Ten dzień wydawał się jej być niesamowicie długi. W końcu ujrzała zachodzące słońce i pomarańczowe niebo. Wyglądało to przepięknie. Wpatrzyła się w krajobraz za oknem i popadła w zadumę. Jej życie nie było usłane różami. Zacisnęła pięści, gdy znów ujrzała przed oczami ten straszy obraz. Miała poważny powód, aby stąd wyjechać i nigdy nie wracać. Wydawało jej się, że coś ściska jej klatkę piersiową, nie mogła złapać tchu. Znów doznała ataku paniki. Na samą myśl o tamtej nocy, miała ciarki na całym ciele, a serce waliło jej jak oszalałe. Tak bardzo chciałaby zapomnieć… Oddychała szybko i nierówno. Wiedziała, że musi się uspokoić, pokonać lęk. Jednak to nie było takie proste. Przykucnęła i opuściła powieki. Miała ochotę zwinąć się w kłębek i zaszyć się gdzieś na zawsze. Ukryła twarz i łzy wypływające z jej ciemnych oczu. Bolesny uścisk w klatce piersiowej nie ustał.
Doprowadzenie się do względnego stanu normalności zajęło jej kilka minut. Uspokoiła się i powoli wstała. Musiała walczyć. Nie mogła siedzieć w kącie i płakać. Słaba i nieporadna dziewczyna już nie istniała. Teraz kroczyła przed siebie z odwagą i chęcią ochrony przyjaciółki. Wiedziała już wszystko, teraz pozostało obserwować wroga i wyciągać wnioski. Czuła, że będzie miała z nim niemałe problemy. Wyraz jego oczu był przerażający. Otrząsnęła się i zganiła w myślach. Nie mogła tak myśleć. Musiała wierzyć, że jest w stanie go pokonać. Spojrzała na torbę przy szafie. Miała tam cały zestaw broni. Musiała ją jakoś ukryć. Jednak, gdy tylko schyliła się po nią, usłyszała warkot silnika na zewnątrz. Wyjrzała przed okno, skąd miała doskonały widok na taras. Dostrzegła dziewczynę wysiadającą z limuzyny. Miała na sobie szkolny mundurek, więc bez wątpienia była to siostra Nirana. Dostrzegła jej niezadowoloną minę i już wiedziała, że ta naburmuszona uczennica będzie kłopotem. Dziewczyna wmaszerowała do domu. Lizzy cicho wyszła ze swojego pokoju i bezszelestnie przemknęła ku schodom. Zatrzymała się na szczycie i wyjrzała za balustradę. Widziała, jak ciemnowłosa rzuca służącym plecak pod nogi, nie racząc nawet na nie spojrzeć. Zacisnęła zęby. Nie znosiła takiej bezczelności i chamstwa. Młoda widocznie miała dobrego nauczyciela, swojego szanownego braciszka. Liz wyprostowała się i zaczęła powoli schodzić ze schodów. Obserwowała nowo przybyłą, nie spuszczała z niej wzroku. Dopiero po chwili została zauważona. Dziewczyna spojrzała krzywo na blondynkę i warknęła:
- Kim jesteś i co robisz w moim domu?
- Tak się składa, drogie dziecko, że od teraz ja tu też mieszkam – odparła głośno i wyraźnie.
- Że co?! Niran! – wydarła się na całe gardło.
- Pewnie jest zajęty zatruwaniem życia innym – uznała ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
- Pytał cię ktoś o zdanie, wywłoko?
Uśmiech znikł z twarzy Liz. Tego było już za wiele. Ona też musi dostać nauczkę. Szybko zeskoczyła z ostatnich trzech schodków i podeszła do rozzłoszczonej dziewczyny.
- Powiem ci coś, bachorze. Musisz uważać, z kim zadzierasz. I masz się odnosić do mnie z szacunkiem, nie tylko dlatego, że jestem starsza, ale też dlatego, że jedno twoje nieuważne słowo i możesz uważnie ucierpieć na zdrowiu.
- Grozisz jej?
Odwróciła się, słysząc donośny głos Nirana.
- Nie, informuję.
- To ty lepiej uważaj na słowa. To mój dom i moje zasady. Nie możesz tknąć mojej siostry, Charady.
- A ty nie możesz mnie stąd wyrzucić. Jeśli ten dzieciak będzie się za bardzo wychylać, będzie mieć do czynienia ze mną. I jeszcze coś – zwróciła się do dziewczyny – zbliż się do Malie, a stracisz swoje śliczne ząbki.
- Jak śmiesz?! – Charada zamachnęła się, ale jej ręka została zatrzymana w locie.
- Zrób to jeszcze raz, a złamię ci ją. – Liz mocniej ścisnęła przedramię dziewczyny, aż ta syknęła z bólu.
- Puść ją! – Niran od razu znalazł się obok i odepchnął jasnowłosą.
- Pamiętaj, że krzywda Malie zawsze odbije się na twojej siostrzyczce – powiedziała z diabelskim uśmiechem i odeszła.
- Charado, idź do siebie. Muszę coś załatwić – polecił Niran.
- Wyrzuć ją stąd! Kim ona w ogóle jest?!
- Nie mogę. To przyjaciółka Malie.
- Mówiłam ci, że masz odpuścić sobie to ścierwo! Możesz mieć każdą! Dlaczego akurat ona?!
- Nie mów tak o mojej żonie. – Wyprostował się jak struna i przybrał mroczną minę. – Idź do siebie.
Prychnęła, jak niezadowolona kotka i odeszła z zadartą głową.
Liz zirytowana zachowaniem Charady, szła szybkim krokiem do ogrodu. I tak musiała go obejrzeć, a świeże powietrze zawsze działało na nią kojąco. Teraz miała dwóch przeciwników. Nie tylko ten zarozumialec będzie jej wchodził w drogę, ale też jego pyskata siostrzyczka. O mało nie zazgrzytała zębami, na samą myśl o tym. Ale w końcu dziewczyna miała piętnaście lat, więc pozostaje tylko znosić jej upierdliwy charakter. To jej braciszek był prawdziwym kłopotem. Musi znaleźć jakiś sposób, żeby go złamać. Nie mogła tu długo zostać. Malie tym bardziej. Widziała, jak jej przyjaciółka się tu męczy. Miała tak smutne oczy, jak wtedy, gdy… Liz poczuła bolesne ukłucie w sercu. Wspomnienia znów wróciły…
Tamtej nocy postanowiła ze sobą skończyć. Została uratowana przez Malie. Gdyby jej w porę nie znalazła, już by nie żyła. To ona, Malie tchnęła w nią chęć życia. Podcięcie żył miało zakończyć marną egzystencję Lizzy, ale przyjaciółka do tego nie dopuściła. Walczyła do skutku.
To stało się pięć lat temu. Teraz była tu, dzięki Malie. Nie mogła jej opuścić, choćby miała sama zginąć. Delikatnie potarła nadgarstek od wewnątrz. Wciąż miała blizny. Trzy głębokie cięcia miały zakończyć sprawę. Na obu rękach to samo. Objęła się ramionami, przypominając sobie krzyk Malie, kiedy ta ją znalazła. Już niemal udało jej się dokonać samobójstwa. Prawie wykrwawiła się na śmierć. Ale wtedy pojawiła się ona i uratowała ją.
- Hej ty!
Podskoczyła, słysząc męski głos. Odwróciła się prędko, była gotowa do obrony. Gniewnie zmrużyła oczy, widząc swojego aktualnego największego wroga.
- Czego chcesz? – warknęła, niezadowolona, że ktoś zakłócił jej samotność.
- Bądź łaskawa nie grozić mojej siostrze. Chcę cię ostrzec, że jeśli coś jej się stanie, słono mi za to zapłacisz.
- Ciekawe – odparła tajemniczo.
- Co masz na myśli?
- Ty możesz krzywdzić Malie, upokarzać mnie i ranić wszystkich dookoła, a ja nie mogę nawet bronić siebie i przyjaciółki. Czy ty masz coś z głową? Jeśli twoja siostrzyczka zaatakuje, myślisz, że będę stać i czekać na cios?
- Tknij ją, a…
- A co? Śmiało, dokończ.
- Nie rób sobie ze mnie wroga.
- Na to już za późno. Stałeś się nim, gdy tylko zadarłeś z najważniejszą osobą w moim życiu.
- Dlaczego tak sobie ją cenisz?
- To się nazywa przyjaźń, spróbuj kiedyś, naprawdę polecam.
- Mam przyjaciół.
- Tak? – zaśmiała się perliście. – A gdzie teraz są?
- Nie potrzebuję ich wsparcia. Radzę sobie sam.
- Pomyśl jeszcze raz. Ja jestem twoim przeciwnikiem. Zastanów się nad tym.
- Nie mam się nad czym zastanawiać. To ty powinnaś. Mam dla ciebie propozycję.
- A to interesujące. Szkoda, że mam gdzieś twoje słowa.
- Radziłbym posłuchać.
- Wiesz, ile obchodzą mnie twoje rady? Daruj sobie. – Odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie.
- Wyjedź stąd, dopóki jeszcze możesz.
Zatrzymała się. Jak ten gnojek działał jej na nerwy.
- Nie zamierzam – odparła, nawet się nie odwracając.
- Masz jeszcze szansę. Jeśli odejdziesz, zapomnę o wszystkim i będziesz mogła w spokoju żyć.
- Czy ja niewyraźnie mówię? Wspomniałam chyba, że za nic w świecie nie zostawię Malie samej z tobą! – krzyknęła rozwścieczona i rzuciła mu ogniste spojrzenie.
- Daję ci czas do końca tygodnia. Zniknij, a wszystko będzie dobrze.
- Chyba śnisz – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Jeśli chcesz się mnie pozbyć, to wiedz, że istnieje tylko jeden sposób. Musiałbyś mnie zabić. A to łatwe nie będzie.
- Nie wiem, za kogo mnie masz i co powiedziała ci moja żona, ale…
- Nie nazywaj jej tak – przerwała mu ostro. – To tylko głupi papierek, nic więcej. Ona ciebie nienawidzi, zrozum to w końcu. Nie będzie tu wiecznie, wyciągnę ją stąd. I to szybciej, niż zdążysz wymyślić plan pozbycia się mojej osoby.
- Nie pozwolę ci.
- Nie potrzebuję twojego pozwolenia. Tak się składa, że jesteśmy wolnymi ludźmi, możemy robić co nam się żywnie podoba, a tobie nic do tego.
- Jeśli nie odejdziesz, zmuszę cię. A to na pewno nie będzie przyjemne, więc ostrzegam. Prześwietlę całą twoją przeszłość, znajdę każdy twój błąd, słaby punkt, wszystko. Niczego przede mną nie ukryjesz.
- Nie trudź się. Jeśli tak bardzo chcesz, sama ci o mnie opowiem. Ze szczegółami. Nic na mnie nie znajdziesz i nie pozbędziesz się mnie. Powiem ci jeszcze coś. Zabiorę ją stąd i lepiej będzie dla ciebie, jeśli nie będziesz nas szukał. Wyjazd z kraju nie jest taki trudny, szczególnie, kiedy ma się odpowiednie znajomości.
- Malie nie wyjedzie. Wie, co się stanie, jeśli to zrobi.
- Jesteś potworem bez serca. Dlaczego tak bardzo chcesz ją zranić? Co ona ci takiego zrobiła? Dlaczego ona, do jasnej cholery?
- Dlaczego? – powtórzył półgłosem. – Nie zrozumiesz i nie uwierzysz.
- A może jednak spróbuję. Chcę wiedzieć.
- A ja chcę, żebyś wyjechała.
- To absolutnie wykluczone.
- W takim razie patrz i podziwiaj, jak niszczę ciebie i twoje życie.
Zaśmiała się cicho, patrząc mu prosto w oczy.
- Z chęcią. Nie boję się ciebie. Nic mi nie możesz zrobić. Nic. A wiesz dlaczego? Bo ja nie mam już nic do stracenia. Jedynie muszę ochronić ważną dla mnie osobę. A takie połączenie nie jest dla ciebie korzystne, więc oszczędź sobie i nie próbuj grzebać w mojej przeszłości, bo niczego interesującego się nie dowiesz. Zgaduję, że już komuś zleciłeś, aby mnie prześwietlił, prawda?
Nie odpowiedział, tylko uważnie taksował jej sylwetkę wzrokiem. Jak to możliwe, że taki mały kurdupelek, był taki wyszczekany? Ta pewność siebie emanująca od niej, działała nawet na niego. Był w stanie odczuć jej pogardę i wyższość nad nim. Nie pozwoli mu działać spokojnie. Jeśli ona skupi się na Malie, nie ma szans, aby jego plan się powiódł. Teraz już to wiedział. Musi ją czymś zająć, aby część uwagi przeniosła na coś innego. Tylko jak?
- Niech zaczną od Londynu. Taka drobna sugestia – kontynuowała. – Kilka lat szkoły, kursy samoobrony zakończone z zadowalającym wynikiem, pozwolenie na broń i kilka pobić na koncie.
- Pobić? – Uniósł jedną brew.
- Owszem. – Zadarła z dumą podbródek. – Jeśli ktoś za bardzo się zbliża, zazwyczaj traci kilka zębów, w najlepszym wypadku oczywiście. W najgorszym kończy z połamanymi kończynami. Nic przyjemnego, naprawdę. Dlatego lepiej się zastanów, zanim uznasz, że chcesz walki ze mną.
Nie mógł jej zaufać. Bądź co bądź, wciąż jej nie znał. Nic o niej nie wiedział. To by było zbyt ryzykowne. Ale te deklaracje, że woli sama zginąć, niż odpuścić do krzywdy Malie, brzmiały naprawdę szczerze. Nie, to wciąż za mało. Nie mógł tak ryzykować.
- W takim razie do zobaczenia na śniadaniu.
Posłał jej diaboliczny uśmiech i odszedł. Odetchnęła dopiero wtedy, gdy została sama. Jego osoba sprawiała, że mimowolnie napięcie zaczynało ogarniać całe jej ciało. To będzie ciężki bój…
Dodaj komentarz