Mistrz II. Dante

- Zna pan historię Weroniki? – Nie znał, choć nie chciał tego przyznać. Starał się zagrać na czas.  
- Jakiej?
- Świętej Weroniki na której chuście można zobaczyć twarz Chrystusa.
- Nie przypominam sobie – policzki Adama nagle zapłonęły, kiedy siedzący obok mężczyzna przyglądał mu się z wyrazem głębokiego zdumienia wypisanego na twarzy. Znanym sobie zwyczajem rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu pielęgniarek i, gdy upewnił się, że nikogo w pobliżu nie ma, wyciągnął papierosa. Nie zaproponował drugiego Adamowi.  
- Jest pan dla mnie zagadką, panie Kossut. Nie trzeba być wierzącym, żeby znać tę historię.  
- Pan oczywiście jest… Chrześcijaninem? Muzułmaninem? A może Żydem? Nie znam zbyt wielu religii, nigdy mnie to nie interesowało – Adam wygiął wargi w dziwnym grymasie – zbyt wiele ograniczeń.  
- W żadnym wypadku! – Uśmiechnął się z zadowoleniem – jednak jestem głęboko wierzący.  
- Jak to? – zdziwił się.  
- Wiara to jedno, religia to drugie.  
- Czy to nie pan mówił ostatnio, że Boga nie ma? – Zirytował się.  
- Bo go nie ma, ale dlaczego miałbym w niego nie wierzyć? Wiem, że istnieje Szatan. A skoro istnieje Szatan, trzeba wierzyć, że gdzieś istnieje jego przeciwieństwo.  
- Czy Szatan to nie upadły anioł, który się zbuntował? Więc skoro jest on, to musi być i Bóg – zirytował się.  
- O widzi pan, panie Kossut, już pan zaczyna wierzyć.  
- W Boga?
- A skąd! Uzgodniliśmy już, że go nie ma – Bartłomiej popatrzył na niego bardzo uważnie – powinien pan uwierzyć w Szatana.  
- Wytłumaczyłem już panu, panie Tkaczyk, że to na jedno wychodzi.  
- Ale ja jeszcze nie wytłumaczyłem panu, że się pan myli – uśmiechnął się ukazując białe zęby. Patrzył zahipnotyzowany na ten uśmiech. Bartłomiej Tkaczyk powinien mieć ponad sześćdziesiąt lat, a jednak ten uśmiech, te zęby… tak do niego nie pasowały. Przesunął wzrok po jego twarzy i krzyknął. Jego oczy płonęły żywym ogniem. Mieniły się kolorami, których nie potrafił opisać. Chciał odwrócić wzrok, ale nie był w stanie. A im dłużej się patrzył, tym bardziej zatracał się w płonących źrenicach.  

"Wszystko jest iluzją. Prócz Piekła. Piekło zawsze było i zawsze będzie prawdziwe”

    Zniekształcony głos, jakby znajomy, nie dotarł do jego uszu. On wdarł się do jego umysłu przeforsowując wszelkie barykady odkrywając wszystkie tajemnice. Świat wkoło się zmienił. Z oczu Bartłomieja zaczął tryskać ogień i okalać ich. Nie było żadnej drogi ucieczki, ale Adam wcale nie chciał uciekać. Przeciwnie, przysunął się bliżej, zdająć się mówić: pokaż mi to piekło. Pokaż mi świat bez iluzji.
A on zgodził się. Chciał spełnić jego życzenie. Chciał ofiarować mu wiedze, jakiej nie posiadł żaden z ówcześnie żyjących. Przymknął oczy. A kiedy tylko jego powieki złączyły się, ogień zgasł. Ogromna ściana syczących płomieni opadła i przykryła ich gorącym płaszczem. Adam krzyknął, czując jak skóra płonie mu. Jak niewyobrażalne ciepło niszczy jego delikatne, śmiertelne ciało. Bartłomiej natomiast schylił się i zaczął pisać palcem po spalonej ziemi. Adam także schylił się i odczytał napis, gdy tylko jego dłoń oderwała się od podłoża.  

"Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie.” *

    Kiedy tylko przeczytał w myślach te słowa, jego umysł pochłonął je. Klucz spowodował, że otworzyły się bramy piekieł. Ziemia zadrżała i rozstąpiła się. Nachylili się nad nią i Adam pomyślał, że pewnie będą musieli tam wskoczyć. Było to takie filmowe… Zdziwiony jednak odkrył, że do progu wyrwy przymocowane są schody.  
- Chce pan powiedzieć, że do piekła idzie się schodami?! – Wykrzyknął.  
- A co? – Burknął i spojrzał na niego rozeźlony. Zauważył, że chociaż jego oczy już nie płoną, wciąż ma czerwone źrenice – Młody i głupi pan jest, tyle panu powiem. Myśli pan, że gdy powstawało piekło, to ludzie jeździli wygodnymi autami? A może wlecimy tam samolotem? Co kolejny, to większy ignorant.  
- Kolejny kto? – Zdziwił się.  
- Adam.  
- Słucham?  
- No właśnie nie słuchasz – kolejny raz burknął zapominając o eleganckim wysławianiu się i zaczął schodzić w dół. Adam niepewnie zaczął kroczyć za nim – nie znasz historii Weroniki, ale do jasnej cholery, wypadałoby wiedzieć po kim nosi się imię. W końcu to twoje dziedzictwo!  
- Jakie dziedzictwo? O czym pan mówi?
- Adam to w końcu pierwszy mężczyzna!  
- Ach tak! – Wykrzyknął zadowolony – przypominam sobie. Adam i Ewa. Piersi ludzie według jakiejś tam religii. Znam ich historię – odpowiedział dumny ze swojego odkrycia.  
- Ewa to interesująca kobieta, jednak akurat pan powinien poznać historię Adama i Lilith.  
- Kogo? –Na jego policzku pokazał się szkarłatny rumieniec. Zaczął żałować, że wcześniej nie słuchał. I teraz co rusz wychodził na idiotę, który nie wiedział nawet czy opowieści te pochodziły z jednego wierzenia, czy może były pomieszane.  
- Teraz to nieważne. W swoim czasie poznaj ją pan. No, szybciej! – wykrzyknął i żwawo ruszył do przodu – nie mamy tyle czasu, żeby zastanawiać się nad wszystkim jeszcze w przedsionku!  
    Adam ruszył za nim. Piekła go skóra od gorącego ognia, ale jednocześnie czuł jakby ogień ten trawił również jego organy. Wnętrze jego było rozgrzane ale nie śmiał prosić o ugaszenie pragnienia. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę, że to pogorszyłoby jedynie sprawę. Stąpał więc za sędziwym człowiekiem, zbyt żwawym jak na swój wiek, zastanawiając się jaki będzie kres tej wędrówki. Schody były wąskie, dlatego szli jeden za drugim. Nie spodziewał się, że zatrzymają się tak szybko. Wpadł na Bartłomieja z taką siłą, że aż odskoczył. O dziwo mężczyzna się nie poruszył. Schylił się jedynie jakby coś podnosił. Istotnie, kiedy znów się wyprostował, na rękach trzymał dziecko. Był to kilkuletni chłopczyk ubrany w czerwoną szatę zupełnie niepasującą do ówczesnej mody. Mężczyzna podał malca Adamowi.  
- Proszę go położyć za siebie, tak żebyśmy mogli przejść.  
- Dlaczego on tu leży? – Zdezorientowany chwycił dziecko i usadził na schodku za sobą.
- Ponieważ obojętność również jest grzechem.  
    Adam niewiele z tego rozumiał, dlatego po prostu postanowił ruszyć za swoim przewodnikiem. Nie spodziewał się jednak, że chłopczyk może chwycić go za nogawkę spodni. Zachwiał się i upadł na schody. Odwrócił się ze złością do dziecka, jednak ono już nie siedziało tam, gdzie je odłożył, tylko tłustymi nóżkami wspinało się do góry po kamiennych stopniach. Gdy malec zorientował się, że jest obserwowany, odwrócił się i ze śmiechem wykrzyknął:
- Umywam ręce!  
- Pamiętaj, żeby z nikim nie wdawać się tu w dyskusję, ponieważ będzie to karane. Możesz mówić tylko ze mną – usłyszał syk Bartłomieja tuż przy uchu. Odwrócił go brutalnie w drugą stroną i popchnął. Wstał i zaczął iść. Prowadził. Ten fakt sprawił, że zaczął się bać. Nie tylko tego miejsca, ale i człowieka, który szedł za nim. Nie miał jak się osłonić.  
- Ej, ty! Zapłać! – Krzyk był tak potężny, że zdawał się rozsadzać ściany. Nie potrafił jednak zlokalizować jego źródła.  
- Nie martw się, Charonie, on jest ze mną i zapłaci – Bartłomiej mówiąc złapał Adama za nadgarstek i przycisnął go do skały. Ostre krawędzie rozorały skórę. Krzyknął z bólu i w tej samej chwili zdał sobie sprawę, że ów Charon jest płaskorzeźbą na ścianie. Nie ruszał się, jedynie jego oczy groźnie spoglądały to w jedną, to w drugą stronę. Krew, która spłynęła po skale, zaczęła w niewytłumaczalny sposób się mnożyć i spływać po schodach tworząc strumień. Bartłomiej pchnął go do przodu, więc posłusznie ruszył. Krew – prawdopodobnie jego własna – rozchlapywała mu się pod nogami i zaczęła wsiąkać w cienkie buty. Nie było to przyjemne, jednak postanowił to zignorować.  
- A oto piętro pierwsze – sędziwy mężczyzna odezwał się kilka minut potem, kiedy schody kończyły się, a pojawił się skrawek podłogi. Było to dziwne miejsce. Sala była ledwo oświetlona, jedyne dwie, nieduże świece stały po przeciwnej stronie oświetlając prosty, drewniany krzyż. Dopiero teraz zauważył, że u jego stóp klęczało kilkanaście osób. Spojrzał na swojego przewodnika i, widząc zgodę w jego czerwonych oczach, podszedł bliżej. Natknął się na starca, którego ledwo zauważył. Nie klęczał on bowiem jak inni, a leżał krzyżem na ziemi. Pamiętając, że nie może z nikim rozmawiać, dotknął go delikatnie w ramię. Zerwał się i usiadł na podłodze.  
- "Achilla śpiewaj, Muzo, gniew obfity w szkody,  
Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody,  
Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu,  
A na pastwę dał sępom i psom, bez pogrzebu,  
Walające się trupy rycerskie wśród pola.” **
- Niech pan nie zwraca na niego uwagi, panie Kossut, przez tyle wieków w tym miejscu recytował swoje bajki, że nic innego nie potrafi powiedzieć.  
- Wydaje mi się jakbym znał te słowa.  
- Niewiarygodne! – zironizował. Spojrzał na niego z dziwnym uśmiechem na twarzy i pokazał na kolejne schody. Mieściły się one za krzyżem.  
- Wiem, że nic nie wiem – usłyszał tuż przy swojej nodze i zobaczył klęczącego młodzieńca. Wpatrywał się on w krzyż – nigdy go nie poznałem, dlatego jestem skazany na wieczne przebywanie w tym miejscu.  
     Adam zignorował znane mu słowa i przeszedł obojętnie obok tego człowieka. Zaczął już rozumieć niektóre rzeczy, ale postanowił nie odzywać się. Nie chciał kolejny raz wyjść na idiotę. Wspominał się po kolejnych stopniach i zaczął się zastanawiać jak będzie wyglądało kolejne piętro. Nie miał się jednak tego dowiedzieć. Schody kończyły się wraz z miejscem, gdzie ścianę przecinało czarne płótno.  
- Minosie! – Głos Bartłomieja Tkaczyka wydał mu się surowszy niż zawsze. Bał się odwrócić i spojrzeć w czerwone, płonące żarem oczy. Po chwili płótno odsunęło się lekko, jednak nie na tyle, żeby zobaczyć co się za nim kryje. Niski, grubawy mężczyzna ubrany w złoto spoglądał na nich z zaciekawieniem.  
- Limbo nie jest dla niego, Mistrzu – zwrócił się bezpośrednio do wołającego, ignorując Adama – jego zmysły nie są skalane.  
- Więc uczyń go ślepym – padła twarda odpowiedź i w tym samym momencie zdał sobie sprawę, że oczy przysłonięte ma kawałkiem materiału. W naturalnym odruchu chciał zerwać przepaskę z oczu, jednak gdy tylko jej dotknął, poczuł jak jego ręce zaczynają płonąć. Krzyknął, ale nikt nie przejmował się nim. Któryś z mężczyzn go popchnął i trzymając za skraj koszuli przeprowadził przed kotarę. Mieszanka ostrych zapachów zaatakowała jego nozdrza. Duszące wonie drażniły jego zmysły. Czuł, że powietrze w tym miejscu jest delikatne niczym sam jedwab i nie bardzo rozumiał jak to możliwe. Zrobiło mu się duszno. Zaschło mu w gardle i czuł jak dziwne mrowienie ogarnia jego całe ciało. Najbardziej wyczuwalne było gdzieś w okolicach krocza. Krzyknął, kiedy poczuł jak kilka par dłoni dopada jego nogi i zaczyna je głaskać i dotkać. Upadł na kolana czując rozkosz, jakiej nigdy wcześniej nie zaznał. Ktoś, najprawdopodobniej jakaś kobieta, przywarł wargami do jego ust. Obezwładniło go to uczucie, więc poddał się mu. Przyciągnął nieznaną istotę do siebie, żeby poczuć drobne ciało tak idealnie wpasowane w jego własne.  
- Sufficit! – Bartłomiej pochylał się nad nim i siłą otwierał oczy. Wtedy Adam zdał sobie sprawę, że kolejny raz stoi na schodach. Zniknął gdzieś Minos, zniknęła przepaska na oczach – Limbo zawsze sprawia najwięcej problemów – mruknął niezadowolony Mistrz.  
- Idziemy dalej, panie Tkaczyk?
- Nie. Trzy następne pięta da się ominąć i to właśnie zrobimy. O ile ludźmi da się jakoś sterować, o tyle Celber jest nie do zniesienia. To psisko jest nie gorszym strażnikiem niż ludzka armia! – warknął poirytowany - znudziło mi się noszenie przy sobie mięsa.  
- Jeśli się nie mylę, za tymi trzema piętrami czeka nas Styks – Adam postanowił zaryzykować. Zobaczył w oczach pana Tkaczyka zdziwienie. Nie spodziewał się on, że Kossut tak szybko zrozumie mechanizm w którym obecnie się znajdowali.  
- Dobrze pan myśli. Lub prawie dobrze.  
- Co to znaczy, panie Tkaczyk?  
- Niech pan podejdzie do ściany i się przyjrzy – Adam spodziewał się, że ujrzy kogoś na kształt Charona. Jakiegoś strażnika rzeki, któremu znów będzie trzeba zapłacić. Nikogo jednak nie widział. Przybliżył twarz. Wciąż nic się nie stało. Na jednym z kamieni zobaczył jedynie małego pająka za którym snuła się cienka, srebrzysta nić podobna do mgły. Zafascynowało go do tego stopnia, że wyciągnął rękę i dotknął pajęczej sieci. Zwierzątko przyśpieszyło i uciekło w szczelinę. Nic jednak pozostała.  
- Proszę mocno się jej trzymać, panie Kossut – Bartłomiej stał tuż za nim – Styks lubi płatać nam figle i prowadzić co najmniej krętymi ścieżkami – Styks? Ten pająk nazywa się Styks? Czy jego nic jest mityczną rzeką?      
- Oto piąte piętro – pan Tkaczyk wyszeptał po kilkunastu minutach wspinania się krętymi schodami wedle ścieżki jaką wytyczała pajęcza nić. Nie zatrzymali się jednak na nim. Było to dziwne, ponieważ piętra trzeciego i czwartego w ogólnie nie widzieli. Widać tego nie dało się tak ominąć. Był to długi tunel na końcu którego znajdowała się tylko ciemność. Nie pragnął tam się znaleźć, więc z ulgą przyjął fakt, że – chociaż już bez pomocy pająka – wyruszają na piętro szóste.  
- Heretycy – Adam wyszeptał jak tylko się na nim znaleźli. Był to cmentarz. Ponury, spowity mgłą cmentarz. Każdy grób stał w ogniu, który gwałtownie skakał po literach wyrytych w kamieniu.
  
E p i k u r
341 – 270 p. n. e.  
Duszy nie ma.  

- Cóż, ci przynajmniej siedzą cicho – Tkaczyk westchnął z ulgą i przeniósł spojrzenie na Adama – nie ma co tutaj siedzieć zbyt długo, panie Kossut. To raczej nieciekawe towarzystwo.  
- Nie wiem czy pragnę poznawać dalsze – mruknął pod nosem.  
- Teraz to już nie ma znaczenia.
- A czy kiedykolwiek miało? – Uniósł buńczucznie głowię, jednak gdy napotkał płonące oczy, natychmiast skulił się w sobie.  
- Nigdy.  
     Kolejne piętro było labiryntem, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wydawało mu się, że Bartłomiej syknął z tyłu, że tutaj nie znajdzie nikogo mu oddanego, ale kiedy odwrócił się, tamten zdawał się być pochłonięty własnymi myślami. Podszedł do pierwszego wejścia jakie ujrzał. Nad nim widniał koślawy napis "Zgrzeszyłem przeciw bliźniemu”.  
- Uważaj – doszedł go głos z tyłu, kiedy chciał zrobić krok. Mężczyzna minął go i poszedł przodem. W ślad za nim ruszył Adam. Szybko zrozumiał dlaczego miał uważać. W głębinach labiryntu nie było ścieżek. Poruszać można było się na ścianach krateru. Na jego dnie ujrzał rozgrzaną ciecz przypominającą krew. Zdawało mu się, że słyszał ciche jęki dochodzące z dołu, jednak nie przejął się nimi. Szedł za swoim przewodnikiem, który nagle zniknął między skałami. Okazało się, że była tam szczelina. Nad nią kolejny napis: "Zgrzeszyłem przeciw sobie”. Gdy tylko znalazł się w kolejnym jarze, przeraziła go zadziwiająca cisza. Byli w lesie. Jednak drzewa, które w nim rosły, sadzone były w dziwnym porządku. W różnych ostępach, po obwodach figur geometrycznych. Na każdym drzewie wisiał sznur na końcu którego przyczepione było bezwładne ciało. Zdawało się, że były to trupy. Adam zrozumiał jak bardzo pomylił się, kiedy usłyszał ptasi skrzek. Spojrzał na niebo. Ku nim szybował ogromny orzeł. Gdy przyjrzał się, dostrzegł, że miał on głowę kobiety. Była ona tak piękna, że zaprało mu dech. Nie zwracała na nich uwagi. Jej jasne włosy zafalowały kiedy zanurkował. Rozchyliła wargi ukazując rząd ostrych, szpiczastych zębów i wbiła się nimi w jedno z ciał. Wtedy samobójca ożył i otworzył usta jakby chciał krzyczeć. Oczy miał szeroko rozwarte z bólu, jednak z jego gardła nie wydobywał się żaden okrzyk.
- Pośpiesz się, nie mamy wiele czasu – Bartłomiej spojrzał na niego z przyganą. Stał przy jedynym drzewie które nie posiadało swojego wisielca. Kiedy spojrzał na nie z bliska, zobaczył kolejny napis wyryty w korze. "Zgrzeszyłem przeciw Bogu”.  
- Jakiemu Bogu? – mruknął z ironią. Sędziwy mężczyzna albo tego nie dosłyszał, albo udawał, że nie słyszy. W każdym razie nie dał po sobie nic poznać. Weszli do wnętrza drzewa. Uderzył go powiew wiatru. Nie był w stanie zauważyć nic. Wydawało się, że grawitacja jest tutaj silniejsza. Ledwo trzymał się na nogach. Wtedy też zdał sobie sprawę, że to nie wiatr tak go smaga. Padał deszcz. Tyle, że nie były to kropelki wody, a ognia. Czuł jak niewielkie iskierki przebijają jego skórę. Zdawały się nie gasnąc, tylko ożywać pod skórą, drażniąc go i uwierając. Upadł na kolana nie będąc zdolnym zrobić chociażby kroku.  
- Co mi jest? – wycharkał ostaniem sił w stronę Bartłomieja.  
- Zgrzeszyłeś – odwarknął mu po czym chwycił za koszulę na karku. Zaczął go ciągnąć w stronę wyjścia z ostatniego jaru. Adam podał się temu, nie będąc w stanie nawet otworzyć oczu. Zaufał mu, chociaż obawiał się, że źle się to dla niego skończy. Starał się znieść ból, jednak nie był w stanie. Jęczał coraz głośniej. Nie był pewien z czego zbudowane było podłoże, jednak boleśnie zdzierało jego skórę. Odkrył to w momencie, kiedy wydostali się z siódmego piętra na schody. Ogień ustał, jednak po nogach sączyła mu się krew. Kiedy próbował ją zetrzeć ręką, zauważył, że jest ona cała w czarnych plamkach, jak po przypaleniu. Poczuł też od siebie swąd spalenizny. Ubranie miał w strzępkach, chociaż to był raczej najmniejszy problem.  
- Witamy w piekle dolnym – mężczyzna spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem.
- Czy ósme piętro zawiera aż dziesięć czeluści?  
- Owszem – po raz kolejny zaimponował mu swoją wiedzą podczas tej wędrówki.  
- Musimy zwiedzić wszystkie, panie Tkaczyk?
- Zależy.  
- Od czego?  
- Od twojego zdania. Zadam ci pytanie i musisz mi uzasadnić swoją odpowiedź. Jeśli odpowiesz dobrze, ominie cię męka piętra ósmego.  
- W takim razie zacznijmy, panie Tkaczyk.  
- Czy powinieneś spotkać Mahometa? – pytanie to sprawiło, że na jego twarzy pojawiło się zdziwienie. Mistrz przyjął to z wielkim zawodem. Adam Kossut dość szybko domyślił się w jakiej grze się znajdują i liczył, że jako pierwszy będzie mógł ominąć piętro ósme. Przejście dziesięciu czeluści zajmowało okropnie dużo czasu. Spoglądał na mężczyznę, którego twarz nagle pojaśniała.  
- Nie, nie powinienem – odpowiedział niepewnie. Ryzykował czy wiedział?  
- Dlaczego, panie Kossut?  
- Nie pamiętam w której czeluści się on znajduje, ale wydaje mi się, że został skazany za chęć wiedzy.  
- Wydaje się panu? – Uniósł brew – wiec jaka jest pańska odpowiedź?  
- Nie, nie powinienem go spotkać, ponieważ będzie to chęć zdobycia nowej wiedzy, czyli popełnię ten sam grzech, co on – Adam patrzył w napięciu. Ciało go piekło, rozdarte kolana szczypały. Wciąż czuł, że z ran cieknie krew, chociaż przecież powinna już zacząć krzepnąc. Pan Bartłomiej odwrócił się od niego i zaczął iść prosto. Zostawił go w niepewności. Po kolejnym zakręcie schody rozwidlały się. Mężczyzna skręcił w lewo.  
- Ma pan szczęście, nie będziemy musieli się siłować z Geryonesem – odetchnął z ulgą. Wiedział już, ze był to potwór pilnujący ósmego piętra i ulżyło mu, że nie będzie musiał stanąć z nim twarzą w twarz.
- A więc, panie Tkaczyk, przed nami ostatnie piętro?  
- O tak.    
  
---------------------------------------------------
*Dante "Boska Komedia”
**Homer "Iliada”    
---------------------------------------------------

Hm… Prześladuje mnie ostatnio intertekstualność opowiadań. Gdyby ktoś przypadkiem pragnął zrozumieć ten tekst dogłębniej, polecam znaleźć chociażby minimalistyczny opis piekła Dantego z "Boskiej Komedii”.

Astarte

opublikowała opowiadanie w kategorii horror, użyła 3612 słów i 20725 znaków.

1 komentarz

 
  • Astarte

    Dziękuję :)

    21 paź 2014