Lizzy 5

- Czuję się znakomicie – odparła stanowczym tonem, posyłając mu gardzące spojrzenie.  
- Skąd tyle nienawiści, w tych ślicznych oczkach?  
- Dają ci jasno do zrozumienia, co do ciebie czuję. Chyba nie jesteś tym faktem zaskoczony?
- Istotnie, nie jestem.  
- Właśnie.  
- Nie powiedział ci, prawda?  
- Co? – Nie zrozumiała, o czym i o kim mówi.  
- Mój brat.  
Poczuła palącą złość. Na samą myśl o tej osobie, miała ochotę wymordować połowę ludzkości.
- Niby co miał mi powiedzieć? Że zrobił to z miłości?  
- Raczej z zazdrości.  
- O czym ty mówisz?  
Wykonał krok w jej kierunku. Natychmiast się cofnęła.  
- Boisz się?
- Raczej brzydzę.  
- No tak, to wytłumaczalne.  
- Co ty nie powiesz.  
- Posłuchaj, nie chcę, żebyś widziała we mnie wroga…
- Że co?! – przerwała mu z rozmachem. – Mam ci przypomnieć, co zrobił twój braciszek, a później ty?! Już zapomniałeś? Ty cholerny gnoju! Jak śmiesz?! Mam nie widzieć w tobie wroga? Zniszczyłeś mi życie, odebrałeś godność człowieka. I ty sądzisz, że nagle zacznę cię lubić? Powinieneś być świadom, że przy pierwszej okazji, jaka mi się trafi, wpakuję ci kulkę w łeb.  
- A kto wtedy obroni Malie? Nie przemyślałaś chyba tego.  
- Najpierw ją stąd wyciągnę, a później przyjdzie kolej na ciebie.  
- Myślisz, że ci na to pozwolę?
Zaśmiała się głucho.  
- Chyba wciąż nie zorientowałeś się, że nie jestem już tą samą nieporadną Lizzy, którą byłam kilka lat temu. Prawdopodobnie Niran już przestawił ci mój życiorys, więc skoro go znasz, to nie powinieneś mnie tak nie doceniać.  
- To kim jesteś teraz?
- Rozwścieczoną bestią żadną krwi. Twoje krwi i Nirana.  
- Bestią? – zaśmiał się. – Ciekawe, z której strony.  
- Pozory często mylą.  
- A ty wiesz o tym najlepiej. Nieprawdaż? – Uśmiechnął się diabolicznie.  
- Za godzinę przy bramie – rzuciła na odchodnym.
- Miło, że zrozumiałaś, iż nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.  
- Tak sobie wmawiaj…  

Suriyon  
Zatrzasnęła za sobą drzwi. Przez chwilę wpatrywałem się w miejsce, gdzie stała przed sekundą. Była śmiertelnie poważna, gdy mówiła o tym, że się zmieniła. Doskonale o tym wiedziałem. Ta odmieniona Liz mogła napsuć mi sporo krwi. Zaśmiałem się w duchu, gdy dotarło do mnie, że właściwie, to w pełni sobie na to zasłużyłem. Ale nie miałem innego wyjścia. Sytuacja mnie do tego zmusiła. I mój durny braciszek. Nigdy dobrze się nie dogadywaliśmy. Ale rodziny się nie wybiera. Nie miałem wyjścia, gdy dowiedziałem się, co zrobił mój brat. Musiałem się za nim wstawić i wziąć na swoje barki jego obronę. Zostałem jego adwokatem, choć doskonale wiedziałem, że brat zawinił. Plułem sobie w twarz za każdym razem, gdy sobie to przypominałem. Jej mina, te oczy pełne rozpaczy, bólu i cierpienia. A ja ją dodatkowo dobiłem. To nie było dla mnie łatwe, ale nie miałem wyboru. Może powinienem powiedzieć jej prawdę, dlaczego podjąłem się obrony brata? Rozwiązanie spraw z przeszłości, ułatwi nam życie w teraźniejszości i zapewni lepsze perspektywy na przyszłość. Zebrałem się w sobie i zapukałem do drewnianych drzwi. Nie musiałem długo czekać. Liz pojawiła się w progu i nie kryła zaskoczenia moją wizytą.  
- Czego chcesz? Przecież powiedziałam, że za godzinę…
- Nie o to chodzi – przerwałem jej.  
- Więc? – Zaplotła ręce na piersiach i wlepiła we mnie niezadowolone spojrzenie.
- Mogę wejść? Wolałbym porozmawiać w środku.  
Zaśmiała się donośnie.  
- Żartujesz sobie? Nie wejdziesz do tego pomieszczenia, nigdy.  
- Jakbym się uparł, to bym wszedł.  
- Śmiało. Próbuj – warknęła i przyjęła pozę obronną.  
- Nie chcę walki. – Uniosłem dłonie w geście pojednania.  
Lizzy zachichotała chytrze. Takiej okazji nie mogła przepuścić. W mgnieniu oka zadała mi bolesny cios w podbrzusze. Ugiąłem się pod wpływem uderzenia i odkaszlnąłem. Nie sądziłem, że mogła mieć tyle siły. Ale to jeszcze nie był koniec. Zacisnęła dłoń w pięść i wycelowała w mój nos. Zdążyłem się uchylić w ostatnim momencie. Kopniak w żebra, jaki mi zafundowała, zwalił mnie jednak z nóg. W palcach Liz zalśniło ostrze. Z paskudnym uśmiechem na różowych ustach, zaczęła się do mnie zbliżać. Wiedziałem, że bardzo chciałaby zatopić ten nóż w mojej klatce piersiowej. Widząc, jak podchodzi coraz bliżej, podniosłem się na nogi i obserwowałem. Wykonałem kilka uników przed jej atakami. Zadrasnęła mnie w policzek. Otarłem sączącą się krew i syknąłem zirytowany:
- Dosyć tego.  
Stanowczym ruchem chwyciłem ją za nadgarstek i wytrąciłem jej broń z ręki. W oczach Liz zapłonął prawdziwy ogień nienawiści. Nim zdążyłem się spostrzec, wyszarpała się z mojego uścisku i odskoczyła ode mnie, jak od trędowatego.  
- Mówiłam, że nie jestem już taka, jak kiedyś. To było tylko ostrzeżenie. Spróbuj jakiś swoich brudnych gierek, a zasmakujesz prawdziwego bólu.  
- Mówiłem ci, że nie chcę tego! Chcę tylko porozmawiać. Na osobności.  
- Nie mamy o czym rozmawiać.  
- Sądzę, że jednak mamy. Nie chcesz wiedzieć, dlaczego tak naprawdę go broniłem?  
- Bo jesteś szumowiną bez serca. Dlatego.
- Mylisz się.  
- Nie sądzę. Poza tym, nie interesują mnie twoje wyjaśnienia. Nie rozgrzebuję przeszłości i nie użalam się nad sobą. Trzeba iść na przód, a nie patrzeć w tył i nie dostrzegać tego, co przed nami. Mam cel, chronić Malie. Nie zwiedziesz mnie tymi psychologicznymi sztuczkami, aby zniechęcić mnie. Nie popadnę w depresję. Już dawno to przebolałam. Co się stało, to się nie odstanie. Proste.  
- Nie byłby takim pewien, czy to przebolałaś – stwierdziłem nostalgicznie.  

***
Zmrużyła oczy, doszukując się w jego wypowiedzi kpiny, jednak nie mogła jej dostrzec. Coś było nie tak. Musiał coś kombinować. Inaczej by się tak nie zachowywał. Sądziła, że wie, czego może się spodziewać. Była gotowa na wyszydzanie i przypominanie jej o zdarzeniach sprzed lat. Wytworzyła blokadę na takie ataki. Jednak to, co robił teraz, było dla niej zaskoczeniem. Chciał z nią rozmawiać, wyjaśniać. Ale nic z tego. W jej oczach zawsze pozostanie gnidą bez serca. Nigdy mu nie wybaczy tego, co jej zrobił.  
- Skoro nie chcesz walki ze mną, schodź mi z drogi – zaproponowała.  
- Niestety, ale muszę odmówić. Wiem, co chcesz zrobić. I co planujesz. Moim zadaniem jest pokrzyżowanie ci planów. Ty chronisz przyjaciółkę, ja odwdzięczam się przyjacielowi. Nie bierz tego do siebie.
Widząc obojętność w jego oczach, poczuła się, jakby jej wnętrzności zaczęły się kurczyć. Złość, jaka ją opanowała, na widok ignorancji jej osoby, była niemal namacalna. Nie widział w niej pełnoprawnego przeciwnika. Miał ją za nic nie wartą, słabą kobietkę, z którą może zrobić co zechce. Te czasy już przeminęły i udowodni mu to.  
- Nie wiem, jaki masz cel, ale wiedz, że dla mnie zawsze będziesz zerem. Pod każdym względem. Nie próbuj się zbliżać do Malie. Zakładam, że na twój widok też robi jej się niedobrze. Pomagasz Niranowi, więc od tej chwili stajesz się moim wrogiem. Nie będziemy współpracować. Wiem, że się nie odczepisz, więc chodź sobie za nami do woli. I tak znajdę sposób, żeby ją wyciągnąć z tego bagna, a taki śmieć jak ty, mi w tym nie przeszkodzi – oświadczyła uroczyście, odwróciła się na pięcie i znikła mu z oczu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Nataliaaaxd

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i kryminalne, użyła 1394 słów i 7564 znaków.

Dodaj komentarz