Krwawe słońce. Część 1. Pierwsza krew.

Bartek ma tylko szesnaście lat, ale życie go nie oszczędza. Matka alkoholiczka wyżywa się na nim fizyczne i psychicznie każdego dnia, ponieważ uważa, że to przez niego mąż ją zostawił. Ojciec też nie lepszy. Porzucił ich, bo nie mógł już wytrzymać z żoną. Choć kto wytrzymałby z kimś kto tylko pije i poza tym nic innego nie robi. Wszczyna awantury i Bóg wie jeszcze jakie ekscesy. Miał już tego dość, więc pewnego dnia po prostu odszedł. Dziecka jej nie odebrał, gdyż stwierdził, że niepotrzebny mu balast. Na szczęście ojciec decyzją sądu musi płacić alimenty. Dzięki temu jakoś żyją, bo matka nie pracuje. Co prawda nie jest to łatwe, bo większość tego idzie oczywiście na alkohol, ale mimo to egzystują. Tak już jest od ponad dziesięciu lat.  
Co do syna, Bartek to chodzące dobro. Nigdy nie narzekał, złego słowa nie powiedział. Cierpliwie znosił wszystko to co robiła matka, oraz na dodatek prześladowanie ze strony rówieśników.

Do czasu...

Był to zwyczajny dzień, jak każdy inny. Wracałem właśnie z biblioteki. Często tam bywałem, aby w spokoju się pouczyć. Słońce powoli zachodziło chowając się za horyzont i tworząc przy tym wspaniały spektakl barw od żółci, pomarańczy do czerwieni. Przypomniałem sobie, że czytałem kiedyś, iż jeżeli  zachodzi ono w taki sposób, to gdzieś zostanie przelana krew. Co za nonsens - pomyślałem i poszedłem dalej. Po pewnym czasie natknąłem się na moich prześladowców Adama, Mateusza i Daniela. Z tego co widziałem stali pod drzewem i rzucali kamieniami w małego kotka, który prawdopodobnie nie mógł sam zejść. Obok nich stała i płakała mała dziewczynka. Błagała ich aby przestali, bo zrobią jej zwierzakowi krzywdę.
­- Przestańcie, błagam przestańcie!  ­  krzyczała patrząc na nich przez łzy.
­- Co przestańcie? Co przestańcie? Stul pysk! - ­ryknął Mateusz i pchnął dziewczynkę na drzewo z taką siłą, że uderzając o nie plecami zabrakło jej tchu.
Próbowała płakać, lecz musiała złapać oddech. Po chwili ryczała na całego. Nie mogłem tego tak zostawić, więc bez zastanowienia podszedłem do nich.
­- Cześć chłopaki. Możecie zostawić tą dziewczynkę i kotka w spokoju? - ­spytałem nieśmiało.
­- Patrzcie, patrzcie. Pojawił się bohater - ­powiedział Daniel i wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem.
­- Żaden bohater. Po prostu proszę, abyście zostawili ją w spokoju - oznajmiłem cichym głosem.
­- Rozkazujesz nam? - ­spytał wyzywająco Adam.
­- Nie rozkazuję, tylko proszę.
Widać było, że są już zirytowani.
­- Prosisz? Prosi to się na kolanach - ­powiedział Mateusz po czym podszedł do mnie i z całej siły uderzył pięścią w brzuch.
Uderzenie było tak mocne, że prawie zwróciłem obiad. Zgiąłem się w pół i upadłem na kolana.
­- O, i to jest prawidłowy sposób proszenia, prawda panowie?
­- Tak! - ­odkrzyknęli Adam i Daniel i zaczęli się śmiać.
­- A teraz proś - ­powiedział Mateusz.
Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Nadal odczuwałem skutki uderzenia.
­- Mówże! - ­ponaglał.
Nie byłem w stanie. Po prostu, fizycznie.
­- Masz dziesięć sekund. Jeżeli przez ten czas nie poprosisz, to nauczymy cię szacunku.
Zaczął odliczać.
­- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden, zero.  
­- Pro...sze - wymamrotałem.
­- Za późno, czas minął. Podnieście go chłopaki. Czas wyedukować naszego znajomego.
Dwaj jego towarzysze złapali mnie pod ręce i z chytrymi uśmieszkami podnieśli na nogi. Wtedy to Mateusz zaczął okładać mnie pięściami. Ciosy lądowały na brzuchu, głowie, klatce piersiowej. Trzymali mnie mocno, więc nie mogłem upaść. Mój oprawca nie przestawał. Powoli traciłem już zmysły. W głowie mi się kręciło i miałem wrażenie, że boli mnie każdy najmniejszy skrawek ciała.
Wtedy usłyszałem głos.

­- ᴢᴀʙɪᴊ ɪᴄʜ﹐ ᴢᴀʙɪᴊ ᴛʏᴄʜ sᴜᴋɪɴsʏɴᴏ́ᴡ.

Od razu mnie otrzeźwił. Zacząłem na powrót myśleć. Nie wiedziałem skąd pochodzi, ale słyszałem go bardzo wyraźnie. Wydawał się znajomy. Tylko dlaczego chciał, abym kogoś zabił? Niby kogo? Chłopaków? Przecież nie mam możliwości, a nawet gdybym miał, to nigdy w życiu nie zrobiłbym czegoś takiego. Przecież ludzi nie można zabijać. To niemoralne.

­- ɴɪᴇᴍᴏʀᴀʟɴᴇ﹖ ᴢᴀʙɪᴊ ɢɴᴏɪ ɪ ᴛʏʟᴇ.

Lekko mnie to zdziwiło. Skąd on to wie? Czyta mi w myślach? Tak się skupiłem na tym wszystkim, że nawet nie zauważyłem kiedy chłopaki zniknęli zostawiając nas nareszcie w spokoju. Widocznie im się znudziliśmy. Odpędziłem jednak myśli o tym głosie. Poza tym już go nie słyszałem. Leżałem na ziemi cały poobijany. Krwawiłem z nosa i czułem jak puchnie całe moje ciało. Po prostu wrak. Przypomniałem sobie jednak o dziewczynce i kotku. Spojrzałem na nią. Ból przy każdym ruchu rozrywał mi mięśnie, a ruszyłem tylko głową. Widziałem, że z tej całej histerii i emocji straciła przytomność. Usłyszałem miauczenie kota. No tak, jeszcze on - pomyślałem. Nam nadzieję, że mimo mojego stanu zdejmę go. Spróbowałem wstać. Nic z tego. Trwałem więc w tej pozycji jeszcze przez jakiś czas. W końcu zebrałem wszystkie siły jakie jeszcze miałem. Podźwignąłem się z trudem sycząc przy tym z bólu. Człowiek przez ostatnie dziesięć lat dzień w dzień był bity i kopany, a jednak nie przyzwyczaił się do tego uczucia - pomyślałem sobie. Popatrzyłem gdzie jest zwierzak. Na szczęście nie był wysoko. Spróbowałem się wspiąć. Na próżno. Znów tylko leżałem na ziemi. Patrzyłem się na kota, który po chwili zeskoczył na mój brzuch. Jęknąłem przy tym z bólu i aż się skuliłem.
­- Nie mogłeś tego zrobić wcześniej mały? - spytałem.
Oczywiście nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Zauważyłem, że dziewczynka się ocknęła.
­- Proszę, oto twój kotek - ­mówię i ledwo podaję jej kotka, który teraz wydawał mi się ważyć tonę.
­- Dziękuję panu - powiedziała już teraz uśmiechnięta.
­- Nie ma za co. Uważaj na niego następnym razem. Na przyszłość strzeż się tych chłopaków. Jak sam widziałaś są niebezpieczni.
­- Dobrze - ­odparła i poszła w swoją stronę.
Chyba nawet nie zauważyła jak wyglądam, albo może nie chciała tego widzieć. Nie spytała jak się czuję. W sumie, nie ważne. To tylko małe dziecko - pomyślałem. Skierowałem się w swoją stronę i powlokłem do domu.

Dotarłem do niego grubo po dwudziestej drugiej. Chwyciłem za klamkę. Drzwi był jak zwykle otwarte. Gdy tylko przekroczyłem próg w moje nozdrza uderzyła ostra woń alkoholu, a do uszu dochodziły krzyki matki. Chyba usłyszała, że wróciłem, bo zamilkła. Wyskoczyła do przedpokoju jak torpeda i znów zaczęła wrzeszczeć.
­- A ty gdzie się włóczysz gówniarzu? - zapytała.
O dziwo nigdy, nawet gdy była pod wpływem znacznych ilości różnorakich trunków, to nie plątał się jej język. Zawsze mnie to fascynowało.
­- Pomagałem jednej dziewczynce zdjąć kota z drzewa - odpowiedziałem.
­- Kotek, patrzcie go. Co mnie obchodzi jakiś cholerny kotek i w ogóle jak ty wyglądasz? - spytała przyglądając mi się z pogardą.
­- Chłopacy mnie pobili gdy próbowałem pomóc z tym zwierzakiem.
­- Znowu się biłeś? I tak wyglądasz? Jesteś porażką. Nie potrafisz się nawet obronić. Tylko byś się uczył i książki czytał. Jesteś taki sam jak twój ojciec - ­powiedziała.
Na myśl o mężu przez jej twarz przeszedł cień.
­- Nawet wyglądasz jak on. Obrzydlistwo. Brzydzę się nim i tobą! - ­krzyknęła
Popatrzyła na mnie jeszcze przez jakiś czas. Na jej twarzy malowała się wściekłość. W pewnym momencie, dosłownie w ułamku sekundy wzięła zamach i uderzyła mnie w głowę. Cios był na tyle silny, że przewróciłem się i uderzyłem w ścianę.
Wtedy to się stało.
Ponownie usłyszałem ten głos.

­- ᴢᴀʙɪᴊ ᴊą﹐ ᴢᴀʙɪᴊ ᴢᴀʙɪᴊ ᴢᴀʙɪᴊ.

Znów te zabijanie. kogo niby miałbym zabić. Matkę? To jakiś żart. Nigdy w życiu.

­- ᴄᴏ ɴɪɢᴅʏ ᴡ żʏᴄɪᴜ﹖ ɴᴀᴅᴀʟ ᴄʜᴄᴇsᴢ ʙʏć ᴛʀᴀᴋᴛᴏᴡᴀɴʏ ᴊᴀᴋ śᴍɪᴇć﹖ ᴊᴀᴋ ɴᴀᴊɢᴏʀsᴢᴇ śᴄɪᴇʀᴡᴏ﹖

- Nikt mnie tak nie traktuje - ­mimochodem odpowiedziałem mu w myślach.

­- ɴᴀɪᴡɴɪᴀᴋᴜ﹐ ᴡ ᴊᴀᴋɪᴇᴊ ʀᴢᴇᴄᴢʏᴡɪsᴛᴏśᴄɪ ᴛʏ żʏᴊᴇsᴢ﹖ ᴘʀᴢᴇᴊʀᴢʏᴊ ɴᴀ ᴏᴄᴢʏ ɪ ʀᴏᴢᴇᴊʀᴢʏᴊ sɪę. ᴘʀᴢᴇᴅ ᴄʜᴡɪʟą sᴛłᴜᴋłᴀ ᴄɪę ᴡłᴀsɴᴀ ᴍᴀᴛᴋᴀ. ᴋɪᴍ ᴏɴᴀ ᴊᴇsᴛ﹖ ᴢᴡʏᴋłᴀ ᴢᴀᴘɪᴊᴀᴄᴢᴏɴᴀ sᴢᴍᴀᴛᴀ. śᴍɪᴇć ɴɪᴇ ᴄᴢłᴏᴡɪᴇᴋ. ᴄᴢʏ ᴋᴛᴏś ɴᴏʀᴍᴀʟɴʏ﹐ ᴀ ᴢᴡłᴀsᴢᴄᴢᴀ ʀᴏᴅᴢɪᴄɪᴇʟᴋᴀ ʟᴇᴊᴇ ᴅᴢɪᴇń ᴡ ᴅᴢɪᴇń sᴡᴏᴊᴇɢᴏ sʏɴᴀ ᴘʀᴢᴇᴢ ᴘɪᴇᴘʀᴢᴏɴᴇ ᴅᴢɪᴇsɪęć ʟᴀᴛ﹖ ᴏᴅᴘᴏᴡɪᴇᴅᴢ ᴍɪ ɴᴀ ᴛᴏ ᴘʏᴛᴀɴɪᴇ. ᴘᴏᴢᴀ ᴛʏᴍ﹐ ᴛʏʟᴋᴏ ᴏɴᴀ sᴛᴏɪ ᴄɪ ɴᴀ ᴅᴏʀᴏᴅᴢᴇ.

Nie mogłem się nie zgodzić. Prawdą jest, że nie powinno się robić takich rzeczy własnemu dziecku i to jeszcze przez tak długi czas, z powodu tego, że jakiś pacan zwany moim ojcem ją zostawił. W sumie się nie dziwię, tylko chlanie, chlanie i chlanie z jej strony. Każdy by oszalał. Dziwiły mnie moje myśli. Nigdy nie patrzyłem na to w ten sposób. Czyżby to przez ten dziwny głos, który słyszę w głowie? Najbardziej niespodziewane było jednak to, że powoli podobały mi się te myśli. Coraz bardziej i bardziej. Uśmiechnąłem się do siebie. Matka wydzierała się na mnie, ale nie zwracałem na nią uwagi pogrążony w myślach. Czy to tak odczuwa się gniew? Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego.

­- Nie, nikt o zdrowych zmysłach nie zrobiłby czegoś podobnego. Stoi mi na drodze? Ale do czego?

­- ᴡ ᴋᴏńᴄᴜ sɪę ᴢᴇ ᴍɴą ᴢɢᴏᴅᴢɪłᴇś. ʙʀᴀᴡᴏ. ɴᴏ ᴊᴀᴋ ᴛᴏ﹖ ᴅᴏ ᴡᴏʟɴᴏśᴄɪ.

- Do wolności? - spytałem.

­- ᴛᴀᴋ. ɢᴅʏ ᴊą ᴢᴀʙɪᴊᴇsᴢ ɴɪᴋᴛ ᴊᴜż ɴɪᴇ ʙęᴅᴢɪᴇ sɪę ɴᴀᴅ ᴛᴏʙą ᴘᴀsᴛᴡɪł ɪ ᴢɴęᴄᴀł. ʙęᴅᴢɪᴇsᴢ ᴍᴏ́ɢł ʀᴏʙɪć ᴛᴏ ᴄᴏ ᴄʜᴄᴇsᴢ. ᴡʏʙɪᴇʀᴀᴊ﹐ ᴀʟʙᴏ ᴀᴋᴛᴜᴀʟɴᴀ ᴡᴇɢᴇᴛᴀᴄᴊᴀ﹐ ᴀʟʙᴏ ɴᴏᴡᴇ żʏᴄɪᴇ.

- Ale zabijanie jest nielegalne.

­- ᴘɪᴇᴘʀᴢᴇɴɪᴇ. ᴛᴏ ᴄᴏ sɪę ᴛᴜᴛᴀᴊ ᴡʏᴘʀᴀᴡɪᴀ ᴛᴇż ᴛᴀᴋɪᴇ ᴊᴇsᴛ. ɪ ᴄᴏ﹖ ᴋᴛᴏś ᴄᴏś ᴢ ᴛʏᴍ ᴢʀᴏʙɪł﹖ ɴɪᴇ﹐ ɢᴏ́ᴡɴᴏ ᴢʀᴏʙɪʟɪ﹐ ᴛʏʟᴇ ᴄɪ ᴘᴏᴡɪᴇᴍ. ᴘᴏᴢᴀ ᴛʏᴍ ᴘʀᴢᴇᴢ ᴄᴀłᴇ ᴅᴏᴛʏᴄʜᴄᴢᴀsᴏᴡᴇ żʏᴄɪᴇ ʙʏłᴇś ᴅᴏʙʀʏ﹐ ᴍɪłʏ ɪ żʏᴄᴢʟɪᴡʏ. ɪ ᴄᴏ ᴢᴀ ᴛᴏ ᴅᴏsᴛᴀłᴇś﹖ ᴄᴏ ᴢ ᴛᴇɢᴏ ᴍᴀsᴢ﹖ ɴɪᴄ﹐ ᴊᴇsᴛᴇś ᴢᴀᴅᴇᴘᴛʏᴡᴀɴʏ ᴊᴀᴋ ʀᴏʙᴀᴋ﹐ ᴛʀᴀᴋᴛᴏᴡᴀɴʏ ɢᴏʀᴢᴇᴊ ɴɪż ᴘɪᴇs﹐ ᴘᴏɴɪżᴀɴʏ ɪ ᴋʀᴢʏᴡᴅᴢᴏɴʏ. ᴋᴏɴɪᴇᴄ ᴛᴇɢᴏ﹐ ᴄᴢᴀs ɴᴀ ᴢᴍɪᴀɴʏ. ᴡʏʙɪᴇʀᴀᴊ

To co mówił głos nabrało dla mnie sensu. Wszystko co stwierdził to prawda. W końcu przejrzałem na oczy. Jak ja mogłem tak żyć? Być tak traktowany, przez tych wszystkich, którzy nawet nie powinni zwać się ludźmi. W miarę jak sobie to uświadamiałem narastała we mnie wściekłość, złość. Czułem, że zaraz eksploduję.

­- Chcę wolności, nowego życia.

­- ᴍąᴅʀʏ ᴡʏʙᴏ́ʀ﹐ ᴀ ᴛᴇʀᴀᴢ ɪᴅź ɪ ᴢᴀʙɪᴊ ᴛą ᴘᴏᴅłą ᴅᴢɪᴡᴋę.

- Jak mam to zrobić?

­- sᴘᴏᴋᴏᴊɴɪᴇ﹐ ᴢɴᴀᴊᴅᴢɪᴇsᴢ sᴘᴏsᴏ́ʙ.

Opuścił mnie. Wróciłem do rzeczywistości. Matka skończyła wreszcie swoją tyradę.
­- A teraz idź zrobić mi kolację ty życiowa porażko - powiedziała władczo.
Ja ci dam kolację suko - pomyślałem. Wstałem ociężale i powlokłem się do kuchni. Zacząłem gotować. Na szczęście ręce miałem jako tako sprawne. Matka jak zwykle poszła szukać kolejnej flaszki. Kroiłem cebulę. Wziąłem do tego największy i najostrzejszy nóż.
-­ Mamo! - zawołałem.
­- Czego? - spytała zdenerwowana.
­- Chodź sprawdzić, czy wystarczy ci tyle cebuli do jajecznicy.
­- Nic nie potrafisz dobrze zrobić gamoniu! - ­warknęła.
W końcu podeszła do blatu i zerknęła na pokrojone warzywo.
W tym właśnie momencie wykorzystując ostatki swoich sił wziąłem zamach i wbiłem jej nóż w gardło. Wszedł tak głęboko, że koniec ostrza wystawał z drugiej strony. Popatrzyłem jej w oczy. Była zaszokowana, nie wiedziała co się dzieje, a ja patrzyłem jak ulatuje z niej życie. Zataczała się próbując jeszcze chwycić coś rękami. Odsunąłem się i przyglądałem temu spektaklowi. Podobał mi się. W końcu padła martwa, a wielka plama krwi naznaczyła podłogę.  
Nie mogłem w to uwierzyć. Naprawdę nie żyła. Nareszcie będę panem swojego losu. Nikt mnie już nie skrzywdzi.
­- Jestem wolny! - krzyknąłem na całe mieszkanie.

­- ᴛᴀᴋ﹐ ᴊᴇsᴛᴇś. ᴛᴇʀᴀᴢ ᴛᴡᴏɪᴍ ᴋᴏʟᴇᴊɴʏᴍ ᴄᴇʟᴇᴍ ʙęᴅᴢɪᴇ ᴢᴇᴍsᴛᴀ.

Słysząc to uśmiechnąłem się od ucha do ucha.

Bartek zapomniał o tym, że to co wieczorem nazwał nonsensem stało się faktem.
Bowiem dziś przelano krew.

                                                                                                                                                                                                             Shogun

Dodaj komentarz