W poszukiwaniu miłosiernego Samarytanina

Mariusz siedzi przed telewizorem i ogląda teledyski na 4fun.TV, to właściwe określenie, bo on naprawdę jedynie patrzy na ekran, nic poza tym. Chłopak nie rejestruje tego co obraz chce mu przekazać. Mariusz myślami wciąż znajduje się w Internecie, ma przed oczami informację którą wyczytał na pewnym portalu. Treść dla przeciętnego człowieka całkiem zwyczajna, obraz pędzla Rembrandta ‘Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem’ przyjechał do Szczecina. Można go zobaczyć w Muzeum Narodowym. Tyle w skrócie. Istnieją dwa typy reakcji na taką wiadomość, po pierwsze: zachwyt, po drugie: zignorowanie. Natomiast Mariusz odkrył trzecią: przerażenie.
     Siedzi na kanapie i czuje jakby jego ciało wypełnił lód. W mieszkaniu dość ciepło, termometr wskazuje 23 st. C., lecz chłopak drży z zimna. Wieść o arcydziele holenderskiego malarza obudziła wspomnienia, absolutnie nic przyjemnego, co to to nie. Już zapomniał o wszystkim, aż tu nagle… Tkwi zatem bezmyślnie niczym posąg z Wyspy Wielkanocnej, samotny i zimny otoczony czterema ścianami pokoju. Z odrętwienia wyrwał go sygnał telefonu komórkowego informujący o esmesie. Wrócił do rzeczywistości, ale zignorował smartfona. Zamiast tego Mariusz postanowił zająć się czymś, byle tylko nie myśleć o tym cholernym obrazie. Pospiesznie wstał i poszedł szykować się do wyjścia z mieszkania. Ubrał buty, a ze stolika w przedpokoju zabrał klucze. Wciąż pogrążony w myślach wstąpił na klatkę schodową i zaraz się przeraził, a serce podskoczyło mu do gardła. Co się stało? Naszczekał na niego głupi jamnik prowadzony przez tak samo głupią sąsiadkę. Coś jest w powiedzeniu, iż psy upodabniają się do właścicieli. Na szczęście dla Mariusza tak szybko jak ten tandem się zjawił, tak szybko zniknął. Tymczasem chłopak zamknął drzwi, a następnie powoli zszedł z drugiego piętra na parter.
     Będąc pod blokiem nie miał pojęcia gdzie się udać. Stał więc rozważając różne opcje. W parku przy szachownicach można spotkać pana Ryśka, mądry starszy człowiek. Dla Mariusza zawsze stanowił autorytet, taki trochę przyszywany dziadek. Pan Rysiek na pewno poradziłby mu co robić, chłopak ceni jego rozsądek i trzeźwy osąd. Jednak z drugiej strony może lepiej pogadać z kimś zaangażowanym w sprawę? Piotrek albo Łukasz… w ostateczności Przemek. Chociaż raczej żaden z nich nie podejdzie poważnie do tematu, pomyślał Mariusz. Jedynie on tak bardzo przeżywał całe zdarzenie, które ostatecznie doprowadziło do nieszczęścia. Każdy z nich wzruszył ramionami na wieść o tym co się stało. Przez krótką chwilę Mariusz rozważał także rozmowę z rodzicami, ale… wystarczy powiedzieć, że odrzucił ten pomysł ze względu na porywczy charakter ojca.
     Po przeanalizowaniu każdej dostępnej opcji chłopak wciąż wiedział tyle samo co wcześniej. Aby mieć wrażenie, iż podjął jakąkolwiek decyzję ruszył przed siebie. Szedł i szedł, a po drodze mijał ludzi z psami na spacerze, rowerzystów, matki z dziećmi, nastolatków przekrzykujących się wzajemnie, a także starców oraz samotne kobiety, mężczyzn. Pośród całej tej gromady anonimowych mu ludzi czuł się samotnie, niezwykle wyobcowany. Do tego przytłoczony ciężarem, wyrzutami sumienia, chociaż Mariusz nie zawinił bezpośrednio, ale… Chłopak czuje się jak postać z ‘Krajobrazu z miłosiernym Samarytaninem’, jak ten nieszczęśnik który padł ofiarą zbójców w podróży z Jerozolimy do Jerycha. Obrabowany i pobity został porzucony przy drodze na wpół żywy. Nikt mu nie pomógł, minęli go kapłan i lewita, biedak zapewne skonałby, lecz na ratunek przybył mu ów Samarytanin. Opatrzył on jego rany, a następnie zabrał go do gospody gdzie zapłacił za dalszą opiekę pobitego człowieka. Mariusz doskonale zna tę biblijną przypowieść, w tym momencie utożsamia się z nieszczęśnikiem. Co prawda nie padł ofiarą napadu, o nie! Cierpi w związku z wydarzeniami, które miały miejsce parę lat temu. Mariusz idąc samotnie liczył na spotkanie własnego Samarytanina.
     Oprócz samej przypowieści chłopak wie również co nieco o samym obrazie Rembrandta. Dzieło przedstawia przypowieść o miłosiernym Samarytaninie, co wynika z tytułu, rzecz oczywista. Na pierwszym planie widać potężne dęby, dzielą one obraz na dwie części. Po lewej stronie widać równinę oświetloną promieniami słońca, jest ona także zapełniona drobnymi figurami ludzi i zwierząt, zamknięta na horyzoncie wzgórzami oraz panoramą orientalnego miasta. Natomiast po prawej stronie jest ciemna ściana lasu, wzdłuż której biegnie pogrążona w półcieniu droga. Pobity człowiek z przypowieści, półnagi, pochylony bezwładnie nad końskim grzbietem jest właśnie po prawej stronie obrazu. Samarytanin troskliwie go podtrzymuje, aby nie spadł z konia, widać jego głowę, owiniętą turbanem, ponad końskim łbem.
     Mariusz widział to wszystko na kopii ‘Krajobrazu…’, lecz ciężko było mu dostrzec resztę szczegółów, mimo to wiedział o ich istnieniu. Rembrandt uzupełnił obraz innymi postaciami, jest więc tam również myśliwy z pomocnikiem polujący pod drzewami na ptaki, obecna jest kareta bogacza zaprzężona w cztery białe konie. Na skraju drogi stoi przerażona para starszych ludzi, którzy mogli być świadkami napadu. W głębi obrazu są też kapłan i lewita. Wszyscy wydają się być znieczuleni na krzywdę wędrowca, zapewne w dzisiejszych czasach zamiast się przyglądać czy pomagać to wykonywaliby zdjęcia albo filmy za pomocą telefonów komórkowych. A wracając do rzeczy… Na niebie ciężkie burzowe chmury, przez które przebłyskuje gdzie niegdzie błękit nieba i przebijają się promienie słońca. Jak dowiedział się Mariusz, światło - jako symbol dobra - współgra z miłosiernym czynem Samarytanina. Został on przeciwstawiony panującemu w świecie złu, symbolizowanemu w obrazie Rembrandta przez burzową ciemność. Rozległy pejzaż stanowi połączenie biblijnego, egzotycznego krajobrazu z rodzimym pejzażem holenderskim. Po lewej mury i kopuły orientalnego miasta, a na nich wiatraki, zaś po prawej pośród drzew jest palma. Łącząc w obrazie wszystkie te elementy Rembrandt wzmocnił wymowę ewangelicznej przypowieści, nadając jej wymiar wręcz uniwersalny. Jak Mariusz dobrze zapamiętał w pewnej książce brzmiało to mniej więcej tak: “(…)to co się stało, może wydarzyć się znowu, zawsze i wszędzie, ponieważ przypowieść Chrystusa o miłości bliźniego jest wciąż aktualna(…)”.
     Chłopak doszedł do parku, zdziwiło go że akurat tutaj się znalazł, przez chwilę stał z kompletną pustką w głowie. Mimo iż przychodził wiele razy w to miejsce to i tak zdziwił się tak szybkim przybyciem. Jednak z drugiej strony… Bywał tu tak często, iż zapewne trafiłby do parku nawet z zamkniętymi oczami. Mariusz spojrzał w stronę stolików szachowych, trochę z obawą i trochę z nadzieją. Jest! Pan Rysiek we własnej osobie, siedzi jak zwykle nad rozłożonymi figurami i obmyśla kolejny ruch. Chłopak ruszył w kierunku staruszka nie wiedząc co powiedzieć na początek. Po cichu liczył na to, że to pan Rysiek go zauważy i sam zagada.
- Cześć młody! - uśmiechnął się szeroko. - Siądziesz za białymi? Strzelimy partyjkę, co? - wskazał mu miejsce a przeciw siebie.
- Witam panie Ryśku… - usiadł. - Innym razem…
- Co się dzieje? - starszy pan nagle spochmurniał. - Baba czy coś innego młody? Ile razy ci mówiłem…
- Chodzi o dziewczynę, ale nie o to co zawsze. - przerwał mu Mariusz. - Stara sprawa panie Ryśku… - urwał i zerknął na figury szachowe. - Długa historia.
- Chłopcze, czy ja cię kiedyś nie wysłuchałem?

XXX

     Historia wydarzyła się kiedy chodziłem do gimnazjum. Tworzyliśmy wówczas z kumplami zgraną paczkę i świetnie się dogadywaliśmy. Jednak nie każdy w klasie należał do naszej grupy, jedną z takich postaci była Iwona. Dołączyła w drugiej klasie i, co tu dużo mówić, nie zintegrowała się z nami. Rzadko się odzywała, a jeśli już to tylko na tematy szkolne. Oprócz tego nie rozmawiała z nikim w gimnazjum, a przynajmniej to nie rzucało się w oczy. To także wina klasy, nie szukaliśmy kontaktu z Iwoną, całkowicie ignorowaliśmy jej obecność. Trochę podśmiewaliśmy się z nowej dziewczyny, najczęściej powtarzany motyw to ten, iż zjadła własny język. Iwona miała nadwagę, bardzo widoczną nadwagę, a takim nastolatkom w gimnazjum nie jest lekko.
     Minął rok, rozpoczęła się trzecia klasa, a dla uczniów to czas wyboru szkoły średniej, zawodówki, itp. W październiku na lekcji języka polskiego nauczyciel wyznaczył nam do przygotowania indywidualną prezentację. Chodziło o opowiedzeniu o ulubionym filmie, książce, muzyce albo o innym zagadnieniu z zakresu kultury, który wzbudza nasz podziw. Każdy coś przygotował, w następnym tygodniu doszło do prezentacji. Większość z nas skupiła się na filmach i muzyce, parę osób mówiło o książkach, ale najbardziej zaskoczyła Iwona. Jako jedyna z klasy opowiedziała o obrazie ‘Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem’. Dosłownie nas zatkało, później zaczęły się śmiechy, lecz dyskretnie. Iwona musiała to widzieć, mimo to prezentowała dzieło Rembrandta, mówiła płynnie i pewnie, ani razu się nie zająknęła. Zdania wygłaszała długie, niezwykle mądre. Iwona objaśniała co i gdzie jest na obrazie, pokazując wszystko dokładnie. Tłumaczyła symbolikę, a także przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Kiedy skończyła nauczyciel pochwalił ją, jako jedyna otrzymała piątkę. Wzbudziła tym mój zachwyt, podobnie jak paru innych osób.
     Jednak większość klasy zaczęła z Iwony szydzić. Prowodyrami byli Piotrek wraz z Łukaszem, w mniejszym stopniu Przemek. Reszta stanowiła publiczność rodem z sitcomu, im głośniejszy śmiech tym owa trójka popisywała się kreatywnością. Dziewczyna ignorowała obelgi, czasem odgryzała się, lecz to tylko nakręcało lożę szyderców. Mimo to parę osób, w tym ja, próbowało nawiązać z nią kontakt. Zatem część żartów trafiała rykoszetem we mnie. Miałem to gdzieś, bo Iwona okazała się fajną dziewczyną. Pasja z jaką opowiadała o malarstwie stała się zaraźliwa, a najwięcej mówiła o Rembrandtcie, o ‘Krajobrazie…’. Marzeniem Iwony było dostanie się do Liceum Plastycznego, a następnie do Akademii Sztuk Pięknych, lecz najpierw egzaminy wstępne…
     Przyszedł kwiecień, więc Iwona zgłosiła się tegoż Liceum celem zdania wymaganych egzaminów. Obawiała się jedynie sprawdzianu z rzeźby, z rysunkiem i malowaniem powinna sobie poradzić. Wspierałem ją szczerze, naprawdę zależało mi na sukcesie Iwony. Wyniki były rozczarowaniem, poległa na rysunku, aby przejść pozytywnie należało mieć ocenę minimum 3, Iwona uzyskała 2... Ta wiadomość kompletnie ją załamała, a informacja rozeszła się w klasie. Trio szyderców miało używanie, przekroczyli wszelkie granice. W efekcie Iwona podjęła próbę samobójczą podcinając sobie żyły, na szczęście dziewczynę uratowała mama. Jednak Iwona nie pojawiła się więcej w szkole, ani na egzaminach gimnazjalnych, ani na zakończeniu roku szkolnego. Wychowawczyni konsekwentne milczała na jej temat, a my w końcu też daliśmy sobie spokój. Szydercy nie przejęli się losem dziewczyny, reszta klasy trochę, ale do czerwca zapomnieli o Iwonie, ja również. Dopiero wiadomość o obrazie…

XXX

     Pan Rysiek słuchał i nie wtrącał się w wypowiedź Mariusza. Kiedy opowieść dobiegła końca starzec ciężko westchnął i otworzył szeroko oczy, a następnie rzekł:
- Paskudna historia, młody… Banda dręczycieli! Jak mogliście, prawie się zabiła przez was. Skąd taka bezwzględność?! - zagrzmiał.
- Sam nie wiem jak to dziś wytłumaczyć. Wiem dobrze, że było o krok od tragedii. Naprawdę mi wstyd, źle mi z tym co się stało.
- Męczy cię to, czyż nie?
- Tak, wszystko mi się przypomniało jak dowiedziałem się o tym obrazie, od paru dni jest pokazywany w Muzeum Narodowym, u nas w Szczecinie…
- Co ty mówisz?! - przerwał mu staruszek. - Musimy go zobaczyć!
- Tak pan myśli, panie Ryśku? - zdziwił się chłopak.
- Jasne, inaczej ci nie przejdzie! To na Wałach?
- Aha - potwierdził.
- Nie ma na co czekać, chodźmy! Może ją tam spotkamy, chłopcze! Kto wie?!

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 2159 słów i 12583 znaków.

Dodaj komentarz