Rozdział I - Dzień walki.
Już czas…
Bestia ma się zjawić lada chwila.
Zdecydowałeś…
Zdecydowałeś by walczyć.
Po tym, jak całe miasto zostało ewakuowane, tylko ty możesz stawić jej czoła.
Po wejściu do zbrojowni, twoim oczom ukazuje się rozmaity rynsztunek.
Znajdują się tu łuki, miecze, topory, oraz wszelkiego rodzaju magiczne runy.
Twoją uwagę przykuł miecz obosieczny. Nie za długi, nie za krótki, wprost idealny.
Do twojego arsenału można zaliczyć także sztylet, kuszę, oraz parę bełtów.
Wiedziałeś że miesiąc nauki, to za mało aby pokonać smoka,
lecz nie miałeś wyboru.
Następnym miejscem, do którego się udałeś była biblioteka.
Znajdowały się tam księgi magiczne, jak i te zwyczajne.
Lecz ciebie interesowała tylko jedna.
“Księga Smoków”
Od setek lat była w niej zapisywana cała wiedza na temat smoków,
jaką znała ludzkość.
Była to tylko kopia, bowiem nikt do końca nie wie, gdzie jest oryginał.
Po minucie wertowania kartek, nareszcie znalazłeś to, czego szukałeś.
“Władca Smoków”
Rasa: Królewska
Runy: Nieznane
Wygląd: Jego skóra posiada właściwości odbijające otoczenie,
porównywane do tafli wody.
Występowanie: Brak dokładniejszych danych.
Słaby punkt: Nieznany
Żywotność: Nieznana
Poziom zagrożenia: III
Nie znalazłszy tego, czego szukałeś postanowiłeś księgę na miejsce. Miałeś już udać się przed zamek, gdy twoją uwagę przykuła księga z nazwą “Klątwy”
Po przeczytaniu paru kartek odłożyłeś ją na miejsce, a następnie udałeś się na plac, gdzie miał wylądować smok. Miałeś już aż nadto czasu, aby to wszystko rozplanować. Byłeś gotów.
Rozdział II.- Starcie z potworem.
Po około godzinie, do twoich uszu dobiegł przeraźliwy ryk.
Smok zrobił okrążenie dookoła miasta, po czym zanurkował w stronę miasta.
Gdy ten wreszcie uderzył w barierę rozległ się głośny huk, lecz ta nawet nie pękła.
Sfrustrowana bestia wyzionęła niebieskawym promieniem wprost w barierę.
Po paru sekundach można było dostrzec, jak jej warstwy spadają na ziemię, aby następnie zamienić się w szary pył.
Smoczysko odfrunęło, po czym ponownie zapikowało w stronę bariery.
Tym razem bariera ustąpiła z ogłuszającym trzaskiem, wpuszczając bestię
do miasta.
Po wylądowaniu na drugiej stronie zamkowego dziedzińca, bestia przemówiła
w twej głowie.
-Czy mam to potraktować jako twą odpowiedź?
-Zgadza się. Nie mam zamiaru zdradzać przyjaciółki tylko dla władzy.
-A więc dobrze, uprzedzam cię jednak, że nie masz ze mną najmniejszych szans.
-Tego jeszcze nie wiesz.
- A więc uświadomię cię, że wiem.
Po tych słowach smok zaszarżował w twoją stronę.
Po wyciągnięciu runy światła wyrzuciłeś ją szybko przed siebie,
po czym wypowiedziałeś pierwsze zaklęcie:
-lux exitium!
Runa rozpadła się na sześć pocisków, które wybuchły od razu po zetknięciu się z bestią jednakże niewiele jej zrobiły,
pozostawiając jedynie ogromną chmurę dymu.
Mając niewiele czasu szybko zrobiłeś unik. Podczas mijania się z bestią
wystrzeliłeś wiązkę runy światła, po czym ukryłeś wśród dymu, będącego pozostałością po niedawnym wybuchu.
Odbita promieniem bestia poleciała w stronę zamku,
całkowicie niszcząc jego ścianę.
Zdenerwowane smoczysko wyleciało z gruzowisk, po czym wyzionęło niebieskawy płomień, zaczynając od lewej strony dymu.
Gdy tylko płomień był już blisko, postanowiłeś wypowiedzieć kolejne zaklęcie.
-obice vitae! - Wokół ciebie utworzyła się bariera, przypominająca szkło
zabarwione na zielono. Okazało się, że płomienie są aż nadto skuteczne
na tego rodzaju bariery, bowiem utrzymanie jej kosztowało cię sporo energii magicznej. Gdy ta się wyczerpie, zaklęcie będzie pobierało moc z zwykłej energii życiowej a gdy tak się stanie, nie będziesz miał siły na atak.
Musisz działać szybko.
-A więc dobrze - Powiedziałeś z uśmiechem.
-catenarum de morte!
Nagle w losowych miejscach na placu pojawiły się czarne łańcuchy które niczym z procy, skutecznie unieruchomiły bestię. Pobierały one część energii magicznej bestii, aby następnie wykorzystać ją do samowzmocnienia.
Gdybyś chciał rzucić kolejne zaklęcie, spowodowałoby to zakończenie zaklęcia powodującego łańcuchy, to był jego największy minus.
Musiałeś więc zaatakować mieczem.
Pobiegłeś w stronę bestii, z zamiarem odcięcia jej łba.
Poniosło cię, adrenalina zaćmiła twój zdrowy rozsądek. Biegłeś wprost na smoka, nie zważając na to, że ten może się jeszcze obronić.
Z pyska bestii wydostał się przeraźliwy płomień, który poleciał prosto na ciebie.
Byłoby już po tobie, jednakże zrobiłeś szybki unik. Temperatura koło płomienia była przeraźliwie wielka. Nie miałeś wyboru.
-Aqua destruit dolore!- Wypowiedziałeś kolejne zaklęcie.
Dookoła ciebie utworzyła się bańka wypełniona wodą, dzięki której zbroja się nie nagrzała do zbyt wysokiej temperatury, a twe ciało nie doznało oparzeń.
-Spędziłeś cały miesiąc na nauce walki oraz magii, lecz to nie zastąpi
długoletnich ćwiczeń. Czuję jak twa energia magiczna słabnie. -
W głosie smoka była wyczuwalna pycha.
-Zapomniałeś o jednym.- Uśmiechnąłeś się triumfalnie.
- O czym?
W tym momencie wyciągnąłeś kuszę zza pleców, szybko nałożyłeś bełt,
po czym wyszeptałeś ostatnie zaklęcie:
-de iustitia inferendi.
-Głupcze!
Bełt został wystrzelony.
Zaklęcie to porwało resztkę energii magicznej oraz większość tej życiowej,
przez co twoje ciało stało się bezwładne. Niczym szmaciana lalka.
Usłyszałeś przeraźliwy ryk, po czym nastąpił wybuch.
Fala uderzeniowa wyrzuciła cię w powietrze, poleciałeś do zamku przez
zniszczoną ścianę, dalej lecąc korytarzem uderzyłeś o drewniane drzwi, całkowicie je niszcząc.
Ostatnie co poczułeś, to uderzenie plecami o ścianę pokoju.
Rozdział III- Nadzieja.
Odzyskałeś przytomność, wszystko cię boli.
Twoje nogi są kompletnie sparaliżowane.
Uderzenie musiało uszkodzić ci kręgosłup. Praktycznie cały sufit był zawalony. Nagle poczułeś dym, pożar musiał nastąpić w bibliotece.
Próbujesz ruszyć rękoma, jednak te ledwie się ruszają, a to oznacza że nadal nie masz wiele energii życiowej.
Biblioteka jest dostatecznie daleko, aby dym cię jeszcze nie otruł.
Chcesz wezwać pomoc, lecz twe usta ledwo się poruszają.
-Pommocy.- Nie masz siły nawet na krzyk.
“A więc tak umrę…”- Pomyślałeś zrezygnowany…
Straciłeś przytomność.
Nagle usłyszałeś głosy.
Twoje powieki ledwie się podniosły.
Zauważyłeś dwie niewyraźne sylwetki.
-On żyje!- Odezwał się pierwszy.
To jakiś cud!
-Zabieramy go stąd!- Powiedział drugi.
Może mi pomożesz?
-A tak.- Pierwszy z nich przez chwilę stał w miejscu a na jego twarzy malowało się przerażenie, widać twój stan musi być o wiele gorszy, niż ci się wydaje.
Po chwili unieśli zawalone kamienie zaklęciem,
po czym wzięli cię wspólnie pod ramię.
-Co ze smokiem?- Wybełkotałeś przez spierzchnięte usta.
-Nie wiemy, na placu było tylko parę łusek, lecz nigdzie nie widzieliśmy truchła.-
Mówiąc to wprowadzili cię na zewnątrz zamku.
Był świt. Na placu właśnie przyjeżdżały pierwsze osoby odpowiedzialne
za odbudowę placu.
Na jednym z powozów było sześć ogromnych łusek, w tym cztery były całkowicie zniszczone. Zauważyłeś pewną różnicę pomiędzy tymi, które posiadała bestia. Były matowe.
Matowa czerń, która już nie była niczym tafla ciemnej wody.
Położyli cię w jednym z budynków, który znajdował się w pobliżu placu.
Następnie cię napoili, umyli, opatrzyli, a na koniec położyli na łóżku.
Pokój nie był duży. Jedno okno na plac, naprzeciwko którego znajdowało
się biurko z różnego rodzaju dokumentami oraz stare, drewniane krzesło.
Na lewo od biurka znajdowało się wcześniej wspomniane łóżko.
Za łóżkiem znajdował się stół, na który położono tace z jedzeniem.
Póki co, mogłeś odetchnąć.
Rozdział IV- Opiekunka.
Następnego ranka zjadłeś wczorajsze jedzenie,
po czym zacząłeś się zastanawiać, jak przywrócić władzę w nogach.
Nie było to łatwe, bowiem nie znałeś zaklęcia leczniczego na taką skale.
Wiesz jak wyleczyć oparzenia, rozcięcia, lecz nie kości, a zwłaszcza kręgosłup.
Za oknem słychać było jak plac jest odbudowywany.
Najprawdopodobniej nikogo nie było w domu, a nie chciałeś,
aby przez ciebie ktoś zaprzestał pracy.
No i jeszcze ten smok. Nie można o nim zapomnieć.
Znamię nadal widniało na twej prawej ręce.
-Wspominałeś?- Nagle smok odezwał się w twej głowie.
-Ta, co chcesz?- Odezwałeś się obojętnym tonem.
-Spytać się, co zamierzasz?
-To chyba jasne że stawię ci czoła.- Odezwałeś się.
-W takim stanie? Gdybym chciał, to już dawno byś nie żył.
-Więc dlaczego mnie nie zabiłeś.
-Myślę, że znasz odpowiedź na to pytanie.
Faktycznie, jeżeli smok złączy się z jeźdźcem,
to śmierć jeźdźca oznacza śmierć także dla smoka.
Gdyby to człowiek się pierwsze związał, to zasada działała by w drugą stronę.
-Masz rację, niepotrzebnie zadawałem to pytanie.
-Jesteś na mojej łasce, jak długo zamierzasz jeszcze ryzykować,
że nie zaatakuje ludzi razem z moimi braćmi.
-I tak to zrobisz.
-Przeciągasz nieuniknione.- Stwierdził smok.
-Można tak powiedzieć.-Po tych słowach smocza świadomość
opuściła twój umysł.
“Muszę być ostrożniejszy”- Pomyślałeś.
“Gdybym właśnie planował strategie, smok mógłby znać moje ruchy”
Resztę dnia poświęciłeś na regenerację sił.
Był już wieczór, gdy ktoś zapukał do twoich drzwi.
-Proszę.- Odezwałeś się spoglądając w stronę drzwi.
Do pokoju weszła młoda kobieta.
Brunetka o piwnych oczach i jasnej karnacji. Była o głowę niższa od ciebie,
a ubrana była w prostą suknie koloru szarego.
W rękach niosła tacę z jedzeniem. Położywszy ją na stole, odebrała wczorajszą,
po czym wreszcie się przywitała.
-Dobry Wieczór, nazywam się Aurora.
Będę się panem opiekowała, póki pan nie wydobrzeje. Kąpiel gotowa,
więc byłabym wdzięczna gdyby pan wreszcie zszedł na dół.-
Mówiła wyraźnie, a w jej łagodnym głosie można było usłyszeć nutę oschłości.
-Bardzo dziękuje, nazywam się Marek. Muszę panią przeprosić,
albowiem utraciłem władzę w nogach, przez co nie dam rady zrobić choćby kroku.
-Matko, trzeba było wołać! Ja myślałam że pan taki wyczerpany, że z pokoju
się nie chce ruszyć. W takim razie zabiorę pana o własnych siłach.- Kobieta diametralnie zmieniła swoje nastawienie, a w jej tonie wyczuć można było jedynie troskę.
-Naprawdę, proszę się nie trudzić.
-Twierdzi pan że nie dam rady?
-Z całym szacunkiem, ale nie należę do najlżejszych ludzi.
-W takim razie poszukam czegoś, czym będzie mógł pan się podeprzeć- Po tych słowach rozmówczyni wyszła na chwilę z pokoju, by po chwili wyjść z czymś,
co przypominało ręcznie robioną laskę dla starców.
Tak oto, z pomocą Aurory pod prawym ramieniem
oraz starej laski w lewej ręce dotarłeś na miejsce.
Na szczęście do umycia się nie potrzebowałeś pomocy,
a po wielu minutach nawet się ubrałeś.
A na koniec wróciliście do pokoju tym samym sposobem.
Usiadłszy na łóżku położyłeś laskę na ziemi, po czym podziękowałeś za pomoc.
-Jeżeli będzie pan czegoś potrzebował, to proszę wołać.- Po tych słowach Aurora zamknęła drzwi do pokoju.
Rozdział V- Królewski list.
Następnego dnia o poranku Aurora dała ci list.
Był oznakowany królewską pieczęcią a jego treść brzmiała:
“Drogi Michale, albo może Marcinie, bowiem tak się teraz nazwałeś.
Właśnie dostałam raport odnośnie twojego pojedynku.
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przeżyłeś.
Walka z tą bestią musiała być bardzo ciężka.
Nikt nie myślał że przeżyjesz, jednak ja zawsze pozostawałam przy nadziei.
W raporcie odczytałam, że w pojedynku straciłeś władzę w nogach.
Spytałam się magów czy istnieje zaklęcie pozwalające ci znów chodzić.
Owszem, istnieje, lecz zalicza się ono do czarnej magii,
a to byłoby straszne, stracić cię w ten sposób.
Dlatego też spieszę z innym rozwiązaniem.
Po drugiej stronie listu znajdziesz zaklęcie które pozwoli ci znów chodzić,
lecz istnieją dwa warunki:
1. Zaklęcie możesz wypowiadać raz na 24 godziny,
w przeciwnym wypadku może tylko pogorszyć stan twoich nerwów.
2. Działa tylko przez 12 godzin, pod warunkiem że nie stracisz przytomności.
To tyle, mam nadzieje że jeszcze się spotkamy.
Twoja najlepsza przyjaciółka Daria”
“Najlepsza przyjaciółka”- Powtórzyłeś na głos,
jednocześnie uśmiechając się do samego siebie…
Po odwróceniu kartki mogłeś dostrzec zaklęcie zapisane runami.
Postanowiłeś bezzwłocznie je wypróbować.
Wpierw wziąłeś głęboki wdech, dotknąłeś swoich nóg,
po czym wypowiedziałeś zaklęcie:
-recuperandam amissam
recuperandam amissam
nostram vitam quae transfigurat
mutare fata
SODES!
W poprzek twych nóg pojawiły się pradawne zapisy runy życia, które lśniły białym światłem. Gdy te już zgasło, na twych nogach pozostały runy, które wyglądały jakby zostały zapisane czarnym pędzlem.
Niepewnie usiadłeś na łóżku, po czym spróbowałeś wstać. Udało się!
Po przejściu paru kroków doszedłeś do wniosku, że teraz do chodzenia
nie potrzebujesz energii życiowej, lecz magicznej.
Powolnym krokiem zszedłeś na dół.
-Już możesz chodzić?- Spytała zaskoczona Aurora,
która właśnie siedziała na krześle i spisywała coś na pergaminie.
-Tak, to dzięki pewnemu zaklęciu, który był w liście.
-A więc jeszcze cię potrzebują?- Mówiła jakby do siebie.
-Słucham?
-Nie, to nic takiego.
-Jutro rano opuszczam to miejsce.
-Dokąd idziesz?- Po tych słoowach wstała z krzesła.
-Obawiam się, że nie mogę ci powiedzieć.
-Ale musisz.- Nagle ton twej rozmówczyni spoważniał.
-Niby dlaczego.- Podszedłeś do rozmówczyni.
-Bo muszę się tobą opiekować póki nie wyzdrowiejesz.
-Nie możesz iść ze mną.- Stwierdziłeś stanowczo.
-Naprawdę myślisz, że do opieki nad tobą przysłali pierwszą, lepszą osobę?- Aurora podniosła ton swojego tonu, a na jej twarzy zaczęła malować się złość.
-Ale czy ta osoba poradzi sobie ze smokiem?- W napływie złości uderzyłeś
ręką o ścianę.
-Jaką masz pewność że zaklęcie nie zawiedzie podczas walki!- W głosie Aurory rodziła się nuta desperacji.
-Niewielką, ale muszę to zrobić- Stwierdziłeś, tym razem już niższym tonem
niż poprzednio.
-Nadal nie rozumiesz? Nawet jeżeli mi nie ufasz, jesteś zdany na me towarzystwo.- Aurora powróciła do normalnego tonu.
-Dlaczego to robisz?- Spojrzałeś na nią zrezygnowany.
-Jest wiele powodów, ale najważniejszym z nich jest ten że nie mogę przyjąć do faktu tego, że jeżeli zaklęcie zawiedzie, to w walce z smokiem jesteś praktycznie martwy. Poza tym to królowa zaproponowała mi opiekę nad tobą, a nie mogę od tak powrócić po trzech dniach.- Zmniejszyła dystans, który was dzielił
o połowę.
-Rozumiem. Czyli nie mam wyboru?- Uśmiechnąłeś się.
-Nie masz.- Po tych słowach odwzajemniła uśmiech.
-A więc jutro o świcie.
Po tych słowach wyszedłeś z domu.
Na dworze panowało okropne zamieszanie.
Część ludzi się wprowadzała, inni się kłócili,
a jeszcze inni przyglądali się budowie.
A właściwie byli zafascynowani tym, że jeszcze trzy dni temu walczyłeś
tu ze smokiem, i to nie byle jakim, lecz ich władcą.
Momentalnie pożałowałeś, że nie wziąłeś koszuli z długim rękawem.
Zostałeś natychmiastowo zasypany pytaniami w stylu: jak wyglądał smok, ile trwała walka itp. Gdy ciekawscy znaleźli odpowiedzi na swoje pytania, postanowili wreszcie dać ci spokój.
Spacerując, zauważyłeś że jeszcze spora część domów pozostawała niezamieszkana,
a tłum przy bramach skutecznie uniemożliwiał opuszczenie miasta.
Nagle coś poczułeś.
- Czego chcesz- Odezwałeś się w myślach do smoczej świadomości.
- A więc nareszcie potrafisz mnie wyczuć.
- Nie jest to trudne.
- Umysłu nie odchudzisz.
- To miał być żart?
- Po części.
- A więc, czego chcesz?
- Poznać odpowiedź, co zamierzasz.
- Z tego co pamiętam, to już ci chyba mówiłem.
- Nawet nie próbuj mnie ośmieszać, w takim… czekaj… gdzie ty jesteś?
- Nie wiesz?
- Ale jak, przecież nie mogłeś chodzić, dokładnie pamiętam to złamanie,
czułem je, jakby było u mnie samego.
Czyżbyś użył czarnej magii?
-Nie. Zła odpowiedź.
-I chwała ci za to. Ale co w takim razie użyłeś?
-Zaklęcia, czyż to nie jasne?
-Nawet mnie nie prowokuj.
Poczułeś tępy ból w głowie, chyba naprawdę się zirytował.
-Nie mam zamiaru ci mówić.
-A więc na takich zasadach gramy. Dobrze więc.
Po tych słowach jego świadomość opuściła twój umysł.
Rozdział VI- Ku przygodzie.
Słońce jeszcze nie wstało, a ty już byłeś obudzony.
Nadwyżkę czasu przeznaczyłeś na opracowywaniu strategii nowej strategii.
Gdy przez okno przedostały się pierwsze promienie słońca, usiadłeś na
łóżku, po czym powtórzyłeś wczorajsze zaklęcie.
Gdy runy ponownie pojawiły się na twoich nogach, wziąłeś głęboki wdech,
po czym wstałeś, aby przygotować się do podróży.
Po spakowaniu ekwipunku, wziąłeś torbę na plecy,
po czym zszedłeś po schodach.
Rozejrzałeś się po parterze, lecz nikogo nie było.
“Gdzie ona się podziewa?”- Pomyślałeś do siebie,
po czym postanowiłeś zaczekać na dworze.
-Nie spieszyłeś się- Powiedziała znużonym tonem Aurora,
gdy już wyszedłeś na dwór. Widać że była przygotowana już od jakiegoś czasu.
Teraz nosiła zwykłe szare spodnie, białą koszulę, a jej włosy były związane w kok. Na plecach miała plecak, który był niewiele większy od twojego.
-Co ty tu robisz?!- Zaskoczony odwróciłeś się ku rozmówczyni.
-A co mam robić? Czekam na ciebie.
To co, może mi powiesz gdzie dokładnie zmierzamy.
-Atakowanie władcy mija się z celem.- Przerwałeś na chwilę.
Postanowiłem zacząć od młodych, niedoświadczonych osobników.
Gdy już zbiorę ich energię magiczną, zmierzę się z ich władcą.
-Mądra decyzja, lecz mam pewne wątpliwości czy dasz radę w pojedynkę.
W tym czasie udaliście się w stronę bramy miasta.
-Jeżeli nie dam rady, to nie będę mógł spojrzeć w oczy królowej.
-Oh, a więc to tak.- Spojrzała na ciebie wymownie.
-Źle to zinterpretowałaś.
-A jak mam to inaczej rozumieć? Chcesz być jej rycerzem, wybawcą od złego.
-No dobra, po części masz racje, ale…
W tym momencie usłyszeliście wrzask.
-Złodziej! Straż! Ktokolwiek! Pomocy!- Był to głos jakiegoś starca, który wskazywał na jakąś osobę, która właśnie zaczęła biec.
Postura wskazywała na młodego mężczyznę,
który w swej prawej dłoni trzymał sakiewkę czymś wypełnioną.
-Poczekaj na chwilę.- Położyłeś plecak koło partnerki, po czym ruszyłeś w pogoń
za potencjalnym złodziejem.
Momentalnie zauważyłeś, że dzięki zaklęciu możesz także biec o wiele szybciej,
a twoje nogi nie męczą się tak szybko, niż powinny.
W parę sekund byłeś już za złodziejem.
-inlaqueavi!- Wypowiedziałeś pierwsze zaklęcie.
Na twej prawej ręce pojawił się czarny okrąg.
Wystraszony złodziej nagle skręcił w prawo.
“A więc będzie się starał być nieprzewidywalny,
gdy tylko usłyszy zaklęcie”- Pomyślałeś.
-catenarum de morte.- Wyszeptałeś zaklęcie tak, aby ten go nie usłyszał.
Z twej prawej dłoni wyleciał czarny łańcuch,
który momentalnie oplótł się wokół ofiary, przez co ta upadła na twarz.
Po szybkim podejściu do złodzieja, usiadłeś na jego nogach, aby następnie chwycić go za ręce. W ten sposób nie mógł uciec.
-exitus.- Łańcuchy zmieniły kolor na szary, po czym zamieniły się w pył.
-Zostaw mnie!- Krzyczał złodziej, lecz ty nie miałeś zamiaru go słuchać.
W tym momencie podbiegła straż, która szybko zajęła się złodziejem.
-Bardzo dziękuję za pomoc.- Właśnie podbiegł do ciebie starzec,
który został wcześniej okradziony.
-Ależ proszę, to był drobiazg.- Oddałeś mu sakiewkę,
po czym wróciłeś do towarzyszki.
-Nie wiedziałam żeś jaki dobroduszny.- Stwierdziła towarzyszka, podając plecak.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.- Stwierdziłeś z uśmiechem.
-To może opowiesz coś o sobie- Podeszła bliżej ciebie.
-Przy dobrym trunku z przyjemnością.- Uśmiechnąłeś się do towarzyszki.
Ta delikatnie się zaśmiała, po czym odpowiedziała z uśmiechem na ustach:
-Może kiedyś.
Po chwili ta nagle stanęła w miejscu.
-Co się stało?- Podszedłeś do towarzyszki.
-Masz jakiś plan co do wyjścia z miasta?- Wskazała na zatłoczoną bramę.
-Niestety nie, miałem nadzieję że o świcie uda nam się przejść.
-No nic, trzeba użyć magii.- Stwierdziła Aurora.
-Potrafisz czarować?!
-A coś ty myślał? Mówiłam ci że nie powierzyli opieki nad tobą pierwszej, lepszej osobie.- Oburzyła się partnerka.
Mam już nawet plan, ale pierwsze musimy wejść na górę.- Wskazała na schody,
które prowadziły na mur.
Gdy już tam się znaleźliście, nagle zaczepił was strażnik,
który wcześniej był koło bramy.
-Przepraszam, ale nie mogą państwo tam wchodzić. - Stwierdził strażnik stanowczym głosem.
Po chwil Aurora spojrzała na strażnika, to na twoje znamię, po czym spojrzała
na ciebie wymownie.
-Eh, niech będzie.- Mówiąc to pokazałeś strażnikowi znamię smoka.
A czy teraz nas wpuścisz, tylko na chwilę? P r o s z ę?
-Niech będzie, lecz tylko na chwilę.- Momentalnie cała pewność siebie ulotniła się z strażnika.
Po dostaniu się na mur Aurora skwitowała strażnika jednym słowem:
-Tchórz.
-Po prostu się wystraszył.
-Obawiam się że umiejętnościami magicznymi nie dorównujesz dziecku.
-Niby dlaczego?
-Później ci wytłumaczę, a teraz chwyć mnie za rękę.- Mówiąc to
podeszła do zewnętrznej krawędzi muru.
-Po co?
-Po prostu to zrób.
Zdezorientowany chwyciłeś partnerkę za prawą dłoń.
-Jak powiem skacz, to skaczesz, dobra?
-Okej?!
-Skacz!
W tym momencie skoczyliście z ponad 10 metrowego muru.
“Co ja robię?!”- Pomyślałeś, kiedy już było za późno.
procidens feles!- Aurora błyskawicznie wypowiedziała zaklęcie.
Gdy nic się nie działo zacząłeś lekko panikować,
już miałeś zamknąć oczy, ziemia była coraz to bliżej i bliżej, gdy nagle…
Nic się nie stało. Pomimo upadku na ziemię, nie poczułeś bólu, ani żadnych innych efektów ubocznych.
-Przydatne zaklęcie.- Stwierdziłeś po ochłonięciu.
-Możesz już mnie puścić…- Mówiąc to spoglądała na dłoń,
którą nadal trzymałeś.
-A tak, przepraszam.
-Takich zaklęć uczymy się w dzieciństwie.
-Cóż… Nie wychowywałem się w zbytnio magicznej rodzinie.
-Ale łańcuchy śmierci, to już potrafisz zrobić.
-Uczono mnie magii ledwie miesiąc.
-W takim razie jestem pod wrażeniem, że potrafisz zrobić cokolwiek.
-Bardzo śmieszne.- Spojrzałeś na nią z irytacją.
-To co, ruszamy?- Celowo unikała twojego spojrzenia.
-Ruszamy.
Rozdział VII- Para smoków.
-vivifica a flammis!- Powtórzyłeś zaklęcie.
Nagle z kupki liści i drewna wybuchł niebieski płomień, który sięgał ku niebu.
-Zgaś to!- Aurora ledwo uniknęła płomieni.
-exitus!
Płomienie momentalnie zgasły, pozostawiając wypaloną ziemię i krzaki.
-Myślę, że już wiem dlaczego nie uczono cię prostych zaklęć.
No nic.- Stwierdziła po chwili.
Muszę cię pierwsze nauczyć kontroli nad siłą zaklęć, a później ich nauki.
A teraz idź nazbieraj coś na ognisko, bo z tego już nic nie będzie.
-Ale…
-Jeszcze masz jakieś pytania?!- Aurora nadal była wściekła po tym,
jak prawie usmażyłeś jej twarz zaklęciem, tworzącym płomień.
-Nie mam żadnych pytań, ale chciałbym cię za to przeprosić.
-Dobrze, przeprosiny przyjęte, a teraz idź, a ja przygotuję namiot.
Już miałeś zrobić krok, gdy nagle upadłeś na wypaloną ziemię.
-Tylko, jest mały problem.- Stwierdziłeś po chwili.
-Jaki zaś problem?
-Zaklęcie pozwalające mi chodzić przestało działać.
Faktycznie, można było dostrzec jak czarne ślady po runach zaczynają zanikać.
-Nie możesz go użyć ponownie?
-Dopiero jutro rano.
-A ja nie mogę go wymówić?
-W sumie, to możesz spróbować.
-W takim razie na co czekasz?
Podaj zaklęcie!
-Już, gdzie ja to miałem.- Zacząłeś przeszukiwać swoje kieszenie.
O, tu jest!- Podałeś zmiętą kartkę towarzyszce.
-Hmm, dziwne…- Widocznie się zamyśliła.
-Co jest?
-Jeżeli to jest jedyne zaklęcie pozwalające chodzić,
to dlaczego o nim nie słyszałam?
No, nie ważne.
Aurora położyła prawą dłoń na twoich nogach, po czym zaczęła czytać.
-recuperandam amissam
recuperandam amissam
nostram vitam quae transfigurat
mutare fata
SODES!
W niecierpliwości wyczekiwaliście efektów zaklęcia.
Sekundy mijały nieubłaganie, a run nadal nie widać.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia,
zamiast na twoich nogach, runy ukazały się na rękach twojej towarzyszki.
-Myślę, że zaklęcie działa tylko na wymawiającego.- Stwierdziłeś
-Niestety tak- Mówiąc to twoja towarzyszka nie odrywała wzroku od run,
które przybrały czarną barwę.
-W takim razie ja się wszystkim zajmę, a ty odpocznij.
Po paru godzinach coś cię wybudziło ze snu.
Jednakże nie wiedząc czemu, nie mogłeś otworzyć oczu.
Nagle poczułeś czyjś dotyk, przez który z powrotem zasnąłeś.
Następnego dnia, tym razem to ty wybudziłeś się pierwszy.
Znudzony zacząłeś się rozglądać dookoła, gdy nagle dostrzegłeś na polanie młodego jelenia.
Od zawsze byłeś zdania iż mięso jest lesze od chleba z winem.
Lecz tym razem postanowiłeś sobie odpuścić.
Spoglądałeś na śniącą towarzyszkę, czekając aż się obudzi.
W namiocie mieściła się zaledwie jedna osoba, czyli jego właściciel.
W sumie to i tak nie twój interes.
Ani za niego nie zapłaciłeś, ani go nie niesiesz.
Aurora obudziła się późnym rankiem.
-Jak się spało?- Spytałeś się, gdy ta otworzyła oczy.
-Nie najlepiej…
CZEMU MNIE NIE OBUDZIŁEŚ!- Najwidoczniej twojej towarzyszce nie potrzeba wiele, aby się w pełni wybudziła.
-Niewyspana byś tylko przeszkadzała.
- Ale na pewno bym sobie jakoś poradziła.
-Smok nie zając, nie ucieknie.
-Akurat smoki często zmieniają legowiska.
-A takim razie nie traćmy czasu.
Po paru minutach wyruszyliście w dalszą drogę.
-Tak właściwie, to skąd wiesz gdzie jest leże?- Spytała się towarzyszka.
-W zamku było wiele map, w których było ono oznaczone.
-I to jest najbliższe?
-To jest najłatwiejsze.
-Czyli? Z kim mamy do czynienia?
-Smok wody, bardzo młody, nie potrzebuje już matki jednak mimo to jeszcze nie wykształcił w pełni skrzydeł oraz łusek.
Po za tym na pewno nie ma doświadczenia.
-Czyli łatwy cel?
-Nie do końca. Musimy trafić na moment, kiedy samicy nie będzie w pobliżu.
Bardzo szybko znalazł sobie partnerkę.
-Jest niebezpieczna?
-Dla nas tak. Jeżeli się dobrze zgrają to nie mamy szans.
-A jakieś szczegóły, “szanowny panie”- Towarzyszka zaczęła się irytować tym,
że musi ciągle cię wypytywać o niezbędne informacje.
-Dobra, bez nerwów.
-Jestem spokojna, niczym górski strumień.
-Podczas ulewy…
-Mówiłeś coś?- Spojrzała na ciebie. Choć jej twarz wskazywała na obojętność, to w jej oczach można było dostrzec gniew.
-O smoczycy. Jest smokiem życia. Charakteryzuje się długowiecznością,
oraz nadmiernym pokładem energii życiowej.
-Nie będzie szans jej zgubić.- Aurora zaczęła przybierać
pesymistyczny wyraz twarzy.
-Taki trochę komar.- Skomentowałeś, aby rozluźnić atmosferę.
-Tyle że trochę większy, szybszy i bardziej morderczy.
-Szczególik.- Uśmiechnąłeś się.
Następnego dnia dotarliście do celu.
Waszym oczom ukazała się dość sporych rozmiarów grota,
do której prowadziły wyraźne ślady smoczych łap.
-Właściwie, to skąd wiesz że jest młody? mapy nic o tym nie mówią.-
Mówiąc to Aurora spoglądała na ślady po licznych uderzeniach ogona, które znajdowały się na ziemi.
-Gdy ludzie opuszczali miasto, to część z nich udzieliła mi kluczowych informacji.
Nagle z jaskini wydobył się ryk. Razem z swoją towarzyszką szybko wbiegliście zza głaz, który znajdował się niedaleko wejścia. Z jaskini wyszła ogromna samica o łuskach koloru żółtego oraz szponach zdolnych poćwiartować skałę.
Rozpostarła swe ogromne skrzydła, po czym z zawrotną prędkością poleciała ku niebu.
-Ogromne bydle.- Skomentowałeś, gdy ta już znalazła się daleko.
-Wolałabym nie znaleźć się w grocie, jeśli uda nam się go zabić.
-To jaki mamy plan- Spytała się po krótkiej chwili.
-Ja pójdę się z nim zmierzyć, a ty zabezpieczysz plecy,
aby smoczyca zbyt wcześnie nie wróciła.
-Niby jak?- Spojrzała na ciebie z zrezygnowaniem.
-Magia iluzji. Na pewno coś wymyślisz.
-A ty, jak chcesz go zabić?
-O to się nie martw, mam już plan całkowicie ułożony.
-No dobra.- W jej głosie nadal było czuć niepewność.
Wchodzisz, czy mam ci pomóc?
-No dobra, wchodzę.
Już miałeś wejść do jaskini, gdy nagle...
-Marek!
-Co jest?- Odwróciłeś się w stronę towarzyszki
-Powodzenia!
-I wzajemnie.- Po tych słowach wszedłeś w głąb pieczary.
Rozdział VIII- Starcie.
W grocie panowała ogromna duchota.
Poruszałeś się blisko lewej ściany, nasłuchując bestii.
Po paru minutach zza zakrętu można było dostrzec niebieskawe światło.
Po wyjrzeniu zza zakręt dostrzegłeś smoka o łuskach koloru niebieskiego.
Były one półprzezroczyste, ukazując jego białą skórę, a on sam był o połowę
mniejszy od smoczycy. Najwidoczniej samica oczekuje aż jej partner podrośnie, bowiem nigdzie nie było widać choćby przygotowań do narodzin potomstwa.
Łeb miał skierowany w stronę świeżo upolowanej zwierzyny,
którą najprawdopodobniej przyniosła jego partnerka.
Nie mogłeś dłużej czekać, smoczyca mogła wrócić lada chwila.
Po jego zabiciu możesz zdobyć ogromny zapas energii magicznej.
Wyjąłeś miecz z pochwy u boku, po czym rzuciłeś na niego klątwę.
Wzdłuż miecza pojawiły się runy, które swym blaskiem rozświetliły jaskinie.
Smok momentalnie odwrócił swój łeb, po czym zaryczał z całej siły.
Rzuciłeś się na niego sprintem.
Smoki wodne nie zieją ogniem, lecz wodorem.
Gdy są blisko śmierci, na ich ciele pojawiają się iskry,
które zapoczątkowują eksplozje. Dlatego też rzadko się je spotyka gdzie indziej niż w zamkniętych przestrzeniach.
Musisz działać szybko, inaczej będziesz na jego łasce.
Jego lewa łapa zaczęła kierować się w twoją stronę, z zamiarem zmiażdżenia twojej osoby, lecz jedyne co udało jej się zmiażdżyć, to powietrze.
Szybko odskoczyłeś w tył, wykorzystując szanse twój miecz wbił się w cielsko
bestii, zatapiając głęboką ranę.
-vivifica a flammis!- Wykrzyknąłeś zaklęcie.
Czubek miecza, który nadal był zatopiony w smoku zapłonął niebieskawym płomieniem, wypalając dziurę w jego cielsku.
Na skutek bólu smok odruchowo wytworzył iskry na grzbiecie,
lecz pokłady wodoru były jeszcze zbyt wysoko, aby mogło dojść do eksplozji.
Wyjąłeś miecz z jego ciała, po czym zrobiłeś szybki unik przed smoczą paszczą,
Która próbowała pożreć cię żywcem.
Łapa bestii trzymała się już jedynie na kości, której klinga miecza najwyraźniej nie dosięgła. Zdenerwowany smok zaryczał z całej siły, najprawdopodobniej
wyziewając przy tym kolejne opary.
Nagle ten zaszarżował w twoją stronę, pomimo posiadania tylko trzech łap to z łatwością mógł się rozpędzać.
Wszystko zgodnie z planem.
-draconis maledictio!- Runy na mieczu ponownie rozświetliły grotę.
Nagle ciało smoka przestało się poruszać,
co spowodowało jego uderzenie o ziemię.
Począwszy od jego wypalonej łapy na całym jego ciele zaczęły
pojawiać się runy śmierci.
-Klątwa ta jest bardzo pomocna. Z uwagi na wasze łuski w większości
wypadków jest bezużyteczna, jednak ty ich jeszcze w pełni nie rozwinąłeś,
dlatego bez problemu mój miecz wbił się w twoje ciało.
Twoje przyspieszone tętno pomogło jej w pełni się rozprzestrzenić po twoim ciele.- Mówiąc to, zacząłeś podchodzić do bestii.
-Ja, zabiję cię, rozszarpie, a później wdepczę twe ciało w ziemię.- W głosie smoka można było wyczuć wściekłość.
-Spróbuj się ruszyć, a umrzesz.- Stwierdziłeś z tryumfem.
-M, uciekaj stamtąd!- W twojej głowie rozbrzmiał głos twojej przyjaciółki, który przypominał daleki wrzask.
Przepraszam! Nie wiem jak to się stało ale smoczyca przełamała wszystkie moje zaklęcia, zaraz wleci do jaskini, wygląda na nieźle rozwścieczoną.
-Szlag!- Wrzasnąłeś do siebie.
Szybko skierowałeś rękę w stronę bestii, po czym wyssałeś z niej całą energię,
pozostawiając po smoku tylko szary pył.
Usłyszałeś ryk u wyjścia z jaskini, oraz liczne wstrząsy świadczące
o wściekłości bestii.
“To koniec”-Pomyślałeś.
Rozwścieczona samica właśnie minęła zakręt, po czym zaczęła wypatrywać intruza. Nie dostrzegła ani intruza, ani swego partnera. Został po nim tylko pył.
Ogarnięta żalem ryknęła najgłośniej jak potrafiła.
Nagle, jej nozdrza coś wyczuły.
Zapach człowieka. On tu jeszcze był. Wszedła w głąb jaskini, po czym wyzionęła ogień ku sklepieniu, wysadzając zgromadzony u góry wodór.
Gdy cała jaskinia się zawalała, samica nagle dostrzegła małą postać, wybiegającą z walącej się groty. Rozwścieczona wysłała ogromną kulę ognia w stronę intruza.
Lecz nim dostrzegła trafienie, wielki głaz spadł jej na głowę,
Pozbawiając ją przytomności. I tak oto, smoczyca spoczęła w jednym miejscu wraz z swym partnerem.
Rozdział IX- Klątwa
Aurora właśnie wychyliła się zza skały, gdy nagle usłyszała przeraźliwy ryk.
Po paru minutach doszło do ogromnego wybuchu,
który pozbawił ją równowagi. Cała jaskinia zaczęła się walić.
Z niecierpliwością wpatrywała się w jaskinie, gdy w oddali usłyszała kolejny,
tym razem mniejszy wybuch. Nagle, dostrzegła kulejącą postać.
Był to Marek. Widać że jeden z odłamków musiał mu zmiażdżyć nogę,
bowiem ten ledwie się poruszał.
Nawoływała go, jednocześnie powstrzymując niektóre głazy zaklęciami.
Już był blisko wyjścia, gdy nagle całe sklepienie runęło.
Gdy pył w końcu opadł, Aurora była w szoku.
Jej towarzysz leżał przed grotą, cały we krwi.
-Matko! Marek!- Szybko podbiegła do prawie nieprzytomnego towarzysza.
-Regeneratio vitae!- Mówiąc to położyła rękę na jego ciele.
Czar ten powodował przyśpieszoną regenerację całego ciała, lecz pozbawiał ogromnej ilości energii. Ciało jej towarzysza powoli wracało do pierwotnego stanu, lecz to było za mało.
-exitus!- Musiała przerwać zaklęcie, przed utratą przytomności.
W wielu miejscach krwotok ustał, jednakże po dokładniejszych oględzinach jedno z złamań przebiło płuco.
-Nie! Nie! Nie!- Aurora była coraz bardziej niespokojna, nie wiedziała co robić.
W panice zaczęła szukać po polanie jakiejkolwiek runy życia.
“Był tu przecież smok o tej samej runie, na pewno jakaś tu jest.”- Pomyślała w panice.
-Czy chcesz go uratować?- W jej głowie odezwał się dość nie typowy głos.
Świadomość tej istoty była ledwie wyczuwalna, na tyle, że nie mogła stwierdzić nawet czy rozmawia z kobietą, mężczyzną, a może z czymś innym.
-Tak! Chce! Proszę! Kimkolwiek jesteś!- Za wszelką cenę chciała uratować towarzysza.
-A więc przyrzeknij mi wierność, złóż przysięgę duszy.
-A więc mów, a ja to powtórzę.
-”Ja Aurora składam przysięgę współistnienia
istocie, której oddaje swoje życie, w zamian oczekuje,
aby ta istota nie zawahała się ani na moment, gdy me życie będzie zagrożone,
repromissionem”
-To przecież…- Zawahała się.
-Czy chcesz aby twój przyjaciel umarł?
Aurora mimowolnie się rozpłakała, nie chciała ktokolwiek przez nią umarł.
Dlatego więc, w łzach powtarzała słowa tajemniczej istoty.
Po wypowiedzeniu ostatnich słów poczuła ogromny ból na brzuchu,
a świadomość przestała się ukrywać.
Mogła tylko płakać, że nic nie mogła zrobić, a za razem, że była taka głupia.
Obudziłeś się. Znajdowałeś się w Aurory namiocie. Nie pamiętałeś jak się tu znalazłeś, a jedyną rzeczą, jaką udało ci się przypomnieć był płacz.
Po wyczołganiu się z namiotu stwierdziłeś, że znajdujesz się na jakiejś polanie.
Przed tobą było żarzące się ognisko, na którym była postawiona woda.
Był to wczesny świt, lecz nigdzie nie widziałeś swej towarzyszki.
Dziwnie się czułeś. Zawroty głowy, wszystko wydawało się być bardziej rozmazane, a dźwięki wydawały się być stłumione. Jakby ktoś cię odurzył.
-Już wstałeś?- Aurora właśnie wracała zza namiotu.
-Ta, gdzie byłaś?- Ledwie mogłeś się skupić na wypowiadanych słowach.
-Poszukać ziół. Kiedy cię tu zabrałam, to nie było w tobie nawet kropli energii magicznej. Nadal masz jej niewiele, co pewnie odczuwasz.
-Myślałem że energia magiczna kończy się na bezwładności.
-To jest tylko rodzaj obrony organizmu przed jej pełną utratą.
-No tak, gdy się sufit zawalał to musiałem użyć za dużo energii,
do wytworzenia bariery.- Stwierdziłeś zamyślony.
-Użyłeś jej nawet za mało, ledwie cię uzdrowiłam.-Mówiła obojętnym tonem.
-Przesadzasz, wiem jak wiele energii zabiera zaklęcie uzdrawiania.
-Gdyby nie jedna z porzuconych łusek, to już byś nie żył.- Zdenerwowała się.
-No tak, przepraszam.
-No, skoro to już mamy za sobą, to ja przygotuję wywar.
Po słowach dała do wody zioła, po czym poszła dołożyć coś do ognia.
Gdy wróciła to odczekała parę minut, po czym wlała go do miski, aby później ci go podać.
-Uważaj by się nie poparzyć.
-Dzięki.
Wywar miał zielony kolor oraz nie posiadał zapachu.
-Coś taka smutna?- Spytałeś się po spojrzeniu na towarzyszkę.
-Nie, to nic. Po prostu coś mi się przypomniało.- Mówiąc to próbowała się uśmiechnąć.
-Mogę jakoś pomóc? Skoro zadręcza cię to do dziś, to musi być to coś ważnego.
-Nie, sama się tym zajmę.- Mówiąc to poszła w stronę rzeki.
“Dziwne, jeszcze parę dni temu nie dawała żadnych oznak zmartwienia”- Pomyślałeś, spoglądając na towarzyszkę.
Gdy doszła do oddalonej rzeki postanowiła przykucnąć, będąc odwróconą do ciebie tyłem, przez co nie widziałeś już jej twarzy.
Po spróbowaniu wywaru na usta nasuwa ci się tylko jedno słowo.
-Obrzydliwe.
Późnym rankiem nie było już śladu po objawach niedoboru energii magicznej,
a ty wreszcie mogłeś normalnie funkcjonować.
No, prawie, ponieważ wciąż nie miałeś dostatecznie dużo siły,
aby wypowiedzieć zaklęcie pozwalające ci chodzić.
Nagle przypomniałeś sobie, że twoja towarzyszka wciąż nie wróciła.
“Ile można wpatrywać się w zwykłą rzekę”- pomyślałeś.
Gdy ta wreszcie wróciła, ni z tego ni z owego postanowiła spytać cię, jak dokładnie zabiłeś smoka.
Lekko zaskoczony opowiedziałeś jej walkę od początku do końca.
-Żartujesz?- Spytała, gdy ty wreszcie skończyłeś mówić.
-Nie, nie żartuję.
-Czy ty wiesz chociaż jakiego rodzaju było to zaklęcie?
-To chyba była klątwa…
-Jakim cudem się nie domyśliłeś!?.- W jej oczach malował się strach.
-Ty chyba nie masz na myśli że ona…
-Zgadza się, klątwy należą do czarnej magii.
-Ale chyba nic się nie stanie po jednym zaklęciu?
-Nie nazywaj tego zaklęciem.
Zaklęcia pobierają pierwsze energię magiczną a później życiową, natomiast użycie czarnej magii pozbawia cię także cząstki człowieczeństwa.
-Czyli?
-Muszę sprawdzić co ta klątwa ci odebrała.
A do tego musisz się rozebrać, i lepiej módl się, abym coś znalazła.
-Ale?!
-Po prostu rozbierz koszulę, a ja zacznę cię doglądać.
W najgorszym wypadku poinstruuje cię co do reszty.
Po tym, jak rozebrałeś koszulę twoja partnerka zaczęła dokładnie doglądać twoje ciało w poszukiwaniu najmniejszej anomalii.
-Dlaczego musisz to robić aż tak szczegółowo?- Spytałeś się jej.
-Ponieważ chcę wiedzieć, z czym mam do czynienia, a teraz cię odwrócę.
Po tych słowach zaczęła powoli odwracać cię na plecy.
-Co jest… - W jej głosie dało się wyczuć narastający strach.
-Co się stało?
-Twoje plecy… skóra, jest cała blada! Zupełnie jakby była martwa!
Twoja partnerka ostrożnie dotknęła twoich pleców.
To nie może być...
-Co się dzieje?- Od początku próbujesz powstrzymać się, aby twoje ciało nie wytworzyło choćby kropli potu, jednakże przy obecnym stanie rzeczy to można powiedzieć że przegrywasz.
-To nie jest klątwa…
-A więc co?
-Kończy ci się czas…
-Jaki czas? O czym ty mówisz?
-Nie wiesz?- Wyglądała na zaskoczoną.
-Nie, powiedz wreszcie o co ci chodzi!
-Nie jesteś człowiekiem.
Koniec części II
=================================================================================
Kilka słów ode mnie:
Jak dotychczas jest to opowiadanie którego napisanie zajęło mi najwięcej czasu, a jest nim cały okres wakacyjny. Mam nadzieje że moja praca nie poszła na marne, a samo opowiadanie nie jest pomyłką.
Przy okazji mogliście zauważyć że w pewnym momencie zmieniłem narratora. Nie było to zamierzone.
Po prostu jakoś nie zauważyłem nawet kiedy to go zmieniłem. Możecie dać znać jak wyszło, i czy ta zmiana przypadła wam do gustu.
Tak więc to tyle.
Widzimy się w ostatniej części serii!
Do zobaczenia!
Dodaj komentarz