Skoro wolicie Drodzy Czytelnicy mieć wszystko w jednym kawałku, proszę uprzejmie
Proszę również o kolejne uwagi. Ich spełnianie jest dla mnie przyjemnością i nauką
***
Marta wybrała się na cmentarz późnym wieczorem. Nie chciała, żeby widziano, na jakich grobach zapali dwa znicze, które właśnie włożyła do torebki. Coraz mniej ludzi kręciło się przy grobach. Przechodząc przez ciasną furtkę otarła się o dwóch mężczyzn – typów spod ciemnej gwiazdy. Jeden miał szramę na czole, drugi jakiś dziwny, tajemniczy tatuaż nad okiem. „Pewnie kryminalista”- pomyślała. Nie chciałaby ich spotkać w głębi cmentarza, zwłaszcza w północno- zachodnim rogu, świecącym pustką. Niegdyś chowano tam samobójców i zbrodniarzy, więc nie cieszyło się to miejsce popularnością. Nawet chodziły słuchy, że zgwałcono tam dwie kobiety. Plotka mówiła, że spotkało to Wiktorię – studentkę polonistyki – sympatyczną blondynkę o nieco piskliwym głosiku. Marta przypomniała sobie dziewczynę biegnącą za autobusem w szpileczkach i rozkloszowanej spódniczce… Czyżby tym razem to ona miała być dogoniona…
Druga plotka mówiła o pani Grażynie. Marta znała ją dobrze, bo to matka jej uczennicy. Doskonale pamięta ją z wywiadówek, zawsze elegancko ubrana, ze starannym makijażem i z wydatnym biustem. Wyważone opinie wyrażała głosem miłym i stanowczym. Pamięta, że na ostatnim spotkaniu była w dopasowanej spódnicy i białych kozaczkach. Dobiegała od niej woń bardzo kobiecych, kwiatowych perfum…
I to ją miało to spotkać??? Marta czuła rodzaj strachu, ale ku swemu zaskoczeniu, także spore podniecenie…
Pierwszy grób. Profesor Wincenty… 58 lat… Jakże miło go wspominała… Nieustannie przesiadywała u mistrza, pożyczała od niego książki. Mogli rozmawiać godzinami o historii i… poezji. Pan profesor był maniakiem fraszek. Szczególnie ukochał Sztaudyngera.
Pamięta, jak pierwszy raz zacytował fraszkę historyczną:
„Kolumb, jak wiemy, odkrył Amerykę,
Historia wspomina go czule.
Jam odkrył więcej, odkrywszy Ludwikę,
Bo naraz obydwie półkule.”
Pamięta jak zaczerwieniła się to słysząc… On trochę lubił ją zawstydzać, a ona lubiła być zawstydzana.
„By równowaga nie była zwichnięta,
Podnosząc suknię, spuszczała oczęta.”
Była wtedy tuż po studiach, zaczynała karierę nauczycielki. Różnica wieku pomiędzy nimi, w jakiś szczególny sposób ją rajcowała.
Kiedyś wypili nieco wina. Profesor wpadł w nastrój erotyczny. Oczywiście znów cytował:
„Kiedy przechodzi ładna dziewczyna -
Zaraz mi Amor łuk napina.”
Martę podniecała ta atmosfera. Wtedy pierwszy raz ją pocałował. Potem przepraszał.
- Boże! Przecież ja jestem grubo starszy od twojego ojca! Teoretycznie mógłbym być twoim dziadkiem.
Marta wtedy postanowiła go unikać. Ale ciągnęło ją tam jak ćmę do świecy.
Znowu przyszła. Mimo, że kołatał się jej w głowie wierszyk.
„Odpisz cnotę na straty,
Gdy wejdziesz do mej chaty.”
Znów wypili wino. Marta, z jednej strony postanowiła, że nie będzie uległa, z drugiej, przyszła bardzo seksownie ubrana, bluzeczka z dekoltem zapinana na guziki, które lada moment miały się rozpiąć. Krótka, zwiewna spódnica, prosząca się, by ukazać więcej wdzięków…
Professore znów cytował swe ulubione wersy:
„Gdy sterczące widzę cycki
Wpadam w nastrój poetycki”
Sprowokowany właśnie takim widokiem, jaki roztaczał dekolt nauczycielki, zaczął się do niej dobierać.
Marta protestowała. Ale nie było w tym krzty determinacji.
Teraz, stojąc nad jego grobem, przypominała sobie, jak wsuwał rękę w jej bluzkę. Jak najpierw komplementował jej koronkowy stanik, a potem… biust.
- Nie… nie… niech mnie pan profesor nie obnaża… - szeptała powoli.
Odparł jej kolejną z fraszek:
„Naga - to ona nie była wcale,
Miała pończochy i korale!”
Wpasował się idealnie. Marta miała na sobie czarne pończochy, zakończone śliczną koronką i bardzo długi sznur korali.
Przypominała sobie teraz, jak bardzo był wówczas zaborczy. Mimo, że protestowała. Odpowiadał fraszką dla astronomów:
„Niebo i miłą
Bierze się siłą.”
Tak naprawdę oczywiście chciała tego. Dlatego nie powstrzymała go, gdy podciągnął jej spódnicę. Nie powstrzymała, gdy wchodził w nią. Pamięta doskonale, że leżała wtedy na stole… na stercie książek… Mebel trzeszczał. Kartki furgotały. Kilka ksiąg z hukiem spadło na podłogę. Nawet wtedy wymyślał na poczekaniu fraszki. Znacznie mniej wyszukane, za to o wiele bardziej pieprzne.
-Już nie dziewicza,
Jest twoja picza!
Albo:
- Gdy pani Marta, jest grzechu warta
To jej kuciapka, dla mnie otwarta…
Dla kobiety to było niesamowicie podniecające. Jej samej roiły się w głowie wszeteczne rymy. Ale wstydziła się je wypowiadać głośno.
„Choć oręż stary, jest nieco witki…
I tak ochoczo bieży do psitki…”
Pamięta jak bardzo była zaskoczona jego samczym wigorem. Pracował tak aktywnie, aż w końcu zsunął ją ze stołu! Ale nawet wtedy nie dał jej wytchnienia! Dosiadał jej na podłodze! I nadal wymyślał fraszki, choć z coraz mniejszym polotem:
- Była ciasną historyczka
Rozepchana już jej piczka!
Albo:
- Chociaż z cnotą przyszła dama.
Już rozkłada nogi sama!
Marta pamiętała, jak wielką dawało jej to rozkosz. Jak przeistaczała się w uległą.
Oczywiście oboje byli niezabezpieczeni… A rozbuchany Wincenty działał jak w transie.
- Chociaż Marta, grzechu warta,
To machniemy jej… bękarta!
Pamięta, jak bała się tego! A jednocześnie, jak była tym podekscytowana. Trochę obraziła się, że skończył w niej…
Dość szybko wyszła. Właściwie wybiegła, w pośpiechu poprawiając ubranie. Mimo, że na koniec profesor krzyczał, że boli go coś w okolicy serca. Nie zważała na to.
Okazało się, że kilka chwil później miał zawał. Gdyby wtedy została i zawiadomiła pogotowie, najprawdopodobniej by przeżył.
***
Postawiła drugi znicz. Ten znikł w całej chmarze innych. Na pomniku lśnił kask motocyklisty i krzyczało rozpaczliwe wezwanie rodziców: „Synu, nigdy Cię nie zapomnimy! Przemierzaj niebiańskie szosy na swym rajskim rumaku.”
Ledwie skończył osiemnaście lat! Wszystko przeze mnie! – zadręczała się Marta – Był szalonym motocyklistą i szalenie mnie kochał. Ba, przecież ja też się w nim zakochałam jak nastolatka…
Przypominała sobie, jak mkną na jego motorze. Ona, nie mając wyjścia z powodu potężnego pędu, trzyma Łukasza mocno, niemal wtula się w niego.
Nieustannie znajdowała preteksty, by prosić go, żeby ją gdzieś podwiózł, gdyż ona nie miała swojego środka lokomocji. A to do miasteczka, a to do sąsiedniej wioski. Musiała mu się tak naprzykrzać?! Koniecznie musiała, za każdym razem, zakładać te, wcale nie najdłuższe spódnice?! No tak, musiała. Takie skąpe, na motocyklu, chętniej podsuwają się do góry… prędzej zdradzają jej sekrety, czyli seksowne pończoszki zakończone koronkami… Dlaczego ona mu to robiła? Dlaczego kusiła na każdym kroku, skoro z góry zakładała, że do niczego nie dojdzie?
Doskonale pamięta magiczny wieczór, kiedy zatrzymali się nad jeziorkiem. Pokazywał jej baśniowy zakątek nad zatoczką. Wtedy, na pomoście, pocałował ją. Pamięta, jak protestowała.
- Nie… nie możesz… jesteś moim uczniem – gdy ustami ujmował jej usta.
Pamięta, jak oponowała, gdy chwytał ją za biust.
Pamięta, jak odmawiała, gdy jednocześnie namiętnie ją całował i obłapiał jej piersi przez materiał bluzki.
- Nie, tak nie wolno… nauczycielka nie może mieć romansu z uczniem.
A jednak nie opierała się stanowczo. Właściwie pozwoliła wycałować się i wypieścić biust.
Mimo trwania na stanowisku, że nie dopuści do rozwijania tej relacji, znowu za klika dni poprosiła go o podwózkę. Musiała to robić?! Zdawała sobie sprawę, że Łukasz to chłopiec niezwykle wrażliwy, którego łatwo zranić. Nawet naukę traktował ambicjonalnie i fatalnie znosił porażki, jak tę dwóję, którą postawiła mu za sprawdzian z II wojny światowej.
W drodze z miasteczka zaskoczyła ich potężna burza z piorunami. Lało jak z cebra, ledwie zdążyli dopaść jakiejś stodoły na odludziu.
Pamięta, jak przez jej przemoczoną, cienką bluzeczkę w kolorze pudrowego różu, wyraźnie przebijał koronkowy stanik. Chłopak nie odrywał od niej wzroku.
Nawałnica ani myślała ustąpić! Zostali zmuszeni spędzić noc w tej stodole.
Doskonale pamięta zapach świeżego siana, na którym się pokładli.
Także to, jak szeptała:
- Nie.. nie… - kiedy znów ją całował.
- Proszę, nie… - gdy rozpinał jej bluzkę.
Jak wzdychała:
-Tak nie można… - gdy wkładał dłonie w jej stanik.
- Łukaszu… co robisz?! – kiedy podniecony macał jej piersi.
Jak protestowała:
- Proszę… przestań… - gdy podciągał jej jasną, szeroką spódniczkę.
Jak opierała się, gdy ściągał z niej majtki.
Jak prosiła:
- Nie… nie… nie… - kiedy w nią wchodził.
Wracając pamięcią do tego, jest pewna, że to był najpiękniejszy dzień w jej życiu. Wydaje jej się, że pamięta każdą minutę tej nocy. Pamięta zaborczość rozochoconego młodzieńca. Jego drżące mięśnie, zapach jego ciała…
Zdaje jej się, jakby to było wczoraj. Pamięta jak czuła go w sobie. Był jednocześnie delikatny i drapieżny… Działał jak w amoku. Motocyklista, który zwykle dosiadał stalowego rumaka, teraz dosiadał ją. Ujeżdżał. O tak! Ujeżdżał to adekwatne słowo! Chłopak który z pasją pruł szosami, teraz tę pasję władowywał w nią. I pruł.
Jęki i krzyki nauczycielki wypełniły stodołę po dach. Konkurowały z piekielnymi odgłosami burzy.
Pamięta jak pomyślała wówczas: „Grzmoty biją za ścianą, a tu on mnie grzmoci…”
Bo trudno znaleźć dostatecznie dobrane słowo, by oddać zaangażowanie chłopca, z jakim napierał na łono Marty.
Pamięta kolejne skojarzenie. „Stodoła, młocka. Tak… młóci mnie! Młóci mnie jak wariat! Bez chwili wytchnienia!”
Wydawało jej się, jakby miał przerżnąć ją na wylot… Nigdy wcześniej, ani nigdy później, nie przeżyła niczego podobnego…
Jednak po tym co zaszło, już nigdy z nim się nie spotkała. Dobitnie dała mu do zrozumienia, że jej praca pedagoga wyklucza romansowanie z uczniem. Łukasz miotał się, jak obłąkany. Groził, że się zabije. Dlaczego ona to zbagatelizowała?! Jak mogła, skoro znała jego upór i wrażliwość. Powinna przewidzieć konsekwencje jego urażonych ambicji!
Stało się. Nie miał szans w czołowym zderzeniu z tirem.
Nawet jakby nie miała za złe dwóm starszym kamratów Łukasza, którzy na motorach zajechali jej drogę, gdy wracała ze szkoły do domu. Zaciągnęli ją w krzaki i tam obaj brutalnie zgwałcili, nie zostawiając złudzeń, że to zemsta za kompana.
Nawet specjalnie się nie broniła. Wydawało jej się wręcz, że to dłonie Łukasza w rękawicach motocyklisty zadzierają jej spódnicę. Że to, jakby Łukasz wchodzi w nią i ją wypełnia. Że zielsko, na którym ją biorą, pachnie jak siano wówczas w stodole.
Byli bezpardonowi, bo chcieli tacy być. Bezlitośnie ugniatali jej piersi. Wchodzili w nią tak, żeby ich pchnięcia sprawiały Marcie ból. Ale nie sprawiały. Wydawało jej się, że teraz sama oddaje się Łukaszowi. Jakby starała się coś zrekompensować. Kiedy siekli jej pośladki sążnistymi klapsami i syczeli:
- Wiesz suko, że zachowałaś się, jak ostatnia dziwka!
Wyszeptała:
- Wiem… gorzej niż ostatnia dziwka…
Teraz płakała, drżącymi dłońmi zapalając znicz.
Wspomnienia odurzyły ją. Szła przed siebie, niewiadomo gdzie, jak w malignie. Jakby traciła kontakt z rzeczywistością, jakby rzeczywistość mieszała się z przeszłością. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że zabrnęła w północno-zachodni róg cmentarza.
Wtem dostrzegła przed sobą dwie postacie. Niższą, nieco korpulentną i wyższą, szczupłą.
- O matko! To przecież Wincenty i Łukasz!
Postąpiła ku nim kilka kroków, a oni ku niej.
- Wiem! Wiem, że źle zrobiłam! To straszne! Zachowałam się wobec was podle i teraz to wy macie pełne prawo tak samo zachować się wobec mnie.
Postacie milczały.
- Możecie zrobić ze mną, na co tylko macie ochotę! Chcecie mnie zerżnąć?! Tak ostro jak wtedy?! Proszę… należy wam się! Postąpiłam jak dziwka, to teraz wam dam. Jak dziwka!
Zachowywała się jak opętana. Oparła się o grobowiec i podciągnęła spódnicę.
Zdało jej się, że dłonie Wincentego obłapiają piersi, a Łukasza buszują pod spódnicą.
- Jestem wasza! Róbcie ze mną, co chcecie!
Gdy przyjrzała się ich twarzom, otrzeźwiała w okamgnieniu. Gębę niższego zdobiła znajoma skądś szrama, nad okiem wyższego mignął wyraźny tajemniczy tatuaż.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.