Wzgórze. Staliśmy na nim i patrzyliśmy, w dal, na to, co przed nami. Filozof mówił, iż dotarliśmy do Świątynnej doliny. Z pewnością była to dolina, ale czy na pewno świątynna? Spojrzałem dokładniej, niżej. Same kwiaty. Czerwone róże, wszędzie. Morze czerwieni. Tak, widziałem, to widziały moje oczy. Więc dlaczego miejsce to nazywało się Świątynną doliną, a nie „Świątynią róż”? Nie wiedziałem. Musiałem zadać pytanie, chciałem wiedzieć:
- Filozofie, widzisz to, co ja?
- Tak, róże - odparł.
- Dlaczego róże? Dlaczego w Świątynnej dolinie są róże?
Starzec namyślił się. Po chwili powiedział tylko:
- A dlaczego w człowieku jest dusza i umysł?
- Ponieważ człowiek to dusza i umysł.
Przyjaciel przeczesał dłonią swoją długą siwą brodę i spytał:
- To wszystko?
Musiałem się zastanowić. Myślałem, myślałem, lecz nie znałem odpowiedzi. Co jeszcze może być w człowieku poza tymi dwoma elementami? Czy człowiek, to coś więcej niż dusza i umysły? Nie byłem pewny, nie wiedziałem. Powiedziałem tylko:
- Nie wiem, ty znasz odpowiedź?
- Nie.
Oboje nie wiedzieliśmy. Pragnienie wiedzy, odpowiedzi, znów w nasz narastało. Tak, jak to robiliśmy już wielokrotnie, spojrzeliśmy na siebie. Błysk w oczach, głód. Pragnienie poszukiwania, poszukiwania tego, co nieznane, tego, co dalej. Przed nami.
Ruszyliśmy do „Świątyni róż”.
***
Wędrowaliśmy, schodząc coraz niżej ze wzgórza. Nie mogłem skupić się nad tym, o czym rozmawiałem wcześniej z Filozofem. Dlaczego nie mogłem? Czyżby coś jeszcze się wydarzyło? Coś, co mi umknęło? Spojrzałem w niebo. Nade mną rozpościerał się olbrzymi błękit, na którym od czasu do czasu widać było pojedynczą chmurę. Chmura? Niebo? Raj! - krzyknąłem w podświadomości. Przypomniałem sobie. Byłem w Raju. Filozof powiedział mi, że spadłem do wąwozu, ale ja wiem co widziałem, co słyszałem. Widziałem Go. Rozmawiałem z Nim. Mówił, aby widzieć człowieka w człowieku, że człowiek jest stworzony do relacji. Ale, ale co to znaczy? Relacja? Czym jest? Nie wiedziałem. Po raz kolejny pustka. Brak odpowiedzi. Brak wiedzy. Nie mogłem wytrzymać, nie lubiłem stanu niewiedzy. Ale czy ja w ogóle coś wiem? Tego też nie wiedziałem. Jednego za to byłem całkowicie pewny. Wiedziałem, że chcę wiedzieć. Zagadnąłem Filozofa:
- Starcze, widziałeś kiedyś człowieka w człowieku?
- Człowieka w człowieku?
- Tak.
- Widziałem człowieka - powiedział.
- Ale co to znaczy widzieć człowieka w człowieku?
Filozof przystanął i spojrzał na mnie tymi swoimi błękitny wszystkowidzącymi oczami. Przyglądał się dokładnie i po chwili rzekł:
- Może trzeba widzieć więcej. To, co ukrywa się w najgłębszych zakamarkach duszy i umysłu. W ciemności i mrokach, gdzie jeszcze nigdy nie dotarł blask czyjegoś wzroku.
- Co się tam ukrywa? Czy to oznacza widzieć człowieka w człowieku? - spytałem zaciekawiony.
- Nie wiem - odparł.
Z tymi wszystkimi myślami wędrowałem dalej. Szliśmy przed siebie jeszcze jakiś czas, gdy w końcu dotarliśmy przed „Świątynię róż”. Zszokował nas jej widok. Bowiem w morzu róż był tunel. Jedyne wejście. Jedyna droga. Inna nie istniała. Popatrzyliśmy po sobie. Wiedzieliśmy, że nie mamy innej możliwości. Zawrócić? Nie, ciekawość nie dawała za wygraną. Nie pozwalała nam odpuścić. „Podążać”, „Szukać”. Tak, to były te słowa, które rozbrzmiewały w naszych głowach. Chcieliśmy iść dalej. Chcieliśmy wiedzieć. Znać odpowiedzi.
Ruszyliśmy przed siebie.
***
W tunelu panowała ciemność. Róże rosły bardzo gęsto, nawet nad naszymi głowami. Nie docierało tu światło. Dlaczego więc róże rosnące wewnątrz nie zwiędły? Bez światła powinny umrzeć. Dlaczego żyją? Nie wiedziałem. Spojrzałem na Filozofa. Również spoglądał swoim wiecznie spokojnym wzrokiem na róże, lecz zdecydowanie nad czymś myślał. Wędrowaliśmy dalej, coraz bardziej nurkując w ciemność i morze róż. Intensywny różany zapach coraz bardziej dawał się we znaki. Atakował zmysły. Wdzierał się w umysł. Otumaniał i spowalniał, ale jednocześnie wyostrzał doznania:
- Znajdź to, co zagubione. To, co ukryte, choć chce zostać odnalezione.
Kto to powiedział? Nie widziałem. Skąd dobiegał głos? Nie słyszałem. Dlaczego więc go zarejestrowałem? „Znajdź to, co zagubione. To co ukryte, choć chce zostać odnalezione” Co to znaczy? Nie wiedziałem. Nie znałem odpowiedzi. Chciałem wiedzieć. Musiałem iść do przodu, pomimo intensywnej woni. Woni, tak przyjemnej, że aż paraliżowała układ nerwowy. Nie poddać się. Iść. Do przodu. Przed siebie. Krok za krokiem. Po odpowiedzi, po wiedzę. Spojrzałem za siebie. Filozof również miał problemy z poruszaniem. Ale szedł, szedł dalej.
Tak też robiliśmy. Szliśmy. Ciągle przed siebie.
Tunel zakręcał, tworząc spiralę. Stawialiśmy kroki, jeden za drugim jeszcze przez jakiś czas, gdy nagle usłyszałem pierwszy dźwięk od dawna. Płacz? Ktoś płakał. Dziecko? Tak, płacz dziecka. Z każdą chwilą coraz bardziej wyraźny:
- Łzy nie kłamią. Łzy to prawda. Zawsze.
Kolejne zdania. Słowa. Skąd? Nie wiedziałem. Kogo? Nie wiedziałem. Za to poczułem. Co poczułem? Siłę? Tak siłę, która pozwoliła mi biec. Ale dlaczego? Nie wiedziałem. W momencie, gdy o tym myślałem, już biegłem. Pędziłem. Przez ciemność, za dźwiękiem, za prawdą. Przez przypadek skaleczyłem sobie prawe ramię, zahaczając o kolce jednej z róż. Nie przejąłem się. Biegłem. Nadal biegłem, nie zwalniając. Dlaczego? Brak odpowiedzi.
Cały zdyszany dotarłem do końca tunelu. I wtedy ujrzałem. Ujrzałem światło. Widziałem, w końcu widziałem. Na kamieniu siedziała dziewczynka. Człowiek? Aniołek? Nie wiedziałem. Wiedziałem, że płakała. W małej rączce trzymała świeczkę. Jedwabna biała sukieneczka, malutkie białe sandałki. Kasztanowe włosy i oczy. Oczy, brązowozłociste niczym najlepszy miód. Płynęły z nich łzy. Łzy prawdy. Wiedziałem, już wiedziałem. Jednak czegoś brakowało, czegoś bardzo ważnego. Jakby drugiej części całości. Jakiej części? Nie wiedziałem. Chciałem wiedzieć. Znać odpowiedzi, dlatego spytałem:
- Jak ci na imię dziecko?
- Zuzia - odparła zapłakana.
- Dlaczego płaczesz?
- Zgubiłam mamusię - powiedziała, pociągając nosem.
- Zgubiłaś mamusię?
- Tak.
- Jak to się stało?
- Nie wiem. Zwiedzałam z mamusią to piękne miejsce. W pewnym momencie, gdy się odwróciłam, jej już nie było. Po prostu zniknęła - rzekła.
- Piękne miejsce?
- Tak, piękne.
- Skąd wiesz, że takie jest?
- Mama mi powiedziała.
- Myślisz, że ma racje?
- Mamusia wie wiele rzeczy.
Zamyśliłem się. Wie dużo rzeczy? Ktoś, kto wie dużo rzeczy? To niespotykane? Może powiedziała małej coś jeszcze? Postanowiłem spytać:
- A czy mama mówiła ci coś jeszcze? Na przykład, dlaczego róże wewnątrz tunelu nie więdną?
Dziewczynka zastanowił się przez chwilę. Tak jak myślałem. Zajęta i pochłonięta rozmową przestała płakać. W końcu się odezwała:
- Mamusia mówiła, że to dlatego, iż pali się ta świeczka - to powiedziawszy, wskazała na świeczkę w swojej dłoni.
- Jak to?
- Powiedziała, że dopóki pali się tutaj jakiekolwiek światło, to róże nie uschną.
- Ale świeczka w końcu się wypali.
- Wtedy zwiędną.
- Wtedy? Czyli kiedy?
- W swoim czasie.
Ponownie się zamyśliłem. Zwiędną? W swoim czasie? Czy wszystko ma swój czas? Czy to z tego powodu róże wykorzystują nawet tak małe światełko, najlepiej jak mogą? Nie wiedziałem. Nie znałem odpowiedzi na te pytania. Nie wiedziałem. Myślałem na tym jeszcze przez jakiś czas.
W tym momencie dotarł do nas Filozof. Powiedziałem do niego:
- Ta dziewczynka zgubiła mamę. Odnajdziemy ją tak, jak odnaleźliśmy dziewczynkę.
Gdy tylko to powiedziałem, stało się coś niesamowitego. Ujrzałem, w końcu to ujrzałem. Uśmiech, uśmiech dziecka. Zuzi. Kolejna prawda. Już wiedziałem, wiedziałem, co widzę. Tak, widziałem człowieka w człowieku. Widziałem więcej.
Dziewczynka podbiegła i przytuliła mnie, mówiąc:
- Dziękuję.
Tak, to było to. Z początku jej oczy były ciemne. Teraz jaśniały. Blaskiem. Światłem.
Filozof spojrzał na Zuzie, potem na mnie, tymi swoimi oczami. Nie powiedział nic. Nie musiał.
Nagle dziewczynka powiedziała:
- Chcę na barana.
- Dobrze - odparłem od razu. Dlaczego? Dlaczego się zgodziłem? Nie wiedziałem.
Jedno wiedziałem na pewno. Pora wyjść z tunelu.
***
Zuzia całą drogę przebyła na barana. Śmiała się, nawet w ciemność. Bowiem świeczkę zostawiliśmy na kamieniu, tam, gdzie jej miejsce. Po tym wszystkim, idąc ponownie przez tunel, widziałem wszystko inaczej. Widziałem więcej, a dlaczego?
Ponieważ zdałem sobie sprawę.
Ludzie są jak róże.
Piękni, lecz mający kolce, którymi mogą zranić.
Widzieć człowieka w człowieku?
Dostrzegać prawdę łez oraz prawdę uśmiechu.
Człowiek stworzony do relacji?
Czym jest relacja?
Tęsknotą?
Przywiązaniem?
Chęcią niesienia pomocy drugiemu?
Miłością?
Każdym ziarenkiem po trochę?
Kto wie?
Jedno jest pewne.
Odpowiedź jest w nas.
Wystarczy patrzeć i chcieć zobaczyć.
***
Gdy wyszliśmy ze „Świątyni róż” zauważyliśmy, iż wszędzie była woda. Bezkres oceanu. Niedaleko stała łódź.
Czy czas płynąć przed siebie?
Czy uda nam się znaleźć tą, która jest poszukiwana oraz to, co upragnione?
Trzech podróżników.
Dwa cele.
Jedna droga.
Podróż, ku celom, odpowiedziom i wiedzy
Przez dalsze nieznane.
Dodaj komentarz