Cogito ergo... - rozdział 7 - część 1

Gdy tylko się obudziliśmy, ruszyliśmy dalej. Mieliśmy zadanie, mieliśmy cel, ale już nie tylko nasz. Posiedliśmy również cel Zuzi, tak, cel powrotu do domu. Ona tego chciała, wrócić do domu. My tego chcieliśmy, aby wróciła. Cała, bezpieczna. Tam, gdzie jej miejsce, tam, gdzie jej rodzina. Ale co to znaczy chcieć? Czym jest rodzina? Nie wiedziałem, ale chciałem wiedzieć. Chciałem? Czyli ja chcę? Chcę, ale nie wiem, czym ono jest.

- Co to znaczy chcieć? - spytałem, nie zdając sobie nawet sprawy, że mówię na głos.
- Chcieć? - powtórzył Filozof. Potarł swoją długą siwą brodę i zastanowił się. - Chcieć, to znaczy mieć wolę, być wolnym.
- Wolnym? - zdziwiłem się.
- Tylko niewolnik nic nie chce, niczego nie pragnie. Dlatego jest niewolnikiem.
- A ja chcę... - wtrąciła się Zuzia. Złapała moją dłoń i dłoń Filozofa. Zaczęła podskakiwać. Chciała, abyśmy podtrzymywali ją w powietrzu.

Zuzia zaczęła podśpiewywać:
„Do domu do domu idź.
Złap za grubą grubą nić.
Ona zaprowadzi cię, tam, gdzie chciałbyś być.”
Nie znałem tej piosenki. Zacząłem się zastanawiać, jednak z zamyślenia wyrwał mnie Starzec:

- Wolność - powiedział Filozof melancholijnie i uśmiechną się. Filozof uśmiechnął się.  

Po raz pierwszy od czasu naszej wędrówki. Nie miał kamiennej twarzy, lecz uśmiech, najprawdziwszy, piękny i ludzki. Czy to rzeczywistość? Czy to prawda? Czy to, co widzę, jest tym czym jest? Nie wiedziałem.

- Czym jest rzeczywistość Filozofie? - spytałem nagle.

Starzec spojrzał na mnie z uśmiechem i rzekł:

- Tym co odbierasz?
- Odbieram?
- Tak.
- A co takiego odbieram?
- Siebie - stwierdził Filozof.
- Siebie?
- Tak, a przez siebie odbierasz wszystko inne.
- Ale jak to?
- Oddziaływanie.
- Oddziaływanie? Co oddziałuje na siebie?
- Ty na wszystko, wszystko na ciebie - wtrąciła się dziewczynka.
- A co z duszą i umysłem? Co z uczuciami i rozumiem? One też?
- One też - potwierdziła Zuzia.
- Skąd to wiesz?
- Bo mama zawsze mówi mi, że gdy ja jestem szczęśliwa, to ona również.

Zamyśliłem się. Uczucia tworzą uczucia? Czy tak to działa? Co jest prawdą, a co nie? Co jest rzeczywistością, a co nie? Chciałem wiedzieć.

- Więc co jest prawdą i rzeczywistością? - spytałem moich towarzyszy.
- Ludzie - powiedziała dziewczynka z uśmiechem na ustach.
- Jak to ludzie?
- Mama zawsze powtarza, iż to ludzie tworzą prawdę i rzeczywistość.
- Tworzą?
- Narodził się człowiek, narodziła się prawda, powstała rzeczywistość - powiedział  
Filozof enigmatycznie i jakby w transie.

Nie wiedziałem, co się dzieje. Pytania odpowiedzi, pytania odpowiedzi. Ale czy to prawda? Ludzie? Co było przed ludźmi? Pustka? Nie. Świat, ale jaki? Dziki, pierwotny, nieokiełznany. Nie pełny. Niezupełny. Nie znający. Nie znający czego? Przeczesałem dłonią włosy i zamyśliłem się. Wtedy mnie olśniło. Nie znający czego? Nie znający, prawdy. Ale czy świat wcześniej nie posiadał prawdy? Posiadał, prawdę naturalną, lecz niepełną. Brakowało mu prawdy. Jakiej prawdy? Prawdy umysłu, prawdy duszy. A czym jest ta prawda? Człowiekiem. Czym są te prawdy osobno? Niedoskonałością. Gdzie jest doskonałość? W połączeniu. W połączeniu jednego z drugim. Znając jedno i drugie, zna się całość. Znając jedno, zna się część, nie widzi się, nie dostrzega wszystkiego. Ale skąd ja to wiem? Coś, coś jakby kazało mi o tym myśleć, ale co? Nie wiedziałem. Padłem na kolana. Zmęczony, ale i szczęśliwy. Zmęczony? Szczęśliwy? Dlaczego? Zrozumiałem. Zrozumienie to zmęczenie, ale i radość?

Filozof i Zuzia podbiegli do mnie.
- Co się stało? - spytali chórem.
- Zrozumiałem - powiedziałem po chwili.
- Co zrozumiałeś?! - zakrzyknął Filozof.
- Cząstki, kawałki, części. Musimy iść. Iść dalej. Zobaczyć to, do czego dążymy od początku naszej podróży. Zobaczyć prawdziwą prawdę.

***

Szliśmy więc uparcie przed siebie, aby dotrzeć tam, gdzie prowadzi nas droga. A gdzie nas prowadzi? Na koniec? Początek? Nie wiadomo. Z pewnością dalej. Nie mogliśmy się zatrzymać, nie chcieliśmy się zatrzymać. Pokonaliśmy już taką drogę. Nie sposób zawrócić, nie sposób nie iść dalej. Po wiedzę, po odpowiedzi, po prawdziwą prawdę. Tego chcieliśmy, tego pragnęliśmy. Tego jesteśmy pewni i tego też się trzymamy.

Zuzia męczyła się drogą, ale szła dzielnie z nami. Jednak w końcu nie dawała już rady. Z początku była u mnie na barana. Teraz z kolei jest u Filozofa. Śpi. Nadal nie mogłem się nadziwić tej drugiej stronie Starca. Uśmiechnięty, zadowolony. Z błyskiem w błękitnych oczach, patrzących w dal. Czy Filozof jest świadomy swojej drugiej strony? Czy wiemy o swojej drugiej stronie? Swoich drugich stronach? Chciałem wiedzieć. Musiałem spytać:

- Starcze, wiedziałeś o swojej drugiej stronie?
- Tak.

Nie spodziewałem się tak szybkiej i pewnej odpowiedzi.

- Dlaczego więc nigdy jeszcze jej nie widziałem?
- Ponieważ nie widziałeś troski.
- Troski?
- Tak.
- Czym jest troska?
- Tym - powiedział Filozof i wskazał dziewczynkę na swoich plecach.

Zamyśliłem się. Spojrzałem na Zuzię dokładniej. Spała, uśmiechając się przez sen. Bezpieczna. Tak, właśnie to widzę. Ale co miał na myśli Filozof, mówiąc, że wcześniej nie widziałem troski. Jak to możliwe, skoro teraz ją widzę? Musiałem spytać:

- Dlaczego więc mówisz, że wcześniej jej nie widziałem.
- Ponieważ mdlałeś, często byłeś nieprzytomny. Nie widziałeś, jak ci pomagam. Nie widziałeś mojej twarzy.
- Twarzy?
- Tak. Twarz wyraża wiele. Czyny wyrażają wiele. Są projekcją myśli.
- Projekcją myśli?
- Tak. Gdy ktoś nie widzi tego, czego chcemy, możemy mu to pokazać lub zrobić. Niestety, niewielu ludzi tak robi.
- Dlaczego?
- Może dlatego, że się boją?
- Boją? Czego?
- Pokazać się drugiemu człowiekowi. Pokazać prawdę. Dlatego często zakładają maski.
- Maski?
- Tak, maski, które później uznają za prawdę.
- A co z tą prawdziwą prawdą?
- Jest ukryta, głęboko we wnętrzu człowieka.
- Jak ją wydobyć, jak ją zobaczyć?
- Pokazać się drugiemu człowiekowi. Pokazać mu prawdę o sobie.
- Co nam to da?
- Zaufanie.
- Zaufanie?
- Tak.

Znów się zamyśliłem. Zaufanie? Druga strona to czego nie widać, od razu. Tak. Ale czy my posiadamy zaufanie? Tak. Filozof mi zaufał. Pokazał swoją drugą stronę. Prawdziwego siebie. Ja zaufałem Starcowi. Widział mnie, takiego, jaki jestem. Prawdziwego. Zuzia zaufała nam. Widzieliśmy ją oboje, zanurzoną w emocjach, we łzach, w prawdzie. Zaufanie to potężna broń. Potężna broń prawdy. Jest prawdą i wydobywa prawdę. Tak, posiadamy oręż, który pozwoli nam ją odnaleźć.

Prawdziwą prawdę.

Wędrowaliśmy jeszcze jakiś czas, gdy dotarliśmy do olbrzymiej budowli. Wyglądała ona jak wielki kamienny labirynt. Było jedno wejście, tylko jedno i jedna droga.
Zuzia zdążyła się obudzić. Spojrzała przed siebie i uśmiechnęła się. Szybko zeszła na ziemię i podbiegła do wejścia. Spojrzałem na Filozofa, ona na mnie. Postanowiliśmy również podejść. Na jednej ze ścian widniał napis:

„Razem, nigdy osobno. Rodzina. Czym ona jest?”

Już wiedzieliśmy. Rodzina to nie tylko więzy krwi, to nie tylko pokrewieństwo. Ona jest ponadto. Już wiedzieliśmy. Znaliśmy odpowiedź.
Zuzia podeszła do wielkich wrót. Dotknęła ich dłonią i powiedziała:

- Bezpieczeństwo.

Następnie podszedł Filozof. Położył swoją dłoń na dłoni dziewczynki i rzekł:

- Troska.

Na końcu podszedłem ja. Położyłem swoją dłoń na dłoni Filozofa i z kolei rzekłem:

- Zaufanie.

Tak, tym było razem, tym była rodzina.
Wrota pojaśniały i otworzyły się.
Zobaczyłem za nimi grubą nić. Wisiała w powietrzu. Zaraz, zaraz. Zamyśliłem się. Gdzieś już o tym słyszałem. A, tak. Piosenka Zuzi! Tam była mowa o nici. Tylko skąd ona wiedziała? Nie miałem pojęcia. Z zamyśleń wyrwała mnie właśnie Zuzia:

- Musimy chwycić nić.
- Po co? - spytałem.
- Aby znaleźć drogę.
- Gdzie?
- Do wyjścia.
- A co tam znajdziemy?
- Dom.

Z pewnością coś wiedziała, ale tak jak powiedziała, tak też chwyciłem nić. W moje ślady poszedł również Filozof oraz Zuzia.
I wtedy to się stało. Uderzenie jak grom z jasnego nieba. Szok. Po dotknięciu nici zobaczyłem, to co było. Zobaczyłem przeszłość?

- Dlaczego?! Dlaczego widzę, to co było?! - zakrzyknąłem i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mam zamknięte oczy.
- Ponieważ bez zrozumienia tego, co było, nie możesz zrozumieć tego, co będzie - powiedziała dziewczynka. - Idziemy za nicią. Trzymajcie ją i nie puszczajcie. Inaczej się zgubicie.

Z każdym metrem widziałem coraz to wcześniejsze wydarzenia z przeszłości. Tak jakbym oglądał film od tyłu i to w trzykrotnym przyspieszeniu. Obrazy, fragmenty rzeczywistości migały mi przed oczami z prędkością karabinu maszynowego. Mimo to widziałem wszystko wyraźnie. Wiedziałem już, dlaczego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Jak do tego doszło. Co do tego doprowadziło.
To byliśmy my. Nasze wybory, działania. Emocje, uczucia. Wszystko. Wszystko to składało się na to, co teraz. Tak, już wiedziałem, dlaczego nie mógłbym zobaczyć, tego co będzie. Bo z tego, co jest teraz, składa się to co będzie. Przeszłość, teraźniejszość tworzą przyszłość, tworzą człowieka i rzeczywistość. Człowiek stworzony z tego tworzy rzeczywistość. Tak, wszystko jest ze sobą połączone. Wszystko razem tworzy prawdę. Ale jaką prawdę? Tego nie wiedziałem. Chciałem wiedzieć.

Jak zawsze.

Nie wiedziałem, ile wędrowaliśmy, lecz w końcu poczuliśmy powiew świeżego powietrza. Mogłem otworzyć oczy. Widziałem, że Filozof robi to samo.
Przeszliśmy labirynt.

- Udało się nam, udało! - krzyknęła radośnie Zuzia. Czym prędzej pobiegła przed siebie.

Rozejrzałem się. Przed nami była piękna polana, na której stał malutki drewniany domek.
Wyszła z niego kobieta. Ubrana tak samo, jak Zuzia. Jeszcze piękniejsza, jeszcze  
bardziej anielska? Tak, to dobre słowo.

- Mamusiu, wróciłam! - krzyknęła dziewczynka i po chwili wylądowała w objęciach matki.
- Jak się cieszę, że nic ci nie jest - powiedziała matka ze wzruszeniem. - Nic ci się nie stało? - spytała z troską w jedwabistym głosie.
- Nie, ci dwaj mili panowie pomogli mi do ciebie wrócić - rzekła dziewczynka i wskazała na nas.
- Wędrowcy - powiedziała. - Podejdźcie - zaprosiła gestem.

Podeszliśmy, tak jak poprosiła.

- Kim jesteś? - spytałem zaintrygowany.
- Ja? Cóż, nie mam imienia, lecz niektórzy zwą mnie Absolutem.
- Absolutem?
- Tak, no wiesz, najwyższą istotą, a dokładniej najwyższym bytem i takie tam.

Widziałem, jak Filozof zaczął pocierać swoją siwą brodę, a jego oczy stały się trzy razy większe.

- Ale, ale jak to możliwe?
- No normalnie - odpowiedziała.
- No, ale skoro ty jesteś Absolutem, to kim jest twoje dziecko?
- Moje dziecko? To Idea.
- Dlaczego więc nazywa się Zuzia?
- Idea jest moim dzieckiem, lecz pochodzi od ludzi. Powinna więc mieć ludzkie imię.
- Ale przecież to niemożliwe.
- Ach, z wami ludźmi to tak jest. Przeszedłeś tyle, widziałeś tak wiele, a nie wierzysz w coś tak prostego?
- Jak Absolut może być prosty?
- Zwyczajnie. Tym, co najtrudniej odnaleźć są rzeczy najprostsze. Są tak proste, że ludzie nie zwracają na nie uwagi, po prostu nie widzą ich. Lubicie po prostu skomplikowane rzeczy, jak i przepadacie za komplikowaniem tego co proste. Dlatego tak trudno jest wam to odnaleźć.
- Zaraz, zaraz, wiesz, czego szukamy.
- Tak. Prawdziwej prawdy.
- Wiesz, gdzie można ją znaleźć?
- Tak, w nagrodę za trud, za to, że pomogliście Idei, nie porzuciliście jej na pastwę zapomnienia, wskaże wam drogę do miejsca, gdzie możecie ją znaleźć.
- Co to za miejsce?
- Źródło.
- Źródło? Czego?
- To już zależy od was - rzekła i uderzyła nogą w ziemię. Ta rozstąpiła się pod naszymi stopami.
- Idźcie dalej Szukający Prawdy. Tam, gdzie jeszcze nikt nie dotarł. Tam, gdzie można odnaleźć Prawdziwą Prawdę.

Już jej nie słyszeliśmy. Wpadliśmy w szczelinę.
Szukający Prawdy. Tak, tak nas nazwała.
Spadaliśmy. Gdzie? Nie mieliśmy pojęcia.
Jednak wiedzieliśmy, wiedzieliśmy.
Już niewiele dzieliło nas od wiedzy.
Odpowiedzi.
Od prawdy.
Prawdziwej prawdy.
Widzieliśmy, jak wszystko się zaczęło.
Lecz, jak się skończy?
Nie wiedzieliśmy, a chcieliśmy wiedzieć.
Jak zawsze.

Dodaj komentarz