Cogito ergo... - rozdział 2

To miejsce zwane świętym gajem. Do serca odpowiedzi, prowadzi ścieżka wybranych.  
Wybranych?  
Tak.  

Filozof spojrzał na Sceptyka. Uśmiechnął się.  

Pozwól, że coś ci pokażę.  
Co takiego?  
Odpowiedzi.  
Gdzie one są?  
Na końcu drogi. Zaufaj mi.  
Dobrze.  

Podążyli ścieżką, zdobioną kamieniami runicznymi; równo poukładane, symbolizowały drogę życia. Wędrowali w milczeniu, chłonąc to, co niewidoczne. Posiadali cel.  
Dwóch wędrowców.  
Dwóch zakorzenionych, w głębokiej zadumie.  
Droga wydawała się długa, z perspektywy Sceptyka, który rozmyślał o istocie tego, co nastąpiło i miało nastąpić.  

Mijały minuty, przeradzające się w godziny. Dochodził do głosu głód i pragnienie.  
Sceptyk upadł na ziemię. Odczuwał rezygnację.  
Filozof niewzruszony, podążał dalej, właściwym dla siebie rytmem.  
Nie spojrzał na swojego towarzysza.  

Ej! Pomocy! Zatrzymaj się!  

Sceptyk odwrócił głowę. Wcześniej tego nie robił. Droga, którą dotąd przebyli, zamieniła się w pustkę. Ciemną materię, bez kresu i końca. Nie mógł wrócić. Nie mógł zrezygnować.  
Usłyszał głos.  

Tylko wybrani...  

Kto to powiedział? Kim jesteś?!  

Rozgląda się.  

Tylko wybrani...  

Myśli wariowały. Nie potrafił uwierzyć, w to, czego doświadczał. Wstał. Jęknął z bólu.  
Filozof mu nie pomógł. Nie wiedział dlaczego.  

Tylko wybrani...  

Dobrze. Już wiem.  

Odwrócił się w stronę ścieżki. Przełknął ślinę.  
Ruszył.  
Musiał przezwyciężyć samego siebie.  
W słabości, rodzi się zwycięstwo.  

***  

Ciemność. Z niej wyłonił się pokój.  
Stolik. Przy nim siedzący Filozof.  
Czytał książkę.  
Sceptyk usiłował coś powiedzieć, ale nie potrafił. Mógł tylko obserwować.  
Do pokoju wniknęły istoty; materia ciemna, oraz jasna. Prosty dualizm, dwóch przeciwstawnych sił. Pomyślał o lekcjach religii, na które uczęszczał przed wieloma laty.  
Filozof zdawał się nie zauważać niczego niezwykłego. Odłożył książkę, i zapalił fajkę, oddając się rozkoszom własnej wyobraźni.  

Materie okrążyły Filozofa. Zaczęły między sobą walczyć.  
Przenikały się wzajemnie.  
Wreszcie zjednoczyły, tworząc szarą cząstkę. Światełko.  
Wniknęło w ciało starca.  

Sceptyk poczuł dłoń na swoim ramieniu.  
Wszystko spowiła mgła. W tle słyszał śmiech dzieci.  
Odliczały.  

Poczuł się na powrót wolny.  

***  

Wielkie drzewo pośrodku gaju. Ludzie, ubrani w szaty, oddają hołd bóstwu. Składają ofiary, z tego, co dla nich najcenniejsze.  
Widzą w tym sens.  
Prawa ustala święty, wybrany spośród wybranych.  
Co dwa dni, modły pukają do drzwi najwyższego.  
Co pół roku, jedna osoba odchodzi ze świętym, do bram Infernum.  

Obraz. Chata, w wiosce nieopodal gaju.  
Zakazane dziecko, urodzone w pobożnej rodzinie.  
Wkroczyli z ogniem, nienawiścią. Zabrali je, oddając cześć majestatowi.  
Święty utopił je, święcąc zwyczaje niebios.  

Matka wisi.  
Mąż całuje stopy. Musi wrócić.  
Dziś został wybranym.  
Kapłan odprawia rytuał. Wierzy w moc wielkiego drzewa. Oczyszcza wiatr, z trupiego oddechu.  

Najwyższy was kocha, moje dzieci.  

Mężczyzna podąża ścieżką.  
Droga jego wybrana.  

***  

Sceptyk budzi się z krzykiem. Nic nie rozumiał. Leżał na polanie. Obok dogorywało ognisko.  
Co tu robi? Jak się tu znalazł?  

Nareszcie się obudziłeś.  

Filozof. Przysiadł obok. Niewzruszony.  

Tuszę, że masz jakieś pytania.  
Tak, wiele.  
Pytaj.  
Co to za miejsce? Jak się tu znalazłem? Przeszliśmy ścieżkę wybranych?  
Coś mi się zdaję, że ktoś miał omamy.  
O... omamy? Przecież szliśmy ścieżką, w pewnym momencie rozdzieliliśmy się, ty... ty, zostawiłeś mnie.  
Zostawiłem?  
Tak, na ścieżce. Usłyszałem wtedy głos.  
Głos? Co mówił?  
Tylko wybrani...  
Hmm... możliwe, że twoja dusza starała ci się coś zakomunikować.  
Dusza nie istnieje.  
Istnieje. Nigdy nie byliśmy na żadnej ścieżce wybranych. Odwiedziliśmy gaj, ale nic więcej. Zemdlałeś.  
Zemdlałem? Nigdy nie byliśmy? O czym ty mówisz?  
Połączyłeś się ze światem duchowym, który usiłował ci coś powiedzieć. Opowiedz mi, co widziałeś.  
Ciebie... dwie materie, które złączyły się w jedno. Szare światełko, które wniknęło do środka.  
Zobaczyłeś duszę na własne oczy. Moją.  
Ale dlaczego przybrała szary kolor?  
Czy życie takie nie jest? Jesteśmy tylko ludźmi. Co dalej?  
Potem... gaj, wielkie drzewo. Ludzie oddani religii. Dziecko, złożone w ofierze. Powieszoną matkę. Ojca, który został wybrany, podążającego do Infernum.  

Sceptyk popatrzył na Filozofa.  

Jesteś pewien? Wybrani?  
Tak.  
Przyjacielu, uzyskałeś kilka odpowiedzi. Nasze życie nie jest do końca zależne od nas, co próbuje wmówić nauka. Religia to potężne narzędzie, w rękach szaleńców, a dusza istnieje naprawdę.  
Teraz już wiem. Zobaczyłem.  

Filozof wstał, i uniósł ręce do góry. Zaczął śpiewać. Nieznanym językiem.  
Za nimi, w ziemi, majaczyła rozpadlina. Sceptyk dostrzegł schody.  
Nie potrafił wytłumaczyć tego, co widział. Filozof padł na kolana.  

Dokąd prowadzą?  
Dalej.

Popatrzyli na siebie.  
Musieli pójść. Po zrozumienie. Po wiedzę.

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 860 słów i 5120 znaków, zaktualizował 7 maj 2020. Tagi: #podróż #droga #cel #poszukiwania #odpowiedzi

Dodaj komentarz