. Na co ja będę miała. A mam, oj mam… I to jaką!
   Podrywam się, doskakuję do kranu i oblewam twarz wodą. Cudownie chłodne krople spływają po rozpalonej skórze coraz niżej, aż wreszcie docierają do dekoltu.
   Dość! Dosyć, mówię!
   Co się właściwie ze mną dzieje? Rozumiem, że mogłam się zapomnieć i dać ponieść chwili, ale bez przesady! Muszę czym prędzej doprowadzić się do ładu i zacząć zachowywać jak stateczna pani w mocno średnim wieku, a nie jakaś niepełnoletnia maniura, co to wystarczy ją mocniej przytulić i zaraz ma watę w kolanach oraz kisiel wiadomo gdzie. Dlatego zerkam zza węgła na pracujących sąsiadów i po dłuższym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że najlepiej będzie zachować się… Po prostu jak zwyczajna sąsiadka, której bezinteresownie pomagają, choć przecież wcale nie muszą. Przebieram się więc w czystą kieckę, chwytam portfel, siatkę i wychodzę w kierunku najbliższej Rzekotki celem zakupienia niezbędnych zakupów.

*

   – Hej, pracusie, jest tam kto? Chcę wam podziękować za waszą pracę i… a co to się stało? – pytam zdziwiona, gdy tylko chłopak wychodzi mi na powitanie.
   – Ciocia źle się poczuła, pewnie od tego upału, i wujek musiał szybko wrócić z nią do domu – tłumaczy z niepewną miną, jakby nie wiedział, ile może mi powiedzieć – a ja zostałem, żeby tu chociaż posprzątać.
   – O, a ja wam przyniosłam coś na ochłodę. No weź, weź! – też nie bardzo wiem, jak właściwie powinnam się zachować, więc podaję mu wciąż zimny czteropak i jednocześnie próbuję pocieszyć. – Z twoją… ciocią na pewno będzie dobrze, nie martw się, zresztą sama do niej za chwilę zadzwonię. A na pewno nie będziesz robił w pojedynkę, bez przesady! Zaczekaj chwilę, ja się zaraz z powrotem przebiorę i ci pomogę, a ty w międzyczasie zorganizuj dwie szklanki i nam nalej.
   Po paru chwilach wracam zwarta, gotowa do działania i – biorąc pod uwagę to, co działo się ze mną przed ledwie niecałą godziną – zaskakująco spokojna. Stukamy się szkłem, popijamy i czym prędzej bierzemy do pracy. On przycina zielsko, ja je zbieram, ja zagaduję, on odpowiada, całkiem sprawnie nam idzie. W końcu jednak chowamy się przed popołudniowym żarem na zacienionej parasolem ławeczce.
   – Masz, napij się jeszcze! – Niepytana otwieram kolejne piwo.
   – Dziękuję, muszę jeszcze jakoś do domu wrócić. A właśnie… wujek powiedział, żebym cię… panią… odwiózł do domu.
   – Asia. Po prostu Asia – podaję nie najczystszą rękę, ale lepszej w tym momencie nie mam i mieć nie będę – i nie martw się, sama wrócę.
   – Jestem zmuszony nalegać, po prostu Asiu, bo jak nie, to mi potem wujek za to nakopie.
   – Skoro tak…
   Może i nie powinnam się zachowywać w taki sposób, ale naprawdę ostatnią rzeczą, na jaką mam ochotę, jest przejmowanie się jakimiś przygłupimi konwenansami. Chcę się napić? Tak. Jestem u siebie? No, prawie. Siedzę naprzeciwko jaśnie panicza hrabiego, który później podzieli się opowieścią o mym jakże niegodnym zachowaniu z towarzystwem, skutkiem czego nie zostanę już zaproszona na piątkową herbatkę, kanapeczki tudzież partyjkę brydżyka? Ni chuja! A skoro tak, przed upływem pół godziny nie tylko kończę bieżącą, ale i rozpoczynam ostatnią puszkę.

   Niestety, w swym niezmierzonym geniuszu nie przewiduję jednej, jakże wydawałoby się banalnej rzeczy. Konkretnie takiej, że pogoda, zmęczenie i może zaledwie trzy, za to wypite zaraz po sobie jasne lagery niemal zupełnie zetną mnie z nóg. Mało tego: poza naprawdę niezłym kręciołkiem w głowie znów włącza mi się tryb napalonej mamuśki, której pod rękę nawinął się jurny samiec. Czy raczej pod biust, gdybym miała być konkretna. Co jeszcze gorsze, nie tylko nie chcę się uspokoić, ale… nie, ja naprawdę nie mam zamiaru być grzeczna! Nie, nie i jeszcze raz nie! Za to sama nakręcam się coraz bardziej, wyrzucając z siebie wszystko, co leży mi na sercu. Na wymienianym po raz kolejny cycku zresztą też.
   – Bo wiesz, ja jakoś tak nie mam szczęścia do facetów – zaczynam ni z gruszki, ni z pasternaku – tyle razy myślałam, że znalazłam kogoś na stałe, ale zawsze kończyło się to rozstaniem, no i znowu zostawałam sama. A dzisiaj, jak cię zobaczyłam takiego młodego i seksownego, to aż mi się gorąco zrobiło. I nie powiem, że nie miałabym ochoty na taki malutki, szybki flircik, a może i coś więcej… jeśli wiesz, co mam na myśli…
   Zamiast oczekiwanego „zdejmuj majtki, będziemy się całować” zapada niezręczne milczenie. Chłopak patrzy to na mnie, to na jakiś bliżej nieokreślony punkt w oddali, aż wreszcie spuszcza wzrok i wystękuje:
   – Ja… dziękuję za komplement, ale nie wiem, co powiedzieć…
   – Och, daj spokój, naprawdę nie chciałbyś przeżyć weekendowej przygody z dojrzałą, doświadczoną kobietą? Taką jak ja? No nie wstydź się, jesteś przecież już dorosły, dotknij mnie. Wiem, że ty też wiesz, że nie mam niczego pod spodem…
   Bez specjalnego namysłu przekładam dłoń przez ramiączko sukienki i uwalniam pierś. Mało tego: chwytam chłopaka za dłoń i przyciągam ją do miękkiego, wilgotnego od potu ciała.
   – Jak chcesz, to możemy się schować w jakimś bardziej ustronnym miejscu i pokażę ci coś jeszcze… Pewnie każda ci to mówi, ale całkiem-całkiem z ciebie ciacho… Takiemu przystojniakowi jak ty, naprawdę niczego nie odmówię… No, chodź bliżej…
   Podstawiam mu już oba sutki pod same usta i zastygam w oczekiwaniu.
   – Nie krępuj się, pocałuj.
   – Ale ja nie…
   – Całuj, powiedziałam!
   – Nie! Zostaw mnie! Ja nie mogę!
   Chłopak tak nagle wyrywa się z uścisku i odskakuje od ławeczki, aż tracę równowagę i boleśnie uderzam łokciem o oparcie. Podnoszę się wściekła i bez zastanowienia rzucam:
   – Ta, jasne, nie możesz! Powiedz od razu, że nie chcesz! Co, pewnie za stara i za gruba jestem dla ciebie, tak? Bo wy wszyscy tacy jesteście! Jak nikt nie patrzy, to walicie se do pornosów z dojrzałymi babkami, ale jak przychodzi co do czego, to wolicie takie młodziutkie laseczki bez zmarszczek, bez całej listy byłych partnerów i bez cycków też! A idź w cholerę!
   – Asia, ja…
   – No spierdalaj, mówię, kurwa, w pizdu! Sama se, kurwa, wrócę, bez łaski! – podciągam ramiączko i odchodzę z tak niewymuszoną gracją, aż zrzucam rzeczy ze stoliczka.

***

Tekst: (c) Agnessa Novvak
Ilustracja: JoAnna osobiście

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 5-6.08.2023. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobał Ci się powyższy tekst? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na Facebooku (niestety nie mogę wkleić linka niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

6 komentarzy

 
  • agnes1709

    Agnesso, a cóż  to za słownictwo? Normalnie jestem z Ciebie dumna. A świętoszkami się nie przejmuj, trochę mięsa jeszcze nikomu nie zaszkodziło. :D Podoba mi się opko, jadę dalej.

    3 lis 2023

  • AgnessaNovvak

    @agnes1709 O KURCZĘ BLADE! XD

    3 lis 2023

  • JoRadek

    Fajny styl, lekkie chwilami, ale szkodzą w odbiorze te prymitywne przekleństwa na końcu... zatem badziewie i poziom słomy wychodzi z butów, niestety.

    27 paź 2023

  • AgnessaNovvak

    @JoRadek ale to ma być poziom "motylej nogi" albo seriali TVP, czy prawdziwy język nie tylko zawiedzionej, ale otwarcie zdenerwowanej kobiety i to jeszcze pod wpływem? Bez przesady i robienia tutaj świętego, kurwa, oburzenia.

    27 paź 2023

  • Helen57

    Bardzo ładnie się zaczyna

    27 paź 2023

  • JoRadek

    @Helen57 To fakt, a niestety znacznie gorzej konczy...

    27 paź 2023

  • Samotny

    Cóż, czasem zastanawiam się czy te opowiadania nie pokazują jakichś ukrytych fantazji autora😉

    27 paź 2023

  • Samotny

    Ja też z chęcią czytam😀. Ciekawe czy tak w rzeczywistości też byś chciała 😉....

    27 paź 2023

  • AgnessaNovvak

    @Samotny - a mnie ciekawi, dlaczego czytelnicy ciągle na siłę utożsamiają autorów (a zwłaszcza autorki) z postaciami ich tekstów (a zwłaszcza erotyków), opisanymi w nich przeżyciami, fantazjami i tak dalej. Wybaczcie, ale to nie do końca tak działa ;)

    27 paź 2023

  • Samotny

    Czekam na więcej. Zaczyna się interesująco😀

    26 paź 2023

  • AgnessaNovvak

    @Samotny miło mi to słyszeć. Znaczy czytać ;)

    26 paź 2023