Zapach siana i stęchlizny uderzył Annę jak ciepły, wilgotny całun, gdy wysiadła z pociągu na małej, zapomnianej stacyjce. „Zielony Zakątek” – głosił napis na niszczejącym budynku, którego żółta farba łuszczyła się jak skórka po oparzeniu słonecznym. Wokół rozciągały się łany dojrzewającego zboża, falujące leniwie pod letnim wiatrem. Czuła się jak intruz, wyciągnięta z betonowej klatki miasta i rzucona w tę sielankę, która nagle wydała jej się… niebezpiecznie intymna. Przyjechała uciec od rutyny, od Pawła i jego wiecznie zmęczonych oczu, od dziecięcych kłótni i prania, które nigdy się nie kończyło. Miała być tu tylko weekend. Tylko odpocząć. Serce jednak łomotało jak młot w kuźni, gdy zobaczyła wysoki, kościsty kształt stojący przy rozklekotanym pick-upie.
Tomasz. Wujek. Brat jej matki. Czterdziestoośmioletni wdowiec. Wysoki, może ze dwa metry, o barkach jak belki stodoły, ubrany w wyblakłą koszulę w kratę i robocze spodnie, zaciśnięte szerokim skórzanym paskiem. Jego siwiejące włosy, krótko ścięte, lśniły w słońcu, a szorstka, kilkudniowa broda dodawała mu dzikości. Gdy się uśmiechnął, w kącikach jego niebieskich oczu pojawiły się głębokie zmarszczki. Był jak uosobienie tego miejsca – surowy, mocny, nieco zaniedbany, ale emanujący jakąś pierwotną, niepokojącą siłą.
– Anno! – Jego głos, głęboki i ciepły, rozniósł się po peronie. Podszedł szybko, jego duże, szerokie dłonie – pokryte siecią blizn i zgrubień od pracy – chwyciły jej walizkę z taką łatwością, jakby była z piór. – Witaj na prowincji, dziewczynko. – Uścisnął ją mocno, zbyt mocno jak na powitanie krewnych. Jego ramię otoczyło jej plecy, a duża, szorstka dłoń spoczęła na jej talii, tuż nad biodrem. Zatrzymała się tam na długą, zawieszoną chwilę. Ciepło jego dłoni przenikało przez cienki materiał letniej sukienki, rozlewając się po jej skórze. Poczula nagły, nieoczekiwany dreszcz, który przebiegł od podstawy kręgosłupa aż po kark. *To tylko przyjacielski gest*, powiedziała sobie, ale jej ciało zareagowało inaczej – skóra pod jego palcami nagle stała się nadwrażliwa, a między nogami pojawiło się znajome, zdradzieckie ciepło, wilgotność.
– Wuju Tomaszu… – wykrztusiła, lekko się odsuwając, udając, że poprawia torebkę. – Dzięki, że przyjechałeś. Stacja jest… malownicza.
Tomasz zaśmiał się, dźwięk był niski, wibrujący. – Malownicza? To ruina, kochanie. Ale ma urok. Jak wszystko tutaj. – Jego spojrzenie, pełne jakiejś ukrytej iskry, przesunęło się po jej sylwetce. Zatrzymało się na pełnych, wyraźnie zarysowanych pod cienkim materiałem piersiach, na smukłej linii talii, na krągłościach bioder. Anna poczuła, jak oliwkowa skóra na jej dekolcie i szyi płonie nagłym rumieńcem. *Co on tak patrzy?* – Zaczynało ją to denerwować. I… podniecać. – Wsiadaj. Dom czeka. Maria się niecierpliwi.
Podróż rozklekotaną ciężarówką przez wiejskie drogi była serią wstrząsów i skrzypień. Zapach benzyny, kurzu i potu Tomasza mieszał się z aromatami lata płynącymi przez otwarte okno – skoszoną trawą, kwitnącą lipą, gorącą ziemią. Anna próbowała rozmawiać o pogodzie, o dzieciakach, o Pawle, który został w mieście „załatwiać ważne sprawy w pracy”. Tomasz odpowiadał krótko, rzeczowo, ale jego spojrzenia w lusterku wstecznym były długie, badawcze, jakby starał się coś w niej odczytać. Jego muskularne przedramię, oparte na kierownicy, napinało się przy każdym zakręcie, a gruba, pulsująca żyła na szyi zdawała się podskakiwać w rytm silnika. Za każdym razem, gdy jego wzrok spotykał jej w lusterku, Anna odwracała głowę, udając zainteresowanie krajobrazem. Serce waliło jej jak szalone. *To głupie. To tylko wujek.*
Dom rodziny Tomasza wyłonił się nagle na końcu długiej, topolowej alei. Był duży, stary, zbudowany z ciemnego drewna i kamienia, porośnięty dzikim winem. Wyglądał jak żywcem wyjęty z jakiejś mrocznej baśni – solidny, ale noszący ślady czasu: spróchniałe elementy werandy, odpadający tynk, dachówki pokryte mchem. Skrzypiał niemal namacalnie, gdy Tomasz otworzył ciężkie, dębowe drzwi wejściowe.
– Witaj w domu, Anno. – Tomasz wziął jej walizkę i lekko popchnął ją przed siebie do środka. – Tylko uważaj na schody, trochę się chwieją.
Wnętrze było mroczne, chłodne i przytłaczające. Zapach starego drewna, wosku, ziół i czegoś jeszcze… stęchlizny? Wilgoci? Mieszanka była intensywna, nieco dusząca. Wysoka sień z ciemnymi belkami stropowymi prowadziła w głąb domu. Na ścianach wisiały wypłowiałe fotografie przodków i trofea myśliwskie. Wszystko zdawało się tu oddychać historią, sekretami, czymś głęboko zakorzenionym i… niepokojącym.
– Ania jest! – W drzwiach prowadzących do kuchni stanęła Maria. Ciotka Anny. Siostra Tomasza. Pulchna, kwitnąca kobieta w średnim wieku, o bujnych, rudych, falujących włosach spiętych niedbale w kucyk i twarzy usianej piegami. Ubrana była w obszerną, kwiecistą sukienkę, a jej krągłości zdawały się wypełniać cały otwór drzwiowy. Podeszła szybko, obejmując Annę serdecznie, mocno. Anna poczuła zapach ziemi, potu i jakichś ziół – lawendy? – bijący od jej ciepłej skóry. – Ślicznotko! Jak dobrze cię widzieć! Wyrosłaś, dojrzałaś… – Maria odsunęła się, trzymając Annę za ramiona, i jej bystre, zielone oczy przebiegły po całej jej figurze z oceniającą ciekawością. Spojrzenie zatrzymało się na jej dekolcie na dłuższą chwilę. – Tomaszu mówił, że przyjeżdżasz, ale nie spodziewałam się takiego… powiewu świeżości. Miasto ci służy, kochanie. – Uśmiech Marii był szeroki, przyjazny, ale w jej oczach migotało coś nieuchwytnego – cień zazdrości? Ciekawości?
– Cześć, ciociu Mario. Dzięki za zaproszenie. – Anna starała się uśmiechnąć naturalnie, ale czuła się jak owad pod szkiełkiem. Czuła też ciężkie spojrzenie Tomasza na swoim karku. Stał za nią, milczący, jego obecność była jak fizyczny ciężar.
– Gdzie Krzysiek? – zapytał Tomasz, jego głos zabrzmiał nagle szorstko.
– W garażu, majstruje przy tym swoim motocyklu. Powiedział, że przyjdzie na kolację. – Maria machnęła ręką. – Chodź, Aniu, pokażę ci pokój. Pewnie zmęczona po podróży. Potem kąpiel, kolacja, odpoczynek. Zostaw walizkę, Tomasz wniesie. – Skinęła głową w stronę brata. Tomasz tylko warknął coś pod nosem, ale jego spojrzenie, gdy Maria odwróciła się, by poprowadzić Annę na górę, było twarde, niemal rozkazujące. Skierowane do Marii, ale Anna poczuła jego ciężar na sobie. *Co jest między nimi?*
Pokój, do którego zaprowadziła ją Maria, był niewielki, urządzony skromnie, z oknem wychodzącym na rozległy, zaniedbany ogród i dalej na pola. Łóżko z kutego żelaza, szafa, komoda, prosty stolik. Czyste pościelone lnianą pościelą, pachnącą słońcem i suszonymi ziołami. Ale było tu też coś innego – zapach kurzu, starości i… samotności. Skrzypiało podłoga pod każdym krokiem.
– Tu będzie ci wygodnie? – zapytała Maria, opierając się o framugę. Jej obfity biust unosił się przy oddechu. – Okno możesz otwierać, ale uważaj na komary wieczorem. I… – zniżyła głos – …jak słyszysz skrzypienie w nocy, nie przejmuj się. To stary dom. Albo stary wujek. – Zaśmiała się cicho, ale w jej śmiechu nie było czystej wesołości. – Odpocznij. Kolacja za godzinę. Łazienka na końcu korytarza. – Skinęła głową i wyszła, zostawiając Annę samą z walizką i narastającym niepokojem.
Anna podeszła do okna. Ogród był dziki, bujny, pełen krzaków bzu, malin i pokrzyw. W oddali widać było zabudowania gospodarcze i stodołę. Cisza była niemal fizyczna, przerywana tylko brzęczeniem owadów i dalekim krakaniem wrony. Poczucie izolacji, bycia odciętą od swojego świata, ogarnęło ją nagle z całą mocą. I jednocześnie… dziwne podniecenie. To miejsce, ci ludzie, ten wujek o przenikliwych oczach… wszystko wydawało się pulsować jakąś ukrytą energią. Złapała się za brzuch, gdzie czuła lekkie ściśnięcie. *Co ja tu robię?*
Kolacja odbywała się w dużym, ciemnym jadalnym pokoju z masywnym dębowym stołem. Zapach bigosu – który Maria z dumą nazwała „rodzinnym przepisem” – mieszał się z zapachem świeżego chleba i piwa. Światło rzucała tylko jedna lampa z abażurem, tworząc głębokie cienie w kątach.
Tomasz zasiadł na czele stołu, masywny i dominujący. Maria naprzeciwko niego, rozlewając piwo z dużego kufla. Anna po lewej stronie Tomasza. Krzesło było twarde, niewygodne. Naprzeciwko niej, obok Marii, siedział Krzysztof, syn Tomasza.
Krzysiek był młody, może dwadzieścia osiem lat, atletycznie zbudowany, w obcisłej koszulce flanelowej, która uwydatniała szeroką klatkę piersiową i mięśnie ramion. Miał ciemne, nieco rozczochrane włosy i uważne, ciemne oczy, które badały Annę z otwartą, młodzieńczą ciekawością. Na jego prawym ramieniu, widocznym przez rękaw koszulki, połyskiwał tatuaż – skomplikowany wzór, który wyglądał jak jakieś runy lub starożytny symbol.
– Więc, Anno… – Krzysztof odezwał się pierwszy, przełamując chwilową ciszę. – Miasto dusi? Stęskniłaś się za naszą zieloną pustynią? – Uśmiechnął się, pokazując równe, białe zęby. Jego głos był przyjemny, barytonowy.
– Trochę tak – przyznała Anna, nakładając sobie bigosu. – Cisza tutaj jest… przytłaczająca. Ale w dobrym znaczeniu. – Skłamała. Cisza była głośna, pełna nieznanych dźwięków.
– Poczekaj do nocy – mruknął Tomasz, odcinając duży kawałek chleba nożem z ciężką, kośćaną rękojeścią. Dźwięk ostrza o deskę był ostry, nieprzyjemny. – Wtedy słychać naprawdę wszystko. Szelest myszy na strychu. Puchacza na dachu stodoły. Skrzypienie belek… – Podniósł wzrok znad talerza i spojrzał prosto na Annę. Jego niebieskie oczy w półmroku wydawały się prawie czarne. – …jakby dom oddychał. Alby ktoś chodził. – Wziął duży łyk piwa, jego silna szyja pracowała. Pulsująca żyła na niej zdawała się nabrzmiewać. Anna poczuła, jak krew napływa jej do policzków. Odwróciła wzrok, skupiając się na talerzu.
Rozmowa toczyła się leniwie. Maria opowiadała o kłopotach z kurnikiem i o Ewie, swojej córce, która „wpadnie jutro na obiad”. Krzysztof żartował z miejskiego życia i opowiadał o problemach z motocyklem. Tomasz głównie milczał, pochłaniając jedzenie z apetytem godnym pracującego fizycznie mężczyzny. Ale Anna czuła jego obecność przy stole jak gorące źródło. Jego kolano, przypadkiem czy celowo, dotknęło jej kolana pod stołem. Cofnęła je natychmiast, ale wrażenie ciepła, twardości, pozostało. Jego ramię, oparte na stole, znajdowało się zaledwie centymetry od jej ramienia. Czuła ciepło jego ciała. Jej skóra pod lekkim rękawem sukienki zaczęła się mrowić. Spojrzenia, które rzucał w jej stronę, gdy myślał, że nie patrzy, były intensywne, oceniające. Spływały po jej szyi, dekolcie, zatrzymywały się na dłoniach trzymających widelec. Były ciężkie, namacalne. Jak dotyk.
– …a Paweł? – Głos Marii wyrwał Annę z odrętwienia. – Jak znosi samotność? Pewnie zajęty pracą?
Anna przełknęła ślinę. – Tak, bardzo. Projekt, deadline… – Wymięła się. Myśl o mężu w tej chwili, w tym miejscu, przy tym stole, wydała się nagle obca, nie na miejscu. Poczucie winy, ledwie zauważalne wcześniej, ukłuło ją ostro w żołądek. *Co ja tu robię?*
– Szkoda, że nie mógł przyjechać – ciągnęła Maria, ale w jej głosie nie było szczerego żalu. – Mężczyźni powinni czasem odpocząć od tej swojej gonitwy. Prawda, Tomku? – Spojrzała na brata.
Tomasz podniósł wzrok. Jego spojrzenie przeszyło Annę. – Prawda. Czasem trzeba uciec. Zresetować się. – Wziął kolejny łyk piwa. – Zobaczyć rzeczy… inaczej. – Jego dłoń, trzymająca kufel, była duża, silna, pokryta siatką żył i blizn. Anna wyobraziła sobie nagle, jak ta dłoń spoczywa na jej biodrze, jak wtedy na peronie. Ciepło znów rozlało się w jej podbrzuszu, a między nogami pojawiło się wyraźne pulsowanie, wilgotność. *Boże, co się ze mną dzieje?* Próbowała to zignorować, skupić się na bigosie, ale smak nagle wydał jej się mdły. Czuła tylko pulsowanie w skroniach i tę zdradziecką, rosnącą w niej falę podniecenia, podszytego głębokim wstydem. Był jej wujkiem! Krzesło pod nią zdawało się skrzypieć głośniej.
Po kolacji, gdy Maria zbierała naczynia, a Krzysztof zniknął w swoim pokoju, Anna wymknęła się na werandę. Potrzebowała powietrza, przestrzeni. Noc była ciepła, gwieździsta, wypełniona koncertem świerszczy i żab. Zapach kwitnącego bzu był oszałamiający, niemal narkotyczny. Oparła się o drewnianą balustradę, wdychając głęboko. Serce wciąż waliło nieregularnie. Ciało było napięte, czujne, jakby oczekując… czegoś.
Drzwi za nią skrzypnęły. Nie odwróciła się. Wiedziała, kto to jest. Czuła jego obecność, zanim jeszcze stanął obok niej. Zapach jego skóry – pot, drewno, tytoń – zmieszał się z bzem.
– Nie możesz zasnąć? – Głos Tomasza był niski, ciepły, niemal szept. Stał bardzo blisko. Jego ramię niemal dotykało jej ramienia. Ciepło bijące od niego było intensywne.
– Jeszcze nie. Odpoczywam po podróży. – Jej własny głos zabrzmiał cienko, nienaturalnie.
– Dom może być… przytłaczający. Dla nowych. – Przesunął dłonią po poręczy balustrady. Drewno skrzypnęło pod jego dotykiem. – Pełen starych dźwięków. Starych historii. – Zamilkł na chwilę. Cisza między nimi stała się gęsta, ciężka, napięta. Anna czekała, wstrzymując oddech. – Widziałem, jak patrzyłaś na mnie przy stole, Anno. – Spojrzał na nią. W blasku księżyca jego oczy lśniły jak lodowe kryształy.
Anna otworzyła usta, by zaprzeczyć, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Poczuła kolejny falujący przypływ ciepła między nogami. Sukienka przykleiła się do skóry.
– Nie musisz się wstydzić – ciągnął, jego głos stał się jeszcze głębszy, bardziej intymny. – To naturalne. Ciekawość. Pożądanie. – Słowo „pożądanie” wypowiedział powoli, dobitnie, jakby smakował każdą sylabę. Jego dłoń uniosła się i przez ułamek sekundy Anna myślała, że ją dotknie. Zatrzymała się w powietrzu, tuż przy jej dłoni spoczywającej na balustradzie. – Ten dom… ma moc. Budzi rzeczy, które śpią głęboko. – Jego palec wskazujący niemal musnął jej kostkę. Dreszcz wstrząsnął nią gwałtownie. – Śpij dobrze, dziewczynko. – Odwrócił się i odszedł w głąb domu, zostawiając ją samą, drżącą, z głową pełną zakazanych myśli i ciałem płonącym nieznanym ogniem.
Pokój wydawał się teraz jeszcze ciaśniejszy, jeszcze bardziej nasycony tym dziwnym, staroświeckim zapachem. Anna przewracała się z boku na bok na twardym łóżku. Każdy skrzyp sprężyn brzmiał jak wystrzał w ciszy nocy. Obrazy z kolacji wirowały jej przed oczami: ciężkie spojrzenia Tomasza, jego ramię tak blisko, pulsująca żyła na szyi, dłoń trzymająca kufel… I jego słowa na werandzie. *„Widziałem, jak patrzyłaś… Pożądanie.”* Czuła się jak zdemaskowana, obnażona. A jednocześnie… podniecona do granic możliwości. Wilgoć między jej udami była teraz wyraźna, obfita. Dotknęła się dyskretnie przez cienką bieliznę. Ciepło, pulsowanie. *To szaleństwo. Absolutne szaleństwo.*
Wtem – inny dźwięk. Nie skrzypienie domu. Rytmiczne, głuche *skrzyp… skrzyp… skrzyp…*. Dochodziło zza ściany. Z pokoju Tomasza.
Serce Anny zamarło, a potem zaczęło walić jak oszalałe. Uniosła głowę z poduszki, nasłuchując. Tak. Nie myliła się. To było skrzypienie łóżka. Rytmiczne, powolne, potem szybsze. I do tego… jęk. Niski, stłumiony, ale wyraźny. Męski jęk. Tomasza.
*Boże… On…*
Ciepło w podbrzuszu eksplodowało w falę ognia. Nie myślała. Działała instynktownie, porwana niepohamowaną, perwersyjną ciekawością. Wstała z łóżka bezszelestnie, jak złodziej. Jej stopy dotknęły chłodnej podłogi. Podeszła do drzwi prowadzących na korytarz. Otworzyła je z największą ostrożnością, centymetr po centymetrze, wstrzymując oddech. Skrzypnęły cicho. Wyjrzała. Korytarz tonął w głębokim mroku, rozświetlony tylko wąskimi smugami księżycowego światła wpadającego przez okna na schodach. Drzwi do pokoju Tomasza były lekko uchylone. Wąska szpara. Źródło dźwięków.
*Skrzyp… skrzyp… skrzyp…* Szybsze teraz. I jęki – głębsze, bardziej charczące, pełne zwierzęcej przyjemności. *Aaaaaahhh… Mmmmmphhh… Tak…*
Anna przytuliła się do zimnej ściany korytarza, jej serce tłukło się o żebra jak ptak w klatce. Każdy nerw w jej ciele był napięty do granic. Wilgoć w majtkach stała się wręcz bolesna. Podeszła na palcach, krok po kroku, aż stanęła naprzeciwko jego drzwi. Zapach – męski, ostry, znajomy zapach podniecenia i nasienia – wydostawał się przez szparę, mieszając się z zapachem starego drewna. Połknęła ślinę. Jej dłoń drżała. Przymknęła oczy. *Nie rób tego. Odejdź. To nie twoja sprawa.* Ale inna część niej, ciemniejsza, głodna, nieznana, parła do przodu. Otworzyła oczy. Pochyliła się. Przyłożyła oko do wąskiej szpary.
Pokój był pogrążony w półmroku, rozświetlony tylko bladym światłem księżyca wpadającym przez odsłonięte okno. Tomasz leżał na plecach na dużym, metalowym łóżku, rozebrany do połowy. Spodnie i bielizna opuszczone były do kolan, odsłaniając potężne, umięśnione uda i… jego kutas. Anna wstrzymała oddech. Był ogromny. Gruby, twardy, w pełnej erekcji, z naprężoną, purpurową żołędzią, z której sączyła się już perlista kropla. Jego dłoń, szeroka, silna, z bliznami, poruszała się szybko, rytmicznie wzdłuż trzonu. Mięśnie jego brzucha i klatki piersiowej napinały się przy każdym ruchu, a głowa była odrzucona do tyłu, oczy zamknięte. Twarz wykrzywiona ekstazą.
*Skrzyp… skrzyp… skrzyp…* Łóżko jęczało w rytm jego ruchów. Jego jęki stały się głośniejsze, bardziej niekontrolowane.
– Aaaaaahhh… Anno… – wysapał nagle, głosem zduszonym, pełnym bólu i rozkoszy. – Tak… Anno… Twoje usta… Twoja cipka… Czuć ją… Ciepłą… Mmmphhh… Chcę być w tobie… Głęboko… W twojej ciasnej, młodej cipce… Aaaaaahhh! – Jego ruchy przyspieszyły, stały się gwałtowne, spazmatyczne. Biodra unosiły się, wpychając kutas w zaciskającą się pięść. – Tak! O tak! Spu… spuść się na mnie, suko! Spuść się! – Jego głos był chrapliwy, dziki.
Anna stała jak sparaliżowana, przyklejona do drzwi, z okiem przy szparze. Jego słowa – *jej* imię na jego ustach, te wulgarne, brutalne opisy – uderzyły ją jak obuchem. Ale zamiast obrzydzenia, poczuła… potężną falę rozkoszy. Tak intensywnej, że aż bolesnej. Jej dłoń sama sięgnęła między nogi, przyciskając się mocno przez materiał koszuli nocnej. Wilgoć była teraz obfita, gorąca. Wewnątrz niej coś pulsowało, domagało się uwagi. Widok jego potężnego kutasa, naprężonego w dłoni, ruchu jego bioder, wyrazu ekstazy na jego twarzy… to wszystko wypełniło ją po brzegi palącym pożądaniem. Zapomniała, że to wujek. Widziała tylko mężczyznę. Mocnego, dzikiego, pożądającego *jej*.
– Anno… O Boże… Anno… – Jęki Tomasza stały się jednym, długim, przeciągłym rykiem. Jego ciało wyprężyło się jak łuk, mięśnie zastygły w skurczu. Z żołędzi jego kutasa trysnęła gęsta, biała struga nasienia. Pierwszy strumień uderzył wysoko w jego klatkę piersiową, następne, grubsze, spływały po brzuchu, oblepiając gęstym, perlistym płynem ciemne włosy. *Chluuup… chluup…* Dźwięk był wilgotny, zwierzęcy. Zapach – intensywny, ziemisty, męski – uderzył Annę nawet przez drzwi.
Tomasz opadł na łóżko, ciężko dysząc, jego ręka zwolniła uścisk, pozwalając ostatecznym kroplom spermy spłynąć po zmęczonym trzonie. Otworzył oczy, patrząc w sufit, z twarzą wciąż rozjaśnioną resztką rozkoszy. Westchnął głęboko, zadowolony.
Anna odskoczyła od drzwi jak oparzona. Jej ciało płonęło. Każdy centymetr skóry był nadwrażliwy. Między nogami była mokra, pulsująca, gotowa eksplodować. Potrzebowała… czegoś. Powietrza? Zimnej wody? Ucieczki? Rzuciła się w kierunku schodów, nie myśląc, porwana instynktem. Jej stopy bose biegły po chłodnych deskach korytarza, potem po schodach, które jęknęły głośno pod jej ciężarem. Nie zatrzymała się. Zbiegła na dół, do ciemnej sieni, a stamtąd do kuchni. Tam, w bezpiecznej ciemności, oparła się o zimną kredens, łapiąc powietrze. Ciało drżało jak w febrze. Wspomnienie tego, co widziała – jego kutasa, spermę, jego twarz w ekstazie, jego słowa – płonęło w jej głowie. I ta piekąca, niezaspokojona potrzeba w jej własnym ciele… Dotknęła się znów, szybko, mocno, przez materiał. Dreszcz rozkoszy wstrząsnął nią od stóp do głów. *O Boże…*
Wtem – światło. Nagle, jasne, rażące. Anna zamarła, ręka wciąż przyciśnięta do krocza. W drzwiach kuchni stał Tomasz.
Nie był już nagi. Narzucił na siebie dżinsy, ale nie zapiął ich do końca. Siedział nisko na biodrach, odsłaniając bruzdę biodrową i kępkę ciemnych włosów. Koszula była rozpięta, odsłaniając muskularny tors, na którym wciąż lśniły, nie zetarte, smugi jego własnej spermy. Jego twarz była spokojna, ale oczy… oczy płonęły w półmroku kuchni intensywnym, nieprzeniknionym ogniem. Patrzył na nią. Na jej rozpaloną twarz, rozszerzone źrenice, na jej dłoń przyciśniętą między udami. Zapach jego nasienia, męski i ostry, wydawał się wypełniać całą kuchnię.
Cisza była absolutna. Tylko ich ciężkie oddechy przecinały powietrze. Anna nie mogła oderwać wzroku od smug spermy na jego klatce piersiowej. Jej usta były suche.
Tomasz zrobił krok do przodu. Potem drugi. Zbliżał się powoli, jak drapieżnik. Jego wzrok nie opuszczał jej twarzy. Stanął przed nią, tak blisko, że znów czuła ciepło jego ciała, zapach jego skóry zmieszany z zapachem spermy. Jego dłoń uniosła się. Nie dotknął jej. Zatrzymała się w powietrzu, tuż przy jej policzku. Anna poczuła, jak jej serce zamiera, a potem zaczyna walić z podwójną siłą.
– Wiem, że patrzyłaś, Anno – wyszeptał. Jego głos był niski, chropowaty, jak zmielony żwir. Pełen pewności. Pełen… wiedzy. – Widziałem cień pod drzwiami. Słyszałem twój oddech. – Jego palec wskazujący, ten sam, który prawie dotknął jej na werandzie, powoli, z namaszczeniem, przesunął się po własnej klatce piersiowej, zbierając grubą, białą perłę spermy z okolicy sutka. Uniósł palec przed jej oczy. Kropla spermy lśniła w świetle lampy, gruba, lepka, męska. Zapach był przytłaczający. – Widziałaś, jak się spuszczam. Jak krzyczę twoje imię. – Jego oczy wwiercały się w jej. – Podnieciło cię to. Prawda? Czuję to. – Jego wzrok opadł na jej dłoń, wciąż przyciśniętą do krocza. – Jesteś mokra. Płoniesz. – To nie było pytanie. To był fakt.
Anna nie mogła oddychać. Nie mogła się ruszyć. Czuła tylko tę piekielną pulsację w podbrzuszu, tę palącą potrzebę, i jego obecność, tak bliską, tak przytłaczającą.
Tomasz uśmiechnął się lekko, kącikami ust. To nie był przyjazny uśmiech. To był uśmiech łowcy, który ma zdobycz w zasięgu. Powoli, bardzo powoli, uniósł palec z zawieszoną kroplą spermy do jej ust. Zatrzymał go centymetr przed jej rozchylonymi, drżącymi wargami. Jego oczy płonęły.
– Chcesz… dotknąć? – wyszeptał, a jego głos był jak skrzypienie starego domu – obietnica i groźba w jednym. – Chcesz spróbować?
Światło kuchennej lampy, zbyt jaskrawe po mroku korytarza, przecięło Annę jak nóż. Stała naprzeciw Tomasza, jego tors, muskularny i pokryty siwymi włoskami, połyskiwał wilgocią w jej oczach. I tymi smugami – białymi, gęstymi, ciągnącymi się od sutków w dół, aż pod pępek. Zapach – ostry, zwierzęcy, słodkawy – uderzył ją w nozdrza, mieszając się z wonią starego drewna i zapomnianych ziół wiszących u sufitu. Jego słowa: *”Wiem, że patrzyłaś… Chcesz dotknąć?”* – wisiały w powietrzu jak fizyczny przedmiot, gorący i pulsujący.
Serce Anny tłukło się o żebra jak ptak w klatce. Wstyd palił jej policzki, rozlewając się po szyi i dekolcie. Czuła wilgoć między własnymi udami, zdradziecką, sprzeczną z moralnym obrzydzeniem, które próbowała w sobie wzbudzić. *To wujek*, myślała rozpaczliwie, *brat mamy… ojciec Krzysztofa!* Ale równocześnie jej wzrok, jakby przeciw woli, śledził drogę spermy na jego skórze. Pamiętała jego jęki, jego rękę zaciskającą się na członku, widziała teraz efekt tego rozkosznego konania. Jej własne ciało odpowiadało, dreszcz przebiegł od krzyża po kark.
– T-tomaszu… – wyjąkała, głos zduszony, ledwie słyszalny. – To… to nie powinno… – Próbowała cofnąć się o krok, ale jej plecy natrafiły na zimny blat kredensu. Uwięziona.
Uśmiech, który pojawił się na jego ustach, nie był ciepły ani opiekuńczy. Był drapieżny, pewny siebie, pełen wiedzy o jej wewnętrznym rozdarciu. Nie śpieszył się. Podniósł dłoń – tę samą, którą przed chwilą opróżniał – i powoli zbliżył opuszkę palca wskazującego do jednej z białych smug na swojej klatce piersiowej. Zatrzymał ją centymetr przed powierzchnią skóry.
– Nie powinno? – powtórzył jej słowo, głos niski, ochrypły, jakby wciąż jeszcze napięty po niedawnym spełnieniu. – A co czuje twój brzuch, Anno? Płaski, napięty… pusty? – Jego wzrok opuścił się celowo w dół jej ciała, zatrzymując się tam, gdzie tunika z miękkiego dżerseju lekko się marszczyła. – Co czuje twoja cipka? Mówi ci, że nie powinnaś? Czy drży? Czy jest wilgotna? Jak te kwiaty w ogrodzie po deszczu?
Każde słowo było uderzeniem. Anna zacisnęła powieki, próbując odciąć się od tego obrazu, od tego głosu, od tego zapachu. Ale w ciemności pod powiekami widziała tylko jego – nagiego, jęczącego, z żyłą pulsującą na szyi. I czuła. Czuła palącą ciekawość na czubkach swoich palców. Czuła tę nienaturalną, kłującą wilgoć w majtkach. Czuła, jak jej wargi lekko się rozchylają, nabierając powietrza, które zdawało się płonąć.
– Spójrz na mnie – rozkazał cicho, ale z mocą, która nie znosiła sprzeciwu.
Otworzyła oczy. Stał bliżej. Jego ciało, monumentalne w półmroku, emanowało ciepłem i tą dziką, zwierzęcą aurą. Sperma na jego skórze zdawała się lśnić intensywniej w żółtawym świetle lampy.
– Dotknij, Anno – wyszeptał. To nie było pytanie. To było wezwanie. Przeznaczenie. – Dotknij prawdy. Dotknij pożądania. To tylko nasienie. Ciepłe. Lepkie. Dowód tego, co w tobie widziałem od pierwszej chwili, gdy dziś wysiadłaś z samochodu. Dowód na to, że już cię mam. Tutaj. – Wskazał palcem miejsce na swoim torsie, tuż pod sutkiem, gdzie biała strużka była najgrubsza.
Dreszcz, który nią wstrząsnął, był gwałtowny i niekontrolowany. Jakby coś pękło w jej wnętrzu. Strach? Opór? Rozsądek? Jej prawa dłoń, bezwiednie, uniosła się. Drżąca. Powoli. Jak w transie. Kierowała się wprost do jego nagiej klatki piersiowej, do tego tabu, które miała fizycznie posiąść. Odległość zmniejszała się centymetr po centymetrze. Czuła bicie własnego serca w uszach, głośniejsze niż skrzypienie starej podłogi za drzwiami.
Wtedy, w ostatniej chwili, gdy opuszki jej palców miały zanurzyć się w zakazanym płynie, rozległ się dźwięk.
*Skrzyp… stuk...*
Kroki na schodach. Powolne, niepewne, ale wyraźnie zbliżające się w ich stronę.
Anna wzdrygnęła się jak porażona prądem. Jej ręka opadła jak martwa. Oczy, szeroko otwarte, pełne nagłego, lodowatego przerażenia, utkwiły w drzwiach korytarza prowadzących do schodów. Tomasz nie drgnął. Jego twarz, przed chwilą pełna triumfalnej pewności, ściągnęła się w błyskawicznym grymasie wściekłości i frustracji. Jego dłoń błyskawicznie sięgnęła do kuchennego stołu, chwytając brudną ścierkę. Jednym, zdecydowanym ruchem zetarł ślady spermy z torsu, ukrywając dowód. Ale napięcie w jego szczęce, dziki błysk w oczach – tego nie mógł ukryć.
– Kto…? – Anna ledwie zdołała wyszeptać.
Tomasz położył palec na swoich ustach, nakazując absolutną ciszę. Jego wzrok, przenikliwy i niebezpieczny, badał drzwi. Kroki zatrzymały się tuż za nimi. Cisza zapadła gęsta, duszna, przerywana tylko szaleńczym biciem serca Anny. Potem – delikatne pukanie.
– Tomaszu? – Głos był niski, chropawy, pełen fałszywej troski. **Maria.** – Światło się pali… Wszystko w porządku? Słychać było jakieś… szmery.
Tomasz wziął głęboki oddech. Kiedy odpowiedział, jego głos był dziwnie gładki, opanowany, choć Anna wyczuwała pod spodem stalową sprężynę wściekłości.
– Wszystko dobrze, Mario. Anna nie mogła spać. Wypiliśmy herbatę. Już się rozchodzimy. – Rzucił Annie szybkie, rozkazujące spojrzenie, wskazując głową w stronę spiżarni – niewielkiego pomieszczenia z ciężkimi drzwiami, częściowo ukrytego za wysoką szafą kuchenną.
Anna nie myślała. Działała instynktownie, kierowana paniką. Cicho jak mysz, wślizgnęła się do ciasnego, ciemnego wnętrza spiżarni. Zapach stęchłej mąki, suszonych grzybów i kiszonej kapusty uderzył ją, mieszając się z wciąż obecnym w jej nozdrzach zapachem jego spermy. Drzwi zamknęły się za nią, zostawiając tylko wąską szparę, przez którą mogła obserwować fragment kuchni.
Tomasz podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. Maria stała na progu, owinięta w obszerny, wełniany szlafrok, który jednak nie ukrywał jej krągłości. Jej rude, falujące włosy były rozczochrane, a w jej małych, bystrych oczach nie było śladu senności. Tylko czujność. I coś więcej – głodną ciekawość. Jej wzrok szybko przeszył przestrzeń kuchni, zatrzymując się na Annie, a raczej na miejscu, gdzie Anna stała sekundę temu. Potem wrócił do twarzy brata.
– Herbatę? O tej porze? – zapytała, przesadnie podnosząc brew. Jej usta ułożyły się w cienki, podejrzliwy uśmieszek. – Wyglądasz… rozgrzany, braciszku. I Anna też była jakaś spocona, gdy na nią spojrzałam przez chwilę. – Podeszła krok bliżej, jej wzrok znów przemierzył kuchnię, jakby szukając dowodów. Zatrzymał się na wilgotnej ścierce leżącej niedbale na stole.
Tomasz zablokował jej drogę, stając szerzej. Jego postawa była wyzywająca, dominująca.
– Noce bywają duszne, Mario. A ty? Co cię sprowadza? Też nie możesz spać? Może zbyt dużo tych twoich ziół na uspokojenie? – Jego ton był lekko kpiący, ale z wyraźnym ostrzeżeniem.
Maria zmrużyła oczy. Ciepło w jej głosie zniknęło.
– Słyszałam jęki, Tomaszu. – Wypuściła to prosto, jak strzałę. – Z twojego pokoju. I potem kroki. Szybkie kroki. Szłam za nimi. Tutaj. – Jej palec wskazał punkt między nimi. – Myślałam, że może ci coś dolega. Albo… że masz gościa. – Ostatnie słowo wypowiedziała z wyraźną aluzją, jej wzrok znów pobiegł w stronę spiżarni.
W ciasnej ciemności Anna zamarła. Jej dłonie oplotły się wokół własnych ramion, próbując powstrzymać drżenie. *Wiedziała. Albo podejrzewała. Straszliwie.* Wstyd i strach ścisnęły jej gardło. *Co teraz? Co ona zrobi?*
Tomasz nie drgnął. Uśmiechnął się, ale było to coś zimnego, niebezpiecznego.
– Gościa? W tym domu? Kogo miałbym gościć oprócz własnej rodziny, siostrzyczko? – Jego głos był niski, syczący. – Może przesłyszałaś się? Albo… może to twoje własne fantazje cię budzą? Wiem, że samotność bywa ciężka. – Podał się lekko do przodu, jego wzrok wpił się w jej. – Ale nie mieszaj Anny w swoje… tęsknoty. Ona jest moim gościem. Moim.
Napięcie między rodzeństwem było namacalne, gęste jak mgła. Maria zacisnęła usta, jej policzki zarumieniły się lekko. W jej oczach błysnęło coś – wściekłość? Zazdrość? Rozczarowanie, że nie znalazła dowodu?
– Twoim gościem – powtórzyła cicho, z sarkazmem. – Oczywiście. Dbaj więc o nią… dobrze, braciszku. – Ostatnie słowo zabrzmiało jak przekleństwo. Obróciła się gwałtownie, szlafrok zatrzepotał. – Śpijcie dobrze. Oboje. – I odeszła, jej kroki na schodach brzmiały ciężko, gniewnie.
Tomasz stał nieruchomo, słuchając, aż odgłosy zupełnie zniknęły. Dopiero wtedy jego ramiona opadły, a on wydał z siebie cichy, wściekły pomruk. Szybkim ruchem podszedł do spiżarni i otworzył drzwi.
Anna wyszła, blada jak ściana, wciąż drżąca. Chciała coś powiedzieć – podziękować, zapytać, co dalej, uciec – ale on nie dał jej szansy. Jego dłoń chwyciła jej nadgarstek z siłą, która nie pozostawiała wątpliwości. Był rozpalony gniewem i niedosytem, a jej obecność była jedynym paliwem.
– Nie skończyliśmy – warknął, jego głos był chropowaty, pełen stłumionej wściekłości i nieugaszonego pożądania. Jego oczy, ciemne i płonące, wpiły się w nią. – Maria… ta wścibska suka… ale ona tylko opóźniła nieuniknione. – Pociągnął ją z powrotem w głąb kuchni, z dala od drzwi, w cień za wysoką szafą, gdzie światło lampy ledwie docierało. Cisnęły się w ciasną przestrzeń, ich oddechy zmieszały się – jej szybkie, spazmatyczne, jego ciężkie, kontrolowane.
– Ona… ona wie… – wyjąkała Anna, próbując się wyrwać, ale jego chwyt był żelazny.
– Wie? – parsknął szyderczo, ale w jego oczach błysnęło coś niebezpiecznego. – Ona *podejrzewa*. To co innego. Ale to nie o Marię teraz chodzi. – Jego wolna dłoń uniosła się, nie do jej twarzy, ale w dół. Opuszkami palców, twardymi i szorstkimi od pracy, musnął delikatnie, *tak* delikatnie, materiał jej tuniki tuż nad spojeniem łonowym. Anna wstrzymała oddech, całe jej ciało zesztywniało. – Chodzi o to, co ty wiesz, Anno. Co czujesz. Co drży w tobie od chwili, gdy mnie zobaczyłaś, jak się dla ciebie opróżniam. – Jego palce zarysowały linię wzdłuż szwu spodni, czuła ich ciepło, ich intencję przez materiał. – Maria przerwała nam zabawę. Ale nie przerwała *tego*. – Jego palec wskazujący nacisnął mocniej, bezpośrednio w miejsce, gdzie jej ciało zdradziecko pulsowało. Anna jęknęła cicho, mimowolnie, czując, jak wilgoć w niej rozlewa się jeszcze obficiej. Wstyd i podniecenie zmieszały się w wirze, który zapierał jej dech.
– T-tomaszu… proszę… – jęknęła, ale nie wiedziała, o co prosi. By przestał? By nie przestawał?
– Proszę? – powtórzył, jego usta skrzywiły się w drapieżnym uśmiechu. Jego dłoń, która trzymała jej nadgarstek, pociągnęła jej rękę w dół. Nie ku sobie, ale ku niej samej. Przycisnął jej dłoń do jej własnego podbrzusza, do miejsca, które płonęło. – Prosisz *siebie*, Anno. Prosisz swoje ciało. Pozwól mu mówić. – Jego dłoń przykryła jej dłoń, przyciskając ją mocniej do siebie. Czuła pod palcami twardy guzik majtek, ciepło, pulsowanie. Jej własne palce, pod naciskiem jego dłoni, zarysowały kształt warg przez materiał. Dreszcz, gwałtowny i niekontrolowany, wstrząsnął nią od stóp do głów. Wydała z siebie stłumiony jęk, głęboki i pełen rozpaczy, która nie miała nic wspólnego ze smutkiem.
Widział to. Widział jej reakcję, jej poddanie się fizyczności. Gniew w jego oczach stopniowo ustępował miejsca triumfującemu pożądaniu. Jego głowa pochyliła się. Jego usta znalazły się tuż przy jej uchu, gorący oddech musnął jej płatek.
– Widzisz? – wyszeptał ochryple. – Twoje ciało mówi prawdę. Mówi *tak*. Nawet gdy twój rozum krzyczy. – Jego język musnął delikatnie małżowinę jej ucha. Anna zadrżała gwałtownie, jej kolana niemal ugięły się. – Maria odeszła. Dom śpi. Albo udaje, że śpi. – Jego dłoń, wciąż trzymająca jej dłoń przy jej kroczu, zaczęła poruszać się powoli, w górę i w dół, zmuszając ją do masowania siebie przez ubranie. To było nie do zniesienia. Upokarzające. I tak, tak podniecające. – Teraz jesteśmy sami. I ty… – jego druga dłoń wsunęła się pod jej tunikę, omijając stanik, jego szorstkie palce objęły całą jej pierś, ściskając ją mocno, kciukiem pocierając twardniejący sutek przez cienką bieliznę – ...chcesz dotknąć. Dotknąć prawdy. Dotknąć mnie. Dotknąć siebie.
Anna oparła głowę o chłodny tynk ściany za sobą, oczy miała przymknięte, usta rozchylone w niemej ekstazie. Jej biodra zaczęły nieświadomie poruszać się w rytm jego ręki prowadzącej jej dłoń. Rozsądek był mgłą, dalekim szumem. Pozostało tylko to palące, huczące napięcie w dole brzucha, rozlewające się po całym ciele. Jego palce na jej piersi, jego usta na jej szyi teraz, jego język rysujący gorące linie na jej skórze – wszystko to mieszało się z jej własnym dotykiem, wymuszonym, ale wzbudzającym lawinę.
– Tak… – wysapała, nie wiedząc, czy to przyzwolenie, czy tylko westchnienie.
– Tak – powtórzył z satysfakcją, jakby potwierdzał zdobyty teren. Jego dłoń opuściła jej pierś i sięgnęła w dół, do paska jej luźnych, lnianych spodni. Szybko rozpiął guzik, odsunął zamek. Jego palce, pewne i stanowcze, wsunęły się pod band elastycznej bielizny. Anna wstrzymała oddech, gdy dotknął bezpośrednio wilgotnych, rozpalonych warg. Jego palec wskazujący, twardy i szorstki, wślizgnął się między nie, nie wchodząc głęboko, tylko pocierając delikatnie, eksplorując wrażliwy obszar, skupiając się na twardniejącym łechtaczce.
– O Boże… – jęknęła, jej głowa odrzuciła się do tyłu, uderzając lekko o ścianę. To było bezpośrednie, intymne, o wiele bardziej niż wcześniejszy widok. Jego dotyk był inwazyjny, władczy, pozbawiający złudzeń. I tak, tak bardzo pożądany. Jej biodra uniosły się, szukając większego nacisku.
– Cicho, kotku – zamruczał jej do ucha, jego oddech był gorący i szybki. – Cicho i głęboko. Poczuj to. – Jego palec zaczął poruszać się szybciej, krążyć wokół łechtaczki, czasem lekko ją uciskając, czasem tylko musykując. Druga jego dłoń wciąż trzymała jej rękę przyklejoną do niej samej, ale teraz jej palce splotły się z jego, oba dotykając, masując, prowokując. Anna czuła, jak napięcie w niej rośnie lawinowo. To było jak staczanie się w przepaść – straszne i nieodparte. Jej jęki, tłumione, wydobywały się spomiędzy zaciśniętych zębów. Chwyciła jego ramię, szukając oparcia, paznokcie wpiły się w tkaninę koszuli.
– Tomasz… ja… ja zaraz… – bełkotała, niezdolna dokończyć zdania. Fala zbliżała się, nieubłagana, rozpalająca każdy nerw.
– Tak, kotku – zachęcił ją, jego głos był ochrypły od pożądania. – Spuść się dla mnie. Na moje palce. Tu, w kuchni, w cieniu, gdzie twoja cnotliwa ciocia mogłaby nas usłyszeć. Spuść się jak dobra dziewczynka.
Te słowa – “dobra dziewczynka” – w kontekście tego, co robili, tego, kim był dla niej – były iskrą. Fala orgazmu uderzyła w nią z siłą, która niemal wygięła ją w łuk. Krzyknęła, głucho, zduszonym jękiem, który rozdarł ciszę, jej ciało zesztywniało, a potem zatrzęsło się w konwulsyjnych drgawkach. Czuła, jak jej wnętrzności skręcają się w ekstazie, jak wilgoć tryska spomiędzy jego palców, jak świat wirował. Trzymał ją mocno, jego palce wciąż pracowały, przedłużając spazm, aż do ostatniego drgnięcia. Gdy opadła, bezwładna, ciężko oddychając, oparta całym ciężarem o ścianę i jego ramię, jego palce wycofały się powoli, zwilżone jej sokami.
Podniósł dłoń do swoich ust. Nigdy nie odrywając od niej wzroku, w którym płonęło zwycięskie pożądanie, powoli, z namaszczeniem, oblizał jej sok ze swoich palców. Jego oczy, ciemne jak noc, błyszczały dziką satysfakcją.
– Słodka – wyszeptał, a to jedno słowo zabrzmiało jak najintymniejszy komplement i największe poniżenie. – I bardzo… pojemna. – Jego wzrok opadł na jej rozchylone spodnie, na plamę wilgoci widoczną na majtkach.
Anna nie miała siły się wstydzić. Czuła tylko ogromne wyczerpanie i dziwną, pustą ulgę. I strach. Bo co teraz? Jego ręka znów sięgnęła do niej, ale nie pomiędzy nogi. Chwyciła jej dłoń i przyciągnęła ją do swojego kroku. Przez materiał spodni czuła twardy, masywny kształt jego ponownie wzbudzonej erekcji. Gorący i pulsujący.
– Twoja kolej, Anno – powiedział cicho, ale stanowczo. – Dotknij. Należy ci się nagroda. I ja… – jego głos stał się głębszy, bardziej zwierzęcy – ...potrzebuję ulgi. Maria przerwała pierwszą rundę. Ty przerwałaś drugą swoim słodkim konaniem. Teraz czas na trzecią. Prawdziwą.
Zanim Anna zdążyła pomyśleć, zareagować, on już działał. Przyciągnął ją mocniej, jego dłonie chwyciły ją za biodra i uniosły lekko. W następnej chwili jej plecy oparły się o chropowatą powierzchnię kuchennego stołu, który stał tuż obok. Drewno było zimne przez cienką tunikę. On stanął między jej rozchylonymi nogami, jego dłonie szybko i sprawnie ściągnęły jej spodnie i majtki do połowy ud. Chłodne powietrze owiało jej rozpaloną, wilgotną skórę. Widziała jego dłonie sięgające do jego własnego paska, rozpinały go, odsuwały rozporek. Potem ukazał się – jego kutas. Duży, tęgi, nabrzmiały krwią, z naprężoną, ciemną skórą, z kroplą przezroczystego płynu błyszczącą na czubku. Zapach męski, intensywny, zmieszał się z zapachem jej własnego podniecenia.
– Otwórz się, Anno – rozkazał, jego głos był napięty jak struna. Jedną dłonią rozchylił jej wargi, odsłaniając różową, lśniącą wilgocią szczelinę. Druga dłoń chwyciła swojego członka u nasady. – Przyjmij swojego wujka. Głęboko.
Anna nie protestowała. Jej ciało było rozluźnione, poddane, wciąż drgające echem orgazmu. Patrzyła, jak czubek jego kutasa dotyka jej wejścia, jak naciska. Czuła rozciąganie, gdy jego główka rozpychała jej ciasne, pomimo wilgoci, wargi i wchodziła do przedsionka. Było to uczucie obce, przytłaczające, ale nie bolesne. Pełne. On wbił się w nią jednym, głębokim, pewnym ruchem bioder. Anna wydała z siebie długi, drżący jęk – mieszankę zaskoczenia, bólu graniczącego z rozkoszą i niepohamowanej fizycznej reakcji na tę inwazję. Był w niej. Głęboko. Wypełniał ją całkowicie, jego długość i grubość dostosowując się do jej wnętrza w sposób, który wydawał się zarówno brutalny, jak i nieunikniony. Jej dłonie bezwiednie chwyciły jego ramiona, paznokcie wpiły się w mięśnie.
Tomasz warknął z zadowoleniem, jego głowa opadła do tyłu na moment. – O tak… ciasna… gorąca… – wyszemrał. – Moja dobra bratanico. – Zaczął się poruszać. Najpierw powoli, eksplorując głębię, wyczuwając każdy centymetr jej ciasnego przejścia. Każdy jego ruch wyciskał z niej jęk lub westchnienie. Jej ciało, początkowo sztywne, zaczęło podążać za jego rytmem, biodra unosząc się nieśmiało, by spotkać jego pchnięcia. Jego dłoń wsunęła się między nich, jego kciuk znalazł jej łechtaczkę, wciąż nadwrażliwą po niedawnym orgazmie, i zaczął pocierać ją mocno, w rytm jego uderzeń.
To było zbyt wiele. Fale rozkoszy, mniejsze niż przed chwilą, ale natarczywe, zaczęły znów wzbierać w jej podbrzuszu, mieszając się z intensywnym uczuciem wypełnienia i tego niewiarygodnego, zakazanego połączenia. Jej jęki stały się głośniejsze, mniej tłumione. *”Tak… tak… wujku… tak...”* – bełkotała, nie kontrolując słów, tylko fizyczne odczucie.
Jego tempo przyspieszało. Stół skrzypiał pod ich ciężarem i energią ruchów. Jego oddech stał się ciężki, świszczący, jego oczy, wpatrzone w jej twarz, pełne były dzikiego skupienia i rosnącej potrzeby. Czuła, jak jego członek twardnieje jeszcze bardziej w niej, jak pulsuje. Jego palce na łechtaczce stały się bardziej chaotyczne, mocniejsze.
– Blisko… Anno… – wyszemrał, jego głos był zduszony. – Gdzie chcesz…? Gdzie mam…?
Anna nie wiedziała. Jej umysł był pusty, wypełniony tylko fizycznością. Ale jej ciało odpowiedziało. Jej nogi oplotły się wokół jego bioder, przyciągając go jeszcze głębiej, jej paznokcie wpiły się w jego plecy. *”W… we mnie… proszę… wujku...”* – wysapała, nie myśląc o konsekwencjach, tylko o potrzebie poczucia jego spełnienia w sobie.
Warknął, coś w rodzaju “Tak!”. Jego ruchy stały się krótkie, gwałtowne, głębokie. Kilka ostatnich, potężnych pchnięć, które wstrząsały całym jej ciałem. Zatrzymał się, wbił w nią do oporu, jego ciało zesztywniało jak skała. Anna poczuła gorący strumień wlewający się głęboko w jej wnętrze, pulsujący raz, drugi, trzeci, wypełniając ją. Wydał z siebie długi, gardłowy jęk, który wibrował w jego klatce piersiowej i przenikał przez jej ciało. Jego dłoń na łechtaczce zaciśnięta w pięść, przyciskając mocno, co wywołało u niej kolejny, krótki, ostry spazm rozkoszy, mieszającej się z jego wytryskiem.
Przez długą chwilę stali tak nieruchomo, zrośnięci, oboje ciężko dysząc, spoceni, wypełnieni ekstremalnymi doznaniami i ciężarem złamanego tabu. Powietrze w kuchni zdawało się gęste od ich zapachów – potu, spermy, jej soków, dzikości.
W końcu Tomasz osunął się z niej, jego członek wyślizgnął się z mokrym odgłosem. Anna poczuła ciepły strumień jego nasienia wypływający z niej na zimne drewno stołu. Tomasz oparł dłonie o blat po obu jej stronach, pochylony, wciąż łapiąc oddech. Jego wzrok, gdy w końcu podniósł głowę, był inny. Mniej drapieżny, bardziej… własnościowy. Zadowolony. Odsunął się, pozwalając jej ześlizgnąć się z blatu. Jej nogi ledwie ją utrzymały. Podniosła spodnie i majtki, czując lepką mieszaninę na swoich udach i w kroku. Wstyd wracał, falą, ale był inny. Przytłoczony. Zaatakowany przez coś większego – akceptację fizycznego faktu.
Tomasz poprawił ubranie, jego ruchy były znów opanowane. Podał jej wilgotną ścierkę, którą wcześniej zetarł swoją spermę.
– Oczyść się – powiedział krótko. – I wracaj do łóżka. Spokojnie. Jakby nic się nie stało. – Jego głos nie znosił sprzeciwu.
Anna, jak automat, wytarła się, starając się nie myśleć o tym, co robi, co właśnie zrobiła. Gdy skończyła, podniósł ścierkę i wrzucił ją do kosza pod zlewem. Potem podszedł do niej i chwycił jej podbródek, zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy.
– To był dopiero początek, Anno – powiedział cicho, ale z mocą, która wróżyła, że nie ma odwrotu. – Dom ma więcej sekretów. Więcej pokus. A ty… – jego kciuk przejechał po jej rozchylonych ustach – ...jesteś teraz częścią tego. Moja część. Pamiętaj o tym.
Odsunął się. – Idź. Śpij. Jeśli potrafisz.
Anna odwróciła się i wyszła z kuchni, nie oglądając się. Jej kroki na schodach były ciche, niepewne. Każdy mięsień w niej drżał. W głowie miałam tylko chaos: obrazy jego ciała, jęki, uczucie jego wypełnienia, zapach, smak własnej hańby i rozkoszy. I jego słowa: *”To był dopiero początek”*. Drzwi jej pokoju zamknęły się za nią z cichym kliknięciem.
Tomasz został w kuchni. Pogasił światło, zanurzając się w mrok. Ale nie od razu wyszedł. Stał przy oknie, patrząc w ciemność ogrodu. Uśmiech, powolny i zadowolony, pojawił się na jego ustach. Potem, nagle, jego wzrok się zaostrzył. Przeszył ciemność, skupiając się na parterowym oknie po drugiej stronie podwórza. Oknie, które należało do pokoju Krzysztofa. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi nikły ruch – jakby cień odsuwający się od szyby. Czy tylko światło księżyca? Czy…?
Nie zdziwiłby się. Dom miał oczy. Zawsze miał. I uszy. Kroki Marii nie były jedynymi tej nocy. Wytężył słuch. Cisza. Ale to nic nie znaczyło. Wyprostował się, jego satysfakcja zmieszana była z czujnością. Gra się dopiero zaczynała. Anna była w sieci. Maria podejrzewała. A Krzysztof… Krzysztof mógł być kolejnym ogniwem. Albo problemem. Czas pokaże. Odwrócił się i cicho wyszedł z kuchni, jego kroki zniknęły w mroku korytarza.
Anna w swoim pokoju nie spała. Leżała nieruchomo, wpatrzona w sufit, czując wciąż na skórze jego dotyk, w nozdrzach jego zapach, a pomiędzy nogami – fizyczny ślad jego posiadania. I głębiej, w macicy – ciepło jego nasienia. *Co ja zrobiłam?* myślała, ale myśl była płytka, bezsilna wobec wspomnień rozkoszy i przemożnego lęku przed tym, co miało nadejść. Przymknęła oczy, ale widziała tylko jego twarz w ekstazie, gdy wypełniał ją swoją esencją.
Nie usłyszała cichych kroków zatrzymujących się pod jej drzwiami. Nie zobaczyła, jak klamka lekko, bezgłośnie drgnęła, testowana. Ktoś stał tam przez długą chwilę, słuchając jej przyspieszonego oddechu. Potem kroki odeszły, cichsze, bardziej ukradkowe niż te Marii. W kierunku pokoju na parterze. W kierunku Krzysztofa.
Ranek przyniósł ciężką, nienaturalną ciszę. Anna zeszła na dół późno, ubrana starannie, jakby pancerzem, jej twarz była napięta, oczy podkrążone. W kuchni zastała Marię, krzątającą się przy kawie. Ciotka odwróciła się powoli. Jej rude włosy były starannie upięte, ale w jej bystrych, zielonych oczach nie było zwykłego, ciepłego rozbawienia. Była w nich zimna, badawcza uwaga. I coś jeszcze – coś, co mogło być… triumfem? Pogardą? Anna poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
Maria podeszła powoli, niosąc dwie filiżanki parującej kawy. Postawiła jedną przed Anną na stole – tym samym stole… Anna odruchowo cofnęła rękę. Maria uśmiechnęła się. Uśmiech nie sięgał oczu.
– Dobrze spałaś, Aniu? – zapytała, głos miał słodki jak miód, ale z wyraźną metaliczną nutą. Pochyliła się nieznacznie, jakby dzieląc sekret. Jej zapach – ziemia, pot, coś ziołowego – otoczył Annę. – Bo ja… – dodała, zniżając głos do ledwie słyszalnego szeptu, który jednak brzmiał jak krzyk w ciszy kuchni – ...słyszałam dziwne odgłosy w nocy. Z kuchni. Znowu. – Jej wzrok wpił się w Annę, nie pozostawiając wątpliwości, że *wiedziała*. – Czy to… – przerwała na chwilę, dla efektu – ...czy to ty z Tomaszem?
4 komentarze
Koń trojański
Popraw to "Zakazanie" w tytule
Sanepid
Trochę dużo stęchlizny.
Slavik1975
Świetne i tajemnicze. Proszę o więcej.
Rebus
Ciekawa historia. Nie daj długo czekać na dalszy ciąg.
malowany
@Rebus Zdradzę może tylko, że pojawi się dość szybko...