Liga Odkrywców część 2: Nautilus

Rozsadowiwszy się w stołówce zaczęli dalej dyskutować na różnorakie tematy. Nie widzieli nikogo z innych ‘’sekcji’’ lecz było dużo standardowych pracowników, woźnych, recepcjonistów i tym podobne. Co za tym szło wzbudzali oni największą uwagę. W sumie to nie było dziwne bo to był zlepek na ogół różnych person dość nietypowych warto zauważyć. Po podaniu pierwszego dania zabrzmiały rozmowy. Jednak nie opierały się na tym jak te dania są źle przygotowane gdyż ta pieczeń była jedna z lepszych jaką Reno miał okazję zjeść.  
Alfred w międzyczasie rozpoczął konwersację  
-Tak więc mili Panie i mili Panowie jak myślicie co nas czeka?  
-Pewnie tak jak obiecali, skarby i okazja do bitki. Ale co ja tam wiem nie jestem tak obeznany w tych archelogizmach jak wy.  
Można było wyczuć ironię w głosie Edwarda. Była na tyle śmieszna że rozładowała napiętą atmosferę w grupie.  
-Ja mam pomysł drodzy państwo, przejdźmy na mówienie sobie po imionach bo o ile się nie mylę to mamy się zintegrować na czas nieokreślony.  
-To jest dobry pomysł, tak więc Reno w jakich okolicznościach Ty dostałeś list od rady?  
-No właśnie zamieniamy się w słuch dobrze że się Elizo zapytałaś co nie Alfred?  
-Można tak powiedzieć Edwardzie, my tymczasem zamieniamy się w słuch.  
-No dobrze tak więc słuchajcie. To było podczas wykopalisk, siedzieliśmy w jednym z szybów kopali Ihm’a Batuty. Rozmawialiśmy bo w sumie mieliśmy przerwę, ja jednak postanowiłem pójść dalej za potrzebą. No cóż zdarza się. Tak więc idę dalej z zamiarem dokonania dzieła, a tu nagle ściana za mną się zamknęła dosłownie 40 centymetrów za plecami. Pierwszą rzeczą jaką próbowałem zrobić to skontaktować się z resztą że żyję żeby się nie martwili. Tak więc ja krzyczę, oni krzyczą, wszyscy krzyczymy. Jednak postanowiłem zrobić coś ciekawszego i zamierzałem wybrać się dalej. Tak więc bez zbędnego czekania na odsiecz czy broń boże czegoś innego przystąpiłem do eksploracji. Jedynym źródłem światła była ta zapalniczka benzynowa. Tak więc idę pierwsze sto metrów i uwaga, napotkałem zakręt tak więc skręcam jak gdyby nigdy nic. I w tym momencie zapadłem się pod ziemię, dosłownie. Spadałem jakieś dwa lub trzy metry. W momencie upadku musiałem o coś zahaczyć bo bolała mnie ręką. Jednak nie mogłem znaleźć zapalniczki. Chociaż w tym miejscu światło było choć nie tak jasne jak na powierzchni. Znalazłem się wtedy w jakiejś Sali tronowej lub w czymś podobnym. Wszystko było zrobione z kamienia. Co prawda nie było tam nic szczególnego jednak było tam kilka stołów a na nich było bardzo wiele skarbów. Nie widziałem w tym momencie zbyt wiele ale mam wrażenie że na każdym stole był stos dukatów lub innej waluty złotej że tak to ujmę. Chciałem znaleźć zapasowe źródło światła więc wyjmuję telefon, a on cóż złamany na pół. Sądzę że to siła upadku to spowodowała. Tak więc podszedłem pod jeden ze stołów przyjrzeć się dokładnie co to jest. I tak jak sądziłem pod tym stołem co ja byłem znajdowały się tam dukaty lub coś w tym stylu, w tym jakieś wisiorki i tym podobne. Jednak zwieńczeniem tej sali był wysoki marmurowy tron z wyrzeźbioną postacią jako rezydent owego mebla. Na jego głowie leżała masywna korona. Jednak można było ją zdjąć, i to była rzecz którą zrobiłem. Wspinam się na ten tron zdejmuję koronę i usłyszałem tylko strzyknięcie jakiegoś mechanizmu. Nagle ni stąd ni z owąd zaczął się walić sufit. Znalazłem wyjście zeskakuję i biegnę to prawdopodobnie jedynej drogi ratunku. Po drodze do wejścia do tej sali zauważyłem moją zapalniczkę. Złapałem ją po drodze i wybiegłem w głąb kompleksu. Przede mną był bardzo długi korytarz, sądziłem wtedy że nic nie może mnie złego spotkać podczas ucieczki z tamtego pomieszczenia. Tak więc biegnę za mną zapadający się kompleks, przede mną korytarz bez końca. No i w jednym z momentów potknąłem się i poleciałem jak głupi na ziemię. Usłyszałem nad sobą tylko świst. Podnoszę się w pośpiechu a tam kilka włóczni powbijane w ściany. Które z resztą były z kamienia. Tak więc nie miałem czasu na kontemplowanie tego wszystkiego, biegnę dalej. Już mi powoli brakowało tchu. Jednak w momencie kiedy poczułem że coś przypieka moje plecy postanowiłem przyśpieszyć. Ostatnią przeszkodą którą napotkałem był wilczy rów. Przeskoczyłem go. Już myślałem że zobaczę wyjście ale takowego nie było. To był ślepy zaułek a mi się nie chciało tam umierać więc postanowiłem przyśpieszyć. Dzięki bogu ściana w tym miejscu była strasznie cienka bo była z drewna. Przebiłem się przez nią. Znalazłem się na dworze. Włóczyłem się potem po okolicy przez dwie lub trzy godziny potem znaleźli mnie towarzysze. Po tygodniu od tego momentu znalazłem w skrzynce list i w sumie tyle. A Ty Elizo jak zostałaś członkinią Ligi?  
-Cóż…. Szczerze mówiąc może moja przygoda nie była aż tak ekscytująca jak twoja. Po prostu robiłam mapy pewnej placówki na Saharze. To była bodajże świątynia Allaha i to jedna z dawniejszych. Zajmowałam się swoimi sprawami do czasu kiedy nie usłyszałam jakiegoś szeptu zza drzwi. Postanowiłam pójść i zobaczyć co się tam wyprawia. Przeszłam przez drzwi jednak zamiast jakiegoś pomieszczenia napotkałam długi korytarz. Więc najlepszą i najbezpieczniejszą rzeczą jaką pomyślicie to żeby się cofnąć jednak miałam inne plany. Gdzieś w połowie drogi ściany zaczęły się przemieszczać. Wolałam się nie ruszać nie chciałam wpaść w mechanizm. Po kilku minutach okazało się że znalazłam się w jakimś dziwnym labiryncie. Pod ręką miałam kompas, kartkę, ołówki i odrobinkę chęci przeżycia więc zaczęłam szukać wyjścia. Zajęło mi to z godzinę ale błądząc po tym tunelu starannie dokumentowałam wszystko robiąc mapę tego labiryntu. Po skończeniu kilku kartek znalazłam wyjście. Bardziej pasowałoby określenie przejście do drugiej części tej całej świątyni. Tym razem podłoga była podzielona na płytki, trzeba było przejść odpowiednią ścieżką układającą wzór, nadepnięcie na złą płytkę powodowało że cały mechanizm się restartował a ze ścian były wystrzeliwane strzałki. Opracowałam prawidłową ścieżkę i podzieliłam się z resztą ekipy, znaleźliśmy tam wiele skarbów plus prawdopodobnie fragment wykradzionej arki przymierza która została wczoraj tutaj przetransportowana. No i tak jak Ty dostałam list tydzień później. Za to mnie ciekawi Edward jaką sposobnością udało Ci się do nas dołączyć?  
-No cóż a to ciekawa historia. Dostałem zlecenie na wielkiego zwierza gdzieś w Amazonii, no i gdzie ja bym z takiej okazji nie skorzystał. Wziąłem mojego winchestera, kilo amunicji coś do rozpalenia ogniska i przybory do tworzenia trofeów bo gdzie ja bym nie chciał kolejnego zwierza nad moim kominkiem? Jednak od początku coś mi nie grało, nie sprecyzowali co to za dziki okaz czeka na moją lufę. Ale to nie przeszkodziło mi w niczym wpakowałem się do pierwszego lepszego samolotu, ba było fajnie nawet orzeszkami poczęstowali ale najgorsze było to że jednak wywalili na najbliższym lotnisku za machanie rewolwerem. Jakby dobrej spluwy nigdy nie widzieli. Tak więc po kolejnej wysiadce opłaceniu kilku przewodników dotarłem do miejsca w którym miało się odbyć jak to wy mówicie ‘’safary’’. Zapoznałem się tam z kilkoma wybitnymi w swoim fachu artystami. Każdy miał na koncie niesamowite okazy więc to szykowała się gruba ryba. Łącznie była nas piętnastka. Przyszedł jakiś buc w garniturze, co mnie denerwowało zwłaszcza że byliśmy w środku ‘’jungly’’ i było dość gorąco. Na szczęście psorek tak się napocił że chyba już nigdy nie wróci do Amazonii haha. Tak więc pomachał kwitami, powiedział że każdy dostanie po pięćdziesiąt patyków w zamian za ciało tego zwierza. Nam to pasowało. Podał jeszcze ‘’specyfykacje’’ i z opisu wyglądało że polujemy na słonia z dżungli. Zbliżał się zmrok więc postanowiliśmy się pośpieszyć. Jednak ten zakuty garniak uciekł jak najszybciej pewnie mu było gorąco. My rozdzieliliśmy się na dwuosobowe zespoły. No na moje szczęście wypadło że idę sam ze sobą. Jednak mi to pasowało nikt nie będzie zrzędził mi pod nosem co mam robić. W sumie oddaliłem się od nich zbytnio bo nawet na przenośnym ‘’gepesie’’ nie było ich widać. Chodzę i chodzę już mnie nogi zaczęły boleć, myślę o kamulec oprę się o niego chwilę odpocznę sprawdzę amunicję lub pociągnę z butelki. Tylko się rozsiadłem wygodniej a tu nagle zaczęło się jakby trzęsienie ziemi. Przyznam zdziwiło mnie to trochę jednak nie dałem się zaskoczyć. I nie uwierzycie! Kamień wstał, no i jak się okazało to nie był kamień jednak wielki zwierz. Wyglądał na połączenie nosorożca ze słoniem no i tak patrząc na ryj.. znaczy na twarz to było jeszcze połączenie rekina młota i lwa ze względu na matową grzywę. Jako że pieniądze mi były potrzebne wypaliłem wszystkie dwie pestki w tego zwierza. No to nie było aż takie proste, naboje po prostu zrykoszetowały w drzewa. I wyglądało na to że rozjuszyłem go. Rzucił się rogiem w moją stronę. Ledwo co żem uniknął, a on po prostu wyrwał drzewo. Dwururkę długo się przeładowuje więc wyjąłem colta i zacząłem oddawać kolejno strzały. Jednak nie działało, pociski cały czas odskakiwały, po prostu się go nie imały. Podczas jednej z szarż wbił się tak bardzo że nie mógł wyjąć rogu z masywnego drzewa. To była moja okazja przeładowałem winchestera i zacząłem biec w jego stronę. Wskoczyłem mu na plecy i w tym momencie zaczęło się rodeo mojego życia, tak się skubany wił że prawie spadłem. Jednak ja nie sprzedałem tanio skóry. Ścisnąłem mocniej strzelbę przyłożyłem mu do kręgosłupa i wypaliłem dwa razy. Bydle upadło wydając przeraźliwy ryk. Wiedziałem że zaraz reszta się zleci więc usiadłem na niego jakbym był wygranym pojedynku. Kiedy reszta przyleciała powiedziałem dziarsko ‘’trofeum należy do mnie’’. Potem odebraliśmy pieniądze i tydzień później znalazłem list. A Ty Alfred? Co Ty żeś uczynił?  
-Razem z sir Baleygtonem moim znajomym piliśmy herbatę przy ruinach greckiego kolosa z Rodos. Pogoda była rozkoszna, więc i herbata smakowała nieziemsko. Nasza sielanka trwała w najlepsze do momentu w którym nastąpiło trzęsienie ziemi. Nie było co prawda niespotykanej skali jednak cała zastawa uległa zniszczeniu. Po otrzepaniu się z kurzu odkryliśmy że w podstawie statuy zostało wyżłobione coś na kształt wejścia. Postanowiliśmy udać się na eksplorację, z resztą to był nasz pierwotny cel spotkania. Tak więc zabraliśmy lampę naftową gdyż uznajemy tradycyjne środki jednak zabraliśmy też latarkę na baterie. Tak więc przechodząc odkryliśmy klatkę schodową prowadzącą na dół. Przechadzając się podziwialiśmy niesamowite malunki na ścianach. Była tam zapisana prawie cała historia starożytnej Grecji. Dotarliśmy na sam dół. Była to jedna z ukryta świątyń na cześć Zeusa za czasów kiedy chrześcijaństwo stawało się dominującą religią. Było wiele różnych przedmiotów kultu oraz niesamowicie zachowanych zwojów ze spisaną religią grecką po łacinie oraz starym greckim. Z racji tego że mieliśmy zbyt dużo czasu zaczęliśmy wszystko tłumaczyć. Okazało się że oprócz wierzeń było dokładnie spisane i wyjaśnione funkcjonowanie niesamowitych stworzeń. Był tam opis zwierzęcia podobnego do opisanego przez Edwarda. Oprócz tego data śmierci ostatniego jednorożca. Cóż o ile mi się zdaje jeżeli te wszystkie eksponaty są autentyczne to właśnie jego szkielet stoi w głównej sali. Jednak niefortunne stawianie kroku spowodowało że uruchomiliśmy pułapkę. Lont połączony z beczkami w których była jakaś wybuchowa substancja. Pierwsze próbowaliśmy ugasić lont, jednak okazało się że nie możemy go zgasić. Postanowiliśmy zabrać przetłumaczone zapiski i udaliśmy się pędem na zewnątrz. Udało nam się uciec jednak sir Baylengton niefortunnie się potknął o ostatni schodek upadł i złamał nogę. I jak już reszta zauważyła list dostałem tydzień później.  
-Niesamowite historie moi drodzy. Cóż każdy z nas przebył długą drogę zanim się tutaj znalazł. Z tego co udało mi się usłyszeć nasze umiejętności się dopełniają. Mamy znawców języków, kartografów, łowców, archeologów i mam nadzieję że nasza współpraca będzie kwitła i razem przeżyjemy wiele przygód.  
-Reno dobrze powiedział-Rzekł Edward
-Dokładnie wznieśmy za to toast-Zaproponowała Eliza  
-Moi drodzy to jest świetny pomysł-Zaakceptował Alfred
-Tak więc za co moi mili wznosimy toast?-Zapytał się Reno  
-Za Ligę Odkrywców i naszą sekcję.-Równo odpowiedzieli
-Trafna uwaga Elizo-Potwierdził Edward.  
Razem wznieśli toast. Potem posiłek minął w przyjemnej atmosferze. Każdy wspominał czym wcześniej się zajmował, rozmawiali o swoich zainteresowaniach oraz rozkoszowali się świetnie przygotowanymi potrawami. Kiedy skończyli udali się zgodnie z instrukcjami do sąsiedniego skrzydła by zacząć ich pierwszą wyprawę. Szli razem z przewodnikiem który objaśniał im historię placówki oraz opowiadał o niektórych spotkanych eksponatach. Dowiedzieli się między innymi że Heptozaur widoczny zaraz przy wejściu to jeden z niewielu dinozaurów który przetrwał do naszych czasów. Jednak nie umarł śmiercią naturalną ale ze względu na podeszły wiek nie przeżył zderzenia z ciężarówką. Padło kilka żartów na temat tragicznych śmierci. Po dostaniu się do wyjścia przy skrzydle który był końcem ich wędrówki otworzyli drzwi. Przewodnik się pożegnał i ich opuścił. Znaleźli się w miejscu podobnym prawie do kanału z którego wypływają masywne statki do morza. Zdziwieni tym że nie znaleźli śladu wielkiego statku którego obiecywał Ryan. Większość z nich się rozczarowała oprócz Edwarda, który odczuł znikome ruchy ziemi. Po chwili zaczął się wynurzać z wody gigantyczny okręt. Już w połowie wynurzenia był większy niż budynek placówki Ligi. Zajęło trzy minuty zanim można było zobaczyć Nautilusa w pełni okazałości. Niezwykłe było malowanie na rufie przedstawiające wiele morskich kreatur. Przy niektórych były zaznaczone kwadraty a w nich pionowe kreski. Każdy już w tym momencie domyślił się że chodzi to o upolowane okazy. Nautilus okazał się łodzią podwodną a nie okrętem tak jak było powiedziane na początku. Nagle z samej góry pokładu zaczęły się otwierać schody. Widać że było to wykorzystanie niesamowitej technologii bo schody przystosowywały się do powierzchni. Potrafiły utworzyć nawet barierki dla komfortu wspinaczki. Wejść na górny pokład było tak trudne jak dostanie się na czwarte piętro niesamowicie długiego budynku.  Po niespodziewanej wspinaczce dostali się na samą górę. Nie było tam nic specjalnego jednak było mnóstwo włazów i kilka stanowisk strzelniczych. Z pokładu był podobny do okrętu wojennego. Jednak uwagę przykuwał mostek który stanowił centrum dowodzenia statkiem. Cała szyba była przyciemniona tak aby nie można zauważyć co było wewnątrz. Natomiast malowanie samego mostka było w stylu tych mrocznych obrazów. Z całego statku wydobywały się niesamowicie dokładnie namalowane macki które obejmowały cały mostek łącznie z czubkiem. Jeden z włazów się otworzył i wyjechała z niego winda. Wyszedł jeden z majtków który zaprosił do środka. Ulokowali się w windzie. Majtek nie wymienił ani jednego słowa z naszymi bohaterami. Po zjechaniu na dół okazało się że są mniej więcej w środku statku. Korytarze były niesamowicie szerokie, cztery osoby mogły przejść po nich bez problemu idąc obok siebie. Oprócz tego że było tam zastraszająco biało wyposażenie statku nie różniło się zbytnio od wyglądu normalnych statków. Przeszli jeszcze kawałek i znaleźli się w wielkiej hali kontrolnej podobnej do tej z filmu Star Trek. Mianowicie na środku było siedzenia kapitana który dowodził statkiem a wokół niego tworzyły terminale przy której siedziała załoga zarządzająca Nautilusem. Kapitan zszedł ze swojego fotela z chęcią przywitana się z ‘’niesamowitą czwórką’’. Taką przynajmniej mieli tymczasową nazwę, chociaż stwierdzili że nie jest to aż tak świetna nazwa i jak im coś lepszego do głowy przyjdzie do zmienią. Głównodowodzący Nautilusa okazał się wysokim mężczyzną ubranym w surowy błękitny mundur składający się z dwóch części. Spodni które nie posiadały kieszeni oraz wojskowej marynarki którego kolor pasował do spodni. Na prawej piersi wisiało kilka złotych medali i baretek świadczących o powiązaniach z indyjską marynarką wojenną. Do pasa miał przyczepioną szablę która była niesamowicie wygrawerowana w multum wzorów, a sam uchwyt okryty był najlepszej jakości skórą. Był on indyjskiego pochodzenia. Świadczył o tym między innymi turban który zadziwiał starannością wykonania. Z jego czubka wystawały trzy pióra zaczesane do tyłu. Oraz jego cera którą koronowała krótka czarna jak kawa broda. Wydawał się on podstarzały na oko czterdzieści sześć lat. Po krótkich oględzinach wzrokiem przemówił.  
-Witam was bardzo serdecznie, ja jestem kapitan Nemo. Naczelny dowódca Nautilusa. Zapewne jak możecie zauważyć gargantuiczność tego okrętu zawdzięczam wielu pokoleniom pracy niezliczonej ilości robotników. Dzięki ich poświęceniu mogłem w końcu spełnić mój upragniony cel, którym było odizolowanie się od lądowego życia. Otóż chodzi o to że mimo regularnego dobijania do brzegu by wspomóc Ligę Odkrywców, ja nie zszedłem na ląd ani razu. Zapewne się pytacie dlaczego ja tak bezinteresownie zabieram was w różne miejsca? Odpowiedź jest prosta, mam po drodze. No i między innymi łączy mnie z Ryanem przyjaźń, jest to mój serdeczny przyjaciel. Razem służyliśmy w Legii Cudzoziemskiej. Ale dość sentymentów. Zapraszam was na rejs, waszym przystankiem będzie jedno z ujść Nilu. Jak się domyślacie lądujecie w Egipcie. Mam was poinstruować co macie tam znaleźć. Chodzi o włócznię dowództwa. Jest to prawdopodobnie artefakt jednego z zapomnianych egipskich królów. Tak królów, między innymi dlatego są zapomniani przez ich lud. Ale wracając znajduje się ona w jednej z piramid ku czci Azira, protektora króla Cho’ch Gala. Jednak nie wyślemy tam zwykłych archeologów to byłoby zbyt niebezpieczne. Dlatego też wysyłamy was. Ryan sądzi że jesteście w stanie przechwycić artefakt bez strat. Nie widziałem was wcześniej ale prawdopodobnie jesteście nowicjuszami. Tak więc życzę powodzenia. Dokładnie opisany cel macie w listach w waszych walizkach które są już w waszych kajutach. Jeden z majtków was odprowadzi. Poza tym czujcie się swobodnie na moim pokładzie. Możecie swobodnie przemieszczać się po całym okręcie jednak nie wchodźcie do rdzenia statku. Praca przy nim jest niesamowicie wymagająca i sądzę że pracownicy nie chcieliby nieproszonych gości. Tak więc witam raz jeszcze i udanego rejsu. Dostaniemy się na miejsce za 3 dni. Po tych słowach ruszyli do swoich kajut w eskorcie jednego z marynarzy. Ich kajuty okazały się jednym pomieszczeniem z łóżkami piętrowymi. Kapitan jednak nie kłamał ich walizki już były spakowane. Znajdowało się w nich wszystko co chcieli, od ubrań po najważniejszy ekwipunek. Jednak oczekiwali czegoś innego od tego statku. Sądzili że statek owiany tak znakomitą wręcz legendarną renomą będzie zachwycał również i wnętrzem. Jednak okazało się że z wystroju okazał się regularnym statkiem. Lecz po głębszych przeglądach przez ten statek okazało się że jest to całkowicie niezależna jednostka. Były tam farmy jedzenia zdolne do wykarmienia całej załogi. Jedzenie pozyskiwane było całkowicie morskie. Wszystko miało swoje odpowiedniki, również materiał z którego były wykonane mundury załogi. Kapitan Nemo zaprosił odkrywców na górny pokład. Razem spotkali się w mostku. Kapitan zarządził całkowite zanurzenie. Wielki gigantyczny okręt zaczął się zanurzać. Stopniowo mostek zaczął zanikać. Wtedy odezwał się Edward
-Panie kapitanie mam pytanie.  
-Tak o co chodzi kamracie?  
-Czy to źle że mam chorobę morską?  
Reno, Eliza i Alfred parsknęli śmiechem. Kapitan wyszczerzył tylko zęby w grymasie szczerego uśmiechu.  
-Jesteście bardziej nietypowi niż sądziłem majtkowie.  
-Tak więc to źle?  
-Na moje oko te trzy dni będą twoim utrapieniem długobrody przyjacielu. Ale spokojnie ktoś powinien dać tobie medykamenty na tą twoją przypadłość.  
-Dziękuję bo już czuję to w kościach że to będzie długi rejs.  
-No i chyba też w żołądku
-Reno wyczuwam w tobie pokłady humoru niezwykle wysokich lotów-skwitował Alfred, Eliza dalej śmiała się z zaistniałej sytuacji

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3804 słów i 21429 znaków.

Dodaj komentarz