Taki zwyczajny ranek

Taki zwyczajny ranekNie wiem tak do końca, o co w tym wszystkim chodzi, jak się przestawić, bym nigdy nie stracił pewności w to, co robię. Patrzę głęboko w oczy swojej tożsamości i nie dostrzegam swego pragnienia życia. Tak bardzo jestem podobny do człowieka, który chce być szczęśliwy a nie potrafi określić, co mu da ten spokój, uśmiech, błogi sen.



     Poniedziałek, nowy tydzień, świt wdziera się w moje łoże, rozjaśnia jasieczka, który spoczywa przy moim prawym barku, jak zawsze towarzyszył mi w moim niespokojnym śnie.  
Stopy podkurczone, mięśnie napięte, nie czuję się jak nowo narodzony, od dawna nie mam wrażenia, że sen to zdrowie.  
Jest to w tej chwili stan narzucony, brakuje mi alternatywy na jego wysublimowane zapotrzebowanie, stąd rola czynnego podporządkowania.



   Klękam do pacierza tak bardziej z nawyku niż z autentycznej wiary w prawdziwość moich intencji, którymi powinienem się kierować. Podziwiam tych ludzi, co czerpią siłę z rozmowy z Bogiem, umieją się w wierze zanurzyć, oddać, prosząc o kolejną pomoc przy obowiązkach. Czy to autosugestia, ślepa nadzieja, ostatnia deska ratunku, czy w ogóle tak do tego podchodzą, czy ze strachu boją się zapytać samych siebie, klepią wyuczone formułki, zerkając na gotujący się czajnik?

Patrzę w łazience w lustro i – „tak, tak, ten w lustrze to niestety ja..” tyle lat to mi towarzyszy. Ciechowski już parę lat ze świętymi przegląda swoje dokonania niekoniecznie muzyczne, a ja jego tekstem zagłuszam strumień wody.  
Czynności, które powielam beznamiętnie mają na celu przeprowadzić moją fizjonomię z odrętwienia ku normalnemu funkcjonowaniu.



     Wreszcie mogę wyjść, zapoznać się z kolejnym wyzwaniem, jakim jest utrzymywanie na wodzy słów, gestów, stwarzanie pozorów.  
Ołowiane niebo sprawia, że i ja nie pałam do nowego dnia większym sentymentem. Panie z pieskami robią przymusową rundkę, ich ściągnięte barki, zamglony wzrok narzucają mi myśl, że to bardziej poświęcenie i obowiązek wygoniły je z domu niż radość z zaczerpnięcia świeżego powietrza.  
Większość z nas po przebudzeniu ma przed oczyma listę obowiązków, które trzeba odhaczać aż do późnego popołudnia, więc trudno o iskierki w oczach.  
Bardziej szukamy wyciszenia niż znajomych twarzy, ale ja właśnie będę miał okazję temu zaprzeczyć, bo na wprost mnie idzie mój emerytowany sąsiad Tadeusz.

- Dzień dobry panie Tadku, jak zwykle pierwszy na nogach.

- A, co mi zostało, spać nie mogę, rwie kolano, że po ścianie bym łaził

- Może by tak ktoś to obejrzał?


  Stoimy tak pod sklepem, gdzie największe mruki doznają objawień gadulstwa, gdzie wszelki plugastwa, wizje i domniemania mają swój początek i kulminację. To właśnie tu przypina się smycze z własnym dobytkiem inwentarza, by swobodnie gestykulować, modulować głos w zależności od zawartych treści.  
Co ta biedna ławeczka nie słyszała, jak wiele rozbieżnych wersji, przy których każdy bił się w pierś z adnotacją – „ no przecież bym pani głupot nie gadała”

- Chłopie, tą nogę to już z pięciu konowałów macało, nacmokali się, jakiś dupereli na zapisywali, od tabletek przez maści po zastrzyki a kolano za przeproszeniem jak jebało tak boli dalej.

-  W tej sytuacji, to rzeczywiście ciężko mi coś panu doradzić.

- Aaahaa!

Pan Tadziu rozłożył ręce dla podkreślenia jak z wielkim dylematem się zmaga, jednocześnie patrząc mi głęboko w oczy.
I tak szukałbym jakiejś alternatywy, by zaznaczyć swoją chęć pomocy, gdyby z odsieczą nie przyszedł mi 40-letni Heniu, dyżurny żul, co od szóstej aż po wieczór ma czujkę przy drzwiach PSS-u.
Zawsze mnie zastanawiało, jak on się utrzymuje, przecież nikt mu nie daje na tyle, by przeżył, ale niedawno oświecił mnie mój znajomy Krzysiek.  
Powiedział, że sprawa jest nader prosta, piątego dostaje rentę Staszek i Michał, Wystarczy tylko czaić się przy " Alfie", dziesiątego Wacek, to już wyprawa pod stare lodowisko i tak do ostatniego pilnuje każdego darczyńcę z Zus-u.
A że czasem trzeba coś zjeść to koło czternastej ładuje się w czarter sanockiej komunikacji miejskiej i wycieczka do kuchni braciszka Alberta.

- Uszanowanie panom, mam takie pytanie…

- Nawet nie zaczynaj tej gatki, bo mnie tylko zdenerwujesz i dojdzie nam do biedy.

Heniu wybrał nieodpowiedni moment, pan Tadek nie miał ochoty na jego umizgi podszyte egoistycznymi pobudkami. Gestykulował coraz bardziej nie bacząc na przechodzących ludzi.

- Panie Tadziu, jeszcze pan nie wiesz, o co zapytam, a już pan mnie tak objechał jak stara sukę. A ja chciałem kulturalnie poprosić…

- Kulturalnie to się siada tu na ławce z gazetką, o! To jest kultura.

Robiło się mało ciekawie, ludzi przybywało, co niektórzy zamiast wchodzić do sklepu, przysłuchiwali się konwersacji

- A ja sobie panie Tadku czytam, czasem i całą gazetę.

Pan Tadek prychnął i z politowaniem z taksował Henia.

-  Taaaa... chyba tą, co roznoszą z „Inter Marche.”

Przysłuchująca się tej wymianie zdań pani Krzemińska, stwierdziła, że najwyższa pora się przyłączyć do utyskiwań.

- Twój świętej pamięci tato, to by umarł po raz drugi jakby zobaczył, co ty wyprawiasz.

Skrzywiła się przy tym, dla pod kreślenia jak bardzo jest to nie w porządku, jak bardzo się tym brzydzi. Po czym kontynuowała swój wywód umoralniający.

- Taki porządny człowiek, najlepszy zdun, ile on ludziom się na pomagał, nastawiał tych kuchni kaflowych. Z twoją matką tak się starali, by cię wykształcić..

Heniu nie wytrzymał, przystąpił do niej na krok i posłał ripostę.

- A co pani się czepiła, my tu sobie rozmawiamy, a pani ładuje się bez pytania. Puściła się pani po mleko, czy, co tam, to śmiało, mają go na tyle, że aż sprzedają.

Pani Krzemińska, prychnęła, machnęła ręką, poprawiła reklamówkę i spokojnie ruszyła w kierunku sklepu.

Heniu odwrócił się do nas i ściszonym głosem z cierpieniem na twarzy zapytał:

- Panie Tadku, brakło mi złoty osiemdziesiąt, a tu takie cyrki wyszły, tyle mi wstydu babsko narobiło.

Patrzył wyczekująco, sekundy mijały, pan Tadek przestępował z nogi na nogę, aż stwierdził, że pożegna się bez do widzenia. Zostałem sam, co Henia nie zdeprymowało. Był cierpliwy w wygłaszaniu swej prośby, nie zakładał nawet, że może odejść bez niezbędnych miedziaków.

- Kolego, przecież nie chcę dwóch stów, a groszowe sprawy, no nie rób jaj.

Postanowiłem postawić na żart, żeby trochę rozładować sytuację.

- Heniu, jak ja bym miał dwie stówy, to bym mógł sobie życie na nowo ułożyć.

Dość powiedzieć, że nie wyczuł mych intencji, bo odwrócił się i ruszył na swój posterunek, ale wpierw odpowiedział mi krotką piłką, dość dosadnie.

- Tak samo pierdolisz jak ta Krzemińska.

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe, użył 1207 słów i 6912 znaków, zaktualizował 8 lis 2020.

Dodaj komentarz