O żydach

  • Zwiedzanie

    Dwaj Żydzi zwiedzają Rzym i Watykan. Oglądają z zachwytem budowle, rzeźby, obrazy.... W pewnym momencie jeden mówi do drugiego. -Popatrz jakie bogactwo, a zaczynali od stajenki.

  • Żyd wysłał swojego syna na studia

    Żyd wysłał swojego syna na studia do Ameryki. Po kilku latach pobytu syn wraca i tak oto rozmawiają:
    - Synu, a gdzie twoja broda?
    - Tate, w Ameryce nikt nie nosi brody. Zgoliłem ją.
    -  Ale przestrzegałeś szabasu?
    - Tate, w Ameryce w szabas wszyscy idą do pracy.
    - Mam nadzieję, że spożywałeś tylko koszerne jedzenie?
    - Tate, w Ameryce bardzo ciężko o koszerne jedzenie.
    - Och synu! Powiedz mi tylko jeszcze jedną rzecz. Jesteś nadal obrzezany?

  • Ochrzczony Żyd

    Icek i Mosiek byli kolegami od dzieciństwa.  Kiedy Icek zakochal się w "gojce" musiał przyjąć chrzest. Ponieważ bał sie księdza, poprosił przyjaciela zeby mu towarzyszył kiedy poszedł do księdza.  Icek wszedł do środka a Mosiek czekał na zewnątrz.  Czekał godzinę,dwie,trzy aż wyszedł Icek. Mosiek pobiegł i pyta :- Icek i jak było? W odpowiedzi uslyszał: po pierwsze - nie Icek tylko Jacek, po drugie -idź precz przęklety ŻYDZIE coście Chrystusa ukrzyżowali.

  • Milioner czy chory na płuca?

    Dwóch żydowskich studentów dyskutuje:
    - Kim wolałbyś być: milionerem czy chorym na płuca?
    - Tyż pytanie. Oczywiście że milionerem.
    - Fałszywe rozumowanie. Milionerzy umierają wszyscy, a chorych na płuca tylko 37%.

  • 7 córek? 7 milionów?

    - Co wolałbyś mieć? Siedem córek czy siedem milionów?
    - Tyż pytanie. Oczywiście, że siedem milionów.
    - Fałszywe rozumowanie. Mając siedem milionów chciałbyś więcej i więcej. Z kolei mając siedem córek już nie chciałbyś więcej.

  • Noc poślubna (autor: Julian Tuwim)

    Dziełko Tuwima:

    NOC POŚLUBNA

    Osoby: Mąż i Żona

    (Mąż i Żona. Skromna, ale odświętnie sprzątnięta sypialnia w małym mieszkaniu drobnomieszczańskim. Przez chwilę pusta, potem wchodzi Żona w welonie, białej sukni, za nią zawstydzony Mąż).

    ŻONA: I oto nasze gniazdko, drogi Izaaku. Daj Boże, żebyśmy byli w nim szczęśliwi.
    MĄŻ: Dlaczego nie? Daj Boże. (siada w kapeluszu przy stole, patrzy nieruchomo w jeden punkt)
    ŻONA: Co coś tak jestem smutny, Izaaku?
    MĄŻ: Smutny? Nie. Dlaczego smutny? Trochę zmęczony, trochę piłem.
    ŻONA: Ale ty nie będziesz pić, prawda, Izaaku? No, obiecaj żonce?
    MĄŻ: Mogę nie pić. Dlaczego nie? Proszę cię
    usiadaj.
    ŻONA: I tak będziemy siedzieć?
    MĄŻ: Można siedzieć, można pochodzić. Wszystko jedno.
    ŻONA: Oczutki moje. Nosek kochany. Kochasz swoją Dorcię?
    MĄŻ: (uśmiecha się zawstydzony) Co za pytanie. Naturalnie. Dlaczego nie?
    ŻONA: Wiesz co? Ja tak myślę, że my sobie urządzimy piękne życie. Wiadomo ci wszak, iż na inteligencji mnie nie zbywa, więc ja chciałam i ciebie wciągnąć w wyższe zainteresowania.
    MĄŻ: Dlaczego nie? Jak będę miał czas... Jutro nie mogę. Muszę skończyć frak dla Szmulsona... tu z przeciwka, spodnie prasować...
    ŻONA: Miły dzieciaku. Lubię cię za tę prostotę... Pocałuj swoją panią. Mocniej. Jeszcze mocniej. I już odchodzisz?
    MĄŻ: Ja nie odchodzę. Ja tu mieszkam.
    ŻONA: Ale przytul. To przecież nasza noc poślubna. Gody.
    MĄŻ : (chce wstać) Sodowa, czy zwyczajna?
    ŻONA: Nie. Nie wody. Gody weselne, mówię.
    MĄŻ: A u Szpilcwajga to muszę być o ósmej rano mierzyć...
    ŻONA: Niedobryś Izaaku. Mógłbyś wszak o tym dziś nie myśleć.
    MĄŻ: Dlaczego nie? To o czym ja mam myśleć? Krawiec jestem, to mój fach, a Szpilcwajg klient.
    ŻONA: Wiesz, czytałam ongiś pewne dzieło "Miłość w naturze". Tam właśnie opowiedziano jaka to potęga. Opowiedziano i o zbliżeniu ciał... o misterium powiedziano.
    MĄŻ: Czy ja mogę się zbliżyć do misterium? Ja muszę szyć, żeby żyć. To jak twój tatunio ma dać dwa tysiące złotych, to będę mógł kupić parę sztuk towaru i spłacić Cukiersteina dług. Co ja więcej wiem?.
    ŻONA: Nie wiesz, co kochać znaczy?
    MĄŻ: Dlaczego, nie wiem? Wiem. Ja bardzo lubię kochać.
    ŻONA: No to chodź. Chodź. Weź mnie wszak raz w swoje ramiona.
    MĄŻ: I to jeszcze tatunio powiedział, że da mieszkanie na Solnej to pracownię można większą zrobić. To wziąłbym dwa czeladniki... dlaczego nie? Zaraz obstalunki więcej, i wszystko.
    ŻONA: Przestań, Izaaku. Tutaj mnie kochaj, tutaj w naszym gniazdku. Ty tatuniowi nie wierz. Ty nie znasz tatunia. Żadnego mieszkania na Solnej nie będzie. Chodź, pocałuj mnie w usta, jedyny.
    MĄŻ: Nie może być, żeby nie było na Solnej. Tatunio obiecał. A jak ja oddawałem swoją krawiecką pracownię na naszą sypialnię, to ja w kuchni muszę szyć. To ja nie mogę.
    ŻONA: Pocałuj wszakże. Ale nie... czekaj Izaaku. Ja muszę ci coś wyznać... Ja jestem zbytnio uczciwa, ażebym nie wyznała tobie... Mężusiu słuchaj...
    MĄŻ: Gdzie ja się w kuchni podzieję? Dlaczego? Jak się już zakochałem w panienkę, co ma 41 lat, to dlaczego ja mam w kuchni?
    ŻONA: Izaaku, nie rań moje serce z tą chronologią. Ja ci coś chcę wszak oświadczyć - ja byłam niegdyś uwiedzioną... ale to było wbrew, nawet w obie brwi mojej woli... to był brutalny gwałt, Izaaku. Lecz ty mi wybaczysz wszak.
    MĄŻ: Dlaczego nie? Wybaczyć mogę, ale to nie jest przyjemne. Dorcia, kto to był?
    ŻONA: Nie wiem, .Izaaku. Tatunio go szuka. Trzech już ma. Wybacz.
    MĄŻ: Ich to tatunio szuka. A jak mnie miał dać pięćset złotych zaliczki, to mnie oszukał. No, ale przecież te dwa tysiące złotych to da: Obiecał. To kupię parę sztuk towaru i Cukiersteina spłacę...
    ŻONA: Nie martw się, nie trap, mój jedyny ty. Zaczniemy nowe piękne życie... Czy lubisz dzieci, Izaaku?
    MĄŻ: Dlaczego nie? Bez dzieci smutno. Dzieci się śmieją, to jest wesoło.
    ŻONA: Więc posłuchaj żoneczki, kochanie. Dzieci przyjadą. Teraz, kiedy już mamy gniazdko, będziemy z dziećmi razem... Napiszę...
    MĄŻ: Które dzieci, Dorciu?
    ŻONA: Wybaczyłeś mi już przecież, że nie jestem wszak panienka. Wypij kielich goryczy do dna u cioci są moje dzieci, trzy dziewczynki, Izaaku, i chłopczyk jeden.
    MĄŻ: Dlaczego nie? Niech przyjadą. Ale to nie jest dobrze. To jest nawet bardzo niedobrze. Tutaj będą te dzieci? A kto ich da jeść?
    ŻONA: Jeżeli na nas dwojga starczy, Izaaku, to i dla sześciorga się znajdzie kąsek...
    MĄŻ: Może się znajdzie, może nie. Skąd ja wiem? Ale to bardzo nieprzyjemne, że ja w kuchni, a cztery dzieci przyjdą. Jak ja już się zakochałem w panienkę, co ma 41 lat, to jeszcze na jej cudze dzieci harować? Ale: trudno, Dorcia. Co robić?
    ŻONA: A teraz wszystko twoje. Całuj, pieść. Weź mnie, Izaaku.
    MĄŻ: Dlaczego nie? Mogę wziąć. Jak tatunio da te dwa tysiące i zapłacę Cukiersteina, i towar kupię, to będzie lżej. Dzieci też coś potrzebują. A kiedy tatunio da, Dorcia?
    ŻONA: Nie mów o tym - ja jestem cała twoja ja tak płonę - a ty o jakichś pieniądzach. Ty w ogóle przestań o tym myśleć. Ty nie znasz tatunia. Obiecał, ale nie da. Nie licz na to, Izaaku. Noc jest nasza. Chodź.
    MĄŻ: (osłupiały po pauzie) Nie da? Dlaczego nie da? Zakochałem się w panienkę 41 lat... i na Solnej nie będzie mieszkania... i ja muszę w kuchni... i cztery dzieci przyjadą... i jeszcze dwa tysiące tyż nie da? I nie zapłacę Cukiersteina? I towaru nie kupię? To co ja mam robić, Dorcia? (płacze)
    ŻONA: Tutaj masz iść, Izaaku... całować... tulić, objąć... zaczniemy nowe, piękne życie... Pójdź.
    MĄŻ: (zdejmuje smoking, pólkoszulek, zostaje w kapeluszu, rozbiera się w dalszym ciągu i mówi przez łzy) Dlaczego nie? Już idę. Tylko pamiętaj obudź mnie przed siódmą... muszę spodnie z przeciwka wyprasować i o ósmej być u Szpilcwajga.

  • Dysputa rabinacka

    Czterech rabbich prowadziło dysputę teologiczną. Ponieważ nie mogli dojść do porozumienia zrobili głosowanie. Głosowanie zakończyło się stanem 3:1. Rabbi, który przegrał w głosowaniu zaczął modlić się do Boga:- Panie mój! Wiem, że mam rację a serce moje jest czyste. Pokaż im jakiś znak, żeby wiedzieli, że racja jest po mojej stronie...
    I faktycznie w jednej sekundzie na niebie pojawiła się ciemna chmurka.
    - Widzicie! ? krzyczał ten, który się modlił ? Oto jest znak od Pana! To ja miałem rację...
    Jednak pozostali trzej powiedzieli, że to tylko zwykła chmurka i to na pewno nie jest znak od Pana. Wtedy, rabbi zaczął modlić się jeszcze raz:
    - Panie mój! Tak bardzo Cię proszę... Daj nam większy znak, na potwierdzenie mych słów...
    Na niebie pojawiło się jeszcze kilka ciemnych chmurek i nagle strzelił piorun. Trafił on w drzewo oddalone od rabbich jakieś 100 m. Wtedy Żyd, który się modlił powiedział:
    - Widzicie! Pan znowu do nas przemówił!
    Na co jeden z rabbich odpowiedział mu:
    - No to co, że Pan Ci odpowiedział. Nadal my mamy rację, bo jest 3:2!

  • Moja żona?

    - Wiesz, Dawid, wczoraj mi się śniła twoja żona.
    - Moja żona. A co ona mówiła?
    - Nic.
    - Wiesz. To nie była moja żona.

  • Spotyka się dwóch starych Żydów w Nowym Jorku

    Spotyka się dwóch starych Żydów w Nowym Jorku:
    - Mosze, jak ja się cieszę, że Ciebie widzę. Ty mnie powiedz, co tam u twojego syna Chajma?
    - A, u Chajma wszystko dobrze, on teraz mieszka w Paryżu.
    - I co on tam robi w tym Paryżu.
    - Nu, wiesz, on tam w Paryżu wprowadza multi-kulti
    - A co u twojego drugiego syna, Tewje?
    - A, Tewje! U niego też wszystko dobrze, on mieszka w Berlinie.
    - I co on robi w tym Berlinie?
    - A wiesz, on tam też wprowadza multi-kulti.
    - A co twój najmłodszy, Arie?
    - A u niego też wszystko dobrze, on mieszka w Tel-Awiwie.
    - I co, też wprowadza multi-kulti?
    - Czyś ty zwariował, we własnym kraju?!

  • - Halo? Poprosze panią zamiejscowa

    - Halo? Poprosze panią zamiejscowa, Lubartów 33... Czi co? Nie: czy? pytajne tylko: czy? wzięte liczebniczo... Taa, mój numer 333... Już jest połączenie? Dziękuję ślicznie...  
    Halo? Halo? HALO??? - Halooo...  
    - Kuba?
    - Kto mówi?
    - Ale czy Kuba?
    - Ale KTO mówi?  
    - Jeżeli nie Kuba, moje nazwisko pana nic nie powie... Kuba?  
    - Jaki Kuba?  
    - Goldberg...  
    - A jeżeli Kuba, to kto mówi?  
    - Rappaport!  
    - BENIEK???  
    - TAK!!!  
    - Tu Kuba...  
    - Goldberg?  
    - Tak. Co jest?  
    - Jest interes do zrobienia.  
    - Interes? Ile można stracić?  
    - Co się mnie pytasz ile można stracić! Się mnie natychmiast zapytujesz ile można zarobić!  
    - Ile się zarobi, to się zarobi. Ja się pytam: ile trzeba mieć żeby ryzykować w razie, że się straci?  
    - Niewiele... dwa, trzy tysiące masz?  
    - Mam mieć. Co jest?  
    - Jest tak: Friedmann ma weksel Szapira z żyrem Glassa, rewindykator jest Barmsztajn... On daje dwadzieścia procent, franko loco towar jest u Lutmana, tylko ten towar jest zajęty przez Honigmanna z powodu weksel Reuberga. Za ten weksel Reuberga można dostać gwarancję od jego teścia Rozencwajga, tylko on jest przepisany na Rozencwajgową, a Rozencwajgowa jest chora...  
    - A co jej jest?  
    - Co by i nie było, to my dziedziczymy dwadzieścia procent, tylko Lutmann musi mieć pewność, że Honigmann go wypuści, oczywiście, jeżeli Rozencwajgowa jeszcze dziś się przeniesie na łono Abrahama, to Malwina Fajnsztajn nie ma nic przeciwko, tylko Lipszyc musi mieć pięćset dolary...  
    - Cooo?  
    - Nie gotówką, tylko połowę, na resztę zwolnienie od protestu. Jassne?  
    - Oczywiście, że rozumiem.  
    - No!  
    - Tylko skąd pewność, że Rozencwajgowa by wyzionęła ducha?  
    - W tym właśnie sęk...  
    - Co?  
    - Sęk!!!  
    - Kto???  
    - SĘK!!!  
    - Nic nie rozumiem.  
    - Deska, w szrodku sęk!  
    - Jaka deska?  
    - Drzewo. Deska drzewniana, w szrodku sęk.  
    - Kto ma drzewo? LUTMANN???  
    - Jaki Lutmann, Lutmann ma manufakturę, a drzewo jest z lasu. Się ścina, się rżnie na deski, jest deska, jest sęk.  
    - A gdzie jest ten las?  
    - Jaki las?  
    - No, że wspominałeś.  
    - Co ciebie obchodzi nagle? W puszczy Białowieszczańskiej jest las! Rosną stuletnie drzewa, się ścina, się rznie, jest deska, jest sęk.  
    - A kto ma ten las?  
    - Kuba, o co ciebie idzie? NIKT!  
    - To można kupić?  
    - Tę manufakturę?  
    - Nie, ten tartak.  
    - Jaki tartak, do cholery?  
    - No ten co sam mówiłeś, że się ścina i się rżnie...  
    - Kuba, odczep się, chodzi o to czy Rozencwajgowa wytrzyma do licytacji!  
    - A ona sprzeda?  
    - Co?!  
    - Ten tartak.  
    - Kuba, przecież... Jaki tartak do cholery?!  
    - No, że się ścina i się rznie...  
    - Kuba! Że mnie co podkusiło powiedzieć jego ten sęk... Kuba, ja cofam ten sęk. Ja cofam wszystkie sęki na świecie!  
    - Co?  
    - Sęk.  
    - Który?  
    - Że pisze w Kurierze Warszawskim tych sztychów. TO JA JEGO COFAM!!!  
    - W Kurierze Warszawskim? To było ogłoszenie?  
    - Jakie ogłoszenie?  
    - No, że on sprzedaje.  
    - KTO???  
    - No ten, co pisze, że parceluje ten las. Słuchaj, tylko ten tartak to ja bym zatrzymał dla siebie.  
    - Kuba... Po co tobie ten tartak? Zleź z tego tartaka!!!  
    - No wiesz, Rappaport, że ja ciebie nie rozumiem. Ty budzisz mnie w nocy. Pół godziny namawiasz mnie, żebym kupił las. A teraz odmawiasz mnie od tego tartaka. To co to jest za interes???  
    - Kuba...  
    - Zaraz, chwileczkę, spokój! Owszem, dajmy na to, ja daję dwa tysiące na las. To kto inny będzie miał tartak, tak? Będzie mnie dyktował ceny? Będę jego dawał zarabiać na rżnięcie? To gdzie jest LOGIKA??? To wolę kupić ten tartak! Mam rację?  
    - Teoretycznie tak... Tylko że mię coś podkusiło. Staropolszczyznę się mnie zachciało. Sęk, sęk, równie dobrze mogłem powiedzieć, ja wiem... - tu leży pies pochowany.  
    -...pieees?  
    - PIES!  
    - Piesek! Jaka rasa?  
    - Szlag mnie trafi...  
    - Słuchaj, Rozencwajgowa ma na sprzedaż psa? Czy to jest może łyżew? Wiesz, ja bym chętnie kupił, bo Hipek bardzo chce mieć łyżwa. No, ostatecznie może być sweter. Albo bulgot? Albo taki mały, biały dupelek... Słuchaj, tylko broń Boże jajnik! A to jest jaka rasa?  
    - Jaka rasa??? NORDYCKA!!! Psiakrew, odczep się od tego zwierzęcia, nieszczęście ty moje!  
    - Słuchaj, Beniek, dwa tysiące za psa? Ja mogę dać... trzydzieści złotych. Duży piesek?  
    - OLBRZYMIE BYDLE!!! (słyszy telefonistkę) Złociutka, to nie do pani! Znaczy, co? Chwileczkę, Kuba, ta rozmowa za chwilę będzie kosztowała czterdzieści dwa złote.  
    - No co to znaczy czterdzieści dwa złote, jak się kupuje i las, i tartak, i psa...  
    - Wiesz co ja ciebie powiem? Ty weź sobie ten las za darmo...  
    - A tartak?  
    - A TAR... A tartak, to ty sobie weź tyż za darmo...  
    - A pies?  
    - A pies??? A pies ci mordę lizał!!!

  • Pewien rabin w swej synagodze miał

    Pewien rabin w swej synagodze miał wieczne utrapienie z młodymi wiernymi, ktorzy na nabożenstwo przychodzili bez jarmułek. Prosił, napominał, aż wreszcie na drzwiach bożnicy wywiesił kartkę z napisem
    PRZYCHODZENIE DO DOMU BOŻEGO BEZ NAKRYCIA GŁOWY JEST TAK SAMO CIĘŻKIM GRZECHEM JAK CUDZOŁÓSTWO!
    Po tygodniu nic sie nie zmieniło, tylko ktos dopisał malymi literami
    "Próbowałem jednego i drugiego - różnica kolosalna!"

  • Pewien stary żydowski swat zapoznał

    Pewien stary żydowski swat zapoznał kiedyś młodego człowieka z wielce urodziwą panną, która to panna bardzo mu się spodobała.
    Młody zaprosił ją więc do kawiarni, a potem do teatru. Na drugi dzień rano któryś z przyjaciół  zapytał go, kim jest dla niego owa niewiasta, z którą widziano go poprzedniego wieczora.
    Młody człowiek oświadczył z dumą, że jest to jego narzeczona. Jego przyjaciel zaczął się śmiać, że chyba zwariował, albowiem z ową niewiastą żyło już pół miasta.
    Zrozpaczony młody człowiek udał się z pretensjami do swata.
    Swat wysłuchał go uważnie, po czym - wcale nie zbity z pantałyku - stwierdził autorytatywnie: "Tyż mi miasto! Tylko pięć tysięcy mieszkańców".