Zrób to, co Ci każę cz.3

Rozdział III pt. : "Łzy nie są jedyną bronią kobiety..."

czyli o tym jak Sansa przypomina sobie nauki królowej Cersei.

****

Noc poślubna z Harrym Dziedzicem wcale nie przebiegała tak, jak Sansa zawsze sobie wyobrażała. Za nic nie potrafiła się odprężyć:
- Harry…nie…proszę…- wyszeptała słabo.

Sprawienie mu przykrości było jedną z ostatnich rzeczy, których by sobie życzyła. Lecz nie była w stanie się przemóc. Powstrzymywała ją jakaś nieznana siła.

- Wybacz, jesteś słodki, podobasz mi się i w ogóle. Ale…nie mogę, nie dam rady.
- Co się stało, czy zrobiłem coś złego?

Zakryła usta dłonią i pokręciła głową. Łzy pociekły jej po policzkach.
- Ja tylko…przepraszam. Naprawdę przeprasza- am. – wyjąkała, znów czując się jak małe dziecko.

- Po prostu nie mam nastroju. Wiem, że to moja powinność, bo to nasza noc poślubna, ale…

Była przygotowana na wybuch wściekłości Harolda. W końcu miał pełne prawo oczekiwać od świeżo poślubionej małżonki spełnienia świętego obowiązku. I nikt nie powinien go za to sądzić.

- Spokojnie, Sanso. Nie musimy wcale konsumować dziś naszego związku, jeśli taka jest twoja wola. Uszanuję ją. Nie będę cię przymuszał.

Przytulił ją łagodnie, a ona położyła głowę na jego piersi; nie wierząc we własne szczęście.
- Naprawdę? Zrobisz to dla mnie? Nie będzie ci przykro?

Zaprzeczył.

- Jesteś dla mnie taki dobry…dziękuję. Szkoda że…
- Co takiego?
- Nie nie, już nic.

Objęła go mocno, i pozwoliła by ją utulił.

***

Wyszła na korytarz. Nie potrafiła zasnąć. Czuła się podle...

"Zawiodłam Harry’ego. Zawiodłam siebie samą.
A co najgorsze, zawiodłam JEGO."

Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze i słabo. Pierś dziewczyny poruszała się niespokojnie.

"Brakuje mi powietrza."

Nie wiedząc jak i kiedy, Sansa osunęła się na ziemię.

Gdy się ocknęła, okazało się; iż to nie świeżo poślubiony małżonek nad nią czuwa…

- To było tylko omdlenie. Czyżby z nadmiaru emocji?

Littlefinger przyglądał jej się z lekkim wyrzutem.
Nic z tego nie rozumiała.

"Czemu leżę akurat tutaj?"

Zdekoncentrowana, spojrzała po sobie. Ku jej zdumieniu nie miała swojej nocnej szaty, lecz długą, powłóczystą suknię o krwistoczerwonej barwie.

- Co to ma znaczyć? Czemu jestem tak ubrana? To nie moje…
- Wyjaśnienie tej zagadki, trapiącej twą uroczą główkę; jest banalnie proste. Przebrałem cię, kiedy tak leżałaś, nieprzytomna.

Odpowiedź ją zmroziła; wywołując na policzku krwisty rumieniec.
- Nie miałeś prawa! Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo taki miałem kaprys.
- Podobno niczego nie robisz wyłącznie dla własnego widzimisię.
- Możliwe, że przez ciebie łamię własne reguły…

Włos zjeżył się dziewczynie na karku, ale nie dała nic po sobie poznać.

- Wybacz, ale byłaś taka zgrzana...wszystko lepiło ci się do skóry…Poza tym, nie mogłem odmówić sobie tej przyjemności. Widok twojego nagiego ciała, zupełnie bezbronnego…sama rozumiesz. Czy można mnie za to winić? Nikt normalny nie oparłby się takiej pokusie.

- Moje, a twoje pojęcie normalności najwyraźniej całkiem się różnią...

Littlefinger wzruszył ramionami. To ją jeszcze bardziej zirytowało.
- Więc przyznajesz że widziałeś mnie nagą. Wiesz, że mogłabym kazać cię za to ściąć? I to w tej chwili?!
- Ale dobrze wiesz, że tego nie zrobisz.
- Czyżby? Nie bądź taki pewien.
- Jestem.

Ból w skroniach narastał. Ledwo mogła znieść cierpienie, potęgowane przez jego zniewagi. Nie mogła tego tak zostawić.

"Niech mnie przeprosi. Natychmiast."

- Widziałeś mnie nago. Tak się nie godzi. Teraz mam męża… i to z twojej winy, zapomniałeś?
- Jak zapewne zdążyłaś już zauważyć, oczu od tego grzeszku mi nie wypaliło – mruknął.

Poruszyła się nerwowo, gdyż w jego źrenicach pojawił się znajomy, złowrogi błysk. Zwiastun burzy. Na zewnątrz wydawał się zupełnie opanowany, ale Sansa wiedziała; że twarz pokerzysty to tylko pozory.

- Za to mam ochotę wypalić coś tobie, Słodziutka.

Wstał i podszedł do okna.
- „Harry…Harry…”. W kółko powtarzałaś te przeklęte imię. O mało łeb mi nie pękł na dwoje. Jeszcze chwilę by to trwało, a przysięgam…znienawidziłbym go.

Ona też wstała, z mocnym postanowieniem, iż nie da sobą manipulować tak łatwo.
Wyzywająco podeszła blisko niego, zatykając sobie uszy.
- Nie ścierpię więcej twoich zatrutych słów. Nie myśl sobie że nie potrafię się przed tym obronić. I przed tobą samym.

Demonstracyjnie odwróciła się do niego plecami.
Kpiąco zmrużył oczy.

- Nie chcesz słuchać? Nieładnie. Do tego odwracasz się do rozmówcy plecami…Czyżbyś była źle wychowana? Co by na to Catlyn powiedziała…twoja nadobna matka? Ona zawsze zachowywała się jak urodzona dama.

Stanął za nią, pieszcząc wierzchem dłoni jej szyję. W jednej chwili atmosfera uległa zmianie.
Niezdolna do najmniejszego ruchu, niczym ofiara zdana na łaskę silniejszego drapieżnika; poddała się temu dotykowi.
I odsłoniła zasłonięte dotąd uszy...

- Czyżby twój śliczny Harry zrobił ci tak dobrze, że nawet przez sen twój umysł nie potrafi o nim zapomnieć? – spytał więcej niż oschle.

Zaraz potem dość mocno złapał ją za podbródek, nie pozwalając jej by odwróciła wzrok.

- A może chodzi o to że…był lepszy ode mnie, co?

Zaczerwieniła się, zmieszana. Wolałaby nie prowadzić z nim tej rozmowy. Te zwierzenia zaczynały kosztować Sansę zbyt wiele.

- Och…nie wstydź się, mój Kwiatuszku. Mnie możesz chyba powiedzieć całą prawdę. Przecież nie mamy przed sobą żadnych tajemnic…Już nie.
Ten naiwniaczek Harold nawet nie zdaje sobie sprawy, jakie wielkie szczęście go spotkało…Bo ma ciebie.

Przez ułamek sekundy na twarzy Baelisha wyryło się nieskrywane pragnienie.

- Chciałbym być nim…Zająć miejsce przy twoim boku. To nigdy nie będzie możliwe, ale…gdy tylko pomyślę, jakby to mogło być. Móc każdej nocy bezkarnie pieścić twoje piękne ciało...

Mówiąc to niespiesznie wodził ustami po jej szyi. Jakby za każdym razem na nowo ją odkrywał, napawając się zapachem i smakiem jej skóry.

- Nie umiem się tobą nasycić, Słodziutka. To takie męczące i deprymujące uczucie..
- W takim razie może sobie lepiej już pójdę, żebyś się mną zanadto nie zmęczył, lordzie.

Zamierzała odejść, ale wtedy złapał ją za rękę.
- Powiedz mi, jaki on jest?

Gdy tak zniżał głos, jej ciało natychmiast słabło. Dosłownie czuła jak tkanki miękną.

"To wszystko jest wprost potwornie...śmieszne."

Za każdym razem działo się z nią to samo.
- A o co konkretnie pytasz?
- To chyba oczywiste…Jedyne czego o nim nie wiem to to, jaki ten chłopiec jest w łóżku.

Wzmógł nacisk na jej skórę. Sansy nie zabolało…jeszcze.
- Czy Harry potrafi rozpalić twoje zmysły? Zaspokoić cię na różne sposoby?

Ściszył głos jeszcze bardziej, wręcz szeptał:
- Czy jego dotyk sprawia ci rozkosz? No i najbardziej istotne pytanie…
Doszłaś przy nim?

Nabrała powietrza w płuca.
- Jak śmiesz?! - starała się zabrzmieć niczym wcielenie czystej furii.
"Zaraz się uduszę."

- Jedno wiem na pewno. Zadajesz za dużo chamskich pytań, mój drogi.
- Skąd to słownictwo? Słowo daję, za długo przebywałaś w towarzystwie typów spod ciemnej gwiazdy, pokroju Sandora Clegane’a.
- Sandor pomagał mi, ile mógł. Nie waż się żle o nim mówić.
- Bo? Co mi zrobisz?

Miała ochotę zetrzeć mu z twarzy ten złośliwy uśmieszek.
- Są momenty w których cię nienawidzę, wiesz o tym?
- Świetnie. To zawsze jest jakieś konkretne uczucie…ale na razie wróćmy do tematu Harolda.

Niezrażony, lord Baelish kontynuował swą tyradę. Czuła przy uchu jego ciepły oddech, i znów zakręciło jej się w głowie.

- Czy kiedy był już w tobie, czy w ekstazie krzyczałaś jego imię? A może...krzyczałaś moje?

Policzki Sansy ani na chwilę nie przestawały płonąć. Littlefinger z satysfakcją uśmiechnął się na ten widok:

- Wciąż jesteś taka płocha. Wyglądasz tak uroczo, gdy oblewasz się purpurą.

Popatrzył na nią z nieskrywanym zachwytem.
- Uosobienie niewinności. Wyjątkowo rzadkie zjawisko, które zwyczajnie chwyta mnie za robaczywe serce.
- Czasami zastanawiam się, czy je w ogóle posiadasz.
- Dobre pytanie. Prawdę powiedziawszy, sam je sobie zadaję…od święta. Niestety, nie znalazłem jeszcze odpowiedzi.
- Albo serca.
- Na jedno wychodzi, moja Słodka – westchnął ciężko. – Ale ale. Coś mi podpowiada że usilnie próbujesz zboczyć z tematu…

Teraz to jej serce, organ który Sansa z pewnością posiadała, podskoczyło jej do gardła.
Nie było sensu ciągnąć dłużej tego przedstawienia.

"Niech się dzieje co chce. Im prędzej będę miała to już za sobą, tym lepiej."

- Czemu mnie tak dręczysz?! Dobrze więc…powiem.
NIE ZROBILIŚMY TEGO.

O dziwo, na jego twarzy odmalowała się coś, czego jeszcze u niego nie widziała.
Szczere, niekłamane zdumienie.

- Nie zrobiliście…coś podobnego. Niesłychana historia. Tego chyba jeszcze nie było...
Noc poślubna bez kochania się? Brzmi jak czysta desperacja. To jakiś nowy zwyczaj na Północy? Ta wstrzemięźliwość nowożeńców?

Zaśmiał się cierpko.

- Czemu ja głupi na to nie wpadłem po moim ożenku ze szpetną Arrynówną…Jak to mówią, człowiek uczy się całe życie.

Dziewczyna przegryzła wargę, nie wiedząc jak mu to delikatnie powiedzieć.
- To wcale nie tak.
- Więc jak? Oświeć mnie. Co stanęło wam na przeszkodzie?

Zebrała się na odwagę.
- Bo…bo ja nie chciałam. A on nie naciskał.

Zdziwienie LF’a narastało.
- Tam do licha. Nie doceniłem go...Najwidoczniej ten chłopak to święty. Można by pomyśleć, iż omyłkowo wydałem cię za maestera.

- Harry jest po prostu bardzo rycerski.
- RYCERSKI. Ha! Rycerskość to mit, nie istnieje.

Roześmiał się w głos i zaraz spoważniał.
- Niech ci będzie. Jeszcze jedno…

Przełknęła nieistniejącą ślinę. Suchość w gardle dokuczała jej teraz wprost nieznośnie.

- Jakim cudem nie miałaś na niego chęci? Przecież nasz Harold ma wspaniałą prezencję, jest zdrowy na umyśle; i najprawdopodobniej niczego mu nie brakuje…w miejscach strategicznych. Jeśli dać wiarę zapewnieniom tego, który go własnoręcznie bada.
I któremu słono płacę za tę usługę.

Sansa nerwowo wbiła sobie paznokieć w kciuk. Nie ulżyło jej jednak.
- On jest cudowny. Taki czuły…i dba o mnie. Kiedy jest przy mnie, czuję się bezpieczna.
- Rozumiem. Lecz mimo to nie zrobiłaś tego, co trzeba…
- Nie.
- Wobec tego nie mam innego wyjścia. Będziesz musiała ponieść karę.
- Co?! Chcesz mnie ukarać za to, że nie oddałam się mężowi?
- Zgadłaś. Bo jeśli nadal będziesz się tak dziecinnie zachowywać, Harry zacznie coś podejrzewać. Nie wolno do tego dopuścić...On musi cię rozdziewiczyć, nie ma dyskusji.

Wiedziała że postępuje niewłaściwie.

"To nie jestem ja. To czyni jakaś inna osoba za mnie. Nie mogę mówić takich rzeczy. Nie do niego. T..to się nie dzieje naprawdę."

Wiedziała to w chwili, gdy padły jej następne słowa:
- Wolałabym, żebyś to był ty.
- Ja?
- Tak, ty. Chcę żebyś to ty pozbawił mnie dziewictwa zamiast niego.

Po raz pierwszy spojrzał na nią z przerażeniem.
W przypływie paniki złapała go za rękę obiema dłońmi.

- Proszę, nie udawaj..Widzę to w twoich oczach. Dobrze wiem, że sam chcesz to zrobić.
- Co takiego?
- Ze..zerżnąć mnie pierwszy.

Udało się jej, zaskoczyła go. Tym razem to jej słowa podziałały na niego niczym balsam. Zobaczyła, jak natychmiast rozluźnia się jego twarz.

- Sanso, czy ty kompletnie straciłaś rozum?

"Jak zwykle pomyliłam się w ocenie.
On jest zagadką nie do rozwikłania.
Nigdy z nim nie wygram."

- Kiedy ja naprawdę chcę…
- Nie kpij sobie ze mnie, moja panno. Nie tak się umawialiśmy.

Złapał ją za ramiona i lekko potrząsnął.
- Dziedzic musi cię zapłodnić. A ty musisz urodzić mu syna, czy pojmujesz?

Rzuciła się na kolana; i zaczęła go błagać ze łzami w oczach:
- Nie, błagam! Nie zmuszaj mnie do tego..proszę cię, Petyr!
- Powiedziałem.
- Nie…proszę nie. To równie dobrze może być twój syn. Wiem że chciałbyś go mieć ze mną!

Zacisnął usta.
- Robisz się bezczelna, Kwiatuszku. Nie słuchasz moich poleceń i pokazujesz różki. To niedopuszczalne. Czas zdusić twój bunt w zarodku, nim będzie za późno i całkiem mi się rozbestwisz. Muszę cię utemperować...

Oddech uwiązł jej w gardle ze strachu. Przełknęła głośno ślinę.

- Teraz trzeba cię będzie ukarać.

Podszedł do łoża, które jeszcze niedawno dzielił z Lysą Arryn.
Usiadł na brzegu.

- Zbliż się, moja panno.

Paraliżujący lęk nie pozwolił jej na ani chwilę zwłoki. Uczyniła co kazał bez słowa sprzeciwu.

- W porządku. A teraz połóż się tutaj.
- Tutaj, czyli gdzie?
- Na moich kolanach.
- Co takiego?
- Dobrze słyszałaś. Nie sprzeciwiaj mi się, jeśli łaska. Bardzo tego nie lubię.

Naprawdę nie miała zamiaru rozgniewać go jeszcze bardziej, o ile to możliwe; więc szybciutko spełniła jego życzenie.

- Co zamierzasz ze mną…
- Cisza. Nie odzywaj się teraz proszę, niepytana.

Zamknął oczy. Sansa poczuła jak podkasał jej suknię do góry.
- Co ty najlepszego wyrab..

Zniecierpliwiony, położył dłoń na jej ustach, by nie mogła się odzywać.
- Prosiłem o ciszę, prawda?

Drugą dłonią przesunął po jej krągłych, nagich pośladkach.
Masował je przez moment, a potem pocałował jeden z nich.
- Możemy zaczynać.
I wymierzył jej klapsa.
- Au!
- Wcale nie uderzyłem cię tak mocno, nie przesadzaj.

Powtórzył czynność.
- Au! To boli! – wyjąkała.
- I prawidłowo. Inaczej nie byłaby to żadna kara…Kara za to że byłaś mi nieposłuszna; i nie pozwoliłaś się zerżnąć Harry’emu w noc poślubną. Jak bogowie przykazali.

Kolejny silny klaps.
- Tylko..za..to?
- Nie. Nie tylko. A także za to, że doprowadzasz mnie do rozpaczy. I szaleństwa.

Próbowała się skulić, jakoś ukryć przed razami.
Wywołało to wyraźne niezadowolenie LFa.

- Wypnij tę śliczną pupę, Sanso.
- Nie.
- Ech, trzeba było użyć knebla, zatykanie ci ust ręką nie zdaje egzaminu…Wypnij pupę, proszę cię ostatni raz.

Słychać było groźbę w jego głosie, dlatego niechętnie usłuchała.
Wymierzył jej 5 szybkich klapsów, po których dosłownie zakwiliła.

- Widzisz? Do czego mnie zmuszasz swymi dziecinnymi wybrykami? Nie rozumiesz, że oboje gramy o życie? Myślisz że sprawia mi to przyjemność? Otóż nie. Nie cierpię tego robić. Nienawidzę sprawiać ci bólu.
To co teraz robię jest ohydne. Brzydzę się laniem które ci sprawiam, ale nie ma innego sposobu.

Znów ją uderzył. Zaszlochała.
- Och, moja słodziutka Sanso. Wiem, że od tych wstrętnych klapsów o stokroć wolałabyś TO.

Włożył palec do ust i bez ostrzeżenia wsunął jej między nogi. Następnie zaczął delikatnie masować jej punkt G. Sansa jęknęła. Już po chwili prawie zapomniała o nieznośnie piekących pośladkach. Miły intruz w jej wnętrzu wynagradzał wszystkie doznane wcześniej cierpienia. Rozkoszując się ta pieszczotą wygięła ciało w łuk. Baelish złapał ją za pierś i uszczypnął sutek.

- Ten rodzaj bólu jest znacznie lepszy, zgodzisz się ze mną?
- Ooo taak..mój panie.
- Chcesz jeszcze?
- Uhm…

Znów ją uszczypnął, tym razem w drugi sutek. Jednocześnie wpychając kolejne palce w jej wilgotną teraz płeć. Zadrżała z ogarniającej ją przyjemności.

- Daj mi jeszcze..

Przytrzymał jej twarz, szepcząc do ucha.
- Przyznaj kochanie, tak jest łatwiej, prawda? Gdy zamiast tych dąsów może nam być razem tak przyjemnie…

Przytaknęła, zagryzając wargę.
- Też tak myślę.

To mówiąc, zaczął coraz to szybciej wsuwać i wysuwać z niej palce, sprawiając że dziewczyna jęczała już bez przerwy.
- Aaaach...

Sansa zaczęła poruszać biodrami.
- Petyr, nie wytrzymam już dłużej!
- Och nie. Postaraj się jeszcze odrobinę..

Niespodziewanie całkowicie wyjął z niej palce.
Zajęczała, tym razem na znak protestu.

- Nieee. Tak nie wolno! Wróć, włóż je tam z powrotem!

Syknęła sfrustrowana.

"Niech to szlag. Byłam już tak blisko spełnienia, a on mi je zabrał."

- Zapomniałaś już, że ja tutaj wydaję rozkazy?
- Jesteś niepoprawny. Gdy dama tak ładnie cię prosi...gdzie twoje maniery, lordzie?
- Jaka dama, nie widzę tutaj żadnej.

Wściekła do żywego usiłowała wstać, lecz on przetrzymał ją, uniemożliwiając ten manewr.

- Spokojnie. Tylko tak się z tobą droczę. Leż, Ptaszyno.

Tak też zrobiła. Dość już miała tej szarpaniny.

- A teraz otwórz te cudne usteczka.
Posłuchała.
Wtedy wsunął jej tam prawy kciuk.
- Ssij.
Posłusznie objęła kciuk wargami, czując jak palce jego drugiej ręki ponownie się w nią wślizgują. Ogarnęła ją nieopisana ulga.

- Oooo taaak, jak mi dobrze...
Jęknęła i wdzięczna, zaczęła ssać kciuk jeszcze zachłanniej. Z całej siły zaciskała mięśnie pochwy na gwałcących ją palcach. Wszystko po to, by spotęgować rozkosz. Napierała na nie jak oszalała, pragnąc jak najgłębiej poczuć je w sobie. Zapomniała o wszystkim innym. Teraz liczyło się tylko te jedno, obezwładniające uczucie.
- Nie przerywaj, proszę...Petyr...- jęczała niemal cały czas.

- Czyżby moja niegrzeczna dziewczynka zrobiła się chciwa? Nie bój się...Zrobię co zechcesz.

Szeptał jej do ucha coraz delikatniej. Po gniewie Littlefingera nie było śladu.
- Żywię szczerą nadzieję, iż był to nasz pierwszy i ostatni raz. Nigdy więcej nie chciałbym cię karać. To uwłacza zarówno tobie jak i mnie. Bicie cię sprawiło mi taki sam ból jak tobie. Wierz mi. Nie w sensie fizycznym, ale tym drugim. Pojmujesz już, mój Kwiatuszku?

Zaczął penetrować ją coraz to szybciej i szybciej, aż został zmuszony wyjąć kciuk z jej ust i ponownie zasłonić je ręką. Gdyż tak głośno krzyczała w ekstazie.
- Bo pobudzisz wszystkich, Słodziutka.

Sansa zaczęła drżeć. Wreszcie doszła z przeciągłym jękiem.
- Ochhhhhhh, Petyyyyyyr!
- No widzisz...jak ślicznie? - pocałował ją w oba pośladki, klepnął w lewy, tym razem lekko, opuścił jej suknię i postawił na nogi.

- A teraz grzecznie spać, do łóżeczka. Do tego twojego, z mężusiem.

Uśmiechnęła się, poprawiając na sobie odzienie.
- Ja dostałam to co chciałam. Teraz to ty nie będziesz mógł w nocy spać.
- A niech cię...

Wzrok Sansy padł na przeciwległą ścianę. Wisiał na nim wielki obraz Littlefingera z czasów młodości.

Ten żywy widząc jej pytające spojrzenie złapał się za serce.
- Przysięgam, że to nie ją kazałem się tu powiesić. Ale Lysa była uparta.

Dotknęła palcami płótna. Bardzo podobały jej się te śmiejące oczy.
- Byłeś taki piękny...

Parsknął, ubawiony tym nieoczekiwanym komplementem.
- Eee tam. Może. Kiedyś.
- Moja matka musiała mieć strasznie słaby wzrok...
- Nie mów o niej w ten sposób. Wiesz przecież. Catlyn...nie mogła sprzeciwić się rodzinie. Panna z dobrego domu musi słuchać starszych. - westchnął.
- W jednym Łysa miała rację. Cat lubiła się mną bawić.
- Wiem. Ciocia opowiadała mi o tym. Że we dwie się tobą…dzieliły. Jak obie całowały się z tobą w bożym gaju...

Przewrócił oczyma.
- Mogłabyś przestać ciągle wspominać Lysę? Bardzo cię proszę. Dość krwi napsuła mi za życia, żebym się nad nią roztkliwiał po śmierci.
- Kochała cię. I to bardzo. Tak bardzo, że oszalała.
- Skończ z tym, powiedziałem.
- Sam zacząłeś.

Leniwie przesunęła palcem po ustach z portretu.
- Możesz przestać mnie, znaczy TO, dotykać? Nie chce byś mnie rozmazała. Materia nie jest wieczna. Sporo za niego zapłaciłem.

Odwróciła się twarzą do niego.

- Ty wciąż niezłe się trzymasz. Jak na swoje lata. Nie jest z tobą tak najgorzej...
- Dziękuję, bardzo pani łaskawa w ocenie.
- Jeszcze niedawno myślałam, że jesteś dla mnie stanowczo za stary. Przecież mógłbyś być moim ojcem...
- Tak?

Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka, zatrzymując się w kąciku ust.
- A teraz?
- Już tak nie myślę.

Palec zjechał na podbródek.
- Nawet nie masz pojęcia jak mnie to cieszy, Słodziutka.

Lekko pocałował ją i przegryzł zębami skórę.
- Uważaj bo zostawisz ślad. Jeśli Harry się spostrzeże...
- Nie obawiaj się, przecież mnie znasz. Nigdy nie zostawiam śladów. Nikt się o niczym nie dowie...

Poczuła że złapał ją za pierś i uścisnął lekko. Wsunął też język w jej usta, zachłannie.

- Twoja matka była prawdziwą kokietką. Może nie wyglądała, ale…uwielbiała igrać że mną i moją miłością. Miała z tego frajdę. Nie przeszkadzało mi to, bo ją kochałem i godziłem się na to…Bolało że składała wiele niemych obietnic, ale nigdy ich nie dotrzymywała. Choć...myślałem inaczej.

Ścisnął jej pierś trochę zbyt mocno. Jęknęła, odczuwając w całym napiętym ciele ból i rozkosz, jednocześnie.

- Wszystko przez Lysę, która mnie oszukała. Pewnej nocy podszyła się pod Cat i wślizgnęła do mojego łoża. Byłem…byłem pijany, i byłem pewien że to ONA. Wiesz jak się poczułem, gdy nazajutrz zamiast mojej ukochanej zobaczyłem leżącą przy mnie Lysę?

Jego spojrzenie ciemniało z każdą chwilą...

- Czy domyślasz się jak może czuć się mężczyzna, gdy ktoś robi z niego takiego Głupca?
Lysa.
Zamiast Cat.
Nienawidzę, gdy ktoś robi że mnie głupca.- nagle machnął ręką, jakby chciał odgonić upiory.

Nieważne. Obie nie żyją.
Chcę tylko wiedzieć, czy Ty też masz zamiar tak brzydko się ze mną bawić.

- Nie.
- Co za ulga.

Spojrzał w jej oczy.
- Zmieniłaś się. Kwiatuszku. Nie jesteś już tak niewinna jak dawniej.
- I wydaje ci się że to tylko twój wpływ?
- Nie. Oczywiście że nie. Doświadczyłaś wiele złego. Widziałaś świństwa i rzeczy straszne, nieodpowiednie dla istotki tak wrażliwej jak ty. Zbyt szybko musiałaś zrozumieć, jakie to wszystko wokół jest podłe. Jak podły jest ten świat. Ostrzegłem cię, że życie nie jest piosenką, pamiętasz?
- Jakby to było wczoraj. I miałeś rację, Tatuśku.

Odwzajemniła pocałunek i zawiesiła mu ręce na szyi. To go lekko oszołomiło. Jeszcze bardziej, gdy położyła dłoń na jego spodniach; wyczuwając jak reaguje jego męskość.

- Ha. Tak jak podejrzewałam. Wcale nie jesteś obojętny jak głaz, którego wciąż udajesz. Ciebie też to podnieca.

Puściła go nagle, i prędko otworzyła drzwi komnaty, znikając w mroku ciemnego korytarza. Baelish mógł usłyszeć jedynie jej perlisty, oddalający się coraz bardziej śmiech.

CDN.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Wili

    Końcówka świetna :D i sprawia że można się uśmiechnąć z rozbawieniem , widać że jesteś fanką gry o tron ;) świetnie wczuwasz się w bohaterów (tak wiem Sansa jest inna ale ciiii) poza tym masz lekki i przyjemny styl pisania :) do tego relacja która się powoli (i to jest najlepsze) buduje delikatnie napięcie i zachęca do czytania dalszego rozdziału  :) tak trzymać ! ;D

    17 lut 2018

  • Użytkownik Princesska

    @Wili No fakt, Tru Sansiaczek jest "troszkę" insza. :D Ale co taaam; od czego błogosławiona licentia poetica, hihi. :D Bardzo Ci dziękuję za tak uprzejmą ocenę; ślę buziaczki. :*

    1 mar 2018