Beneath my skin 2

Matthew

Do mojego mieszkania zawsze wchodzę schodami pożarowymi. Tak samo zrobiłem tym razem.

Wywołałem trochę hałasu, ale gdy wszedłem do swojego mieszkania,tam było dziwnie cicho.Księżyc wpadając oknem oświetlał moją chudą sylwetkę i długie, ciemne włosy. Mocno zarysowane, męskie rysy twarzy i ciemne oczy. Stałem bez ruchu, nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku.

Była 19:30. Mój brat, Michael, powinien być w domu. A zdawało mi sie że nie ma tu żywego ducha.  

Zdjąłem skórzaną kurtę i rzuciwszy ją na podłogę, zamknąłem okno którym wszedłem. Gdy odciąłem dopływ zimnego powietrza, w kawalerce zrobiło się cieplej.  

Zapaliłem światło i moim oczom ukazał się salon połączony z kuchnią.

Mamy z Michaelem niewielkie mieszkanie, ale dajemy sobie rade. Jest jeden pokój, który należy do brata, ja sam śpię w salonie na rozkładanej kanapie.  

Wszedłem do korytarza i nagle, przystanąłem.

Z pokoju Michaela, w końcu dało się słyszeć jakieś dźwięki.  

Uśmiechnąłem się pod nosem, nasłuchując odgłosów... pewnych czynności.  

Zakryłem usta dłonią, aby stłumić śmiech i położyłem ręke na klamce.  

Z całej siły, otworzyłem drzwi, wpadając do pokoju.

Usłyszałem krzyk "Kurwa!" i ujrzałem na łóżku mojego brata, z dziewczyną której nie znałem.  

Michael jest nieco wyższy niż ja. Ma zapuszczoną brodę i długie włosy, nie czarne jak ja, tylko brązowe. Na twarzy wygląda starzej, to pewnie przez fajki których pali po 3 paczki na dzień. Ma 19 lat, jak ja... ale wygląda na 30.

Siedział teraz na łóżku, na szybko okręcając sie kołdrą. A jego... znajoma... właśnie zbierała ciuchy z podłogi. Blondynka wydawała się speszona. Zresztą, wcale mnie to nie dziwi.

A ja stałem po prostu, uśmiechając się i słuchając jak Michael obrzuca mnie wyzwiskami.  

Koleżanka Michaela wyszła szybko, nawet nie musiałem jej wypraszać. Ubrała się w korytarzu, a potem usłyszeliśmy tylko kłapnięcie drzwiami.  

- Popierdoliło cie całkiem?! - krzyknął Michael, rzucając we mnie pierwszą rzeczą która znalazł. Padło na poduszkę.  

Obroniłem się i rzuciłem na łóżko, upadając obok brata.

- Nowa cizia? Tak samo dobra jak poprzednie? - zarechotałem. Po tym, zostałem walnięty przez brata w brzuch.

- Nie gadaj tylko gacie mi podaj lepiej - Po wyrazie twarzy Michaela widziałem, że sie uśmiechał ale był jednocześnie wkurzony. Dawało mi to dużo radości bo lubie go wkurwiać.  

Zaśmiałem się, szukając w tym bałaganie bielizny brata.  

Ma mały pokoik, ale i tak nie umie w nim utrzymać porządku. Ma szafe, ale ciuchy według niego chyba lepiej wyglądają porozrzucane na dywanie. Ma stolik nocny, ale po co... Lampka ma swoje miejsce na podłodze.

- Ty to chyba burdel otwierasz... Co chwile cie widze z inną, Michael! powinieneś sie ogarnąć - mówiłem, nadal szukając tych durnych majtek.

- Moja sprawa, moje życie - powiedział do moich pleców gdy nachylałem się nad którąś z kolei stertą ubrań.

- Ale nie można tak żyć cały czas, brachu - rzekłem, podając mu znalezioną w końcu zgubę.  

- Dziękuje, możesz teraz wyjść?! - Usłyszałem jego stanowczy głos.

Uśmiechnąłem się tylko pod nosem i poszedłem do salonu, zamykając za sobą drzwi.  

Znalazłem się w aneksie kuchennym i słysząc burczenie w brzuchu, spojrzałem na starą lodówkę.

Kuchnia to był właściwie rząd szafek, kuchenka i lodówka ustawione na jednej, ścianie z boazerią. Nic specjalnego, ważne że na czynsz za tech chlew nam wystarcza.

Otworzyłem lodówkę, a światełko z niej rozświetliło ciemne pomieszczenie.

Jednak, znalazłem tylko jakiś stary ser, obślizgłą szynkę i majonez...

- Michael, głodny jestem! Zamawiamy pizze? - krzyknąłem, słysząc charakterystyczną chrypę w moim głosie.

- Lepiej chodź sie przejść. Już ogarniam dupe - usłyszałem z pokoju obok.  

- A mi sie chce chodzić... - parsknąłem z ironią, szykując się jednak do wyjścia.

W towarzystwie brata, zszedłem obskurnymi schodami na parter i opuściłem brzydką, cuchnącą biedą i menelstwem kamienicę.  

Pojechaliśmy autobusem na przedmieścia Houston. Tam mieści sie Joe's, jedna z naszych ulubionych knajp. Mają piwo, frytki i kurczaki... uwielbiamy skrzydełka, z keczupem albo czosnkiem.  

Myśląc o jedzeniu, ślinka mi ciekła. A do knajpy jeszcze kawałek. Właśnie wysiedliśmy z autobusu i spacerkiem, nie spiesząc się, pokonywaliśmy opustoszałe ulice.  

Był zmierzch, zimny wiatr i pogoda jaką uwielbiam. Niebo szarawe, wszędzie ciemno... Nie wiem czego ale tak wyglądałby mój Eden, jakbym po śmierci mógł dostać się do raju.

Ale nie moge, to mam jak w banku.  

W końcu, wszedłem przez szklane drzwi do pomieszczenia. Wyłożone czarno-białymi płytkami, z panelami na ścianach i kilkoma stolikami i kanapami przy oknach. W środku unosił się zapach oleju i papierosów.

Moim zdaniem, w knajpach z jedzeniem powinien być zakaz palenia. Sam pale, ale nie lubie uprzykrzać życia innym, zwłaszcza przy posiłku.  

Brzuch mnie bolał, i nie czułem się dobrze. Byłem głodny jak cholera. A ten cały zapach z kuchni jeszcze to potęgował...

- Ide do kibla, zamów nam żarcie - usłyszałem Michaela, który stał za mną w kolejce do kasy. Przed nami było może 5 osób...

Brat zniknął a ja odetchnąłem. Nie należałem do cierpliwych osób, zwłaszcza jak byłem głodny...

Gość na kasie, jakby specjalnie, guzdrał się jak mucha w smole. Zerkał na mnie kątem oka, jakby miał ze mnie teraz ubaw. Albo tylko ja to tak odbierałem...

W pewnym momencie, zacząłem się trząść. Jakaś energia rozpierała mnie od środka, a żyły płonęły żywym ogniem.

Schyliłem głowę, chcąc ukryć swój dziwny stan i modliłem się, aby ta kolejka szła szybciej.

Jest, jedna dziewczyna odeszła z tacą! Jeszcze 4 osoby...

- Fuck, Matt, dasz rade... - zaklinałem świat, jednak bezskutecznie.

Zabijając czas, zacząłem rozglądać się wokół. Na ścianach wisiały przypadkowe, oprawione w ramki plakaty. Motor, jakiś Dodge, potem plakat Coca Coli. Wszystko na kremowej ścianie, nad kanapami.  

Potem, czując gorąc, spojrzałem dużym oknem na ulicę. Było ciemno, nie wszystkie latarnie świeciły. Wiał wiatr i na ulicy nie było nikogo.  

Zacząłem szybciej oddychać, czując że zachodzą we mnie zmiany których się bałem. Czułem, jak  moja wewnętrzna powłoka staje się coraz cieńsza i zaraz coś rozerwie mnie od środka...

Odwróciłem wzrok jeszcze raz, aby żaden z ludzi na kasie, ani przede mną tego nie zauważył.

Moje skupienie, przykuła nagle samotna postać idąca chodnikiem.

Drobna, nawet bardzo sylwetka, zakapturzona w szary materiał i zamyślona najwidoczniej...

Wpatrywałem się w nią przez chwilę, podczas gdy w mojej głowie trwała wojna. Pomiędzy mną a moją wewnętrzną bestią.

Szybko rzuciłem okiem - Kasjer nadal nie przyspieszył i dalej guzdra sie w najlepsze.  

Nie wytrzymałem. Byłem cholernie głodny. Miałem wściekłość wymalowaną na twarzy, za żadne skarby bym  tego nie ukrył.  

Michael Padget wyszedł z korytarza prowadzącego do toalet. Jego przyrodni brat miał czekać w kolejce, ciekawe czy już zamówił jedzenie?

Chłopak zdziwiony, zaczął rozglądać się po lokalu. Zmierzył go wzrokiem kilka razy...

Matta ani śladu. Jakby rozpłynął się w powietrzu.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1351 słów i 7426 znaków.

Dodaj komentarz