Cogito ergo... - rozdział 4

Przejście człowieka ze stanu bytu, okraszonego cierpieniem, do całkowitej, niezaprzeczalnej wolności. Taka myśl, przewijała się w głowie Sceptyka.  
Nie pamiętał kim był.  
Nie pamiętał, co robił.  
Byt wewnątrz, zniewolony działaniem jaźni, sił zewnętrznych, odnalazł drogę do wyrażenia własnego zdania. Istota człowiecza, posiadająca emocje. Tym pozostał.  
Istniał. Najpewniej. Ale gdzie się znajdował?  
Ogród z kwiatami, mieniącymi się kolorami, jakich nigdy nie widział. Miejsce bez końca. Miejsce wolne od działań bytów fizycznych, skażonych od wewnątrz.  
Sceptyk czuł radość. Nie znał powodu, takiego stanu emocjonalnego. Liczyło się to, co teraz. Nic więcej.  

Musisz podążyć drogą. Zobaczysz więcej.  

Głos wydał się mu znajomy. Przyjazny. Nie miał pytań. Nie potrzebował odpowiedzi.  
Odwrócił się. Przed nim majaczyła wąska ścieżka, jakby zarezerwowana tylko dla niego. Ruszył.  

Pokażę ci to, co ukryte. Zatrzymaj się, i spójrz w prawo.  

Jezioro. Czyste. Lśniące blaskiem. Nieopodal, na końcu, siedziała dwójka ludzi. Mężczyzna i kobieta. Patrzyli sobie w oczy. Trzymali za ręce. Delektowali chwilą.  
W mgnieniu oka, stał tuż obok nich.  
Rozpoznał ich.  

Pamiętam dzień, w którym cię poznałem. Mówiłaś o nim, tyle pięknych słów. Z początku, nie potrafiłem uwierzyć. Ale odpowiedź na moje troski, kryła się gdzie indziej.  
Burza, która jest w tobie, wynika z wątpliwości.  

Mężczyzna chwycił dłonie kobiety. Delikatnie całował.  

Kochanie... bez ciebie, nic nie ma sensu.  
Kiedyś, obiecałeś mi pewną rzecz, pamiętasz?  
Wiesz, że nie potrafię.  

Łzy.  

Nie potrafię uwierzyć. Nie po tym wszystkim.  
Strata zawsze dotyka. Obiecałeś chronić ducha, zawsze, niezależnie od okoliczności.  
Gdybyś nie odeszła, byłoby inaczej.  

Kobieta dotknęła czule jego policzek.  

Zawsze byłam i będę. Tutaj.  

Przytula go.  

Nie potrafię bez ciebie żyć. Nie potrafię uzyskać odpowiedzi. Pogrążyłem się w rozważaniach, ale... tęsknię. Dlaczego to musiało się stać?  
Nasze życie nie zależy od nas. Czasami ktoś musi odejść, choć nigdy naprawdę nie odchodzi. Kluczem nie są odpowiedzi, lecz wiara.  
Kocham cię.  

Całują się.  

Sceptyk nie reagował. Jego obecna forma miała podążać. Duch nie potrzebuje odpowiedzi.  
Wrócił na ścieżkę.  

***  

Droga przypominała ciepły podmuch wiatru. Sceptyk przestał egzystować. Sceptyk żył. Pierwszy raz.  
Dostrzegał rodziny, cieszące się z napotkanych owadów, przelatujących ptaków. Te osoby nie martwiły się o przyszłość, przeszłość. Nie obchodziły ich dochody, podatki i groźba utraty pracy.  
One widziały to, co byty fizyczne określają "nic wartościowego".  

Człowiek stoi na polanie. Przed nim roztacza się widok, jakiego nigdy wcześniej nie zobaczył. Pod nim leżący banknot, o dużym nominale. Co uczyni ta istota, obdarzona własnym rozumem?  

Sceptyk wiedział. Nie odpowiadał.  
Słuchał.  

Tym się stał ten, który postanowił przejąć władzę. Osiągnięcia naukowe, sława, ironia, rywalizacja; kim jesteś człowieku? Dokąd zmierzasz?  

***  

Na końcu drogi ujrzał świątynię. W środku, dwa krzesła.  
Wszędzie panował półmrok.  
Miejsce wydawało się otwarte, tylko dla niego. Jego własna mekka.  

Usiądź.  

Tak zrobił.  
Przed nim, ukazał się młody mężczyzna. Nigdy wcześniej go nie widział, ale wyczuwał, że skądś go zna.  

Wiesz kim jestem?  
Jesteś tym, który był, jest i będzie.  

Sceptyk nie wiedział, dlaczego to powiedział.  

Tak. Czy masz jakieś pytania?  
Gdzie się znajduję?  
Na moje oko, wygląda to na świątynię. A całość, no nie wiem, chyba raj.  
Raj?  
Ano, tak. Wiesz dlaczego tu jesteś?  
Nie.  
Wezwałem cię, abyś zrozumiał.  
Co takiego?  
Siebie.  
Dlaczego odczuwam radość, i nie poszukuję odpowiedzi?  
Z tego co wiem, nie masz tutaj ciała.  
To znaczy, jestem duchem?  
Mniej więcej. Pamiętasz szarą powłokę, opadającą do wnętrza twojego przyjaciela?  
Dusza...  
Tak.  
Czyli jestem sobą?  
Tak. Wolnym od tego, co dotąd cię dręczyło.  
Rozumiem. A gdzie mój przyjaciel?  
Na swojej ścieżce. Musisz pojąć, że każdy człowiek ma swoją drogę, którą musi przejść. Czy tutaj, czy gdzie indziej.  
Nie ma dwóch takich samych osób. Zrobię porównanie, lubuję się w nich, jeden lubi dżem truskawkowy, drugi powidła śliwkowe, a trzeci masło.  

Sceptyk się uśmiechnął.  

Jesteś dość zabawny.  
A kto wymyślił humor? Ludzie we mnie nie wierzą, toteż uwielbiam żartować.  
Hmm... myślałem, że jesteś poważny.  
Przecież we mnie nie wierzyłeś, po pewnym wydarzeniu, w twoim życiu. Skąd mogłeś wiedzieć, jaki jestem?  
Domysły.  
Jak zawsze. Ludzie wymyślili naukę, aby uzyskać odpowiedzi. Myślą, że wszystko jest wytłumaczalne. A tak nie jest. Wiesz, co w tobie lubię najbardziej? Serce.  
Serce?  
Tak. Nigdy nie zatraciłeś zdolności do kochania drugiego człowieka, pomimo bólu. Często obserwuję rzeczywistość fizyczną, i dostrzegam brak zainteresowania człowieka człowiekiem. Zadziwia mnie to, gdyż każdy z was, stworzony został do relacji.  
Jak dobrze wiesz, nie jest to prawdą dla każdego.  
Próbujesz wytłumaczyć coś, co wynika z waszej natury. Jak mniemasz. Nie jest to do końca prawda.  
Co jest prawdą?  
Dowiesz się w swoim czasie. Dzisiaj liznąłeś prawdy.  
Kiedy nadejdzie ten czas?  
Wkrótce. Widzę, że chcesz mnie jeszcze o coś zapytać.  
Tak... dlaczego... dlaczego ona?  
Człowiek nie jest w stanie pojąć wszystkiego. Spójrz na to inaczej. Ona jest szczęśliwa. I czeka. Na ciebie.  
Czeka? Gdzie?  
Zostawiam to twojemu bystremu umysłowi, do analizy. A tymczasem, musimy się pożegnać. Mam umówione kolejne spotkania. Wiesz... jestem rozchwytywany.  

Mężczyzna mrugnął okiem. Wstał i szybkim krokiem ruszył do drzwi wyjściowych, ze świątyni.  
Sceptyk krzyknął.  

Przepraszam! Ej!  

Młodzieniec odwrócił się, z wyraźnym uśmiechem.  

Tak?  
Co dalej? Gdzie mam pójść?  
Odpowiedzi kryją się bliżej niż myślisz. Żyj i ciesz się tym, co masz. Pewnego dnia się zobaczymy, i zaprowadzę cię nad taki cudowny staw. Będzie fajnie. Tymczasem, do zobaczenia!  
Ale... poczekaj!  

Sceptyk wybiegł ze świątyni. Nikogo nie dostrzegł. Nic nie widział.  
Czuł zmęczenie. Nie wiedział, dlaczego.  
Padł na ziemię. Po raz pierwszy, rozumiał.  

***  

Halo! Obudź się, przyjacielu.  

Otworzył oczy. Filozof stał pochylony nad nim.  

Co?! Gdzie jestem?  
Oj, chyba się przyśnił jakiś koszmar. Dotarliśmy do świątynnej doliny.  
Świątynnej doliny?  
No, tak. Po odpowiedzi.  

Sceptyk przełknął ślinę. Miał ciało. Wszystko, zdało się wrócić do normy.  

Widziałem się... z nim.  
Z kim?  
Chyba... Bogiem.  

Filozof przyjrzał się uważnie, swojemu towarzyszowi.  

Kiedy?  
Rozmawiałem z nim, niedawno.  
Niemożliwe.  
Dlaczego?  
Nie pamiętasz? Spadłeś do wąwozu. Nie było z tobą kontaktu, przez tydzień.  
Jak to, tydzień? Przecież odwiedziliśmy otchłań, widzieliśmy olbrzyma, cienie, potem ten portal i...  
Chyba zanadto uderzyłeś się w głowę, przyjacielu.  
Zgrywasz się?  
Nie. Chodź, musisz coś zjeść, pewno głodny jesteś. Świątynna dolina jest niedaleko.  
Dobrze.  

Sceptyk wstał, rozmasowując ramię. Popatrzył w niebo. Mrugnął okiem. Wiedział i widział.  
I nikt nie mógł mu tego zabrać.  
Filozof nie znał odpowiedzi.  
On również.  

Przyjacielu, wierzysz mi?  
Jestem filozofem, niewytłumaczalne doświadczenia są mi obce.  
A byt? Poznanie?  
Doświadczyłeś czegoś, co nie jest częścią mojej drogi.  
Rozumiem. Kiedy ruszamy dalej?  
Myślę, że jak zjesz. Musisz odzyskać siły.  

Każdy ma swoją ścieżkę.  
Każdy ma swoje zrozumienie.  
I to definiuje dwa byty, które choć różne, są częścią jednej całości.

Shogun

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 1282 słów i 7726 znaków, zaktualizował 12 maj 2020. Tagi: #podróż #droga #poszukiwanie #cel

Dodaj komentarz