Stare złomowisko

Był wczesny ranek. Szedłem na złomowisko do mojego kumpla, który tam pracował jako strażnik. Za kilkanaście minut kończył zmianę i mieliśmy zamiar iść na piwo do pobliskiego baru. Zwykle, żeby skrócić sobie drogę, skręcałem w leśną dróżkę, oszczędzałem w ten sposób sporo czasu, ale wyszedłem z domu wcześniej niż zazwyczaj i nie chciało mi się czekać na niego. Po drodze zawsze spotykałem dwóch pijaczków siedzących na poboczu. Wyglądali, jak wyglądali, ale byli niegroźni przynajmniej dla mnie, choć mogło to być spowodowane tym, że zawsze dawałem im po dwójce. I tym razem przygotowałem sobie wcześniej dwie monety, ale gdy doszedłem do miejsca, gdzie zwykle siedzieli ich tam nie było.
  Pomyślałem sobie, że zgarnęła ich policja w końcu byli bezdomni siedzieli tu odkąd pamiętam. Do złomowiska zostało mi jeszcze z pół kilometra, gdy nagle przemknął obok mnie pędzący samochód. Odskoczyłem w ostatniej chwili, gdyż chodnik, którym szedłem był za wąski, żeby auto mogło mnie ominąć. Nieco zmieszany tym zajściem poszedłem dalej. Gdy podszedłem pod bramę tą była otwarta, choć na wiszącej na niej blasze napisane było, że otwierają od ósmej, czyli z dwie godziny. Budka, w której stróżował kumpel była na drugim końcu złomowiska od strony głównego wjazdu. Nigdy nie lubiłem tej martwej ciszy o poranku a w nocy to już w ogóle. Zawsze, gdy mocniej zawiał wiatr, jakieś żelastwo staczało się z kupy złomu tak jakby ktoś tam był i
to zrzucił, dlatego przyśpieszyłem kroku. Wokoło krążyły kruki, było ich jakoś więcej niż zawsze wpatrywały się we mnie swoimi pustymi oczami kracząc na całe złomowisko.
  W oddali zobaczyłem budkę Maćka. Zdziwiło mnie, że jeszcze nie wychodził, było już po szóstej i jego zmiana się skończyła. Gdy podszedłem bliżej zauważyłem, że szyby w biurze i budce zostały powybijane. Na ostrych krawędziach znajdowały się jeszcze świeże plamy krwi. Poczułem nieswojo, tak jakby ktoś wpatrywał się we mnie z tyłu. Odwróciłem się pełen niepokoju nie wiedząc co się stanie, ale nikogo tam nie było. Jednak nadal czułem że jestem obserwowany, a nad moją głową ponownie zaczęły krążyć kruki.
  Zniżały się coraz niżej, prawie dotykając swoimi dziobami mojej głowy. Pobiegłem do budki strażnika, jednak ptaszyska nie zamierzały odpuścić. Niczym samoloty pikowały w dół i atakując szponami ledwo trzymający się dach biura, krakały coraz głośniej.
Niebo pociemniało w nienaturalny sposób. W pewnym momencie ptaki przestały atakować biuro i odleciały w stronę przeciwną do nadchodzących czarnych chmur. Ostrożnie i powoli wyszedłem na zewnątrz. Rozejrzałem się uważnie, wydawało się, że jestem bezpieczny. Dałem jeden krok, a potem drugi. Nic się nie działo, wokoło zapadła śmiertelna cisza potęgująca niepewność, która wzrastała z każdym moim kolejnym krokiem. Wmawiałem sobie, że jest bezpiecznie. Czarne chmury całkowicie ogarnęły niebieskie sklepienie, przez co widoczność można było porównać tą w ciemną mglistą noc. Chciałem jednak za wszelką cenę odnaleźć Maćka, więc na ślepo rozpocząłem poszukiwania. Wystarczyło kilka minut bym potknął się o kawał żelastwa i
rozciął dłoń. W kieszeni miałem izolację. Miałem taki nawyk, że zawsze ją ze sobą brałem a nuż się przyda.
  Nie namyślając się długo owinąłem nią dłoń, jednak w tej ciemności co raz potykałem się obijając sobie co popadnie.
W pewnej chwili niebo zaczęło się lekko rozwidnia co pozwoliło mi na nowo rozpocząć poszukiwanie. Złomowisko pełne było zakamarków, ciasnych przejść między górami złomu. Szukanie w nim człowieka to istny koszmar. Po ponad godzinie byłem wykończony, a nawet nie przeszukałem połowy terenu. Wtem usłyszałem dziwny hałas, jakby ktoś uderzał pałka w metalowe pojemniki. Dźwięk zaprowadził mnie przez wydrążoną dziurę w stercie żelastwa W dziwne miejsce. Między kilkoma górkami złomu znajdowała się pusta przestrzeń. Stała dziwna konstrukcja przypominająca drabinkę do podciągania, tyle że zamiast szczebli wisiały na nie łańcuchy. Gdy podszedłem bliżej by się przyjrzeć zauważyłem, że każdy z nich miał ślady krwi. To wszystko było coraz dziwniejsze. Przyszedłem jedynie do kumpla, że by skoczyć z nim na piwo a zagłębiam w się w coś, czego nie powinienem wiedzieć. Chciałem jak najszybciej stamtąd wyjść, ale dziurą, przez którą wszedłem zniknęła.
Kiedy odwróciłem się ponownie w stronę wiszących łańcuchów w jednej chwili cały zbladłem.
  Do łańcuchów przytwierdzone było ciało Maćka. Był nimi przeszyty w potworny sposób. Próbowałem go z nich uwolnić, choć wiedziałem, że nie żyje. To jednak tylko pogarszało sytuację. Gdy chciałem powyciągać łańcuchy z jego ciała tylko bardziej je masakrowałem.
Nie wiedziałem co robić zdesperowany rzuciłem się w żelastwo i zacząłem przekopywać się przez stertę złomu. Nagle poczułem, że ktoś złapał mnie za nogę i zaczyna mnie wciągać z powrotem. Na poczekaniu złapałem leżący luzem metalowy pręt i z w całej siły uderzyłem nim w pomarszczoną siną dłoń trzymającą mnie. Po chwili ujrzałem promienie słońca i z całej siły uderzyłem w ścianę złomu, przekopując się na zewnątrz. Ostatkiem sił uciekłem ze złomowiska i zadzwoniłem na policję. Po przeszukaniu terenu znaleziono jedynie komórkę Maćka, ciało natomiast jakby rozpłynęło się w powietrzu. Poszukiwania trwały jeszcze długo, ale niczego nie odnaleziono.  
  Złomowiska nie zamknięto, zatrudniono nowego strażnika i o wszystkim zapomniano. To jednak nie był koniec kłopotów. Dwa dni później właściciel złomowiska zgłosił zaginięcie strażnika. Znaleziono jedynie zmiażdżone palce leżące obok głównej bramy a wokoło krążące kruki.

marok

opublikował opowiadanie w kategorii horror i science fiction, użył 1110 słów i 5984 znaków.

Dodaj komentarz