To już trzy lata

Powiadają, że do wszystkiego można przywyknąć. Paweł od pewnego już czasu mocno powątpiewał w tę mądrość ludową. Starał się przywyknąć, naprawdę się starał. Nie zwracać uwagi, nie reagować, nie przejmować się. Ale ciągłego napięcia między jego matką a narzeczoną – tych wiecznych podchodów, kręcenia nosem i niby to drobnych niesnasek – nawet święty by nie wytrzymał.

Matka nie mogła sobie wymarzyć lepszej synowej niż Dagmara. Pasowali do siebie. Umięśniony facet, o wyglądzie i ruchach żołnierza, choć z wojskiem nie miał nic wspólnego, oraz najpiękniejsza dziewczyna w towarzystwie, brunetka o wyrazistych, ciemnych oczach. Wszyscy koledzy mu jej zazdrościli.

Do Dagmary nie mógł mieć pretensji, była wzorem cnót. Na wizyty „u mamusi” zawsze starannie ubrana i umalowana, zawsze z wachlarzem popularnych i aktualnych tematów do lekkiej pogawędki, uśmiechnięta, życzliwa. Tylko nerwowy gest, którym poprawiała włosy, zdradzał, jak bardzo stresujące są dla niej te wizyty.

Matki bowiem nie sposób było zadowolić. Dawniej mawiała, że najważniejsza jest miłość, nie szczegóły. Kiedy zdążyła zmienić się w starą, zrzędliwą jędzę? Niestety, okazywała przy tym wiele bystrości i zmysłu obserwacji, więc czasem ciężko było się z nią nie zgodzić, kiedy w zawoalowany sposób wytykała przyszłej synowej wady i potknięcia.

Wczoraj jednak przesadziła. Na wieść, że planują dziecko, zakrztusiła się demonstracyjnie herbatą i zamrugała oczami, celowo przedłużając pełną konsternacji ciszę.
– Myślę, że powinniście jeszcze zaczekać. To poważne zobowiązanie.
Dagmara dzielnie zniosła dezaprobatę. Odstawiła filiżankę z herbatą na spodek.
– Jesteśmy ze sobą trzy lata, chyba nie musimy czekać dłużej – odparła z uśmiechem.
– To już trzy lata?... – Matka zamyśliła się, jakby zabrakło jej słów, po czym... zmieniła temat. – A co z Adriankiem? Macie z nim kontakt? Taki uroczy chłopak z niego był...

Paweł nie wytrzymał, poderwał się z krzesła i wyszedł do przedpokoju, a stamtąd na klatkę schodową. Musiał zapalić, by ukoić nerwy. Zanim zamknął drzwi, usłyszał jeszcze, jak Daga niezrażona wyjaśnia, że z Adrianem kontakt się urwał, bo chłopak wprawdzie był uroczy, ale kompletnie nieprzewidywalny. Po prostu zniknął.

Wypalenie jednego papierosa po drugim niewiele pomogło. Aż do wieczora Paweł nie mógł się uspokoić. Dagmara zdawała się tego nie zauważać, a może po prostu uznała, że dziki, mocny seks rozładuje napięcie... Aż usiadła na łóżku ze zdziwienia, kiedy odsunął ją bezpardonowo i odwrócił się tyłem.
– Co ci jest?
– Zmęczony jestem.

Wbrew własnym słowom nie mógł porządnie zasnąć. Przez głowę przepływały mu myśli i obrazy z przeszłości, dialogi z dawno nie widzianymi przyjaciółmi, ale nie rozumiał zbyt wiele. Skołowany i odurzony nie przynoszącym odpoczynku pół-snem doczekał poniedziałkowego poranka. Kiedy Dagmara wyszła po świeże bułeczki na śniadanie, powlókł się do łazienki na pierwszego papierosa. Od trzech lat ten sam rytuał pomagał mu rano stanąć na nogi. O ile przespał noc.

Akurat zdążył się ubrać, kiedy wróciła.
– Zobacz, co znalazłam w skrzynce.

Zerknął zdziwiony na niebieską kopertę, przecież listonosz chodzi dopiero w południe. Na liście jednak nie było adresu, jedynie imię, starannie wypisane drukowanymi literami.
Rozerwał kopertę bez żadnych złych przeczuć, ale kiedy spojrzał na tkwiący wewnątrz kartonik... momentalnie się obudził. Ciśnienie skoczyło mu jak po mocnej kawie, aż poczuł pulsowanie krwi w uszach. Skojarzył.

– No i co to? – Dagmara wyjęła mu go z ręki. – Kartka urodzinowa? „Z okazji trzecich urodzin”? To jakiś żart?
Przestraszył się nagle, że Dagmara o wszystkim się dowie. Zabrał jej kartkę, otworzył... Na szczęście wewnątrz, oprócz wydrukowanych fabrycznie życzeń, nie było żadnych słów, które mogłyby zdradzić nadawcę, bądź jego intencje.
Z ulgą wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia.

Rzucił kartkę na blat w kuchni i zajął się szykowaniem śniadania. Pod życzeniami znajdowały się jedynie słońce i drzewko, narysowane długopisem, charakterystyczną kreską, którą rozpoznałby wszędzie... A oznaczały „W południe, w parku”.
Nie spodziewał się ujrzeć tych symboli nigdy więcej. Będzie musiał wziąć dzień wolny w pracy.

Dagmara znów nie zauważyła jego zdenerwowania. Zjadła śniadanie w milczeniu, potem wyszła do pracy. Mgliście zdał sobie sprawę, że chyba jest obrażona, ale nie przejął się tym zbytnio. Przejdzie jej, jak zawsze. Już sięgał po telefon, by zadzwonić do szefa, kiedy nagle zawahał się. Kto powiedział, że musi iść na to spotkanie? Że musi wracać do przeszłości, która zostawiła go zdruzgotanego i samotnego? Przecież minęły, do cholery, trzy lata. Tak się nie robi.

A jednak musiał. Inaczej przeszłość nie da mu spokoju. Będzie prześladować nocami w dawno zapomnianych dialogach. Żeby móc ją zamknąć, musi stanąć z nią oko w oko.
Deszcz lał rzęsisty, kiedy Paweł stanął pod rozłożystym kasztanowcem punkt dwunasta. Drżał z emocji i niepewności, czego się spodziewać. Rozglądał się bacznie.

Znajoma sylwetka wreszcie pojawiła się na końcu parkowej alejki, jak zwykle dziesięć minut po czasie. Niewysoki chłopak z dredami zbliżał się sprężystym krokiem, z rękami w kieszeniach zielonej kurtki. Stanął w pozornie swobodnej pozie, patrzył jednak niepewnie i wyczekująco.
– Siema, Paweł. To już trzy lata.
– Adrian...

Przeszłość Paweł najwyraźniej zostawił szeroko otwartą, gdyż w jednej chwili powróciły wszystkie dawne uczucia i emocje... Przede wszystkim nieopanowany żal i tęsknota, które powoli, bardzo powoli ustępowały kiełkującej nieśmiało radości, że znów go widzi. Nie chciał tego.
– Gdzie byłeś?
– W Saint Étienne.
– I nagle zachciało ci się wrócić?!
– Ja nie zapomniałem, co powiedziałeś. A ty?

Pamiętał. Wytknął kiedyś Adrianowi, że nie można mu wierzyć na słowo. Że papla bez namysłu co mu do łba przyjdzie, nie biorąc za to żadnej odpowiedzialności. I pokłócili się.

– Powiedziałeś, że jeśli będę tu za trzy lata i powtórzę, że cię kocham – wtedy mi uwierzysz.
– Miałeś być trzy lata ze mną, a nie we Francji!
– Pojechałem na koncert – odparł chłopak z wyrzutem. – Poznałem fajnych ziomków, zahaczyłem się u nich na parę tygodni, żeby wyluzować. Nawet mi robotę zaproponowali, ale wróciłem do Polski. Do ciebie. I zobaczyłem cię z Dagmarą.

Rzeczywiście, rozgoryczony nagłym zniknięciem Adriana Paweł umówił się z Dagą. Raz, drugi, dalej jakoś potoczyło się samo... Ale tylko dlatego, że został sam. Bez żadnego wyjaśnienia.
– Skąd miałem wiedzieć...
– Chcesz powiedzieć, że teraz jest już za późno?
Pomimo chłodnego deszczu zrobiło mu się gorąco, a serce zabiło szybciej.  Może nie jest za późno. W końcu nie wplątał się w żadne poważne zobowiązanie.
– Powiedz to.
– Kocham cię. Nadal. Czy teraz mi wierzysz?

To już właściwie nie miało znaczenia. Tęsknił okrutnie przez trzy lata, nie chciał już tęsknić dłużej. Objął Adriana mocno, nie zważając czy ktoś ich zobaczy, wdychał zapach męskiej skóry, słońca i marihuany, i długo nie mógł wydobyć słowa. Przemokli obydwaj, bo kasztanowiec nie chronił dobrze przed ulewą. Mimo to nie marzli, rozgrzani dawnym, dobrze znanym ciepłem własnych ciał.
– Chodźmy do domu – szepnął Paweł.
– Wynająłem chatę, dwa kroki stąd. Będzie bliżej.

Trzyletnia rozłąka obydwu dała się mocno we znaki, nagle zaczęło im się spieszyć, by nadrobić ten czas. W dziesięć minut znaleźli się pod starą, zaniedbaną kamienicą o spękanej elewacji, drewnianymi schodami wspięli się na ostatnie piętro. W mieszkaniu było niemal pusto, jeśli nie liczyć kilku rozstawionych bez ładu i składu kartonów. W kącie pokoju leżał dmuchany materac przykryty trójkolorową dzierganą narzutką, obok sterta ubrań i „stolik” z dwóch pudeł.

Niepotrzebny im był materac. Całowali się bez opamiętania już od progu, zrzucając po kolei ubrania. Za tym też tęsknił, za nieskrępowaną wolnością i otwartą drogą do spełnienia pragnień. Dagmara rzadko dawała się wyciągnąć poza schemat. Adrian pozwalał mu na wszystko.

Po pierwszym szalonym zrywie Paweł osunął się wyczerpany na podłogę. Na twarzy przyjaciela wreszcie zobaczył uśmiech, choć jeszcze niezbyt pewny. Przytulił go mocno.
– Co myśmy, idioci, narobili...
Przenieśli się na materac, spragnieni czułości i dotyku, spędzili pod kolorową narzutką resztę dnia, całując się i tuląc bez wytchnienia. Nie potrzebowali słów, jedynie swojej obecności tak blisko, jak tylko się da. Zbyt długo dzieliły ich setki kilometrów.

W końcu nadszedł jednak wieczór, a z nim powrót do rzeczywistości.
– Paweł... co zamierzasz?
– Kupię ci telefon komórkowy.
– Nie żartuj. Co z Dagmarą, co z nami?
– Odkręcę wszystko. Nie chcę Dagmary. To ciebie kocham.

Teraz, gdy po raz pierwszy powiedział te słowa na głos, poczuł się silny i pewny siebie jak nigdy. Nieważne, jak zareagują koledzy, nieważne, co powie matka. Gotów był walczyć o swoje szczęście choćby i z całym światem.

Tego wieczora zostawił Adriana samego, by rozmówić się z Dagmarą. Jednak już następnego zabrał go ze sobą do matki. Ciekaw był jej miny, kiedy dowie się, że piękną i sympatyczną dziewczynę u jego boku zastąpi facet. Uroczy, ale nieprzewidywalny.

Matka zaniemówiła ze zdziwienia, kiedy ujrzała ich obu w progu swojego mieszkania. Ale na krótko. W lot domyśliła się wszystkiego. Uściskała jednego, potem drugiego.
– Nareszcie zmądrzałeś – szepnęła synowi do ucha.

2 komentarze

 
  • Użytkownik agnes1709

    Bardzo ładnie:bravo:

    11 cze 2017

  • Użytkownik violet

    Interesująco opowiedziana prosta historia. Bardzo delikatnie zaznaczyłaś na początku postawę matki, która dała do myślenia i dobrze skomponowała się z końcem tekstu, przez co opowiadanie nabrało smaku. Łapka ode mnie.  
    Pozdrawiam. :)

    1 cze 2017