Nadzieja

Dla wszystkich tych, którzy stracili kogoś bliskiego oraz dla tych, którym choroba pokrzyżowała plany na całe życie. Nawet jeśli wszyscy się od was odwrócą, zawsze miejcie nadzieje. Ona wasza bratnią dusza, być może osobą, która was wesprze. Ona jest światełkiem w tunelu cierpień. Jeśli macie nadzieje, możecie przezwyciężyć piekło.  

Podobno w ostatnich chwilach życia, cały życiorys, momenty lepsze i gorsze, smutki i radości, przelatują przed oczami. Dziś to potwierdzam i dziele się tym z wami.  
Zaczęło się gdy miałem 26 lat. 10 miesięcy temu zdiagnozowano u mnie białaczkę. Lekarze dawali mi 4 lata. Chamstwo. Dlaczego akurat teraz, kiedy zaczynam żyć i odkrywać niespodzianki na mojej życiowej drodze?
Ciągle mieszkałem z rodzicami. Ostatnio firma ojca wygrała duży przetarg i rodzice postanowili kupić dom.  
Siedzę w naszym mieszkaniu, na kanapie, kiedy podchodzi do mnie mama
- Nie smuć się, znajdziemy jakieś wyjście – po czym wychodzi spiesząc się do swojej firmy kosmetycznej.  
Opieram głowę na oparciu i zamykam oczy. Mimowolnie zasypiam. Drzemka dobra rzecz. Mam sen.  
W tym śnie lekarz mówi mi że zaszła pomyłka. Widzę uśmiech na mojej twarzy. Uśmiechy na twarzach mamy i taty. Jednak budzę się. Proszę Jezu, niech to trwa dłużej…
Naprzeciw mnie jest okno. Wychodzi na skwer. Widać w nim matki z dziećmi, dzieci bawiące się na huśtawkach, emerytów spacerujących pod rękę i ludzi w moim wieku śmiejących się ze znajomymi. Ja mogę nawet nie przeżyć takich chwil.  
Wstaje i wychodzę na dwór.  

Jest wiosna, słychać przejeżdżające auta, hałas wielkiego miasta. Ale czas już jechać do nowego domu. Jak się okazało, dom który kupili rodzice, jest dla mnie. Na wsi, w leśnym otoczeniu. Po to abym mógł oddychać i żyć zdrowiej, bez zanieczyszczeń jakie przysparza miasto. Podobno to ma mi przedłużyć życie.  
Wsiadam do samochodu i żegnam się z Warszawą. Wyruszam w okolice Lublina, do miejscowości zwanej Zemborzyce. Okolice Zalewu Zemborzyckiego, las, łąki i świeże powietrze. Mam nadzieje, że będzie mi tu dobrze.  
Stojąc przed moim domem rozglądam się. Cisza, spokój, żadnych sąsiadów. Rozumiem, że tata chce mnie chronić, ale niech nie pozbawia mnie kontaktu z ludźmi.  
W środku dom jest jeszcze piękniejszy. Wydawał się malutki, ale od środka jest bardzo duży. Panele na podłodze, kuchnia w płytkach. Unosi się zapach świeżości i drewna. W kącie jest kominek, a koło niego fotel, na który kładę jedną z walizek, idąc zwiedzić poddasze.  
Góra wygląda tak samo. Panele i jasne ściany. Jest tu sypialnia z garderoba i łazienką, a na zewnątrz na balkonie duże patio, z którego rozciąga się przepiękny widok na las i zalew. Pięknie byłoby móc spędzać tu jesienne wieczory z żoną bądź dziewczyną, rozpalonym skwierczącym paleniskiem i butelką wina.  
Teraz chodzę samotnie po domu, usiłując dodzwonić się do taty.  
- " Tu Marek Woliński, nie mogę teraz odebrać telefonu…” – Wciskam klawisz Rozłącz. Nie ma co próbować. Zajęty pracą, rodzina i chory syn na drugim planie. A te pozory troski, to tylko gra aktorska przed rodziną i kumplami. Chce wyjść na dobrego tatusia.  
- "Mam dość siedzenia w tej chacie. Pójdę na spacer po okolicy. Może znajdę jakiś znajomych, którzy umilą mi pobyt tutaj?” – myślałem wychodząc z domu.  
Idę drogą w las. Słońce świeci, przebijając się przez gałęzie drzew. Miły spacer.  
Ścieżka się kończy i wychodzę w małej mieścinie. Idę chodnikiem i mijam rzekę, bloki mieszkalne, sklep spożywczy, aptekę. Idę kawałek dalej i trafiam na kawiarnie.  
- Proszę kawę z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru. – Zamawiam i podaję ekspedientce pieniądze.  
Siadam do stolika i obserwuje przez okno życie tej mieściny. Jest tu trochę ludzi. Dużo osób w starszym wieku, pijaków, ale co jakiś czas można zobaczyć ładnie ubraną dziewczynę. Jedna z tej kategorii właśnie weszła do kawiarni.  
Brunetka, zielone oczy, kręcone włosy i uśmiech tej dziewczyny przyciągały mnie do niej.  
-Ale po co? - Zastanawiam się – Co ja jej dam? Nie spędzę z nią wielu romantycznych chwil, a nasze dzieci nie będą miały ojca. Nie zrobię jej tego.  
- Przepraszam? –usłyszałem nad sobą. Wyrwany z zadumy zobaczyłem nad sobą jej twarz. Jej oczy dawały mi złudzenie, jakby była mną zahipnotyzowana, a jej uśmiech, jakby był skierowany tylko do mnie. Jakby dotychczas ślepa, została oświecona mym blaskiem.  
-Nieważne – Zrezygnowała i usiadła przy stoliku na drugim końcu sali. Była zdenerwowana. Nie odpowiadałem przez dłuższą chwilę, przyćmiony jej pięknem.  
Speszyłem się i wyszedłem z pomieszczenia. Ale potem do mnie dotarło, że mogę jej już więcej nie zobaczyć. A ja chcę na nią patrzeć, nawet jeśli miłości z tego nie będzie.  
Postanowiłem wrócić pod budynek i chociaż "Cześć” powiedzieć. Pretekst? Coś wymyśle.  
Podchodzę pod drzwi, już planuje jak to rozegrać. Jednak po chwili cały mój plan, rozpada się, jak miasto zniszczone huraganem "PORAŻKA”.  
Dziewczyna wyszła, nie było po niej śladu. Chociaż…
Kiedy podszedłem pod stolik, przy którym siedziała, zobaczyłem coś małego błyszczącego na podłodze. Schyliłem się i podniosłem wisiorek. Z wygrawerowanym " Agnieszka-Majka” Nareszcie coś o niej wiem. Że nazywa się albo Majka albo Agnieszka. Albo któreś to imię jej przyjaciółki itp.  
Nareszcie mam pretekst. Mam coś czego będzie szukała i coś, co pomoże przełamać pierwsze lody.  
Podchodzę do kasy:
-Przepraszam, zna Pani dziewczynę, która tam siedziała? – pytam wskazując ręką na stolik, gdzie poszła po spławieniu przeze mnie.  
- Z imienia to nie. Ale codziennie o 9 rano kupuje tutaj Latte. I siada przy stoliku, który pan zajął. Nie była zadowolona.  
-Zauważyłem. Dziękuje za pomoc.  
Mój plan znowu nabiera kształtów. Przychodzę tu jutro rano, kupuje jej kawę, oddaje wisiorek i spróbuję z nią pogadać.  
Teraz wracam do domu. Spróbuje zadzwonić do mamy. Miała w życiu wielu facetów, na pewno zna się na flircie. I jest mniej zapracowana niż tata.  
Odebrała telefon.  
- Cześć synku. Jak tam? Podoba ci się dom?
- Tak, jest fajny. Słuchaj, poznałem dzisiaj taką jedną dziewczynę i zastanawiam się czy nie mogłabyś… - tutaj rozmowa się urywa.  
- Przepraszam, ale musimy odłożyć tą rozmowę. Zadzwoń jutro. Mam ważne spotkanie. Trzymaj się i zdrowiej.  
-Jutro twoja pomoc nie będzie mi potrzebna – myślałem, leżąc na łóżku z rękami pod głową.  
Patrzyłem na sufit. Słońce wpadało przez okno i robiło w pokoju ciepłą atmosferę. Na próżno. W mojej głowie był Biegun Północny.  
Kiedy ich potrzebuje, rodziców nie ma. Nigdy ich nie było. Kiedy potrzebowałem pomocy, rady czy pocieszenia, prosiłem o to opiekunkę. Całe dzieciństwo rodzice wynajmowali mi nianie, bo sami byli ciągle w pracy. Mówili, że to dla mojego dobra, żebym miał lżej w życiu.  
Ale teraz myślę, że wolałbym nie mieć apartamentów i szybkich samochodów, byle by mieć rodziców przy sobie chociaż na weekendy. Nie było ich całe 26 lat, niech nadrobią teraz.  
Resztę dnia chodziłem po Zemborzycach, ciągle szukając wzrokiem dziewczyny z kawiarni. Na próżno, nigdzie jej nie widziałem. Wróciłem do domu, zrobiłem kolacje i zasiadłem przed telewizorem. W telewizji o tacie głośno, w jego telefonie jak nie automat to cisza.  
Położyłem się spać, a następnego dnia wstałem o 8 rano.  
Zjadłem szybkie śniadanie, ubrałem się w miarę ładnie i wyszedłem do kawiarni. Po drodze założyłem czapkę na głowę. Nie chciałem, żeby dowiedziała się o mojej chorobie. Włosy wypadły od leków, a nie wiadomo czy panna gustuje w łysych mężczyznach.  
Stanąłem przy drzwiach. Oknem zobaczyłem, że siedzi tam gdzie je wczoraj.  
- Cześć – powiedziałem, kiedy podszedłem do jej stolika.  
-Cześć – powiedziała, lekko zaskoczona.  
- Wczoraj… Chciałem przeprosić że zająłem twoje miejsce. I znalazłem to – Podałem jej wisiorek..  
-Ojejku, dziękuje! – Była bardzo szczęśliwa. Uśmiechnąłem się. Zaufa mi, i lepiej się poznamy.  
-Pijesz Latte? – zapytałem.  
-Tak, skąd wiesz? – zapytała ze śmiechem.  
- Przeczytałem w gazecie.  
Zaśmiała się i poprawiła brązowe włosy. Po chwili wróciłem z kawą.  
- Mieszkasz to od zawsze? Nie spotkałam cię jeszcze? – zapytała- Agniecha jestem.  
- Bartek Woliński. Nie, przyjechałem tu wczoraj. Tata kupił mi dom.  
-Zaraz, a twój tata to przypadkiem nie jest Marek Woliński, ten biznesmen?
- Tak, niestety jest. – odpowiedziałem, zasmucając się. Nie wie, jak to jest, kiedy tata goni za karierą.  
- Moja mama ma firmę. Często nie ma jej w domu. Masz podobnie?
-Tak, trochę głupio.  
-Niestety.  
Agnieszka spuściła głowę. Ukrywała to, ale zobaczyłem, że z jej policzka spływa malutka łezka. Dyskretnie wyciągnąłem rękę, żeby ją zetrzeć.  
- Wiesz, znamy się od kilku minut, a czuje się, jakby od kilka lat – powiedziała po chwili.  
Uśmiechaliśmy się do siebie. Przegadaliśmy z godzinę, czułem chemię, czułem synchrom fal, na jakich nadajemy. To jest ta dziewczyna. Ale nic z tego nie będzie. Mogę jej zaoferować tylko przyjaźń. Za kilka lat, straci przyjaciela.  
- Zimno się robi. Może poszlibyśmy do mnie albo do ciebie.  
- Mam dom niedaleko. Zapraszam do mnie.  
Wyszliśmy i kierowaliśmy się w stronę mojego leśnego schronu, inaczej zwanego domem. Było jej zimno, położyła mi głowę na ramieniu. Wziąłem ją za rękę.  
- Oj, sorki – powiedziałem po chwili, zorientowany co zrobiłem. Nie jest nawet moją przyjaciółką, a ja już odwalam takie rzeczy. Nie w porządku.  
- Nie, mi to odpowiada – Uśmiechnęła się i sama wzięła moją rękę. Wtuliła się we mnie głębiej. A ja dalej nie mogłem dopuścić do siebie uczucia, że to może być miłość. Naprawdę, nie chce, żeby kiedyś była przeze mnie wdową, a jej dzieci półsierotami.  
- Słuchaj, ja… musze ci o czymś powiedzieć – zacząłem, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, żeby dać nam szanse. Żeby od razu nie przekreślać związków. Nie wiadomo, może nie umrę tak szybko.  
- Chodźmy do domu, bo strasznie mi tu zimno – powiedziałem, po chwili zastanowienia. – I chyba dobrze, że powiedziałem to, a nie zamierzoną kwestie.  
-Lubisz się długo zastanawiać – stwierdziła.  
-Tak, to jest to. A to mój dom – powiedziałem, kiedy stanęliśmy pod płotem.  
Weszliśmy do środka. Usiedliśmy na kanapie, pogadaliśmy, potem przekąsiliśmy coś, a z nią czas leci tak szybko, że nawet nie zobaczyłem, jak zrobiła się godzina 21.  
- Podobają ci się Zemborzyce?
- Odkąd poznałem ciebie tak –Pokazałem jej patio, a ona od razu chciała tam zostać. Więc, postanowiłem spełnić jedno z moich marzeń.  
Poszedłem po butelkę wina, zrobiło się trochę zimno więc od razu wziąłem ciepłe koce i drewno, żeby zapalić mały kominem na balkonie. Podobało jej się.  
Usiedliśmy na huśtawce. Zacząłem lekko bujać, ona przytuliła się. Poczułem jej lekki oddech, potem spojrzałem w oczy. Błyszczały się, zobaczyłem w nich odbicia gwiazd, i cały świat. Przyszłość i przeszłość nie miały teraz znaczenia.  
Chciałem… chciałem po prostu ją pocałować. Chyba to wyczuła. Bo to ona zrobiła ten pierwszy krok.  
Podniosła głowę, połączyły się nasze usta. Oczy zamknięte, serca otwarte. Czas się zatrzymał, moje durne myśli na temat choroby i blokady jakie ona tworzy zmieniły się w nicość. Od tej chwili chcę z nią być.  
Nie chciałem przestać, chciałem żeby ta chwila trwała na wieczność. Po chwili przestaliśmy. Przytuliliśmy się do siebie. I siedzieliśmy tak… dosyć długi czas. Sztuka nie polega na tym, żeby na siłę coś mówić, lecz na tym, aby w milczeniu pokazywać drugiej osobie jak się ja kocha i ile dla ciebie znaczy. Tego wieczoru opanowaliśmy te sztukę do perfekcji.  
Milczenie trwało do 23 w nocy. Rzekła wtedy :
- Robi się późno. Chyba powinnam iść. Mój ochroniarz się niecierpliwi.  
- Ochroniarz? Spytałem z dziwną miną.  
- Tak, rodzice nie mają dla mnie czasu, a tatę kiedyś napadła mafia, dlatego teraz wynajął mi ochronę. Niby jestem jego kochana córeczką, ale w to nie wierze.  
- Wiem, jak to jest. Całe dzieciństwo miałem nianie. A teraz, tata nawet telefonu nie odbierze.  
Spoglądaliśmy w niebo, kiedy spadła jedna z gwiazd
Agnieszka powiedziała mi na ucho
- Chciałabym, żeby to się zmieniło
Po tych słowach wstała, owinięta w kocyk i zwróciła się do mnie
- Idziemy?
-Tak- odpowiedziałem, podnosząc się i biorąc kurtkę.  
Szliśmy powoli, ciągle wspominając to co stało się kilka minut temu. Piękny wieczór. Niezapomniany. Przekonałem się, że choroba nie jest barierą i nie pokrzyżuje mi planów.  
-To, co… Chyba muszę iść – powiedziała, kiedy doszliśmy do jej domu.  
- Wiesz, muszę ci o czymś powiedzieć. Dzisiejszy wieczór był… niesamowity.  
-Wiem, i … mam do ciebie pytanie. Czy chciałbyś żeby już było tak zawsze? Bo czuje że coś jest między nami… - Przepraszam, ale nie dałem jej dokończyć.  
-Aguś, mam białaczkę i nie wiem ile jeszcze przeżyje. – Bez zapowiedzi, bez momentu budowania napięcia, powiedziałem to. Byłem gotowy na odrzucenie, ale nie chciałem mieć przed nią tajemnic.  
- To… To nic. Pomogę ci, jakoś damy rade. Jeśli jesteś szczęśliwy, z każdym dniem linia twojego życia się wydłuża. Jeśli będziesz szczęśliwy, nie umrzesz szybko.  
- Czyli nie przeszkadza ci to?
-Wiesz – zaczęła biorąc mnie za ręce – W związkach, w których wszyscy są szczęśliwi, nikt nie spodziewa się niczego złego… Oni myślą, że maja czas i nie korzystają z uroków miłości ciągle odkładając wspólne wyjazdy czy nawet plany romantycznych wieczorów na później. Natomiast ja – zbliżyła się do mnie, powoli obejmując mnie rękami – Ja bym cieszyła się każdym słowem, gestem i każdym razem kiedy cię widzę. Byłbyś dla mnie wszystkim, ponieważ… tej choroby nie zatrzymasz. Nigdy nie wiesz, kiedy śmierć cię zabierze, kiedy będziemy musieli się rozstać. Dlatego musimy korzystać z każdej chwili, jaką da nam Bóg. Ja chciałabym, żebyś ze mną był. Nieważne ile, ale chce cię mieć, żebyś był moim księciem na białym koniu. Proszę, bądź ze mną. Niech ta choroba cię nie powstrzymuje – Chyba zaczęła płakać. Była tak mocno we mnie wtulona, że nie widziałem. Ale wiem jedno : chciała spędzić ze mną życie. Niezależnie od długości mojego, chciała spędzić je przy moim boku. A kiedyś, kiedy mnie już tu nie będzie, znajdzie sobie kogoś, kto mnie zastąpi. Ale w jej sercu zawsze będę ja…
W tamtej chwili powiedziałem tak, zostałem z nią. Potem urodziła mi dwoje wspaniałych dzieci : Maksa i Kingę. Teraz, maja już rodziny, prace i dom. Ich dziadek, mój tata, nie żyje od dawna, mama też. Nie naprawiliśmy kontaktów, ale myślę, że tam w niebie, to ja jestem na pierwszym miejscu. Przecież, już niedługo będę z nimi.  

A moja kochana Agnieszka, o laseczce teraz weszła do tego pokoju. Usiadła na krześle i dała mi zobaczyć jej pomarszczoną twarz, siwe włosy i kolczyki w uszach. Ale dla mnie, ciągle jest dziewczyną z kawiarni.  
Natomiast ja, za chwile mnie już z wami nie będzie. Opisałem wam dwa najpiękniejsze dni mojego życia. Chociaż to tylko 48 godzin, zapamiętam je na zawsze. Ta dziewczyna, zmieniła moje życie. Mam 86 lat, ona trzyma moją dłoń.  
-Kocham cię – mówię.  
-Ja ciebie też – spogląda na mnie ze łzami w oczach. Ale już nic nie da się zrobić.  
Zamykam oczy. Miłość i Agnieszka trzymali mnie przy życiu, ale teraz już na mnie czas. Chciałem się tylko pożegnać. Kocham cię na pożegnanie, i odchodzę…

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2910 słów i 16030 znaków.

1 komentarz

 
  • jejku ^_^

    smutne :c popłakałam się

    20 lut 2014