LAURA
Wszystko potoczyło się szybko, zbyt szybko. Strzał w ramie Piotra, uwolnienie nas i ten wybuch. Zbyt szybko by zrozumieć co się stało. Nawet nie zorientowałam się w którym momencie wsadzili nas do jakiegoś wojskowego wozu, a teraz jedziemy nie wiadomo gdzie.
Lekko odchylam płachtę która zwisa z dachu auta i spoglądam na mijane drzewa. Próbuje określić gdzie jesteśmy, ale nic nie wydaje mi się znajome. Puszczam materiał i cofam się w głąb auta. W środku jest ciemno. Wiem, że razem ze mną ktoś tu jest, pewnie po to żebym nie uciekła, ale nawet nie mam takiego zamiaru. Po pierwsze nie znam terenu, więc nie miałabym gdzie uciekać i nawet nie wiem w którą stronę, a po drugie nie mam już czego szukać w Akademii, ledwo bym się tam zjawiła to pewnie od razu by mnie za kratki wsadzili.
- Dowiem się gdzie jedziemy? – pytam.
Odpowiada mi cisza.
- Jeśli tego nie chcecie mi powiedzieć to może chociaż będziecie tak mili i powiecie ile już jedziemy i ile będziemy jechać?
Znowu cisza.
Wzdycham. Wymacuje czy obok mnie jest wolne miejsce. Nie czując nic pod dłonią kładę się na siedzeniu i zamykam oczy. Łagodne podskakiwanie wozu na wybojach drogi pozwala mi usnąć.
Budzi mnie szturchanie i klepanie po policzku. Podnoszę głowę i przecieram zaspane oczy.
- Wstawaj młoda jesteśmy na miejscu. – mówi jakiś jasnowłosy facet i wyskakuje z auta.
Patrzę w tamtą stronę. Materiał jest rozsunięty i zaczepiony po obu stronach wejścia do wozu. Z mojej pozycji widać nocne niebo nad jakimś budynkiem, widocznie jechaliśmy dość długo, i szeroko otwarte bramy do tego budynku. Wytężam wzrok i patrzę co jest w środku. Jakieś wozy, półki na których coś leży, a nawet jeden duży wojskowy samolot.
Podpieram się na rękach i siadam. Jeszcze raz przecieram oczy. Staram się przypomnieć sobie wszystko co się stało i poskładać to jakoś w spójną całość. Chowam twarz w dłoniach.
- Jejku no dalej. Wszystko co się działo. Po kolei... – mruczę do siebie. – Najpierw nas złapali, mnie i tego kretyna… później był sąd…
- Podobno gadanie do siebie to objaw jakiejś choroby.
Podskoczyłam słysząc ten głos. Podniosłam wzrok. Przed samochodem stoi nie kto inny jak Pan Kretyn we własnej osobie. Stoi oczywiście o kulach z obandażowanym kolanem, rękę ma w gipsie, ale tak ogólnie to wygląda całkiem dobrze… i przystojnie.
Zamykam oczy i przywołuje jego obrazy z czasu gdy pracował na budowie w Akademii. Pamiętam jak czarne włosy opadały mu na czoło i jak niebieskie oczy patrzyły na mnie. I pamiętam jak go uderzyłam i jak rozkwasiłam mu nos. Uśmiecham się lekko, wręcz niezauważalnie.
Czuje jak jego palce zaciskają się na moim nadgarstku i pociąga mnie w swoją stronę. Niechętnie, ale wstaje. Schodzę z wozu. Spoglądam na niego jeszcze raz.
Jego rysy stały się ostre, kości policzkowe są jeszcze bardziej widoczne, a oczy… oczy zostały te same co zawsze, śmiejące się, ale gdzieś tam za tym widać zmęczenie. Czarne włosy opadały mu na czoło i co chwile przeczesywał je ręką.
Odwracam wzrok i rozglądam się po okolicy. Z każdej strony otaczają nas budynki. Niektóre są zrujnowane, a inne w całkiem dobrym stanie i to właśnie tam jest najwięcej ludzi.
- Gdzie my tak właściwie jesteśmy?
- W głównej bazie dowodzenia prawdziwego ruchu oporu – odpowiada wyraźnie akcentując „prawdziwego”.
- Ok. To zgaduje, że jest ich więcej niż dwie. To może mnie oprowadzisz? I poznasz z dowódcą?
- Idziemy.
Zupełnie zapomniałam o tym, że cały czas trzyma mnie za rękę.
-Emm… Adam czy mógłbyś puścić moją rękę?
- Ach tak, przepraszam.
I puścił mnie, a ja poczułam się z tym źle, bardzo źle.
Gdy mnie oprowadzał po bazie nie za bardzo skupiałam się na tym co mi opowiadał. Całą moją uwagę przykuwał on. Czułam jak moje uczucia, które kiedyś do niego żywiłam wracają i stopniowo wypełniają moje serce i myśli. Z jednej strony nie chciałam do tego wracać, ale z drugiej czułam, że może jednak powinnam pozwolić uczuciu wrócić.
Ale nieważne, nie warto teraz o tym myśleć, co będzie to będzie.
Po około godzinie w końcu dotarliśmy do „biura” dowódcy, jeśli tak to można nazwać.
Mały pokoik bez drzwi, z ciemnymi ścianami i jednym oknem po prawej stronie. Naprzeciwko źródła światła wisi prycz z ciemnym kocem, a obok niej stoi stare drewniane biurko.
- Trochę tu ciasno. – mówię.
- No cóż, Sarze nie jest potrzebne dużo miejsca, prawie cały dzień spędza pracując z innymi.
Drzwi, których wcześniej nie zauważyłam otwierają się, a z pomieszczenia za nimi wychodzi smukła kobieta z krótkimi blond włosami. Twarz wyciera ręcznikiem.
- Saro to jest…
- Mama… - mówię, nie wierząc w to co widzę.
Nie mogę… Zbyt ciężkie żeby to teraz znieść… Zbyt dużo do udźwignięcia.
Odwracam się i wybiegam. Potrącam obcych mi ludzi. Po chwili jestem przed budynkiem. Staję i ciężko oddychając rozglądam się, w odległości kilkunastu metrów stoi zrujnowany budynek. Wbiegam do niego i szukam ciemnego miejsca, znajduje je pod zawalonymi schodami.
Siadam tam i podkurczam nogi, opieram się brodą o kolana. Z zewnątrz słyszę jak Adam mnie woła. Chce wstać i do niego iść, ale wiem, że nie mogę. Nie po to się chowam, żeby po chwili wyjść…
Ale i tak mnie znalazł.
Siada obok mnie i obejmuje ramieniem. Mimo woli opieram się o niego i chłonę jego zapach. Zamykam oczy.
- Co się stało, że uciekłaś?
- Ja… ja po prostu już nie mogę. Twoje pojawienie się po tylu latach… byłam pewna, że nie żyjesz… - po moim policzku spływa łza. – I do tego ucieczka z Akademii, brutalność twojego brata… i w końcu pojawienie się mamy. To jest zbyt dużo. – płynie kolejna łza. – Przytul mnie mocno – mówię błagalnym tonem i totalnie się rozklejam.
Łza leci za łzą, a moim ciałem wstrząsają dreszcze. Adam mnie podnosi i sadza na kolanach. Spełnia moja prośbę. W jego ramionach czuje się bezpiecznie i dobrze, tak jak kiedyś. Wtulam się w niego mocno, a on całuje mnie w skroń.
********
Domyślam się, że niektórzy pewnie są na mnie źli, że tak długo nie dodawałam nic, ale po prostu szkoła robi swoje i nie zawsze da się coś napisać, więc bardzo wszystkich przepraszam za tak długą nieobecność.
Dodaj komentarz