Przy wielkim czarnym mahoniowym stole siedziały trzy osoby. Wszystkie persony siedziały w ciszy wodząc wzrokiem po całym pomieszczeniu. Kiedy Reno wszedł do pomieszczenia wszystkie pary oczu skierowały się ku niemu. On sam stojąc speszony przyglądał się nieznajomym. Czym prędzej ruszył do miejsca wyznaczonego dla niego. W sumie nie musiał długo szukać swojego siedzenia. Tylko to krzesło było wolne. Dodatkowo jego obecność pieczętowała tabliczka stojąca na stole. Nie miał pojęcia, jakie przywitanie byłoby optymalne. Czas nieubłaganie mijał a podstawy kultury wymagały wręcz powitania nieznajomych wynosząc ich na piedestał szacunku. Słony pot zaczynał już się generować na jego czole. Mijały milisekundy a w jego umyśle toczyła się wojna. Miliony scenariuszy przelatywały przez jego głowę niczym gęsi. W końcu wydobył to z siebie. Najbardziej uniwersalny zwrot, który nie obrazi nikogo pasując przy tym do okazji.
- Cześć wszystkim! – Wypowiedział pewnie do zebranych osób. Ale nie było to pewne. Próbował z całych sił stwarzać pozór, że panuje nad sytuacją i że to on jest tym najbardziej wyluzowanym. Wszyscy zebrani na swój sposób starali się oddać złożone honory na swój sposób, ale byli równie speszeni jak on sam. Cichy szmer wydobywający się od jego ‘’kolegów i koleżanek po fachu’’ próbował naśladować kurtuazję wypowiedzi zachęcającej wręcz do dyskusji.
Siedzieli tak w ciszy. Minęły cztery minuty, ale im wydawało się, że to trwało wieczność. Nie wiedział jak może rozluźnić atmosferę. Chciał wypaść jak najlepiej. W końcu siedziała z nimi kobieta, która zawróciła mu w głowie. Mimo że widział wiele kobiet w swoim życiu to ta była wyjątkowa. W tej sytuacji nie pomagało mu to, że paradoksalnie w kontaktach z płcią przeciwną jest beztalenciem oraz jego alkoholowe hobby przeradzające się przez lata w nieodłączną część jego życia. Próbował oderwać od niej wzrok jednak nie mógł. Krótkie rude włosy, które kolorem podchodziły już pod czerwień, piegi rozsiane po całej twarzy, błękitne oczy i te wąskie usta podkreślone szminką. Ten widok go hipnotyzował i zapierał dech w piersi. Nie zauważył nawet wyświetlacza, który się uruchomił tuż obok nich.
Na ekranie pojawił się mężczyzna około pięćdziesiątki. Siedział za biurkiem, na którym było mnóstwo bibelotów. Ubrany był w gustowny i zapewne drogi garnitur. Jego krótkie włosy były starannie zaczesane na bok. Widoczne zmęczenie na jego twarzy kontrastowało z wręcz żywym ogniem, który płonął w jego oczach. Poprawił swój krótki wąsik i z głosem pełnym charyzmy zaczął mówić do zgromadzonych:
- Witajcie moi drodzy! – Zaakcentował dość głośno. – Zapewne pytacie się, dlaczego tutaj jesteście? – Zamilkł na moment rozniecając nutkę tajemnicy. – Otóż jesteście tymi, którzy są tutaj nam potrzebni. Ja jestem Andrew Ryan. – Mówiąc to ukłonił się w stronę kamery. – Jeden z założycieli Ligi Odkrywców. Nie będę się powtarzał stawiam swój wąs na to, że już słyszeliście, czym się tutaj zajmujemy. Osobiście nadzorowałem utworzenie waszej drużyny. Zapewne już się poznaliście, ale przedstawię was raz jeszcze. Poznajcie wybitnego eksperta od materiałów wybuchowych, zaprawionego łowcę z dziada pradziada i skorego do przygód Hansa Radke. – Postać siedząca naprzeciwko Reno skłoniła głowę. Hans z wyglądu przypominał bardziej krasnoluda niż kogokolwiek innego. Zaskakująco niski wzrost połączony z długą czarną brodą potęgował tą konkluzję. Nad jedną z brwi miał krótką bliznę. Jego włosy tętniły swoim życiem w porównaniu z dopieszczoną przez profesjonalistów brodą. Mimo niskiego wzrostu drzemała w nim wielka siła. Koszulę miał napiętą od wyrzeźbionych mięśni. W końcu sam Hans nabrał animuszu i przejął swoich rozmówców barwą głosu
- Siemka wszystkim! Witam Panów i Panią. – Starannie akcentował dobrane przez niego słowa niekiedy zbyt eksponując akcentowane wyrazy.
- Nieocenioną pomocą dla was będzie ta o to urocza dama. Znany kartograf, zdobywająca wiele nagród za znajomość języków starożytnych i łamacz szyfrów Zoey Melbourne. – Znowu Andrew zaczekał chwilkę. Sama Zoey odrobinę speszona podniosła tylko rękę i przywitała swoich nowych kompanów krótkim ‘’Hejka.’’ Wszyscy odpowiedzieli to samo. Ale z niewiadomych przyczyn to właśnie Reno odpowiedział najgłośniej. W myślach już to wszystko ustalił. Teraz oni wszyscy zobaczyli, że to on jest tym gringo, z którym należy się liczyć. Z drugiej strony pomyślał też o tym, że ona tylko jego tak oczarowała. I to była prawda, ale on jeszcze tego nie przyjął do wiadomości.
- Przywitajcie serdecznie Reno Jacksona. Wybitnego archeologa, porywczego poszukiwacza wrażeń jak również i drogocennych skarbów.
Teraz to była jego kolej na przywitanie się. Witając się z nimi właśnie sobie uświadomił, że atmosfera gęstości smogu w Krakowie właśnie opadła. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł więź z grupą. Już przez to uczucie wiedział, że wszystko, co tutaj się wydarzy będzie jego najlepszym czasem w życiu. Udał, że salutuje składając dwa palce w geście i dotykając czoła szybko zdjął kapelusz kładąc go na stół. ‘’Reno jestem.’’ Powtórzył raz jeszcze.
- Oraz finałowy, bo nie ostatni Albert Deaugrey. Mistrz fechtunku zaczynając od mieczy kończąc na najbardziej wyrafinowanych ustrojstwach. Świetny nawigator ze szlachetnymi korzeniami.
Sam Albert siedział idealnie prosto mając głowę zadartą pod sufit. Dla Reno właśnie to zdradzało szlacheckie korzenie kompana. Wraz z jego przewidywaniami pojawiły się też inne cechy szczególne, które powiązałby ze sferami wyższymi. Krótkie bokobrody, wyeksponowane uszy i zalążek koziej bródki. Blond włosy z przedziałkiem. Wszystko się zgadzało. Chciał ocenić jeszcze barwę głosu i to, co usłyszał całkowicie zgadzało się z jego teorią. Albert ugodził wszystkich wzrokiem tak przenikliwym, że można było poczuć jak przechodzi przez ciało i wbija się w ścianę. ‘’Witam serdecznie’’ rozebrzmiało w sali.
- Skoro już się przywitaliście pora przejść do rzeczy. Tworzycie nową sekcję, zastanówcie się jak chcecie się nazywać.
W tym momencie wszyscy zebrani spojrzeli na siebie. Każdy już jakąś koncepcję miał, ale jeszcze się wstrzymaliby pozwolić dokończyć zdanie ich pracodawcy.
- Na pierwszą ekspedycję wyruszycie za równo trzy dni. Chcę abyście odzyskali kostur przywoływania z piramidy faraona Mu’Duana. Zanim Nautilus przybędzie możecie się rozkoszować atrakcjami naszej placówki
- Ten Nautilus? – Zawtórowali wszyscy z niedowierzaniem.
- No jasne, że tak. – Uśmiechnął się, po czym dodał. – Zdziwicie się jeszcze wiele razy. Dziękuję za przybycie i życzę miłego dnia.
Po tych słowach ekran zgasł informując o zakończeniu transmisji. Nie wiedzieli, co mają robić z tym faktem. Przez trzy dni będą mieli wolną rękę. Tymczasem u Reno po raz pierwszy odezwał się zmysł lidera. Odchrząknął znacząco tak, aby zyskać uwagę i przemówił:
- Rozmawiałem z przewodnikiem, obiecał, że nas oprowadzi. Co wy na to żeby przysiąść w jakimś przytulniejszym kątku żeby pogawędzić i poznać się bliżej? – Mimo tego, że zaczął niepewnie to z każdym słowem nabierał na pewności siebie.
- No w samą porę zgłodniałem jak cholera! – Dziarsko roześmiał się Hans gładząc brodę.
- Jestem za! – Odpowiedziała Zoey.
- Świetny pomysł panie Jackson. – Sztywno zgodził się z nim Albert.
- Oh bez żadnych panów! Mówcie mi Reno. Cieszę się, że będę mógł z wami współpracować.
- Sądzicie, że on z tym Nautilusem mówił serio? – Zapytała się Zoey
- Idę o zakład, że to jakaś podrzędna łajba! – Wtrącił Hans.
- To jak idziemy? – Reno podstępnie zadał retoryczne pytanie.
- Idziemy! – Zgodziła się cała trójka.
Dodaj komentarz