Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Droga do siebie

Szedł miarowym krokiem. Nie, żeby jakoś szybko, po prostu szedł. Można powiedzieć, jednostajnie. A dokąd? Nie miał konkretnego celu, lecz zdecydował się w końcu podążyć do lasu, który zawsze go uspokajał. Jego myśli, umysł, wszystko, co powodowało rozstrój wewnętrzny. Ktoś mógłby się przyczepić, że przecież to konkret. Nie, to miejsce zawierające wiele konkretów, a czy on sam w sobie taki jest? Nie, w końcu ten las może oznaczać każdy las.
Tak myślał, nawet pomimo tego, że nie było nikogo kto... no właśnie...
Gdy nie ma nikogo, gdy nie ma niczego, zostają głupie myśli, typu... roztrząsanie natury nazwy „las”.
Ech...
„Nie myśl”, tak sobie mówił, tak powtarzał, lecz na nic się to zdało...

W pewnym momencie przystanął. Spojrzał w górę. Niebo było czyste, bez żadnej chmurki, spokojne niczym ocean po sztormie. Zakrzyknął więc:
„Jak żyć?!”
Dźwięk rozniósł się w dal, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Pomimo tego, iż nic nie przysłaniało widoku na ten padół... cisza. Jedynie szum delikatnego wiatru koił ból, jaki powodowała.

Szedł dalej. Barki po tej porażce opadły bardziej niż zwykle. Mimo to nadal obserwował otoczenie. Uwielbiał to, uwielbiał chłonąć świat. Chował wszystko w swym wnętrzu, zabezpieczał przed wydarciem, kradzieżą. Czy dawał coś od siebie? Chciałby, ale... no właśnie...
Patrzył i patrzył, w końcu dostrzegł wielką knieję. Tę głęboką zieleń charakterystyczną dla lata. Tak, potrafił rozpoznać tę porę roku tylko i wyłącznie po kolorze liści, nasyconych letnim słońcem.
Już miał wkraczać do boru, gdy dostrzegł sarnę z młodymi. Piękny, klasyczny obrazek Matki Natury. Sarna, stateczna, spokojna i dumna jak każda matka. Oczy pełne brązu spoglądały ze zrozumieniem.
Skłonił głowę z szacunku dla jej pracy. Odwdzięczyła się tym samym, choć przecież nic nie robił.
Poczęła do niego podchodzić, powoli, lecz bez strachu, za to ze zrozumieniem...
Oparła łeb na klatce piersiowej mężczyzny. Nie mógł jej nie dotknąć, nie pogłaskać, zasłużyła, lecz on nie...
Dwa młode, widząc zachowanie matki, czym prędzej podbiegły i zaczęły brykać dookoła.
Nie mógł się nie uśmiechnąć, widząc ten spektakl, pomimo faktu, że sarna ma więcej niż on.
Porcja, zarówno radości jak i smutku, w pewnym stopniu ustabilizowała jego stan. Cieszył się bowiem z ich szczęścia, lecz dopadł go i żal z racji tego, że sam nie posiada nic.
Pożegnał zwierzęcą rodzinę i powędrował dalej.
Doprawdy, widok ogromu tej puszczy, jej zapach i aura koiły jego duszę. Miejsca, w których korony drzew spotykały się i łączyły ze sobą, były najbardziej magiczne ze wszystkich. Ukazywały, że wszystko chce być blisko innych, blisko siebie, nawet rośliny, a zwłaszcza rośliny, w których tętni życie wszystkiego.
Powędrował dalej, pełen zachwytu, ale i bólu, gdyż nawet drzewa miały sąsiadów, a on? No właśnie...
Wszystko przypominało mu o jego stanie, ale czy mógł mieć to za złe? Nie, w końcu wszystko żyje tak, jak powinno. Tylko on nie potrafił, a może nie mógł, a może jedno i drugie? Nie wiedział. Była to jednak jedna z najbardziej natrętnych myśli niedających mu spokoju, na którą nie znał odpowiedzi.
Mimo wszystko czuł się trochę lepiej, bowiem miał cel. Odnaleźć Serce Lasu. Każdy las go posiadał. Centralne drzewo, na samym środku tegoż ekosystemu. Istny Strażnik Równowagi.
Może tam odnajdzie trochę dla siebie?

Wędrował w głąb i w głąb. Im dalej szedł, tym spokojniejszy w swym półmroku stawał się las. Wiedział, że jest coraz bliżej, z każdym krokiem, bowiem wyczuwał coraz intensywniej tętno boru. W poszukiwaniach towarzyszyli mu mieszkańcy lasu, dzięcioł i sowa. Wdzięczny był za ten niespodziewany gest, jednak miał wyrzuty sumienia, że dla niego dzięcioł przerwał swą pracę w drewnie, a sowa wybudziła się tak wcześnie ze snu. Zasiadły na ramionach wędrowca. W swej mądrości zrobiły to tak, aby go nie zranić. Jego ramiona lekko opadły pod ich ciężarem, ale był to dobry ciężar...
Jedno i drugie przyglądało mu się co jakiś czas. Badały stan przybysza. Najwidoczniej coś wyczuły, gdyż w pewnej chwili oparły łebki o jego twarz.
Nie śmiał im zabronić, nie chciał. Nie lubił tego robić, za to lubił czuć, czego od dawna nie doświadczał.
Wiedział, że jest lepiej, gdyż pomimo ich ciężaru, jakoś lżej...

W końcu dotarli, do Serca Lasu. Tak jak mógł się spodziewać, był to potężny jesion o pniu tak grubym, że nie objęłoby go dziesięciu. Stanął przed florystycznym kolosem. Strażnik górował nad każdym innym drzewem i każde chronił, jak przystało na strażnika.
Dzięcioł i sowa odleciały do swoich spraw, wiedząc, że ich misja zakończona. Podziękował im i na powrót skupił swoją uwagę na Sercu.
Podszedł do niego z pochyloną głową i z namaszczeniem dotknął grubego i szorstkiego, lecz mimo to dającego oparcie potężnego pnia.
Poczuł wibracje we wnętrzu jesionu, gdy nagle z wielkiej korony drzew wyłoniła się gałąź. Delikatnie chwyciła nieznajomego za rękę, pociągnęła w górę i usadowiła na innej gałęzi.
Poczuł cudowny zapach starego, lecz zdrowego drzewa. Wiedział, czego chce Serce Lasu, wiedział, co musi zrobić, a raczej czym jest obdarowywany...
Błyskawicznie zapadł w sen.



*



Obudził się. Po całkowitych ciemnościach, jakie zapadły dookoła, zdał sobie sprawę, że spał dość długo. Czuł się inaczej... jakby był „czystszy”. Jakby większość wcześniejszych trosk uleciała z ociężałego ciała podczas snu.
Dotknął pnia i podziękował Strażnikowi. Usłyszał te same wibracje co wcześniej i ponownie z korony giganta wyłoniła się gałąź. Dotknęła jego lewej piersi, następnie delikatnie objęła go w pasie i odstawiła na ziemię.
Z namaszczeniem pokłonił się przed Sercem Lasu i powędrował dalej. Ciemności były tak nieprzeniknione, że nie widział nawet swoich stóp, jednak po chwili zewsząd wyłoniły się świetliki i w pięknym podniebnym tańcu poczęły oświetlać mu drogę. Nie miał pojęcia, dlaczego to czynią, być może natrafił na okres godów, lecz mniejsza z tym. W końcu żal przerywać coś tak niesamowitego. Jedyne co mógł zrobić to okazać wdzięczność. Dlatego też ucałował delikatnie jednego świetlika siedzącego akurat na jego dłoni. Po chwili wszystkie świetliki rozbłysły jeszcze większym światłem, choć wydawało się to niemożliwe.
Po dłuższym czasie dotarł na leśną polanę pod gwieździstym niebem. Owady jakby wiedząc, że od teraz gwiazdy oświetlać będą wędrowcowi drogę, zawirowały na pożegnanie po raz ostatni, dosłownie oblekając go w światło i odleciały.
Tymczasem on wyszedł na środek polany i położył się na plecy. Serce Lasu dało mu do myślenia, zwłaszcza wykonanym gestem, a nigdzie nie myśli się lepiej niż pod takim niebem.
Wiedział, co znajduje się w głębi lewej piersi, ale czy ono w ogóle jeszcze żyje? Dotknął tego miejsca, słaby, lecz miarowy głos. Głos wołający o pomoc. Wiedział, że czegoś mu brakuje, ale nie mógł tego znaleźć.
Leżał i rozmyślał, podziwiając piękno gwiazd, niczym klejnotów porozrzucanych po nieboskłonie, gdy nagle usłyszał szmer.
Wsłuchał się w dźwięk jeszcze bardziej. Kroki wolne, acz sprężyste i pełne gracji. Nie widział sensu, aby podnosić choćby głowę, gdyż uznał, że co ma się stać, to się stanie.
Po chwili poczuł, jak coś kładzie się obok i rzekł:
„Nie jestem nawet godny zaatakowania? Co, wilczyco?”
Wilczyca wydała pomruk i jeszcze bardziej zbliżyła się do nieznajomego, a raczej dosłownie położyła na nim. Ciężar był zaiste spory, lecz nauczył się radzić sobie z czymś takim, zwłaszcza że od dawna dźwigał znacznie cięższy.
Wystarczyła chwila, aby ciepło z jej grubego futra rozlało się po jego ciele i nie tylko... Coś po lewej stronie klatki piersiowej dało o sobie znać, łase na czucie, którego mu od tak dawna brakowało.
Myślał, że będzie to trwać wiecznie, jednak po chwili wilczyca wstała. Nie chciał... nie chciał znowu zostawać sam na sam ze sobą oraz z tym, co powoduje chłód we wnętrzu jestestwa. Nie przywykł jednak zmuszać do czegokolwiek, dlatego pogodził się z takim obrotem spraw.
W końcu również wstał. Spoglądała na niego błyszczącymi w świetle gwiazd zielonymi oczami pełnymi prośby.
Nie musiała nic mówić, po prostu poszedł za nią.
Ponownie wkroczył w głąb puszczy. Podążał dokładnie za wilczycą, aż po jakimś czasie dotarli na miejsce.
Do legowiska.
Gdy tylko się zbliżyli, wyszły im na spotkanie dwa szczenięta. Przywitały matkę, a potem od razu skoczyły do intrygującego nieznanego stworzenia, chcąc się bawić.
Usiadł na ziemi, pozwalając, aby wilczki biegały dookoła niego i po prostu czekał. Po pewnym czasie maluchy się zmęczyły, toteż położyły się obok niego i zasnęły. Pogłaskał je i nadal czekał.
W końcu z legowiska wyszła wilczyca, przynosząc trzeciego szczeniaka. Był ranny. Jego przednią lewą łapkę przebijała na wylot strzała.
„Najpierw ranią, potem uciekają” – pomyślał.
Podała mu szczenię. Ujął delikatnie małą kulkę, jednak mimo tego zapiszczała. Zrobiło mu się strasznie żal malucha. Nie lubił patrzeć na cierpienie innych, zwłaszcza niewinnych istot. Dlatego położył powoli dłoń na łebku wilczka. Po chwili zasnął.
Wiedział, że szczenię nic teraz nie poczuje, więc przystąpił do usuwania strzały. Najpierw powoli, najdelikatniej jak mógł, przełamał strzałę, a następnie usunął ją z najwyższą ostrożnością. Czym prędzej urwał kawałek rękawa swojej koszuli i obwiązał ranę, z której sączyła się krew. Na koniec z namaszczeniem położył dłoń na rannej łapce i wiedział... wiedział, że będzie dobrze. Poczuł coś, czego nie czuł od bardzo, bardzo dawna... satysfakcję z pomocy innym... Przypomniał sobie, jak to jest przedkładać dobro innych nad swoje własne, jaka radość spływa do wnętrza, gdy czyni się to, co dyktuje serce, gdy czyni się coś zgodnie ze swoją naturą...
Nie mógł się napatrzeć na trzy piękne szczenięta śpiące obok niego i ich matkę ocierającą pyskiem jego twarz w podzięce.
Spojrzał jej w oczy, piękne, pełne wdzięczności. Gdyby mogła, zapewne by zapłakała. Dlatego zrobił to za nią. Nie był już w stanie wytrzymać dłużej, bowiem uświadomił sobie coś oczywistego, a czego wcześniej nie dostrzegał.
Ucałował delikatnie wilczycę i trójkę szczeniąt w podzięce za mądrość i ruszył dalej, przed siebie...



*



Po raz kolejny wędrował, lecz teraz był tak lekki, iż miał wrażenie, że mógłby latać. Przemierzał kolejne kilometry, a mieszkańcy lasu spoglądali na niego, nie mogąc przepuścić okazji, aby ujrzeć coś tak pięknego... radość tego, który upadł, lecz ostatecznie powstał.

Przy akompaniamencie śpiewu ptaków wyszedł z lasu...

Wyprostowany, bez odwiecznego ciężaru samotności...

Bowiem nie wie, czym jest samotność ten...

kto dostrzeże świat.

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 2010 słów i 11309 znaków.

Dodaj komentarz