Liga Odkrywców część 2 (remake)

Reno siedział już w samolocie. Nie przywykł do standardów Ligi. Całe życie spędzał na pokładzie samolotów pasażerskich. Pierwszy raz mógł lecieć w prywatnym odrzutowcu. Ogólny przepych go zaskakiwał. Wnętrze było udekorowane z wielkim kunsztem. Skórzane siedzenia, drewniane wykończenia i sprytnie ukryty system oświetlenia. Zadziwiająco czuł się rozluźniony mimo okoliczności, dzięki którym mógł tutaj być. Wciąż miał jednak kilka pytań. Zastanawiał się, czym przysłużył się żeby po niego wysyłać komandosa. Może komandos to nie było zbyt wyrafinowane określenie, ale to było jedyne, które przychodziło mu do głowy. Nie dość, że Rita jakimś cudem weszła do jego domu to teraz jeszcze pilotuje ten odrzutowiec. Mimo przeciwności powoli zaczynał układać sobie wszystko do kupy. Postanowił jednak odpocząć na chwilę. Gdy tylko zamknął oczy weszła Rita:  
- Za dwie godziny będziemy. – Powiedziała to dość głośno, ale widząc, że Reno chciał odpocząć skonsternowała się nieco swoim nietaktem.  
- Gdzie my właściwie lecimy? – Zapytał się otwierając oczy.  
- Niestety nie mogę powiedzieć. – Odpowiedziała z nutką goryczy  
- Rozumiem – chwilę się zawahał, po czym dodał. – Mogę prosić o coś do picia?  
- Jasne barek jest ukryty pod stolikiem. – Zaśmiała się odczytując pragnienia Reno  
- Czytasz mi w myślach – skwitował odpowiedź uśmiechem  
     Obudził się wyjątkowo wypoczęty. Czuł, że ta drobna drzemka pomogła mu. Rita właśnie poprawiała swój makijaż w podręcznym lusterku. Podczas jego snu zdążyła się też przebrać. Nie przypominała dziewczyny, którą zobaczył w swoim domu. Zamiast żakietu miała na sobie ubraną białą koszulę, której guziki były zasłonięte przez długi czarny krawat. Jej długie włosy były starannie spięte. Ona wyczuła jego wzrok jednak pozwoliła się obserwować. Zamykając lusterko spojrzała na niego i po raz kolejny się uśmiechnęła. Delikatnie się zaczerwieniła i poprawiając mankiet dała ostatnie instrukcje:  
- Weź kapelusz. Wszyscy tutaj je uwielbiają! – Wyrzuciła z siebie te słowa jakby nie mogła się, czego doczekać.  
On tylko się przeciągnął. Założył swój kapelusz na głowę. Postronni obserwatorzy z pewnością stwierdziliby, że wygląda jak żywcem wyjęty z przygodowych filmów. Jak się okazało to stwierdzenie było stuprocentowo trafne. Sam nie wierzył, że miejsce, do którego trafił istnieje. Otwierając drzwi samolotu jego oczom ukazała się rozległa zielona polana na równinie. Pośrodku tego miejsca stał gigantyczny budynek. Był gigantyczny nie pod względem wysokościowym, lecz w wymiarach szerokościowych. Z pewnością był większy niż niejedna willa bogaczy. Dookoła tego budynku był rozmieszczony niski żywopłot. Oni wylądowali akurat w środku zielonego labiryntu. Idealnie w miejscu, w którym do kwatery prowadziła brukowa droga na środku, której stała fontanna.  
- Witaj w naszej kwaterze głównej. – Powiedziała dumnie Rita  
- Jestem pod wrażeniem….. Macie tutaj pas startowy? – Pytał z niedowierzaniem  
- Właściwie to jest lądowisko. – Poprawiła go.  
     Szli brukową ścieżką prowadzącą do głównego wejścia. On z zainteresowaniem słuchał jak Rita opowiadała o samym budynku. Podobno był podzielony na cztery skrzydła, z czego każde miało inną specjalizację. Z odrobiną niedowierzania słuchał też o podziemiach tego miejsca. Podobno pod budynkiem była podziemna zatoka połączona z niedaleką rzeką. Pozwalało to na wędrówki morskie. Chłoną wiedzę jak gąbka. Kiedy byli już przy fontannie mógł się jej lepiej przyjrzeć. Na środku była statua przedstawiająca szóstkę ludzi. Wszyscy byli ubrani w eleganckie ubrania. Trzymali dłonie skierowane ku górze.  Napis na tabliczce głosił ‘’Na cześć pierwszych założycieli.’’ Niestety nie mógł się bliżej przyjrzeć twarzom fundatorom tego przedsięwzięcia. W końcu po solidnych kilku minutach dostali się do głównych drzwi. Same wrota były wielkie. Właściwie to było mało powiedziane. Były tak duże, że nawet gdyby sam Reno stanął sobie na barkach to brakowałoby kilku centymetrów do górnej framugi. Mimo tego, że w drzwiach była wielka szyba to on nie mógł nic przez nią zobaczyć. Widocznie w tym aspekcie źle dobrali kolor. Rita oderwała Reno od tej przełomowej chwili:  
- Chciałam Ci powiedzieć, że Liga zmieni Twoje życie. – Powiedziała z pełną powagą. – Jesteś na to gotów?
- Jasne. – Powiedział po dłuższej chwili zawahania.  
     Kiedy weszli do środka jego oczom ukazała się wielka recepcja. Wszystko było jednak dziwne. Na końcu korytarza za ladą pracowali ludzie w służbowych mundurkach w skład, których wchodziła kamizelka, sztruksowe spodnie i koniecznie krawat. Na lewej piersi każdy z pracowników miał plakietkę, na której było logo organizacji i dane osobowe z dołączonym zdjęciem. W całym holu krzątali się inni ludzie ubrani jak Reno. To najprawdopodobniej byli tytułowi odkrywcy. Nikt nie zwracał na niego uwagi każdy był zajęty swoimi sprawami. Multum głosów w jednej chwili rozbrzmiało w jego uszach. ‘’Kustosz znowu oszalał wezwijcie techników.’’ ‘’Sekcja Trydent proszona na odprawę.’’ ‘’Ktoś widział Warczka?’’ To były pierwsze zdania, które usłyszał. Nic z tego nie rozumiał. Mimo tego, że każdy porozumiewał się jednym językiem to Reno czuł jakby znalazł się na innej planecie. Stał w miejscu przez drobną chwilę. Zauważyła to Rita, która była już w połowie drogi do recepcji. Wróciła się i złapała go za ramię:  
- Obiecuję Ci, że oprowadzę Cię, ale teraz chodź, bo czekają na nas. – Łagodnie go uspokoiła  
- Kto czeka? – Zapytał się prawie mamrocząc  
- Twój zespół i koordynator. – Wyjaśniła mu szybko  
- Koordynator? – Zapytał gubiąc się kompletnie  
Podszedł z nią pod ladę. Recepcjonistka ze słuchawką w uchu od razu podeszła. Uśmiechnęła się szeroko:  
- Miło widzieć nowych odkrywców, już przekazuję miejsce spotkania poczekajcie chwilę – Mówiła jednocześnie wstukując coś do komputera. – Sekundka. – Sprawiła wielki uśmiech w ich stronę.  
Czekali na odpowiedź komputera. Nie chciał się odzywać, więc stali w ciszy. Po kilkunastu sekundach recepcjonistka znowu się odezwała:  
- Sala piąta, czekają już na was – Podała informacje  
- Dzięki Katniss. – Rita zwróciła się do recepcjonistki.  
- To moja praca – puściła jej oczko. – Nie sprawiał problemów?  
- Przynajmniej on jeden.  
Zaśmiały się obie. Wiedząc już gdzie się udać wyruszyli po raz kolejny w drogę. Skręcili w korytarz po prawej stronie. Reno tymczasem dalej był zdziwiony kunsztem zagospodarowania przestrzeni jak i samego wystroju tego miejsca. Wszystko było bardzo dobrze oświetlone a ściany były przyozdobione portretami na każdym kroku. Nawet w pewnym miejscu była umieszczona mapa miejsca. Nie mógł po raz kolejny dokładnie się przyjrzeć, ale odszyfrował główne skrzydła. Były to kolejno kwatery załogi, przechowalnia eksponatów, użytek publiczny, skrzydło szpitalne. W końcu po kilkudziesięciu krokach znaleźli się pod drzwiami, na których pisało ‘’sala konferencyjna.’’ Już mieli wchodzić oboje, kiedy nagle do Rity podszedł jeden z pracowników. Trzymał on w rękach tablet. Poprosił ją na osobność, po czym zaczął coś tłumaczyć. Ona tylko przytakiwała i wskazywała coś na ekranie. Odstąpiła pracownika na chwilę i ostatni raz porozmawiała dzisiaj z Reno:
- Niestety ale muszę Cię opuścić, poradzisz sobie wystarczy że wejdziesz do sali. – Odstąpiła od zaszczytu wejścia z nim z zauważalnym żalem.  
- Co tam jest? – Zapytał się, chociaż już sam się chciał przekonać.  
- Ci, którzy będą Ci jak rodzina, odkrywcy tacy jak Ty.  
Po tych słowach Rita poszła w zupełnie przeciwną stronę. Jeszcze się zastanawiał, ale w końcu pociągnął za klamkę.

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 1381 słów i 8088 znaków.

Dodaj komentarz