Czując jednocześnie motylki w brzuchu i dziwny ucisk w żołądku, zbliżyłem się do Lizzy. Spostrzegła mnie dopiero gdy byłem tuż obok.
Miała rozpuszczone włosy, mocny ale nie nadto makijaż i ubrania w czarnym kolorze: legginsy, skórzaną kurtkę, podkoszulek bez nadruku i trampki.
Taka naturalna a jednocześnie zjawiskowa.
Chyba ją przestraszyłem, gdyż posłała mi dziwne spojrzenie mówiąc "Cześć".
- Cześć. Nie chciałem przeszkadzać - wypaplałem na szybko, lecz ona mnie uciszyła.
- Cii... Patrz lepiej czy nikt nie idzie - mówiła, malując wzory na betonowej ścianie. Spieszyła się, co było widać.
Szybko przekazałem Jamiemu który stał na rogu że ma pilnować tyłów, a ja wróciłem by chociaż chwilę z nią pogadać, mimo że ma swoje zajęcie.
- Widze że artystka z ciebie - zagadałem z nieśmiałym uśmieszkiem. Iskierek w moich oczach i tego całego szczęścia chyba nie widziała.
- Za dwa grosze chyba - zaśmiała się.
- Nie no... całkiem ładny... piesek - powiedziałem, przyglądając się chwilę mordzie buldoga która powstawała na murze.
- Słodki i niebezpieczny. Nie wiem czego ale uwielbiam buldogi - odparła, odstawiając puszkę, po czym sięgnęła po inną i kontynuowała dzieło - Może dlatego że są jak ja.
- Jak ty... Cóż za porównanie. Ty i niebezpieczna - wyrechotałem.
- Nie znasz mnie, Justin. I w sumie nie wiem czy byś chciał - Gdy mówiła te słowa, ja czułem się dziwnie. Może dlatego że brzmiały złowrogo i ich nie rozumiałem?
- Pewnie że bym chciał. Tak fajnie nam sie gadało - mówiłem, byle tylko nie dać jej do zrozumienia że mnie spławiła.
- A jesteś gotów na konsekwencje? - Powiedziała, w końcu odrywając się od swojej pracy. Wierciła wzrokiem dziurę w moich oczach, jakby chciała wypalić moje wnętrzności.
Nie rozumiałem jej intencji, ale byłem gotów na wszystko byle tylko zdobyć jej zaufanie.
- Jestem gotów... Nie wiem o czym mówisz ale...
- To chodź - Niespodziewanie, sztywno złapała moją dłoń i pociągnęła za sobą, idąc wzdłuż budynku szkoły.
Nie myślałem co z Jamiem, ani z lekcjami... Interesowało mnie wnętrze tej dziewczyny bo chyba jej nie poznaje.
Szła pierwsza, przystając na rogu szkoły. Wyjrzała, czy nigdzie nikogo nie ma i wolnym, dumnym krokiem, wkroczyła na parking.
Szedłem za nią, ona miała krótką kurtkę i legginsy... Miałem dobry widok i troche wstydząc sie tego, patrzyłem tylko w jeden, zgrabny i piękny punkt na jej ciele... Jestem może zboczony ale ona za bardzo mi sie podoba.
Mijaliśmy samochody, najczęściej zostawiane tu przez uczniów. W końcu, Liz zatrzymała się przy jakimś starym, lecz ładnym Jeepie. Nie był to ten Hammer z parku.
Wsiadła do niego, ja zrobiłem to samo.
- Twoje auto? - zapytałem, zapinając pas. W głowie miałem różne myśli. Co powie mama, co nauczyciele... Bo co mówi mi serce to już wiem. Gdybym go nie słuchał, nie siedziałbym z nią tutaj.
- Moje, moje... Ale Ryan o niczym nie wie. Przysięgnij że mu nie powiesz - rzekła, nim odpaliła silnik. Chodził dość głośno, dobrze przeczuwałem że to auto jest stare.
Mówiła serio. Była jakaś inna niż wczoraj.
- Tak, oczywiście. Ale gdzie ty mnie wogóle porywasz? - spytałem, uśmiechając sie serdecznie.
- Wiesz, że każdy ma jakieś tajemnice,nie? - Mówiąc to, wkładała papierosa do ust. Damn, nawet nie wiedziałem że pali.
I wygląda z tym szlugiem cholernie seksownie.
Gapiłem się na nią dłuższą chwilę z uczuciem gorąca rozchodzącym sie po moim ciele.
- No, tak - powiedziałem, słysząc nagle tą cisze między nami.
Dźwięk otwieranego Zippo przywrócił mnie do rzeczywistości, wyprostowałem się nagle, gdyż cały czas nachylony, gapiłem sie na nią jak w obrazek.
- Zamierzam pokazać ci jedną z moich - powiedziała, wyjeżdżając z parkingu. Wyglądała jak niegrzeczna dziewczynka, z papierosem w ustach i za kółkiem czarnej fury.
Wyjechaliśmy na ulicę, kierując się jedną z głównych dróg. Znałem ją, jeżdżę tędy autobusem.
Liz włączyła jakieś przypadkowe radio i muzyka wypełniła auto. Nie odzywałem się, odkąd opuściliśmy teren szkoły.
Czułem się jakoś dziwnie. W liceum ani razu nie uciekałem ze szkoły. A teraz... Co mama powie?
...
Szczerze, mam to gdzieś.
Kiedy o tym pomyślałem, mimowolnie sie uśmiechnąłem. Liz zobaczyła to, biorąc na ostro kolejny zakręt. Bez hamulców, bez zatrzymywania się. Jej styl jazdy był nieco inny niż ten spotykany na ulicach miast.
- Co cieszysz jape? - spytała, ukazując piękne zęby w uśmiechu.
- Nic, nic... Po prostu nigdy jeszcze nie nawiałem ze szkoły - spojrzałem na nią, wiedząc że lekko sie zarumieniłem. Miałem już wtedy pewność, że jej życie jest o wiele ciekawsze od mojego.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz - powiedziała, nonszalancko sie uśmiechając.
- Jak chcesz fajke to w schowku są - dodała po chwili ciszy.
Miałem ochotę. Nim sięgnąłem po papierosa, spostrzegłem że jesteśmy na przedmieściach, w okolicy której nie znam. I wyjeżdżamy z miasta...
- Gdzie my jedziemy, Liz? - spytałem, otwierając schowek. Byłem lekko spięty, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- W miejsce gdzie poznasz prawdziwą mnie - zastygłem, wyjmując fajkę... Jej słowa napełniły mnie dziwną aurą, której nie znałem. Jednak wiedziałem już wtedy że nie ma odwrotu.
Ale z drugiej strony... znam ją jeden dzień... i jakoś nie jestem pewien czy dobrze robię wchodząc z butami w jej życie.
Po chwili niezręcznej ciszy, kiedy dzięki nikotynie odrobinę się odprężyłem, zapytałem w końcu "A dlaczego właściwie chcesz mi pokazać swoje tajemnice?".
Chciałem aby to zabrzmiało jak żart, ale jednak słowa brzmiały poważnie. Nadal byłem poddenerwowany.
Lizzy westchnęła głośno.
- Bo czuje że można ci ufać.I że nie zawiode sie na tobie, tak jak na wielu osobach z przeszłości.
Wryła mnie w fotel i skrępowała nerwy. Siedziałem tak, trwając w ciszy.
Co miała na myśli? I jakie osoby z przeszłości? Niby zabrzmiało to jak komplement ale miało też nutkę tajemnicy w sobie.
Zaparkowała samochód... na obrzeżach lasu.
Nigdy tu nie byłem. Rozglądając sie, wysiadłem z auta razem z nią.
- Gdzie my jesteśmy? - spytałem, obserwując jednakowe sosny ciągnące się obok asfaltówki.
- Zobaczysz - powiedziała śpiewnie i ruszyła ścieżką w głąb lasu.
Po chwili zboczyła z wydeptanej dróżki i nasze buty szły po ściółce. Deptaliśmy zeszłoroczne liście i kolki, widząc przed sobą ten sam krajobraz. Tylko drzewa i drzewa... gdzie ona mnie ciągnie?
Nie odzywałem się, nie tracąc jej z oczu, będąc krok w krok za nią.
Po krótkim spacerze, naszym oczom ukazał się domek w środku niczego. Pośród drzew, stała niewielka drewniana chatka.
Z tarasem, z kominem, z oknami na froncie... Słodki domek.
Liz szła do niego.
Gdy sie zbliżyliśmy, spostrzegłem że na wyrandzie, na leżakach, spoczywało dwóch chłopaków. Widać, znajomi Liz bo krzyknęła do nich "Cześć!".
- Cześć - odparł jeden, zdejmując kaszkiet z oczu. Najwidoczniej spał.
- Kurwa! - krzyknął ten drugi. Obaj poderwali się, przez co lekko sie przestraszyłem.
Niespodziewanie, wyciągnęli broń zza pasków. I wycelowali we mnie.
- Kurwa, nie strzelać! - krzyknąłem, automatycznie podnosząc ręce.
Nie znałem tego uczucia, ale teraz wiem co to znaczy być sparaliżowanym strachem.
- Coś ty szmato za jeden?! - wydarł się któryś.
- To mój kumpel, ogarnijcie dupy! - krzyknęła Liz, stojąc w drzwiach chatki.
Chłopaki wydawali się zaskoczeni, gdyż wolno opuścili pistolety, patrząc na siebie nawzajem.
- Chodź, Justin - usłyszałem słodki głos Liz.
Nadal w szoku, przestraszony, wolno wszedłem na wyrandę, mijając tyh dwóch typów i dołączając do Liz która była już w środku.
Dodaj komentarz