Sansa uśmiechnęła się sama do siebie. Po całym dniu pląsów bolały ją nogi, ale wcale się tym nie przejęła. Za bardzo była szczęśliwa… Niemal piszcząc, zrzuciła ze stóp srebrne pantofelki. Były prześliczne...Jakżeby inaczej. Petyr jak zwykle perfekcyjnie trafił w jej gust. Dokładnie wiedział co lubi, a czego nie.
"Jak on mnie dobrze zna…to dość przerażające. I nie kłamał! Harry faktycznie był pięknym młodzieńcem, szarmanckim…wiedział jak należy traktować kobiety. Jest cudowny."
Wyczuła to w tej samej chwili, gdy tylko go zobaczyła… Wysoki, baaardzo przystojny, o złocistych lokach. Nawet ciut podobny do Lorasa, który wybitnie reprezentował jej typ. Lecz Harry miał rysy jeszcze delikatniejsze, o bardziej wyrazistym spojrzeniu. Naprawdę się jej spodobał.
"Chyba mam słabość do blondynów…ech. Dobry wybór. Muszę kiedyś podziękować LF’owi za taki...prezent. Ale nie dziś. Dziś był niegrzeczny i mnie irytował."
Najważniejsze że Harry nie był jak Joffrey. Wcale a wcale. Czuła to w kościach…
"On by mnie nigdy nie skrzywdził."
Przez cały czas na balu nie odstępował jej na krok. Nie zatańczył też z żadną inną panną, choć wokół kręciło się ich mnóstwo.
"I każda chętna."
A gdy tylko ktoś ich nagabywał, Harry odsyłał delikwenta uprzejmie, acz stanowczo.
"Mogę mu ufać. Chyba nawet bardziej niż…"
Ogarnął ją jakiś nienazwany lęk. Lord Baelish nie zbliżył się do niej ani razu, od momentu gdy oddał ją pod opiekę Harry'ego.
- Wy młodzi najlepiej bawicie się we własnym towarzystwie – rzekł i zniknął wśród tłumu gości.
Jednak Sansa czuła na sobie jego ukradkowe spojrzenia. Cały czas. Zauważyła że choć pozornie rozluźniony, rozmawiał z innymi, tak naprawdę nie spuszczał jej z oka. Próbowała nie zwracać na niego uwagi, ale gdzieś w środku niepokój dawał znać o sobie… Wiedziała że obserwuje każdy jej ruch. Gdy jadła, piła, czy odgarniała włosy z czoła. A szczególnie intensywnie przypatrywał jej się wtedy, kiedy śmiała się w towarzystwie Harry’ego. W końcu zaczęła czuć się jakby...winna.
"Czy to zbrodnia że tak dobrze się bawię z moim narzeczonym, do licha? Dlaczego on tak świruje? Niech się czymś/kimś zajmie, bo inaczej nie zdzierżę…"
Postanowiła że smoli nastroje LF'a i nie będzie się tym przejmować. Na pomoc przybyły jej pełne pucharki wina, które szczodrze uzupełniał uczynny Dziedzic. Po ich wypiciu całkiem się odprężyła.
"Ha, wszystko mi zwisa, niczym się nie martwię, lalala. Niech Petyr weźmie na wstrzymanie i przestanie zgrywać zaborczego tatuśka... I niech w końcu skooończy się tak oskarżycielsko na mnie gapić, bo zaraz chyba oszaleję! Czy on jest nienormalny? Najpierw sam podsuwa mi pod nos pyszny kąsek w postaci tego słodziaka, a potem stroi fochy kiedy stwierdzam, że nie zaszkodzi spróbować… A niech go wszyscy diabli porwą! Za facetami nie nadążysz. Kto ich pojmie?"
Alkohol najwidoczniej dodawał jej animuszu. Zrobiła się jakby śmielsza. Do tego stopnia, że kiedy zarządzono przerwę w tańcach, wymknęła się z chłopakiem na korytarz. Przebiegli, śmiejąc się jak para krnąbrnych dzieci zaledwie kilka kroków, aż "ukryli się” w jakiejś bocznej, małej nawie. A tam Sansa, zaskakując samą siebie, pierwsza dotknęła miękkich loków księcia. Gestem pokazała mu żeby się pochylił, by mogła szepnąć mu coś do ucha:
- Jeśli chcesz, możesz mnie pocałować…nikt nie patrzy. Pozwalam ci.
Początkowo jednak Harry okazał się zbyt porządny. - Moja pani, uczyniłbym to z wielką chęcią, ale czy to czasem nie za wcześnie? Poznaliśmy się dopiero przed chwilą...
- No i co z tego? Czyżbym miała wyjść za tchórza? Nie umiesz nawet sięgnąć po to, czego podobno pragniesz.
Narastał w niej gniew. - Co się z wami wszystkimi dzisiaj dzieje? Sami do cholery nie wiecie czego chcecie!
Wino zaczęło przez nią przemawiać coraz to wyraźniej. I teraz wychodziła z niej istna diablica. Nawet nie przypuszczała że podobna istota w niej istnieje.
- Mam was serdecznie dość. Wracam do Orlego Gniazda! - odwróciła się na pięcie, gotowa go zostawić. - Zaczekaj..
Blondyn złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie, a potem pocałował.
"Robi to zbyt delikatnie. Za słabo. Nic nie czuję. Jestem tak nabuzowana, że w tej chwili chcę czegoś więcej."
Za wszelką cenę musiała się pozbyć tych natrętnych chochlików ze swojego umysłu.
Jest na to tylko jeden sposób…
Przyciągnęła go mocniej ku sobie. Wciąż chyba nie rozumiał… - O Bogowie, co z tobą? A użyć rączek to nie łaska? Chyba jesteś jednak zbyt rycerski, nawet jak dla mnie.
Wtedy Harry dotknął jej ramienia, gładząc jedwabistą skórę Sansy. - Tak już lepiej – szepnęła. Ale on wciąż wyglądał na niezdecydowanego.
- Pani, czy nam wypada? Przecież.. - Wypada nie wypada, blablabla…- nie dokończyła, bo właśnie zamknął jej usta pocałunkiem. Tym razem o wiele bardziej namiętnym.
- Ooo taak, właśnie tak…- westchnęła kiedy poczuła jego usta zsuwające się niżej, w dół szyi.
"Ta szyja to zaiste mój prawdziwy wabik. Każdy się nią zachwyca. Najpierw Tyrion, potem Lord Baelish, teraz mój śliczny narzeczony..."
Pomyślała, cała z siebie zadowolona.
"Tak jakbym nie miała innych części ciała…wartych uwagi. Hmm. Ależ oni są monotematyczni...Cóż, może to i lepiej?Przynajmniej nie lecą tylko na piersi czy pupę..."
Patrzyła na świat spod półprzymkniętych powiek. Było jej tak dobrze, tak cudownie…aż tu nagle poczuła dreszcz. Ktoś im się przyglądał. Nie widziała intruza, ale bez wątpienia czuła na sobie czyjeś spojrzenie.
"To na pewno on!"
Natychmiast odepchnęła Harry’ego. - Zostaw mnie, nie dotykaj! I uciekła, zostawiając biedaka kompletnie ogłupionego. Pod eskortą dwóch sług chyłkiem wymknęła się z przyjęcia, nic a nic nie pisnąwszy Littlefingerowi.
"A tam, niech się wścieka, guzik mnie to obchodzi!"
Gdy tylko znaleźli się kilka mil dalej, zły nastrój minął jej jak ręką odjął. Własna krnąbrność strasznie ją rozśmieszyła. Przypomniała sobie całą sytuację i wybuchnęła śmiechem.
"Haha, ależ będzie na mnie zły…i dobrze mu tak. Po co mąci?"
***
Zdyszana wpadła do swojej komnaty i rzuciła się na łóżko. Po chwili nawet zaczęła na nim skakać.
"Bo już taki niesforny ze mnie urwis."
Szybko jej się znudziło. Czuła się taka beztroska.
"Za dużo wypiłam, wciąż kręci mi się w głowie. Ale mam w sobie moc. Czuję ją. Gdyby tylko ta perfidna Cersei mogła mnie zobaczyć…teraz byłabym wstanie napluć jej w twarz."
Naraz ogarnęła ją taka błogość, że wkrótce usnęła spokojnym snem. Tym razem jednak nic jej się nie śniło. Zupełnie nic. Gdy się obudziła, księżyc błyszczał już pełnią blasku.
"Nów. Czysta poezja. Czeka mnie piękna noc."
W istocie. Noc okazała się wyjątkowo ciepła. Otworzyła okno, lecz tylko odrobinę. No przecież nie chciała się przeziębić...
Puk, puk.
Nie musiała pytać kto tam. - Proszę, wejdź.
Sprawiał wrażenie, jakby on też wypił tego wieczoru zbyt wiele.
"Littlefinger pijany? Niemożliwe. Prędzej świat się zawali."
- Zauważyłem że świetnie się bawiłaś. - Nawet nie zaczynaj. To ty kazałeś mi się do niego przymilać. - Ale nie sądziłem, że tak poważnie weźmiesz sobie do serca moje polecenie. - To na drugi raz uważaj, o co mnie prosisz.
Odwrócił twarz w bok, zupełnie jakby go uderzyła. Brak jej było dziś cierpliwości.
- O co ci chodzi?! Zrobiłam dokładnie to czego sobie życzyłeś i jeszcze masz do mnie pretensje? Nie bądź śmieszny.
- Ja, śmieszny? - na twarzy pojawił się jego typowy uśmieszek. Sansa wiedziała, że to nieomylny znak by się wycofać.
- Czy jestem tak samo śmieszny, jak ty i Harry obściskujący się w kąciku, gdzie dosłownie KAŻDY mógł was zobaczyć? - Ja…- spuściła oczy, nie mając pojęcia co mu odpowiedzieć. Podszedł do niej powoli i chwycił ją za podbródek.
- Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię, Słodziutka. Nie cierpię gdy mnie ignorujesz. Proszę cię…Wszystko, tylko nie to.
- Ja cię wcale nie ignoruję, przysięgam że nie.
W głosie dziewczyny pojawiła się nutka desperacji. Niespodziewanie, po prostu ją przytulił.
- Spokojnie maleńka. Wiem o tym, dobrze wiem…- ściszył ton; przez co wydawało się, iż dobywa się on z mroczniejszej części jego duszy.
- Ale przyznaj, spodobał ci się, prawda? Serce w niej zamarło, nagle bała się oddychać. - Z jednej strony cieszy mnie to, bo taki był plan, ale z drugiej… Chyba robię się zazdrosny.
Zmusiła się całą siłą woli, by podnieść na niego wzrok.
"Czemu to takie cholernie trudne? Jakby mój mózg ważył z tonę."
- Ty? Zazdrosny o mnie? Dlaczego? - Skąd mam wiedzieć? Nie sądziłem, że to jeszcze możliwe. Wydawało mi się, że wraz ze śmiercią Cat wszelkie typowo ludzkie uczucia we mnie zanikły. Ale przy tobie…jest inaczej. Czuję że coś jest nie tak. Chyba tracę kontrolę. I jest to bardzo, bardzo niewłaściwe. Mogę przez to zniszczyć wszystko, nad czym pracowałem przez pół życia…
Sansa czuła że słabnie. Musiał ją podtrzymać żeby nie upadła. - Nie, nie mów tego..po prostu przestań, proszę!
Potrząsnął głową, masując sobie skronie. Zaraz potem zbliżył usta do jej ucha, szepcząc: - Podobno nie zrobiłaś tego z Karłem, czy to prawda? Założę się że nie. Był strasznie brzydki... Ale Harry to zupełnie inna bajka. Chciałabyś żeby cię posiadł…widziałem to w twoich oczach. Na razie to takie czyste, niewinne dziewczęce marzenie, zgadza się?
Nie była zdolna się poruszyć ani przemówić. Nic, zupełnie nic nie mogła zrobić.
- Ale gdyby cię poprosił, zrobiłabyś to, co? Oddałabyś mu się bez wahania. - Nie, ja wcale…
Położył jej palce na usta na znak, by zamilkła.
- Nie kłam. Wiem co widziałem, mnie nie oszukasz. Żebyś mnie źle nie zrozumiała, nie winię cię. To co czujesz, jest całkiem naturalne. Miałem rację, on jest dla ciebie stworzony. Sam go wybrałem, bo wierz mi lub nie, naprawdę chciałbym abyś była szczęśliwa. Tyle smutku cię w życiu spotkało, nadszedł czas by to zmienić…
Odetchnęła z ulgą. Za wcześnie.
Zaczął wodzić ustami po jej łabędziej szyi. - Jaka długa…trzeba ci będzie kupić więcej klejnotów. Takie piękno musi być należycie eksponowane. Lysie przez całą naszą…nazwijmy to uprzejmie…znajomość, podarowałem zaledwie jeden naszyjnik. Na odczepnego, żeby nie było. Ależ miała radość z tego pierdoła ta idiotka…
- Łaskoczesz mnie, mój panie.
Usłyszała jego cichy śmiech tuż przy płatku ucha.
- Tobie należą się prawdziwe szafiry, nie żadne tam nędzne podróby. Przyszła królowa musi być traktowana po królewsku…
- Jesteś tak pewny swego, a co jeśli się mylisz? Co jeśli twoje…fantazje o mnie na Żelaznym Tronie to tylko czcze mrzonki?
- Mrzonki? Nie doceniasz mnie. Dotąd nie pomyliłem się ani razu. Wszystko idzie po mojej myśli, Maleńka.
Przeniósł wargi na jej dekolt.
- Dlaczego więc…mmm…dlaczego sam nie sięgniesz po władzę?
- Ja, królem? – prychnął. - Wolne żarty. Nie jestem głupi. Nawet gdybym zdobył tron dla siebie, to jedynie na krótko. Nie poparto by mnie. Jestem zbyt nisko urodzony. Nie dla mnie podobne zaszczyty...No i nie mam smoków, którymi ewentualnie mógłbym wymóc posłuszeństwo…jak ta koszmarna blondyna od Barbarzyńców. Nie nie, to bez sensu. Ja celuję w fotel Namiestnika. To on sprawuje realną władzę. Król tak naprawdę pełni tylko funkcję reprezentacyjną.
- Mmm…co ty nie powiesz… - Pamiętasz Roberta? Czy interesowało go cokolwiek poza wojaczką i tymi cholernymi bawołami? Które to w końcu go zabiły. Z pomocą lannisterskiego podczaszego.. - Bawoły? Chyba dziki. - A tak, dziki…Podobnie sprawa miała się z Joffrey’em, o Tommenie nie wspomnę. Te dziecko to totalny pionek; i nie ma o niczym zielonego pojęcia. Zdaje ci się że to oni naprawdę rządzili Siedmioma Królestwami? Nie. To staruszek Tywin pociągał za wszystkie sznurki. Dlatego właśnie fotel Namiestnika jest także moim punktem docelowym. Z kolei ty…to co innego.
Dostrzegła, że pociemniało mu w oczach.
- Jestem ciekaw jak smakują… - Co takiego? - Twoje malinki. - Malinki?
Nie zdążyła spytać, co miał na myśli, bo już objął wargami jeden jej sutek.
- Achhh…co ty rob…- resztę słów urwała, jęcząc. Zaczęła ją zalewać fala rozkoszy.
- Jak mi gorąco…Petyr. - Wspaniale.- wychrypiał zdawkowo. - O to mi właśnie chodziło.
Czuła jak czubek jego języka wiruje wokół wrażliwego teraz sutka, sprawiając jej tym niesamowitą przyjemność. Robił to wciąż i wciąż, nie dając jej chwili wytchnienia. Od czasu do czasu nawet ośmielił się go przegryzać, ale o dziwo, ten ból był również przyjemny. Nie przestawał, dopóki jej sutek całkiem nie stwardniał.
- Tak..teraz jest dobrze. Weźmy się za drugiego, biedaczek nie może pozostać samotny.
Zaśmiał się lekko, po czym powtórzył cały proces od początku przy drugiej piersi. Sansę zaś było stać jedynie na jęki. W pewnym momencie stała się już tak głośna, że prawdopodobnie było ją słychać przez kilka ścian. Littlefinger zasłonił jej usta wolną ręką.
- Troszeczkę ciszej, moja słodka Ptaszyno. Bo zbudzisz naszego Robinka. Chyba nie chcesz, by zobaczył jak się tu razem nieładnie bawimy?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- A może wręcz przeciwnie? Może podobało by ci się że dziecko patrzy. - Jesteś chory. - Wiem o tym. I wybacz mi...odzywają się stare przyzwyczajenia. Kiedy prowadzisz burdel, szybko się przyzwyczajasz. Do kurew z Królewskiej Przystani nic innego nie dociera, poza szorstkim jak brzytwa językiem… Ale dla ciebie nie chcę być szorstki. Po prostu czasem zwyczajnie się zapominam. Jesteś na mnie bardzo zła?
Ponownie zaprzeczyła. - Grzeczna dziewczynka. I jak tu cię nie kochać, powiedz? Jak można nie chcieć sprawiać przyjemności takiemu boskiemu stworzeniu. Taka słodka, taka dobra…taka..doskonała. Joffrey był zaprawdę debilem. Mieć taki cenny klejnot i...Wiesz, tak naprawdę chciałbym robić tylko to…sprawiać ci przyjemność.
Westchnął i podniósł materiał jej sukni. Drgnęła, kiedy zanurzył dłoń pomiędzy.
- Słodziutka, jeśli mogę cię prosić, rozłóż teraz troszkę nogi, dobrze? - Słucham? – wymamrotała. - Chcę cię tam…zbadać.
Ku jego konsternacji poczuł że zacisnęła uda. Przewrócił oczami z lekkim zniecierpliwieniem.
- Przecież prosiłem cię o coś całkiem przeciwnego.
Złapała go za nadgarstek. Widział jak się bała. Ściągnął dłoń z jej warg by mogła wyraźnie odpowiedzieć.
- Ale..ale po co? - Już mówiłem. Chcę cię tam zbadać. Sprawdzić, czy wszystko w porządku.
Była pewna że kłamie, ale nie chciała mu tego sugerować wprost. Zaczęła kluczyć w labiryncie..
- Ale…to…chyba…nie jest konieczne. Przecież maester Jonas nie tak dawno mnie badał…Mówią że jest najlepszym specjalistą w Dolinie..
LF pokręcił głową z dezaprobatą. - Jonas…żaden z niego maester, tylko przygłup i zwykły szarlatan, który ma się za potomka starożytnych Druidów. Co za palant… Colemon był znacznie lepszy w te klocki. Szkoda że zaczął węszyć. Nie musiałbym go odsyłać. A ten? Ma z 80- tkę na karku, fiu bżdziu w tym zakutym łbie, jest ślepy na jedno oko i prawie na drugie. Nie mówiąc o głuchocie. On sam pilnie potrzebuje maestera. Nie polegałbym na jego diagnozie.
- Tylko że ja…boję się, Petyr. - Niczego się nie obawiaj, kochanie.- Mówiąc to, delikatnie pocałował ją w usta. – Nie będzie bolało, nic a nic. Obiecuję.
Z tymi słowami położył dłoń na jej płci, tym razem nie napotkawszy oporu z jej strony. Tak jak poprosił, nieznacznie rozłożyła nogi.
- No pięknie, wreszcie jesteś posłuszna. Gładził ją tam przez chwilę, po czym znów wziął lewy sutek Sansy do ust. Słyszał jak jęczy, dlatego wzmógł nacisk dłoni którą wciąż trzymał na jej wargach.
- Cichutko…- podniósł głowę i delikatnie ugryzł płatek jej ucha. – Wszystko będzie dobrze..zaufaj mi. – wyszeptał i szybkim ruchem wsunął jeden palec do pochwy. Jęknęła głośno z rozkoszy. Jeszcze głośniej, gdy za pierwszym podążył drugi palec.
- Zdradź mi, Sanso…jakie to uczucie? Miłe? - Tak, taak, bardzo miłe…- jej jęk robił się coraz mocniejszy, odbijał się echem od ścian. - Cholerne echo. – mruknął. – A pieprzyć to, niech ten szczylek nas usłyszy. Mam to gdzieś. Wpił się w jej usta bardziej niż zachłannie i zaczął poruszać palcami. Czuła go tam...w środku.
"Zaraz zwariuję. Albo spłonę. Cholera. Bez różnicy."
Biodra Sansy same z siebie, jakby poruszane niewidzialną siłą, poruszały się lekko.
- Powolutku. Bez pośpiechu, maleńka. Nikt nas nie goni. Mamy czas.
Delikatnie wsuwał i wysuwał z niej palce, aż zaczęła szlochać.
- Wiesz co? Chyba mam jeszcze lepszy pomysł.
Nagłym ruchem złapał ją w pół i położył na posadzce.
- Liczę że nie przeszkadza ci że jest zimna? - Yyym.
Tym razem już bez próśb rozłożyła nogi, sama z siebie. - Szybko się uczysz, Słodziutka.
Sansa chciała w końcu coś odpowiedzieć, ale znowu nie zdążyła. Zabrakło jej tchu gdy poczuła jak usta lorda Baelisha znalazły się dokładnie w zwieńczeniu jej ud.
"Jesteś taki łapczywy, Paluszku..." - pomyślała, kiedy poczuła jak wodzi wargami po włoskach na cipce.
- Mój rudy Skarb, wycałuję go i wyliżę, jakem Mistrz Monet. - obiecał solennie.
- Niee, nie całuj mnie tam.. – wyjąkała słabo. - Bo? - Bo...to niewłaściwe. - Niewłaściwe? Ja nie znam takiego słowa, i ty też nie powinnaś. Jeśli to cię uspokoi, chciałem to zrobić od pierwszej chwili kiedy cię ujrzałem. - Jesteś chory! - Wciąż to powtarzasz. I z pewnością masz rację. Tylko jeśli spytasz o to każdego mężczyznę w promieniu tysiąca mil, uczciwa odpowiedź będzie taka sama, jak moja, Kwiatuszku. Może cię to szokuje, ale taka jest brutalna prawda. A teraz rozluźnij się i nie myśl o niczym, dobrze? Skup się na swoich zmysłach.
Polecił, a ona poczuła że świat wiruje, kiedy zaczął lizać jej łechtaczkę. - Ochhhhhh. Objęła go nogami, a palce wplotła we włosy.
"Jeszcze chwila a eksploduję. Nie przestawaj, proszę. Petyr."
Nie minęła chwila, gdy zaczęła go błagać.
- Weź mnie, tatuśku…zróbmy tooo. Po prostu zróbmy...kochaj się ze mną…Skończ co zacząłeś. - Nie kuś mnie. - Błagam, Petyr…chcę poczuć cię w sobie całego. - Nie. - Prooszę, nie zostawiaj mnie samej! - Nie. Nie możemy. Musisz…musisz pozostać nietknięta. W każdym razie, jeśli chodzi ściśle o dziewictwo. Czeka cię przecież noc poślubna z Harrym, zapomniałaś? - Niee, alee.. - Ale nie ukrywam iż mam nadzieję że…- znów szeptał jej wprost do ucha – …że gdy już w Ciebie wejdzie...wtedy pomyślisz o mnie, Kwiatuszku.
2 komentarze
Somebody
Trzymaj tak dalej
Princesska
@Somebody Dzięki.
Wili
Cudowne , czekam na więcej
Princesska
@Wili Strasznie się cieszę, że się podoba. I postaram się.