Liga Odkrywców część 3: Piramida

Po trzech długich dniach Nautilus znowu zaczął się wynurzać. Kapitan osobiście wraz z gwardią honorową pożegnał poszukiwaczy po czym wrócił do swoich obowiązków. Jeden z podkomendnych poinstruował że jednak będą musieli przemierzyć resztę dystansu pieszo, ze względów gabarytów Nautilusa nie mogli podpłynąć bliżej. Kiedy zeszli na ziemię Edward padł na kolana i zaczął dziękować że rejs już się skończył. Nie mógł rozkoszować się widokami. Chociaż reszta cieszyła się widokami. Zobaczyli wiele różnych budową raf koralowych. Tworzyły one niesamowite kompozycje. Jednak reszta oprócz Edwarda stwierdziła że szkoda że to był tak krótka podróż. Po opanowaniu rozbuchanych emocji wzięli się za właściwy cel ich podróży. Reno ze względu na temperaturę założył kapelusz by mieć choć trochę cienia i nie chciał dostać udaru. Eliza wyciągnęła mapę.  
-No chłopaki mamy do przejścia trzy kilometry.  
-Matko Boska w taki upał? Przecież to będzie katorga.
-Spokojnie Reno przecież są palmy, no i cień widzę.  
-Edwardzie obawiam się że to jest fatamorgana  
-Jak to?  
-Spójrz  
Alfred podszedł pod jedną z palm i wymierzył dokładne kopnięcie. Po chwili krzyknął z bólu. Palma okazała się rzeczywiście prawdziwa. Nie tracąc czasu i zasobów wyruszyli w drogę. Alfred miał połowiczną rację, bo oprócz tej jednej palmy reszta okazała się mirażem. Nie spotykali nic ciekawego. Jednak oprócz wszelakich maści mirażów spotkali również te które wydawały się niebezpieczne. Między dzięki temu Edward wystrzelił dwa naboje z jego własnoręcznie modyfikowanej strzelby.  
-Gratuluję zastrzeliłeś piasek  
-Celowałem w ciebie Alfredzie
-Ale ja jestem Reno  
-Jak to?  
-No normalnie, obok mnie stoi Alfred.  
-Ale przecież to Eliza!  
-Masz dalej zwidy napij się wody.  
Kiedy Edward sięgał po piersiówkę w plecaku reszta przybiła dyskretną piątkę. Na horyzoncie zaczęła się pojawiać piramida. W miarę zmniejszania dystansu okazywała się coraz większa. Po podejściu pod monolit okazało się że to prawdopodobnie największa piramida jaka istnieje. Obeszli ją dookoła okazało się że nie widać żadnego wejścia. Eliza zrzuciła plecak, wyjęła z niego cztery kartki, ołówek i trzy długopisy.  
-Dobra plan jest taki wejście najwidoczniej jest ukryte. Dlatego mam do was prośbę. Zauważyłam powtarzający się wzór na czwartym pustaku na każdej ze stron. Wasze zadanie to zapisać jaki hieroglif jest większy niż reszta, po tym przyjdziemy do tego miejsca i wymienimy się wynikami oki?  
-Dobra ale kto weźmie którą ścianę?-Zapytał Edward  
-Ja  biorę tą.
A toż to z jakiej okazji?-Wyraził swoje zirytowanie Alfred
-Dlatego że jestem kobietą i ja to wymyśliłam.  
-Mi pasuje.-Zgodził się Reno
-Pantofel-Zapunktował Edward
-Ej to cios poniżej pasa.-Oburzył się Reno  
-Dobra chłopaki nie kłóćcie się pociągnijcie losy czy coś.-Zaproponowała Eliza
-Urządźmy konkurs strzelecki!-Krzyknął Edward
-Zgadzam się a ty Reno?-Zapytał Edward  
-Mi pasuje-Zgodził się Reno
-No bez żartów, wy poważni jesteście?-Zapytała z niedowierzaniem Eliza  
Jednak tak jak postanowili tak też zrobili. Eliza wiedziała że to jest męska natura by przechwalać się zwłaszcza w obecności kobiet. Usiadła na swoim plecaku poprawiła sznurówki i obserwowała. Reno, Alfred i Edward rozstawili kokosy z pobliskiej palmy po metr od siebie. Zaczęli strzelać. Po piętnastu minutach i kilku magazynkach rewolwerowych konkurs się zakończył. Najlepszy okazał się Edward potem był Reno a na końcu Alfred. Jednak oskarżali oni Edwarda o oszukiwanie bo przy ostatniej serii strzelił ze swojej strzelby a nie z colta przez co strącił dwa cele na raz. Jednak przełknęli smak porażki zwłaszcza że trafili tyle samo celów, gdyby nie liczył się ten strzał Edwarda przy ostatniej serii. Zgodnie z wynikami rozstawili się tymi ścianami które im przypadały. Edward i Alfred zajęli boczne ściany, natomiast Edward musiał lecieć cały dystans do ściany prostopadłej do ściany Elizy. Po kilkunastu minutach spotkali się w wyznaczonej przez nią ścianie. Okazało się że na każdej ze ścian był zaznaczony inny hieroglif. Eliza podeszła pod jeden z bloków i wcisnęła wszystkie zgodnie w kolejności według której słońce padało na poszczególną ścianę w zależności od pory dnia. Po wciśnięciu ostatniego symbolu otworzyło się wejście. Otwarte wrota straszyły ciemnością. Jednak po kilku krokach w głąb znaleźli pochodnię która wisiała na ścianie.  
-Pozwólcie że poczaruję-Powiedział nonszalanckim tonem Reno
Wyjął swoją zapalniczkę ze swojej kieszeni i podpalił szmatkę na pochodni. Okazało się że to jest starożytny włącznik systemu oświetlenia. Zaraz po tym jak zaświeciła się pierwsza pochodnia inne zaczynały się zapalać. Po krótkiej chwili cały korytarz był oświetlony. Ruszyli więc w drogę. Po kilkudziesięciu metrach i kilku zakrętach Alfred zatrzymał resztę.  
-No cóż proponuję zachować ostrożność podczas stąpania w dalszej części tej trasy. Zacząłem czytać zapisy z tych ścian i natrafiłem na coś ciekawego. Pozwólcie że coś zademonstruję.
Wyjął z kieszeni rulonik po kanapce, zwinął go w kulkę i rzucił przed siebie. Przez pierwszy moment nic się nie zadziało jednak po kolejnej chwili ze ścian wypadły dwie gilotyny. Nie zatrzymywały się. Zaraz potem bliżej nich wyleciały strzały które z pewnością poczyniłyby wiele szkód. Postanowili ruszyć z większą ostrożnością. Uważali na każdy krok. Ledwo minęli gilotynę. Edward postanowił rozprawić się z nią raz na zawsze. Wyjął tasak i przeciął widoczne po drugiej stronie dwie linki. Śmiercionośna pułapka ustała. Napotkali prawdopodobnie kilka innych przeszkód jednak zachowując ostrożność żadnej nie aktywowali. Znaleźli się w końcu na rozszczepieniu dróg. Dzieliła się ona na cztery ścieżki, każdą otaczała kolumna i dziwny symbol. Alfred zaczął się zastanawiać. Po kilku minutach niezręcznej ciszy zaczął mówić
-Tak więc jak widzicie droga dzieli się na cztery. Rozszyfrowanie tych znaków co prawda trochę mi zajęło jednak takie są wnioski. Każdy symbol przedstawia jednego egipskiego boga są to w kolejności bóg słońca, bóg mroku, bóg odrodzenia i bóg śmierci. Zatem jeżeli możecie się domyślać dwie drogi to pewna śmierć, natomiast dwie drogi to prawdopodobnie przejście dalej. Zatem jak to robimy?  
-Rozdzielmy się i jak uda się nam to się spotkamy znowu.-Zaproponował Reno  
-Jak się rozdzielamy mój przyjacielu?-Zapytał się Alfred
-Ja i Eliza idziemy drogą boga słońca, Ty i Edward idziecie drogą boga odrodzenia.  
Po tych słowach ruszyli w drogę. Przekraczając próg jednej z dróg wejście się zamykało. Tak też stało się kiedy podróżnicy przeszli przez ścieżki. Reno i Eliza szli w ciszy. Po kilku krokach zaczęli jednak ze sobą rozmawiać.  
-Czy jesteście zawsze tacy?  
-O co chodzi?  
-No wy faceci, zawsze tacy niedorośli. Myślicie że nie widziałam tego konkursu? Nie szkoda wam marnować zasobów?  
-No to niewątpliwie ciekawe pytanie moja droga. Nie wiem nawet jak odpowiedzieć.  
-Czyli przyznajecie się do niedorosłości?  
-Otóż to nie jest tak. My rywalizujemy ze sobą bo taka jest nasza natura!
-Akurat!
-No taka jest prawda. Czyż to nie jest przypadkiem tak że człowiek rywalizuje ze sobą od zarania dziejów? Turnieje rycerskie, te wszystkie olimpiady. Każdy dąży do doskonałości. I to między innymi jest droga jaką rodzaj męski wybrał do pieczętowania swojej racji. Najlepszym przykładem jest Sparta. Najsilniejszy i najbardziej umiejętny zawsze przewodził bo miał największe predyspozycje.  
-Roooooozumiem. To między innymi dlatego Edward wyzwał Cię od pantofli?  
-To akurat nie jest na temat.  
-No wiem ale odpowiedz bo mnie to ciekawi.  
-Bez komentarza.  
Kończąc rozmowę doszli do końca swojej ścieżki. Znaleźli się w kolejnej sali. Jednak okazało się że jest to kolejna z zagadek. Na środku był podest a na nim sześcian. Wokół były lustra skierowane w różne strony. Na jednej ze ścian był umiejscowiony szmaragd.  
-Nie jestem ekspertem ale musimy chyba skierować promień światła na ten szmaragd
-Łał Reno jak na to wpadłeś? Ale muszę Cię rozczarować. Znajdziesz tu promień światła?  
Reno nie odpowiadając zrobił krok do przodu. Niefortunnie nacisnął płytkę. Okazało się że ta płytka zmieniła pozycję jednego z bloków na suficie przez co światło padało na sześcian, a z tego sześcianu zaczęła się wydobywać cienki promień światła
-Dobra wygrałeś-Przyznała Eliza  
Reno odczuł niesamowitą satysfakcję jednak nie dał po sobie tego poznać. Zajęło to chwilę zanim zdążyli odpowiednio skierować każde zwierciadło na swoje miejsce nakierowując promień na szmaragd. Napotkali jednak na kolejną przeszkodę. Jedno ze zwierciadeł było urwane i było niżej.  
-Czekaj Elizo ja coś sprawdzę.  
Reno podszedł pod lustro i je podniósł. Brakujący element skierował wiązkę światła na szmaragd. Wyjście się otworzyło. Jednak kiedy tylko opuścił lustro drzwi znowu się zapieczętowały.  
-I co teraz?-zapytała
-cóż trzeba będzie coś wymyślić.  
-Wyjdź i sprawdź czy chłopaki już rozwiązali swoją zagadkę oki?  
-Zostawić ciebie tutaj?  
-Właśnie o to poprosiłem.  
Zrobiła tak jak powiedział wyszła. Jednak po kilku chwilach wróciła wraz z Alfredem i Edwardem. Okazało się że obrali właściwą drogę i nie musieli rozwiązywać zagadki za to czekali na nich w kolejnej komnacie. Edward widząc Reno trzymającego lustro powiedział serdecznie.  
-No Reno siłaczu! Ja to bym tak nie mógł.
-Wiem bo nie dostałbyś do tej wiązki światła. I cóż przyjacielu zdaje mi się że się odgryzłem. To po ile jest? Po jeden?  
-Haha po jeden.-Odpowiedział z uśmiechem Edward
Po chwili znaleźli rozwiązanie na tą niekorzystną sytuację. Postanowili podważyć drzwi. Wyjęli jeden z bloków i przenieśli pod punkt w który miał zatrzaskiwać się kiedy odetnie się wiązkę światła. Alfred dał sygnał że Reno może ruszać. Odstawił lustro. Po chwili drzwi zaczęły się zamykać jednak kamień blokował całkowite zamknięcie się drzwi. Reno ruszył spokojnie do utworzonego przejścia. Jednak napór jaki był wywierany na blok okazał się tak duży że kamień zaczął się kruszyć. Jackson przyśpieszył wręcz zaczął biec sprintem, zrobił wślizg i przedostał się na drugą stronę. Kamień pękł i drzwi zatrzasnęły się
-Cholera jasna!  
-Co się stało?-Krzyknęła reszta z przerażenia
-Kapelusz mi spadł  
Wstał i otrzepał się. Nie był sentymentalny. Kupił go tylko dlatego że Indiana Jones miał taki. A przecież filmy nie kłamią i każdy szanujący się archeolog ma na stanie takowy. Nie zwlekając ruszyli dalej. Właściwie to nie zaszli za daleko bo okazało się że byli już praktycznie jedną komnatę przed ich celem. Jednak był to przedsionek który raził swoim przepychem i bogactwem. Przed głównymi drzwiami stały dwa wielkie pomniki strażników z marmuru których obowiązkiem w tamtych czasach było odstraszanie potencjalnych złodziei którzy jakimś cudem przeżyli resztę niebezpieczeństw. W rogach były usypane kupki złota i innych wartościowych przedmiotów. Posadzka była udekorowana we wzór egipskiego oka opatrzności. Reno pamiętając ostanie godziny wyjął kamień z plecaka. Co prawda każdego zadziwiło to że nosi w plecaku kamień, zwłaszcza że mógł spakować coś potrzebniejszego. Wycelował i rzucił w środek oka. Nic się nie stało oprócz tego że strzaskała się płytka odpowiedzialna za utworzenie źrenicy.  
-Za dziesięć!  
Męska część ekspedycji zaśmiała się. Eliza stała zmieszana, mimo że w jakiś sposób też się uśmiechnęła nie okazała tego. Skoro nic nie zauważyli co stwarzało zagrożenie postanowili przejść przez drzwi. Jednak tylko kiedy chwycili wrota we czwórkę zza ich pleców wydobył się głos.  
-STAĆ!  
Przestraszeni odwrócili się by zobaczyć co czai się za ich plecami. Zobaczyli wielkiego na dwa i pół metra kolosa. Był ubrany w starożytną egipską zbroję. Na torsie oprócz wzmocnionych płytek broniących przed dodatkowymi obrażeniami było wyryte wielkie oko zupełnie takie jak z podłogi. Jego hełm był otworzony przez to można było zauważyć twarz napastnika. Była to twarz zwierzęca. Kojarzyła im się z psem. W rękach dzierżył wielki topór. Który z pewnością mógłby zakończyć ich życia jednym ciosem. Postać zaczęła dalej przemawiać.
-JESTEM AL. ZAKAR. STRAŻNIK KOMNATY KRÓLA I JEGO ZASTĘPCY. NIESTETY NIE JESTEŚCIE GODNI ZASZCZYTU WIDZENIA. KIERUJECIE SIĘ TYM ŻE CHCECIE UKRAŚĆ JEGO WŁÓCZNIĘ. TAKICH JAK WY MAM ROZKAZ ZABIĆ.  
Już Al. Zakar miał mówić kolejne zdanie jednak padł ciężko na ziemię. Jego upadek stłukł całą podłogę. Wszyscy spojrzeli się na bok. Zauważyli Edwarda celującego ze swojej dubeltówki. Z luf leciał dym. Edward wyjmując kolejne dwa naboje podszedł bliżej. Wszedł na tors strażnika krypty, po czym wycelował w głowę. I groźnym tonem powiedział  
-A widzisz? Tak się składa że ty jako ‘’pys’’ powinieneś szczekać a nie szczekasz. A ja dziwaków nie toleruję.  
Po czym wystrzelił znowu. Po tej solidnej dawce ołowiu strażnik się rozpadł. Jego ciało zamieniło się w proch. Reszta stała w lekkim szoku. Jednak zaczęli klaskać. To było chyba najszybsze rozwiązanie jakiegoś problemu od kiedy tutaj przybyli. Edward starając się rozładować sytuację rzekł.
-No co? Przecie mi nie chciało użerać się z jakimś burkiem. Poza tym kończmy to szybko jeść mi się chce, a kanapek zapomniałem spakować.  
Udało mu się to bezbłędnie. Nawet najbardziej drętwy z grupy Alfred określił jego żart jako ‘’turbośmieszność’’. Otworzyli wielkie drzwi. Ich oczom ukazała się wielka komnata. Po brzegi usiana w kosztownościach. Wszystko było wykonane ze złota oprócz podłogi i sufitu. Na tronie siedziała rzeźba zapomnianego króla egipskiego. Na środku pomieszczenia wbita była włócznia. Jej grot stanowił otwierający się złote ostrze. Faktem było też to że cała włócznia była zrobiona ze złota. Jej końcówka była delikatnie zakończona kulką z której wystawało dodatkowy kolec. W środku ostrza był osadzony nieznanego pochodzenia kamień szlachetny. Nikt nie mógł go rozpoznać. Prawdopodobnie był to jedyny okaz na ziemi. Podeszli pod włócznię uprzednio pakując po kilka ‘’pamiątek’’ do domu.  
-Więc jak? Wyciągamy ją na trzy? Jak drużyna?  
-Reno to jest ten moment w którym przyznaję ci rację-powiedział Alfred
-Dobrze gadasz polać ci-Odpowiedział Edward
-W sumie po to przyszliśmy przyjaciele-zakończyła Eliza  
Złapali razem za trzon. Pociągnęli a włócznia posłusznie wysunęła się z ziemi. Zauważyli że po wyjęciu włóczni wielki tron zaczął się otwierać. Wyszedł z niego rycerz przywdziewający złoty pancerz. Zbroja była utrzymana w idealnym stanie. Każdy element był wypolerowany. Od butów po kołnierz. Poszczególny element posiadał bogate zdobienia, były to prawdopodobnie pierwsze w historii odznaczenia. Nie był to kolos. Był raczej wzrostu przeciętnego człowieka. Jednak nie był to człowiek. To był to ptak. A tak przynajmniej na to wskazywała głowa. Była ubarwiona od dzioba po tył głowy w czarno-czerwone pióra. Na dziobie było widoczne kilka szram. Rycerz stanowczym ale łagodnym głosem zaczął przemawiać  
-Jestem Azir. Faraon który zrzekł się panowania. Pierwszy i ostatni który porzucił swoje kruche ciało które zostało w moim grobowcu by zyskać boską postać. Jestem posłańcem zapomnianego króla i jego generałem. Zgodnie z tradycją sprawuje tutaj władzę. Cały Egipt się dowie o mnie i o mojej boskości.  
Kończąc swój dialog wyciągnął rękę. Włócznia niczym obdarzona własnym życiem wyrwała się z rąk bohaterów i poleciała do ręki Azira.  
-To jest moja własność! Jesteście złodziejami! Obawiam się że nie macie prawa do życia!  
Przekręcił włócznią. Kamień zaświecił się. Wbił włócznię w ziemię. Grot otworzył się. Złoto pokrywające całą komnatę zaczęło się zamieniać w piasek. Cała podłoga była w piasku aż do czubków butów.  
-Sprawdźmy co jesteście war….
Nie mógł dokończyć. Edward wystrzelił. Jednak Azir był szybszy, odskoczył od kuli która roztrzaskała blok za nim.  
-Zaskoczyliście mnie! Jednak nie jesteście warci pojedynku ze mną. Najciekawsze w wojnie nie jest kto wygra lub kto przegra. Jednak wynik kto przetrwa!!!!! Gwardia!
Wyjął włócznię z ziemi. Grot się zamknął. Poczynił znak w powietrzu i przekręcił grot.  
Z piasku zaczęły formować się figury żołnierzy. Byli oni zakuci w zbroje podobne do tej którą nosił Azir jednak były one zdecydowanie uboższe. Była ich piętnastka. Uzbrojeni byli we włócznie i w tarcze.  
-ZABIJAJ! Krzyknął Azir
Piaskowe figury zaczęły się poruszać w skoordynowanych ruchach. Żołnierze uformowali mur z tarcz i sukcesywnie nacierali. Edward próbował strzelać. Jednak nieubłaganie przybliżali się. Mimo tego dwóch padło od ostrzału. Nic nie mogło się równać z siłą ognia jego strzelby. Reno i Alfred przyłączyli się do Edwarda. Eliza za to obserwowała zachowanie Azira. Zanim mur zbliżył się do nich zostało dwóch. Już mieli strzelać do despoty jednak zostali zaskoczeni. Zmaterializował się on do jednego z żołnierzy. Wyglądało to jakby dosłownie wyskoczył z piasku. Skoczył on w pobliże Edwarda, złapał go za strzelbę i rzucił nim na drugi koniec komnaty. Upadł on z hukiem wydając cichy krzyk z bólu. Alfred próbował go uderzyć, jednak uniknął tego ciosu obuchem rewolweru. Obrócił się w jego stronę i wymierzył soczystego kopniaka. Alfred oszołomiony runął na plecy. Został zamroczony. Azir zaczął zmierzać w stronę Elizy. Zatrzymał się przed nią i nawiązał kontakt.  
-Jak się poddasz oszczędzę ci życie!
-Nigdy! Prędzej zginę niż poddam się tobie!
-Dobrze więc, skoro nalegasz!
Uniósł swoją włócznię w powietrze z zamiarem oddania śmiertelnego ciosu. Jednak Elsa wyciągnęła z kieszeni pistolet. Zdążyła odskoczyć od grotu włóczni. Złapała równowagę i strzeliła. Tym razem trafiła go prosto w nogę. Imperator upadł na kolano sycząc. Reno podbiegł złapał go od tyłu i krzyknął do reszty.  
-Nasza okazja! Podziurawcie gnoja!!
Jednak władca piasków miał inne zdanie na ten temat. Zmaterializował się za Reno i wbił tył włóczni mu w pierś. Każdy kto był w stanie w miarę dobrze widzieć zawył. Źrenice Jacksona zwiększyły się niebezpiecznie. Złapał go za kark i rzucił nim o ścianę. Reno upadł nie dając znaku życia. Reszta wciąż niedowierzała w to co się stało. Natomiast pogrążony w triumfowaniu Azir przeszedł na środek sali i wbił ponownie włócznie w ziemię. Kolejni żołnierze zaczynali się materializować. Tym razem było ich dwa razy więcej niż wcześniej. Uformowali się w szereg. Władca wznosząc ręce w geście zwycięstwa zaczął do nich przemawiać.  
-Obserwujcie to moi poddani! To jest nasze pierwsze zwycięstwo w nowym świecie!
Miał mówić kolejne zdanie jednak złapał się za pierś. Spojrzał na swoją dłoń i upadł na kolana. W pomieszczeniu rozpętała się burza piaskowa. Nowo powstali gwardziści zostali przemienieni w piasek, który zaczął otaczać Azira. Po chwili wszystko ustało. Z przeciwnika Ligi została statua z kamienia z piersi której prześwitywały na wylot dwa otwory. Z drugiego końca pokoju można było usłyszeć Jacksona.  
-Szach mat gołębiu.  
Reszta która w międzyczasie zdążyła się ogarnąć podbiegła do niego. W jego koszuli była dziura jednak nie było widać krwi. Każdy był zadziwiony odkryciem. Sprawdzili czy Reno żyje i odetchnęli z ulgą kiedy otworzył oczy.  
-Przepraszam was za moje kolejne zejście jednak chyba z szoku zemdlałem. Boli mnie mostek.  
-Ale jak udało ci się przeżyć? Zapytała Eliza łamiącym się głosem.  
-Nie doceniacie potęgi alkoholu przyjaciele! Haha w sumie przeżyłem to dzięki dwóm rzeczom. Po pierwsze grot był zbyt mały by przebić mi serce. Dodatkowo moja piersiówka przejęła cios. A teraz pomóżcie mi wstać.  
Pomogli mu dojść do siebie. Okazało się że te dwie kule były wystrzelone przez niego, chwilę potem zemdlał po raz drugi. Nie mieli za to czasu cieszyć się zwycięstwem. Pierwszy blok z sufitu spadł. Okazało się że pomieszczenie miało się zawalić. Złapali włócznię i uciekli z pokoju. Jednak nie musieli się od tamtego momentu zbytnio śpieszyć. Zawaliło się bowiem tylko jedno pomieszczenie. Resztę drogi z piramidy przeszli spokojnym krokiem śmiejąc się i ciesząc że właśnie udało im się wrócić z pierwszej przygody. Po wyjściu z piramidy zauważyli słońce. Jednak dopiero po sytuacji w której prawie zginęli zaczęli się w pełni cieszyć blaskiem słonecznym. Rozłożyli swoje plecaki i na nich usiedli by odpocząć na chwilę.  
-Tak więc panowie jak wrócimy?  
-To nie mieliśmy zaplanowanego powrotu? Zapytał Reno
-No cóż pewnie nie. Zmartwił się Edward  
Alfred milczał po chwili zauważył na niebie plamę. Ta ‘’plama’’ zbliżała się w szybkim tempie. Okazało się że to był helikopter Ligi. Miał on na drzwiach dobrze znany logotyp. Podbiegli do wehikułu. Pilot zaczął mówić przez głośnik.  
-O dobrze że was widzę! O ile się nie mylę to was miałem stamtąd zabrać czyż nie?  
Wsiedli do helikoptera. Stamtąd dalej prowadzili rozmowę z pilotem.  
-Skąd pan wiedział że tutaj będziemy?  
-Takie procedury, mamy za zadanie zapewnić ewakuację członkom Ligi cztery godziny od wejścia do obiektu.  
-Ale jak odkryliście że my weszliśmy do tej piramidy?  
-To proste nadajniki GPS. A teraz wracajmy do domu. Na punkcie czeka was samolot w którym dostaniecie się do HQ.  
-Gdzie?  
-O pardon, wojskowa gadka. Dostaniecie się do siedziby Ligi.  
Przez resztę lotu na samolot opowiadali pilotowi co przeżyli. Jednak miał minę jakby nie wierzył we wszystko. Na lotnisku zabezpieczyli włócznię w ochronny pokrowiec wzięli prysznic w specjalnie przygotowanym do tego punkcie i zaczęli wracać do domu.

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3920 słów i 22564 znaków.

1 komentarz

 
  • chaaandelier

    Bardzo mi się podoba! :D

    14 maj 2016