DISCLAIMER: Oczywiście wszystko to fikcja, ale na potrzeby tego opowiadania bądź cyklu (oby nie porzuconego jak 2 poprzednie, ajć). Zapraszam do czytania i komentowania, wszystko tutaj nie ma formy rozdziałów itp.
Generalnie nigdy nie miałem zbyt ciekawego życia, ot co, dziwny chłopak z dość dziwnego małego miasteczka, każdy siebie zna, każdy siebie ocenia i inne tego typu bzdety wypowiadanie przez starsze panie uznawane w świecie ludzi PRL-u za kopalnie wiedzy, porad i niegrzecznych (w lekkim tego słowa znaczeniu) opiniach. Gówno prawda, dla mnie PRL od zawsze będzie najgorszym czasem w Polsce, nie licząc II wś. Cholera, znowu zszedłem z tematu, który miałem omawiać.... Zacznijmy od nowa!
Hej, tutaj Kuba, a to jest coś w rodzaju pamiętnika opowiadanego z wydarzeń, które odbyły się naprawdę w małym miasteczku. Jak wcześniej wspomniałem, miałem nudne życie, ale wszystko zmieniło się w 2010 roku, kiedy do gry o produkty do makijażu, higieny itd. Wiecie, kremiki na zmarszczki, kremy do wygładzania skóry i inne tego typu rzeczy, które mało kiedy coś dają. Znowu zboczyłem z kursu opowiadając o jakichś pierdołach, które nie mają sensu, cholera! Okej, uspokoję się. Więc do gry wjechała nowa firma produkująca wyżej opisane i podane produkty. Podejrzana nazwa Parasol od razu skojarzyła mi się z serią Resident Evil, wiecie krwiożercze zombie itd. Jednak tak się nie stało na przestrzeni kilku lat, właściwie mówiąc kilku mam na myśli.... 2. Cholera nie jestem dobry w pisaniu takich rzeczy, nawet daty i godziny rozpoczęcia zapomniałem, jebać, napiszę to w następnym ,,dniu"? Tygodniu? Może nawet nigdy nie skończę tego jednego. Wracając do tajemniczej firmy, magiczne preparaty miały pomagać ludziom pozbywać się wad związanych w większości z wiekiem, czasami z chorobami skóry itd. Za dużo ogólników, przynajmniej takie mam wrażenie. Dobra, zacznę lepiej prawdziwą historię, bo ktoś, w sumie nikt tego nie zobaczy, więc napiszę to w pierwszej osobie jako wspomnienie dla samego siebie. Więc był to właściwie rok 2010, dokładniej 27/06/2010, pewnie teraz komuś nie podpasuje mój zapis daty, ale jak wspomniałem wcześniej jebać, tak samo wulgaryzmy i to również jebać. Wstałem jak zwykle koło godziny 8, miałem dziwny nawyk budzenia się samoistnie w okolicach tej godziny, nie wiem skąd, dlaczego, po co, w jakim celu. Po prostu tak miałem i to rozumiałem I guess. Zszedłem na dół do kuchni, pokój miałem na piętrze dodatkowo po lewej stronie, a naprzeciwko była łazienka, do której często chodziłem z... dość zboczoną, ale normalną potrzebą dla chłopaków w moim wieku, oczywiście o nim nie napisałem więc 18 lat w 2010 roku. Wracając do kuchni, nalałem sobie szklankę zimnej wody z kranu, jak ona koiła moje pragnienie, pamiętam do dzisiaj. Odpaliłem po chwili mały telewizor, który kiedyś ojciec zamontował na nieużytkowanej przestrzeni jasno białego blatu kuchennego, znaczy, teraz był pożółknięty od papierosów, a ja sam pewnie mam raka od wdychania dymu, ale to mały szczegół, który psuje wrażenia wyobraźni o własnym domu. Więc w telewizji leciały wiadomości, szokujące dla mnie. Okazało się, że cały świat zaraził się tajemniczym wirusem, który bardzo szybko mutował, każde prace nad antidotum i szczepionką od razu chuj strzelał przez nowe objawy i zmianę kodu genetycznego czy inne takie naukowe bzdety, nawet nie wiem czy dobrze ich użyłem. Byłem w szoku, okazało się, że wirus ma wręcz 99,9% śmiertelności na 100 przypadków.
-Świetnie, życie nie mogło sobie nudno płynąć, musiało takie coś wyskoczyć- pomyślałem i nalałem sobie kolejnej szklanki wody.
Następnie dowiedziałem się o anarchii wśród władz państw, okazało się, że każde państwo jest zakażone i niektórzy prezydenci poumierali na skutek wirusa, który w nazwie miał tylko rocznik jego odkrycia, cholerny 2010 rok postawił praktycznie kropkę życiu na ziemi, zarażone zostały zwierzęta, owady, stawonogi itd. i oczywiście ludzie, którzy najprawdopodobniej owego wirusa wyhodowali gdzieś w dalekich terenach niedostępnych dla normalnego śmiertelnika (haha oczywiście musiałem napisać to w takim stylu). Wirus najpierw pochłonął tych, którzy byli praktycznie bezbronni, mam tu na myśli:
- Noworodki
- Dzieci i dorosłych ze słabą odpornością, tak samo ludzi w podeszłym wieku
- Ludzi z nowotworami
- Bezdomnych, którzy byli mocno podatni na wirusa wskutek mieszkania na ulicy
I właśnie tak było, panowała jebana anarchia, widziałem na ulicy właściwie stosy trupów i jakimś cudem wirus nie zarażał po kontakcie z nimi (na moje i szczęście kilku osób, z którymi obecnie siedzę w schronie, który jest usytuowany w stacji metra, ale zamierzamy go dać na powierzchnię, kiedy będziemy gotowi). Zanim cokolwiek zdążyłem pomyśleć, zadziałał instynkt i zacząłem momentalnie brać rzeczy z lodówki i szafek w kuchni, rzeczy do jedzenia, ale również codziennego użytku, sztućce czy też ręczniki papierowe, wszystko powyrzucałem na podłogę i następnie wbiegłem po schodach do swojego pokoju po 2 duże torby, no wiecie, takie, jakie się ma na wyjazd np. na wakacje ew. na trening. Zacząłem do nich pakować wszystkie rzeczy, które wyrzuciłem na podłogę, w tym czasie nie miało dla mnie znaczenia, że zostawię cały dom na pastwę złodziei, musiałem przeżyć, po prostu musiałem. Spakowany i niesamowicie obładowany trzecią torbą z sypialni rodziców (à propos tej ostatniej torby, była obładowana ubraniami, koszulki, dresy, bluzy, kurtki, szaliki i do tego koce, żeby ciepło się spało). Wybiegłem jak najszybciej z domu i ruszyłem przed siebie poprzez stosy trupów na ulicy mojego małego miasteczka, które w krótkim tempie robiło się całe opustoszałe.
Okej dochodzi późna godzina, więc idę spać, mam nadzieję, że ktoś odkopie skądś moje zapiski w przyszłości i odpowie sobie na pytanie. Jak to się stało? Dobranoc o ile następnego dnia się obudzę, żeby coś napisać.
PO PRZECZYTANIU
A więc wracam po kolejnej długiej przerwie i do tego z nowym stylem, oceńcie go i dajcie mi swoje opinie w komentarzach, bajo i pamiętajcie to tylko fikcja. Opowiadanie nie jest porównaniem i odesłaniem do obecnej na świecie pandemii koronawirusa. Peace!
Dodaj komentarz