Słowa potrafią wiele. Potrafią niszczyć, budować, podniecać. Wzniecać pożar, ale i skutecznie go zgasić.
Od pamiętnej świątecznej nocy minął już jakiś czas. Czas pełen gorących uniesień, wulgarnego seksu, setek rozmów i czaru nowej znajomości. Niesamowite zauroczenie i ogień miedzy mną, a zielonooką nieznajomą - ustąpił miejsca codzienności. Niesamowity intelekt jakim oboje byliśmy obdarzeni, na nic zdał się z walce z brakiem czasu, oraz tym co podświadomie toczyło nasze umysły. Strach przed dawnymi doświadczeniami oraz życiowy realizm, usilnie pchał nas w kierunku racjonalnego, chłodnego spojrzenia na to, co przyniesie przyszłość. Nasza relacja była pełna sprzeczności. Z jednej strony byliśmy niczym lustrzane odbicie jednej duszy w tafli krystalicznie czystej wody. Z jeszcze innej jej chłodna, analityczna strona umysłu - walczyła z moim idealistycznym i marzycielskim podejściem do budowania relacji i codzienności. Czułem, że się od niej oddalam. A myśl, że nasza bliskość mogłaby zostać przerwana brakiem wiary we wspólną przyszłość, męczyła mnie mocno od wewnątrz.
Tego wieczora śnieg ustąpił miejsca szarudze pełnej deszczowych kropel, spływających nerwowo po dużych oknach mojego salonu. W sytuacjach głębokich przemyśleń, mam w zwyczaju oddać się nostalgii przy dźwiękach smutnych tonów fortepianu. Nalałem sobie szklankę 12 letniej whisky, delektując się się jej cierpkim, pasującym do nastroju bukietem. Podwinąłem rękawy czarnej koszuli, usiadłem wygodnie i zacząłem grać. Z odpowiednią subtelnością palców, zatracałem się w utworach Beethovena, które bezbłędnie oddawały klimat wewnętrznej walki i rezygnacji, jaką dzisiaj przeżywałem. Z każdą minutą odczuwałem coraz silniejsze emocje. Smutek. Zawód. Agresję. Motywację. Całe pasmo emocjonalnych sprzeczności. W samym środku odgrywania udręczonych tonów Moonlight Sonaty, moim oczom ukazał się ruch drzwi do salonu. Byłem tak zaangażowany grą, że odciąłem umysł od innych dźwięków. Lekko zdziwiony, ale wciąż zaangażowany w odgrywanie utworu zobaczyłem, że przez próg przechodzi Ona. Zielonooka, surowa piękność tym razem przełamała kolor swoich oczu krwistą czerwienią eleganckiej sukni. Stukot wysokich obcasów jej czarnych szpilek, ledwo przedzierał się przez kolejne smagnięcia moich palców po fortepianowych klawiszach. Nie patrzyłem na nią. Byłem w intymnym momencie odczuwania głębokich emocji, których powodem był właśnie mój długonogi, niespodziewany gość. Zielonooka usiadła wygodnie w dużym fotelu, na przeciwko fortepianu, założyła teatralnie nogę na nogę i patrząc się na mnie, niemal dotykała moich emocji własną dłonią. Jednoosobowa publiczność w jej seksownej postaci nie wybiła mnie z rytmu. Czułem na sobie jej wzrok. Czułem gęstniejącą atmosferę i metaforycznie zmniejszającą się odległość między nami. Dokończyłem utwór. Ostatnia nuta wybita na klawiszu, zrównała się z momentem kiedy odwzajemniłem jej spojrzenie przeszywając ją na wylot. Trwaliśmy w ten sposób dłuższą chwilę, łudząco podobną do tej w samochodzie, podczas naszego pierwszego spotkania. Rozbieraliśmy się wzrokiem zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie. Zielonooka wstała i zgrabnym, hipnotyzującym krokiem podeszła do mnie blisko, jedną ręką łapiąc za koszulę - jakby sugerując, że jest zbędnym elementem mojej garderoby. W odwecie złapałem ją za rękę i zdecydowanym ruchem wstałem i przycisnąłem ją do ściany.
To był mój koncert. Moje emocje. I moja muzyka.
Docisnąłem ją do ściany w jeszcze bardziej zdecydowany sposób, wpijając się w nią ustami. Zagryzłem jej wargę, słysząc przy tym delikatny jęk zaskoczenia. Ręką objąłem ją w talii, a językiem wirowałem głęboko w jej ustach, zapierając przy tym dech i podkręcając klimat, który przez ostatnie 10 minut jej obecności był bardzo napięty. Nie mówiliśmy do siebie niczego. Czasem słowa nie są potrzebne. Są tylko czyny. Gesty. Spojrzenia. Zsunąłem suknie z jej ramion, napawając się widokiem odkrywającego się ciała, odsłaniając sutki nabrzmiałe od dotyku i chłodu jaki panował w pomieszczeniu. Chwytając ją ponownie za rękę, pchnąłem zdecydowanym krokiem na łóżko. Z miną pełną skupienia i zaangażowania, równego mojemu niedawnemu, muzycznemu koncertowi, rozchyliłem jej nogi, aby po szybkim pozbyciu się własnej garderoby zatopić się w mokrej - mimo braku gry wstępnej - kobiecości. Wbrew tempa rozwoju sytuacji, nie było to wulgarne pieprzenie. Kochaliśmy się. Mocno i zdecydowanie. Każde pchnięcie podczas patrzenia sobie głęboko w oczy, było niczym dowód wzajemnego zaangażowania. Nasze dłonie splotły się, białe od wzajemnego uścisku. Chcieliśmy być blisko. Czuliśmy to samo. Jak zawsze. Nasz strach ustąpił miejsca pewności. Nasze oddalenie, było niczym wspomnienie sprzed lat, zastąpione niemym wyznaniem naszych splecionych w miłosnym uścisku ciał. Oplatając mnie mocno nogami, okazywała mi chęć bycia jak najbliżej mnie. Na przemian dociskała mnie za pośladki, łapała za włosy i drapała paznokciami po całej długości spiętych seksualnymi ruchami pleców. Dyszeliśmy upajając się każdym sztychem mojej męskości. Każdym centymetrem przesuwającym się po jej gorącym wnętrzu. Jej rozchylone usta prosiły o więcej. Jej jęki były niczym radosny śmiech ciała, rozpalonego od uczuć i emocji. Szybciej. Mocniej. Do samego końca. W chwili osiągnięcia przez nas wspólnego szczytu rozkosznej ekstazy, nasz jęk wypełnił pomieszczenie równie piękną muzyką, co odgrywany przeze mnie utwór Beethovena. Drżące, mokre ciała dwojga wpatrzonych w siebie ludzi - nie były w tym wypadku zwierzęcym upustem dręczących nas myśli. Były dowodem powrotu na wspólna drogą. Drogę wyboistą, ale prowadzącą w jednym kierunki.
Położyłem się obok niej. Milczeliśmy. Oboje zadawaliśmy sobie te same pytania, patrząc na siebie dogłębnie i szczerze. Rozmawialiśmy, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Tego wieczoru nasze emocje same odpowiadały nam na rozterki i pytania, ciągnące się za nami w ostatnich dniach. A dźwięk naszych spokojnych, miarowych oddechów oznaczających sen, dla kogoś patrzącego na nas z boku, mógł być jedynie dowodem na to, że czasem drogi się rozmijają. Ale największą sztuką, jest wrócić na ich właściwy tor.
Budząc się kilka godzin później, pogładziłem ją delikatnie po włosach i policzku, czując głęboko w sobie, że nasza wspólna historia na pewno jeszcze nie dobiegła końca.
2 komentarze
Gaba
O żesz! Takiego opowiadania tutaj nie było. Budowanie napięcia, akcja wręcz przeładowana emocjami, cudowna kultura słowa i bardzo bogate słownictwo.... Bardzo mi się podoba. Dawno nie czytałem czegoś tak dobrego. Aż żal, że już koniec, gdyby było jeszcze raz tak długie nie.......
Gratuluję i czekam na więcej!
Pozdrawiam
kitu
Czytałęm obie części.Podobały mi się jako opisy seksu i odczuc bohaterów podczas całokształtu stosunków między nimi.Jako minus-nie lubię opowiadań bez lub z małą ilością dialogów,ktore jednak upiększają tekst opowiadania i rzutują na jego ocenę.
Gaba
@kitu hmmm, wydaje mi się, że na dialogi tutaj nie ma miejsca. Zresztą Autor daje do zrozumienia, że cała akcja /po za przedstawieniem się i siebie / odbywa się w milczeniu. No jakieś dźwięki są wydawane, nawet dialogi, ale opisać je..... Hahaha
kitu
@Gaba To, ze nie lubię opowiadań bez dialogów jest moją subiektywną oceną,ogolnie powyższe opowiadania jako całośc podobaly mi się jako novum.
Gaba
@kitu 👍