Kukułcze jajo cz.6 - ostatnia

Ethan przebudził się, przetarł oczy i spojrzał na zegarek na pulpicie. 17.50. Chwila na ogarnięcie się po jednak niewygodnym śnie na przednim siedzeniu komfortowego samochodu. Poprawił zmierzwioną czuprynę, wygładził marynarkę i sięgnął po miętowe gumy do żucia. Silnik odpalił cicho.
Punktualnie o szóstej Alice usiadła na tylnim siedzeniu i jak zwykle utkwiła wzrok w szybie. Znów nie mógł odgadnąć: zła czy obrażona. Smutna czy zmęczona. Tego nie lubił najbardziej – swojej nieporadności w rozpoczęciu rozmowy. Czy w ogóle zdecydowaniu się na rozmowę. Krótko spojrzał jeszcze raz we wsteczne lusterko i bez słowa skierował pojazd w kierunku domu.
-Idę wziąć prysznic. – zostawiając torebkę w przedpokoju, Alice skierowała kroki prosto do swojej sypialni.
"Zjesz ze mną kolację? Hmmm… pewnie nie…” – Ethan już nawet nie zdziwiony, po prostu zabrał swoje pakunki do kuchni. Może później, kiedy aromat ziół podrażni zmysł węchu…
Dwa piękne, świeże pstrągi skwierczały radośnie na patelni, kiedy nagle przerażający krzyk przeszył ciszę domu.
Ethan w momencie znalazł się na piętrze. Alice, owinięta jedynie w kąpielowy ręcznik, trzęsąc się siedziała na progu swojej sypialni. Powstrzymując dłońmi kolejny krzyk, wpatrywała się z przerażeniem w ścianę nad łóżkiem.
"Dziwka.”
Krwiście czerwona farba z majestetyczną powolnością spływała nadal w dół.
-Nic ci nie jest?! –Ethan przyklęknął przy kobiecie i wprawnie ocenił sytuację – Zostań tu na chwilę, sprawdzę, czy…
-Nie, proszę! – Alice z desperacją uczepiła się dłoni mężczyzny – Nie zostawiaj mnie samej, błagam!
-Ok, chodź do kuchni. Faktycznie nie powinnaś tu zostać.
Gdy tylko sprowadził dziewczynę na dół, przeczesał szybko każdy kąt domu. W sypialni, obok łóżka nadal spokojnie stała puszka czerwonej farby z zamoczonym pędzlem. "Świetnie!”
-Policja zaraz tu będzie, zdejmą odciski, złapią go, obiecuję ci – im bardziej Ethan starał się przemówić do roztrzęsionej kobiety, tym bardziej natrafiał na opór.
-Nie, nie chcę tego słuchać, nie będę z nimi rozmawiać, chcę stąd wyjść! Natychmiast! Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Nie rozumiesz? On tu nadal jest!- szloch rozmazywał słowa i makijaż. Nie było sensu dalej tłumaczyć. Ethan jedną ręką mocno chwycił nadgarstek, a drugą delikatnie podbródek kobiety:
-Już dobrze, spokojnie. Przysięgam ci, że go tu nie ma! – wziął głęboki oddech. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. – Mam propozycję. Posłuchaj: nie ma tu nikogo, ale i tak wychodzimy stąd, ok? Przyniosę ci tylko kilka rzeczy z góry i już nas tu nie ma. Pasuje?
W ciszy sypialni, kiedy próbował spakować kilka osobistych rzeczy Alice, czerwień olbrzymiego napisu nie dawała o sobie zapomnieć. Przykuwała uwagę. "On tu nadal jest…”. Ethan dla spokoju własnego sumienia jeszcze raz sprawdził wszystkie zakamarki. "Jak do cholery wszedł?! I jak wyszedł? Wszystko było zamknięte… Czyżby miał klucze? Znał kod?”
Allice, opatulona kocem, czekała w samochodzie, gdy Ethan nadal rozmawiał z policjantami. Z ulgą i bezgraniczną wdzięcznością spojrzał na Marię, która właśnie ukazała się w progu domu. Kobieta, która co tydzień przychodziła posprzątać, mimo późnej pory zgodziła się doprowadzić sypialnię do porządku. Pół godziny po dramatycznym zdarzeniu wszystko było już załatwione i zorganizowane. Mogli jechać.
Otworzył drzwi i przykucnął przed skuloną postacią.
-Już ok?- chwycił dziewczynę za rękę. Ale ta wciąż była drżąca i chłodna.
-Gdzie jedziemy? – rzuciła niepewne spojrzenie.
-Daleko. Nie przejmuj się teraz, dobrze? Spróbuj zasnąć. Jesteś bardzo dzielna. – poprawił koc na ramionach kobiety i delikatnie wierzchem dłoni musnął zimny policzek.
Ethan ustawił nawigację i spokojnie ruszył. Co jakiś czas zerkał w bok na siedzenie pasażera. Alice, nie usiadła jak zwykle z tyłu. Tym razem siedziała obok. W końcu. Jednak przyjemne uczucie bliskości zakłócone zostało natrętnie powracającą myślą. "Jak się dostał? Czego nie dopilnowałem?”. Kolejne spojrzenie było pełne niepewności "Jutro będzie na mnie wściekła. Coś mi się zdaje, że stracę tą robotę…”
Przyjemny pomruk silnika, spokojna muzyka w radio i miarowy oddech sprawił, że Alice już po chwili zdawała się spać. Ale tak naprawdę w bocznej szybie samochodu odbijały się jej szeroko rozwarte źrenice.
Nad ranem zmęczonym oczom kierowcy ukazał się urzekający widok. Wynajęty w trakcie jazdy dom nad jeziorem spowity był delikatną mgłą. Taką, która zapowiada piękny, słoneczny dzień.
-Gdzie jesteśmy? Pięknie, ale… Ale ja muszę jechać do pracy! Gdzie my jesteśmy?
-Spokojnie, nie idziesz dziś do pracy. Już wszystko załatwiłem. Alice – Ethan poważnie spojrzał dziewczynie w oczy – musisz odpocząć. Domek na weekend jest tylko nasz…eeee….to znaczy tylko dla ciebie.
Cień niezadowolenia przemknął przez twarz kobiety, ale po chwili stała już na brzegu jeziora urzeczona jego barwami.
Dzień szybko minął na spacerach po lesie i wizycie w wiosce, w lokalnym spożywczaku. Nie rozmawiali zbyt wiele, a o poprzednim dniu wcale. Alice wyglądała jednak na wypoczętą, a nawet zadowoloną. Czekała przy ognisku na lampkę wina, kiedy zadzwonił telefon Ethana. Mężczyzna słuchał rozmówcy w milczeniu. Po chwili spojrzał z poruszeniem na Alice i wrócił do domku kontynuować rozmowę.
-Alice… - westchnął ciężko, nie wiedząc jak zacząć rozmowę – dzwonił facet z policji i…
Ethan przykucnął przed siedzącą kobietą, by móc lepiej wpatrzeć się w jej wystraszoną twarz.
-I co?! Mów wreszcie!
-Nie znaleźli żadnych śladów, odcisków, niczego. – wyrzucił z siebie ciężar.
- Jak to niczego?! Przecież…. A farba? Puszka z farbą?? Nic? – strach zmieszał się ze wzburzeniem.
- Są na niej tylko twoje odciski palców…- Ethan przysiągłby, że przez moment Alice wyglądała na zmieszaną.
-Garaż. Farbę musiał wziąć z garażu. Tak, chyba miałam taką farbę … kiedyś… Ok, a kamery?! Musiało się coś nagrać!
-Wyłączone…
-Co?! Jak to? Przecież…. On tam był! Boże… Ethan, sam widziałeś…. – Alice spojrzała chłopakowi głęboko w oczy, dramatycznie, lecz nadaremno szukając w nich potwierdzenia. – On tam był…
Szloch przerwał rozmowę. Ethan nagle poczuł się cholernie winny. Winny nie tylko niedopełnienia swoich obowiązków. Przede wszystkim winny hardości spojrzenia, jakim jeszcze sekundę temu lustrował dziewczynę.
-Proszę, przestań płakać… Chodź tu…- mocno przytulił dygocącą kobietę. Sam nie wiedział kiedy słowa "Już dobrze” szeptane do ucha zmieniły się w pocałunki. W muśnięcia włosów, szyi, ust. W słodki dotyk rozpalonego żelaza warg. Ciało dziewczyny powoli, ale zdecydowanie napężyło się, a dłonie powędrowały po karku mężczyzny, twardym torsie, silnych ramionach. Wreszcie zmierzwiły włosy i nagle, chwytając zdecydowanie, ale prawie bezboleśnie, odsunęły usta od ust. Alice spojrzała na mężczyznę tak jak patrzy puma na sekundę przed morderczym skokiem. Chwilę delektowała się rysami twarzy, kolorem oczu i zarysem ust mężczyzny, po czym apodyktycznie znów zawładnęła jego ustami.


13.

Na chłód poranka nie pomogło nawet mocniejsze splecenie ciał. Woda z jeziora robiła swoje – należało wstać i rozpalić w kominku. Dzień zapowiadał się piękny i nie mniej ekscytujący niż noc. Ethan spojrzał z czułością na rozespaną dziewczynę. "Boże, co ja zrobiłem…”- ale nie skarcił się, lecz uśmiechnął w myślach sam do siebie.
Po wspólnym śniadaniu w łóżku, przedłużającym się do południa, Ethan chciał pobiegać po lesie.
"Proszę, nie chodź. Zostań ze mną” jeszcze pół godziny temu brzmiało jak słodkie przekomażanie się, drażnienie się dwojga kochanków, ale im dłużej biegał, tym bardziej odczuwał dziwny niepokój. Niedobrze zrobił oddalając się od domku, od niej.
Widok z oddali uspokoił jego kroki. Alice siedziała na brzegu i opatulona kocem wpatrywała się w przeciwległy brzeg jeziora. Ale ani obecność Ethana, ani pocałunek w policzek nie przerwała jej czynności. Utkwiła oczy w jednym punkcie, na który Ethan szybko przeniósł swój wzrok. Tylko drzewa.
-On.Tam.Jest.-wyszeptała bezszelestnie dziewczyna. Oddychała płytko i szybko, ale nadal siedziała bez najmniejszego ruchu. Sparaliżowana.- Nie widać go…ale ja czuję jego obecność…On nas obserwuje…

-Gdzie? – Ethan wyprostował się i jeszcze raz przyjrzał odległemu brzegowi.-Nikogo nie widzę. Alice, spokojnie – nikogo tam nie ma. Zdawało ci się… Kochanie …- łagodny głos uwiązł w gardle. Spojrzał znów na twarz dziewczyny i cofnął się gwałtownie. Znał to spojrzenie. Zbyt dobrze. Zbyt wielu jego kolegów, tysiące mil od domu, pośród pyłu bezsensownej wojny, patrzyło tak przed siebie po zabiciu pierwszego z wrogów. Zbyt wielu, żeby można to było zapomnieć.
Zanim zdążył cokolwiek wymyśleć, Alice niespodziewanie wstała i gwałtownie skierowała się w stronę drewnianego domu.
-Wracamy do domu. Natychmiast.
"Nie!” -bezradnie podążył wzrokiem za Alice.
"Teraz albo nigdy!”
-Nie! – Ethan stanął w progu. – Alice, tam nikogo nie ma. Jesteś zmęczona, przewrażliwiona, rozumiem to…ale tam nikogo nie ma.
Dziewczyna przestała wrzucać rzeczy do walizki i odwróciła się powoli.
-Chcesz powiedzieć, że co? Kłamię? Wydawało mi się?- głos miała lodowaty. Świdrujące spojrzenie nie ułatwiało udzielenia odpowiedzi.
-Alice….
-Nie wierzysz mi …- szept był jeszcze gorszy od krzyku. Dziewczyna zaczęła kręcić głową z niedowierzaniem – Nigdy mi nie wierzyłeś...
-Nie, oczywiście, że nie…Alice… jesteś zmęczona, a ja …przysięgam, tam nikogo nie ma!
-Przysięgasz?! Ty przysięgasz?! Ty?! W domu też miało nikogo nie być! "Tak, oczywiście, wszystko sprawdzone, wszystko pod kontrolą.” I co?! Spieprzyłeś swoją robotę i mam ci dalej wierzyć? – dziewczyna odwróciła się i znów zaczęła wrzucać nerwowo ubrania do walizki.
-Alice, błagam, pomyśl na logikę – nikt nie wie, że tu jesteśmy. A już na pewno nie Rick!
Dźwięk imienia byłego męża przeszył ciało dziewczyny jak 200 volt.
Usiadła na brzgu łożka i powoli podniosła wzrok na mężczyznę.
-Bo i skąd miałby wiedzieć?- powiedziała zbyt cicho i zbyt spokojnie. Podejrzliwie utkwiony, przeszywający wzrok nie zawiadował niczego dobrego. – Powiesz mi?
-Jezu, Alice! Co ty?! Co sobie pomyślałaś?!
-A co powinnam, Ethan? Dlaczego tak bardzo zależy ci na tym żebyśmy tu zostali? Hmmm…
Chłopak nerwowo przetarł dłonią usta. "Tylko spokojnie. Tylko va banque.”
-Alice, to może głupie, ale … Ostatnie kilka godzin to najpiękniejszy czas, jaki przeżyłem od bardzo dawna.- Ethan uśmiechnął się smutno- Nie wiem, czy ty też, ale… Cholera, wiem, że wczoraj nie powinienem… Nie zamierzam przepraszać, bo nie żałuję. I mam nadzieję, że ty też nie… Ale proszę, nie wyjeżdżajmy. Nie psujmy tego, a ja …. Przysięgam ci, że tu nikogo nie ma. Tu jest bezpiecznie. Proszę…
Słuchała, dopóki nie wyciągnął ręki i nie zrobił kroku w jej stronę. Zgarnięty ze stolika wczorajszy kieliszek po winie jedynie musnął skroń mężczyzny i przepięknie roztrzaskał się na futrynie.
-Natychmiast chcę wrócić do domu. – Alice nie krzyczała. Cedziła słowa przez zęby, akcentując każdy kolejny wyraz. W sportowych butach i jesiennej kurtce, ale jednak stała przed nim pani prezes – Natychmiast. Czy to zrozumiałe?! Proszę natychmiast odwieźć mnie z powrotem. Czy może pan to dla mnie zrobić, panie Gross?! Proszę przygotować samochód. Albo zrobię to sama.
Spokojnie wróciła do pakowania.
Ethan wyszedł na zewnątrz.
Minęło kilka kolejnych dni, wypełnionych jedynie krótką wymianą zdań, a właściwie raportami o stanie bezpieczeństwa. Nocy wypełnionych trzymaniem posterunku na krześle posłusznie ustawionym przed sypialnią. Brak wypowiedzenia z pracy był miłym zaskoczeniem, ale i szansą na dążenie do doskonałości. Ethan częściej niż kiedyś sprawdzał całą posesję i zlecił montaż dodatkowych kamer. Celem stało się uchwycenie Ricka na gorącym uczynku, jeśli znów chciałby się kiedyś pojawić. Spędzając kolejną noc na fotelu postawionym pod sypialnią Alice, Ethan złapał się na tęsknocie za kolejnym krokiem napastnika. Kolejną ostatnią szansą na rozwiązanie sprawy i – co tu dużo ukrywać – rehabilitację.
*********************************************

14.

18.00. Jak co dzień.
18.05. Ok, zdarza się.
18.15. "Coś się stało?! Zadzwonić? Nie zadzwonić.” W końcu postanowił przeszkodzić. Ale telefon był wyłączony. Zanim się zdenerwował, Ethan przypomniał sobie o Claire, asystentce Alice.
-Spokojnie, pani prezes jest na przyjęciu biznesowym w Empire. Nie mówiła ci? Myślałam, że ty ją zawoziłeś.
-Najwyraźniej nie…
Kilka godzin na parkingu luksusowego hotelu zaowocowało sms’em, nakazującym podjechanie pod wejście. Alice, wieczorowo ubrana, wspierała się na ramieniu jakiegoś gościa. "Ten dupek wygląda jak kelner… Mój Boże, i to jest jakiś pieprzony kelner.” Młody niezdarnie pomógł kobiecie usadowić się na tylnim siedzeniu i … sam zaczął się tam ładować. Zdążył jeszcze uśmiechnąć się obleśnie i puścić oko do stojącego przy drzwiach auta Ethana. Wszystko przy akompaniamencie perlistego śmiechu Alice.
Ethan zagryzł wargę.
-Dokąd Pan sobie życzy żeby Pana odwieźć?
-Jedziemy do domu! – zawyrokowała Alice i wdrapała się dupkowi na kolana. Ethan skupił się na zaciskaniu dłoni na kierownicy. Byleby tylko nie spoglądać na wsteczne lusterko. Po chwili już nie miał tej możliwości – przyciemniana szyba zsunęła się, zapewniając dyskrecję, ale nie święty spokój kierowcy.
- Alice, proszę. Wiesz, co robisz? – jeszcze przed wejściem Ethan złapał szefową za nadgarstek. Starał się z całych sił nadać swojemu szeptowi spokojny ton. – To obcy człowiek.
Ale strzał nie był celny. Dziewczyna wykręciła się z uchwytu, złapała świeżo poznanego kochanka za rękę i pociągła za sobą do sypialni.
Dom był wystarczająco duży, aby znaleźć dla siebie miejsce. Nie widzieć, nie słyszeć i nie czuć. Ale Ethan miotał się po parterze nie mogąc sobie miejsca znaleźć. W końcu otworzył piwo i siadł przed telewizorem. Jednak odgłos wystrzału, jaki usłyszał, z pewnością nie mógł dobiegać z filmu, gdyż sprzęt się jeszcze nie włączył.
Bez wahania naparł na zamknięte od środka drzwi sypialni.
-Stary, weź ją! To jakaś wariatka! – Ethan z ulgą stwierdził obecność dwóch całkiem żywych osób w pokoju.
-Ethan! To on! – Alice wymahując bronią celowaną w kelnera wskazywała winnego.
-Alice…- głębokim oddechem Ethan starał się wesprzeć swój spokojny, ale silny głos – Spójrz na mnie. Kto? Kto to jest?
-Jak to kto? Nie widzisz? To on…. To znaczy… on go przysłał! Rick!
"Sama do cholery go przyprowadziłaś!”
-Jaki Rick? O czym wy do cholery gadacie? Nikt mnie nie przysłał! – młody był już nieźle wystraszony.
-Alice…może masz rację…oddaj mi broń, ja się tym zajmę.
Ethan był już pewny. Alice powoli przekazała pistolet, mężczyzna szybko przejął broń i mocno przytulił kobietę.
-Spieprzaj – syknął ze złością do młodego, któremu nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Po chwili Alice podniosła głowę z ramienia mężczyzny.
-Gdzie on jest? Pozwoliłeś mu uciec? – wściekłość w jej głosie intensywnie zaczęła wypierać strach. Kobieta odsunęła się gwałtownie.
-Skąd masz broń?- Ethan spróbował zmienić temat.
-Nie twój interes. Pozwoliłeś mu wyjść. Jak mogłeś?! Jak w ogóle….
-Alice, to przecież nie był twój były mąż. Ani nie ma nic z nim wspólnego!
-Ty draniu! Jak możesz?! Co ty w ogóle wiesz! Kolejny raz zawiodłam się na tobie. Chyba się jednak pomyliłam. Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny!
-Ja nieodpowiedzialny? To ty sama sprowadziłaś sobie totalnie obcego faceta, żeby się z nim pieprz…
Siarczysty policzek nie pozwolił dokończyć zdania. Ethan powoli zwrócił z powrotem twarz ku rozmówczyni, pochylił głowę i ściągnął brwi. Ale już nie był wściekły.
-Nie ma sensu tego dłużej ciągnąć. Nie wierzysz mi. Ty nigdy mi nie wierzysz!! To jak ja mam wierzyć tobie? Nie ufam ci już. Nie czuję się przy tobie bezpiecznie. – Alice zawiesiła głos. – Chyba już od dawna nie jesteś po mojej stronie.
Mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową.
-Ethan, jesteś zwolniony.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo nie mogłem się doczekać tych słów. – syknął z maksymalnym przekąsem, jaki tylko mógł zaimprowizować, poluzował krawat i rzucił go przed byłą szefową.
"Może…. Może trzeba było jej oddać, może wpieprzyć tamtemu gnojkowi” – myśli kłębiły się podczas szybkiego pakowania nielicznych osobistych rzeczy – "A może … po prostu… chwycić z całych sił i ostatni raz mocno pocałować… Nie miałem nic do stracenia… Nieważne.”
Po wstukaniu kodu po raz ostatni, brama otworzyła się cicho, posłusznie i niewzruszenie.

-------------------------------------------------- --------

Wiele razy…. Wielokrotnie i wciąż bił się z myślami, które natrętnie wracały. "Nie. Nie powinienem tam wracać. Nie ma po co.” - myślał i sekundę później praktycznie już zakładał buty. Raz, jeden raz, w powracającej fali złości, żeby sobie coś udowodnić podjechał wcześnie rano pod znany budynek. Nie za blisko, tylko tak żeby podejrzeć, zaspokoić ciekawość. Szósta rano – spodziewał się kolejno zapalanych świateł w sypialni, na korytarzu, w kuchni. A o mały włos byłby się spóźnił – sportowe Audi, drugi samochód Alice – opuszczał podjazd z cichym pomrukiem. "Ktoś tu nie może spać…” – stwierdził ze złośliwym przekąsem. Ale tak naprawdę zrobiło mu się przykro. Alice go nie spostrzegła, bo i też nie miała szans go dojrzeć, ale i on nie zobaczył jej twarzy. Zrobiło mu się przykro też dlatego, że najchętniej znalazłby się za kierownicą tamtego samochodu. Uświadomił sobie, że tak naprawdę lubił swoją pracę. Lubił wozić Alice. Bez znaczenia, jak krótki był to epizod jego życiu.
Po powrocie postanowił już nigdy nie wracać pod dom, w którym spędził ulotną, ale znaczącą część swojego życia.
Postanowił, ale wiedział, jak ciężko będzie dotrzymać słowa danego samemu sobie.
Wreszcie zdradził swoją własną obietnicę. Niby biegł przed siebie, ale naprawdę biegł we wciąż przyciągającym go kierunku. Choć zazwyczaj biegał o świcie, tym razem poczuł potrzebę szlifowania formy znacznie później. Ciepły wieczór sprzyjał pokonywaniu kolejnych kilometrów. Przed zakrętem jeszcze się zawahał, ale w ostateczności stwierdził, że jak każdy człowiek i on ma prawo pojawić się akurat w tej części dzielnicy. Choćby po zmroku.
Kolorowe, niebieskie i czerwone migające światła sprawiły, że nagle zwolnił.
Umiejscowienie policyjnych kogutów przed znajomą bramą sprawiło, że praktycznie stanął w miejscu. Po ułamku sekundy zerwał się z miejsca i w momencie stawił się pod rozpostartą policyjną taśmą. Nie był w stanie zebrać myśli. Próbował spytać, zaczepiał kolejnych policjantów. W głowie huczało mu jedno, najważniejsze pytanie. Odpowiedź znał, praktycznie mógłby wykrzyczeć ją każdemu z bezsensownie plątających się po podjeździe policjantów. "To on! On!”
Zamarł zobaczywszy ratowników medycznych ciągnących ambulatoryjne nosze w kierunku karetki. Nosze z czarną płachtą.
-Wpuść mnie, wpuść do cholery! – Ethan przerwał taśmę i szarpał się z pierwszym policjantem, który próbował go zatrzymać.
Nagle zamarł, ale i poczuł ulgę jednocześnie. Zbyt dobrze znajomymi schodami powoli, prowadzona przez dwóch funkcjonariuszy schodziła Alice… Wpatrzona we własne skute nadgarstki, twarz skrywała w cieniu rozpuszczonych włosów. Niespodziewanie podniosła głowę, jakby wyczuwając śledzący ją wzrok. Struchlałym spojrzeniem osoby nie do końca zdającej sobie sprawy z tego co się wokół niej dzieje przeczesała zaparkowane radiowozy, kręcących się policjantów, ambulans. Podświadomie szukała pomocy. Gdyby nie zdrowy rozsądek i zatrzymujący go policjant, Ethan prawdopodobnie wyrwałby się tej pomocy udzielić. Uwolnić i przede wszystkim wykrzyczeć wszystkim, wytłumaczyć jaka jest prawda. Że to nie tak, że wszyscy się mylą. Że natychmiast powinni zdjąć te kajdanki…
Nie zauważył powoli podchodzącego do niego starszego człowieka. Facet, siwy i z brodą, irytująco zaczął przyglądać się miotającemu się Ethanowi.
-Pan Ethan Gross?
-Co? Tak…Do cholery, co się tu dzieje? Gdzie ją zabieracie? I skąd zna pan moje nazwisko?
Starszy człowiek denerwująco jeszcze przez chwilę wpatrywał się w Ethana.
-Co tu się dzieje? Czy ktoś może mi cokolwiek wytłumaczyć? – widząc, że nie uzyska odpowiedzi od policjanta, Ethan zaczął krzyczeć na brodacza.
-Niech się pan uspokoi…. Znam pana… to znaczy pana nazwisko, ponieważ Alice mi o panu opowiadała…. Przepraszam, nie przedstawiłem się: nazywam się Albert Singermann i jestem lekarzem. Właściwie to psychiatrą…
Stoickość faceta całkowicie rozjuszyła Ethana.
-Co to ma w ogóle za znaczenie? Co tu się w ogóle stało?
-Alice… - lekarz postanowił przyśpieszyć – Alice po prostu zamówiła pizzę… a później…
Ethan dopiero teraz dostrzegł stojący przed bramą charakterystyczny skuter dostawcy pizzy.
-… później zastrzeliła dostawcę, młodego chłopaka…
Ethan usiadł na murku otaczającym trawnik. W głowie kołatała mu tylko jedna myśl – wspomnienie sytuacji, kiedy dowiedział się, że Alice trzyma w domu broń. Wyrzut sumienia, że zaniedbał tamtą sprawę, był boleśniejszy od uderzenia w twarz.
-Jak to? – wyszeptał po chwili- Może… może on ją zaatakował? Rick! Jej były mąż go przysłał! To na pewno on! Alice musiała się bronić! Nie rozumiecie? Naprawdę nic nie rozumiecie?? – wstał nagle rozgorączkowany, chciał biec, wytłumaczyć, pomóc…
Starszy człowiek przytemperowal jego zamiary, delikatnie chwytając za rękę.
- Panie Gross…Ethan… Alice mi o tobie opowiadała…. Uważałem, że to był dobry pomysł…wiesz, żebyś ty…ale widzisz Alice chyba nie do końca była z Tobą szczera…
Ethan spojrzał na rozmówcę uważnie. Niebiesko-czerwone światła radiowozu odjeżdżającego z Alice tańczyły na jego wyczekującej w napięciu twarzy.
-Ethan…. Nie ma żadnego Ricka. Nie ma i nigdy nie było. Alice nigdy nie była mężatką..
-Jak to? Co ty pieprzysz, człowieku? Ona była prześladowana. Sam widziałem! Telefony, smsy, napis na ścianie! Przecież widziałem to wszystko! Byłem przy niej cały czas! - Ethan nie krył wzburzenia.
-Widziałeś? Na pewno widziałeś?? Czy choć raz odebrałeś za nią taki telefon? Widziałeś kogoś? Słyszałeś głos? Czy tylko ci o tym opowiadała?
Ethan patrzył na lekarza jak porażony..
-Nie było żadnego telefonu, żadnego głosu… Ona sobie to wszystko po prostu… wymyśliła… Alice jest chora…Cierpi na schizofrenię paranoidalną. Od kilkunastu lat próbuję ją leczyć… Ale ona… nadal ma urojenia…. Słyszy i widzi to, co podpowiada jej umysł. Przeinacza fakty, interpretuje je wg słoich potrzeb…
Lekarz przerwał swoją wypowiedź, dając chłopakowi chwilę wytchnienia w przyjmowaniu nowych, porażających faktów. Spoglądał bezradnie jak mężczyzna miota się z swoimi myślami, siada, wstaje, przechodzi kilka metrów i wraca z powrotem. Patrzy wyczekująco w twarz starszego człowieka szukając rady, pocieszenie. Znów siada. Znów wstaje.
-Ethan…wiem, że to trudne…
-Co ty wiesz? Co ty kurwa w ogóle wiesz?!! – Ethan w końcu wybuchnął wykrzykując swoje rozczarowanie.
-Panie Gross, proszę jutro o 10 zgłosić się na komendę. Chcemy zadać panu kilka pytań –młody, ale poważny policjant wyartykułował swoje żądanie – A pana, doktorze Singermann, poprosimy jeszcze na chwilę.
-Wrócę jeszcze do pana, chcę jeszcze porozmawiać -lekarz odszedł od kamiennego murku zostawiając Ethana samego ze swoimi myślami.
Samego z suchymi faktami.
Próbował je okiełznać: dostawca pizzy nie żyje.
Ale Alice nic nie jest.
Ale zabiła człowieka.
Rick nie istnieje.
Alice jest chora…
On czuł…
Sam nie wiedział co czuje… Fakty, choćby nazwane i poukładane nie dawały się zbyt łatwo ogarnąć. I nadal pozostawały przerażającymi faktami.
Ethan, nie czekając na lekarza, odwrócił się i zaczął miarowo iść przed siebie. W pełnym skupieniu, metodycznie, szybko, noga za nogą, jakby to był maksymalny wysiłek, na jaki było go stać. Byle dalej, byle szybciej. Lewa. Prawa. Lewa. Prawa. Nie zauważył nawet, kiedy marsz zmienił się w bieg. Dopadł najbliższego skrzyżowania. Wąskiej, ciemnej uliczki. Gdzie nie docierały już przeraźliwie ścigające go niebiesko-czerwone odblaski.
Chropowata struktura budynku z ciszą, spokojem i pokorą przyjmowała kolejne ciosy zadawane pięścią. Ze zrozumieniem jak matka przyjęła opierające się o nią rozpalone czoło. Rozgrzany policzek przytulił się do chłodnej ściany, w miejscu gdzie przed chwilą uderzająca z goryczą pięść zostawiła swoje krwawe ślady. Ethan oparł się dłońmi o anonimową boczną elewację. W ciszy nocy krzyczał w całych sił wewnątrz siebie. Potężny, ostry jak brzytwa kamień, który wbił się w splot słoneczny, zabierał mu tlen. Ethan podał się w końcu ciężarowi i osunął na klęczki. Ukrył twarz w dłoniach…. Nie miał sił powstrzymywać łez...

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 4375 słów i 26375 znaków.

3 komentarze

 
  • angie

    i jak zakończenie? :)

    2 gru 2013

  • Misiaa

    Super ;)

    1 gru 2013

  • betty

    Cudo! Świetne opowiadanie :)

    1 gru 2013