Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Rusałek na własność cz.1

Wesemir, dwudziestodwulatni chłopak o szerokich ramionach i twardych dłoniach od orki, od wielu miesięcy nie mógł wyrzucić z głowy Jagny – córki młynarza z wioski za czarnym lasem. Jej czarne warkocze opadały na pełne piersi, gdy pochylała się nad straganem, a figlarny błysk w ciemnych oczach sprawiał, że krew w nim wrzała. Marzył, by wreszcie dotknąć jej ciała, poczuć ciepło jej ust, usłyszeć westchnienie pod sobą. Tej nocy, gdy księżyc wisiał wielki i srebrny nad wioską, nie wytrzymał dłużej. Wziął bochenek chleba, bukłak wody, zarzucił lniany kaftan i ruszył ścieżką przez las.

Las szeptał. Gałęzie trzeszczały, wiatr niósł zapach wilgotnej ziemi i bagien. Powietrze nagle stało się ciężkie, słodkie – pachniało miodem i czymś dzikim, kobiecym. Usłyszał śmiech. Delikatny, melodyjny, jakby dzwoneczki tonęły w wodzie. Zza drzew wyłoniły się one – trzy rusałki, nagie, blade, lśniące w blasku księżyca. Włosy długie, mokre, opadały na pełne piersi i krągłe biodra. Oczy zielone jak jezioro, usta czerwone, wilgotne.

– O, patrzcie, patrzcie, kogo tu mamy – zachichotała ta najwyższa, o imieniu Wodana, z piersiami ciężkimi jak dojrzałe jabłka. – Chłopaczek z wioski. Idziesz do jakiejś dziewki, prawda?

– Do Jagny pewnie – dodała Lilia, szczupła, z długimi nogami i zadartym noskiem. – Myślisz, że ona cię zechce, głupcze?

– Zapomnij o niej – wyszeptała trzecia, Mira, najpełniejsza, z biodrami szerokimi i ustami stworzonymi do grzechu. – Teraz jesteś nasz.

Wesemir chciał uciekać, ale nogi same niosły go ku jezioru. Ich głosy oplatały go jak pnącza, słodkie i zimne. Dotknęły go – palce śliskie od wody, dłonie na piersiach, na brzuchu, między udami. Czuł, jak twardnieje mimo strachu.

– Nie... muszę iść... – wymamrotał słabo.

– Idź, idź... do nas – roześmiały się chórem i pociągnęły go w wodę.

Jezioro pochłonęło go szybko. Zimna woda wlała się do ust, do uszu. Ich ciała wiły się wokół niego – miękkie, śliskie, zimne. Tracił oddech, tracił świadomość, a ich śmiech brzmiał jeszcze długo w uszach.

Obudził się związany. Ręce skrępowane za plecami mocnymi wodorostami, nogi rozstawione i przywiązane do korzeni wielkiej sosny. Był zupełnie nagi, ciało drżało od chłodu. Nad nim stały rusałki – nagie, piękne, okrutne.

– Obudziłeś się, niewolniku? – Wodana nachyliła się, jej piersi zawisły tuż nad jego twarzą. – Czas zacząć służbę.

– Proszę... puśćcie mnie... ja nic wam nie zrobiłem... – głos Wesemira drżał.

– Och, nie zrobiłeś? – Lilia usiadła mu na brzuchu, ciężar jej ciała przygniótł go do ziemi. – Ale zrobisz. Bo do niczego innego się nie nadajesz, chłopcze. Tylko do służenia nam.

– Patrzcie na niego – Mira roześmiała się, wskazując na jego krocze. – Już stoi. Myśli o swojej Jagnie, a twardnieje na nasz widok. Głupi, żałosny chłopaczek.

Wodana usiadła mu na piersiach, przesunęła się wyżej. Jej uda objęły jego głowę jak imadło. Wilgotne, różowe wargi sromowe znalazły się tuż nad jego ustami – pełne, nabrzmiałe, lśniące od jeziornej wilgoci.

– Otwieraj gębę, sługo – rozkazała zimno. – Będziesz lizał.

Wesemir zacisnął zęby. Lilia i Mira chwyciły go za włosy, pociągnęły boleśnie.

– Liż ją, albo utopimy cię znowu! I tym razem na zawsze! – warknęła Mira.

Ze strachu otworzył usta. Wodana opuściła się powoli, jej wargi sromowe otarły się o jego wargi – miękkie, gorące mimo chłodu ciała. Pachniała słodko i słono, jak woda z miodem i dzikim pożądaniem.

– Językiem, głupcze! Rozchyl moje wargi, liż głęboko! – krzyknęła, zaczynając poruszać biodrami.

Wesemir wysunął język. Lizał powoli, czując, jak jej wargi puchną pod dotykiem. Przesuwał językiem w górę i w dół, rozchylał je, wchodził głębiej w wilgotną, pulsującą szczelinę. Smakowała jak nektar – słodki, słony, uzależniający.

– Mocniej, ssij łechtaczkę! Ssij, jakbyś chciał ją połknąć! – jęknęła Wodana, biodra falowały coraz szybciej. – O tak... właśnie tak, niewolniku... jesteś tylko językiem dla nas... dobrym, posłusznym językiem...

Lilia i Mira patrzyły, śmiejąc się i dotykając siebie nawzajem.

– Widzicie, jak się stara? – zachichotała Lilia. – Myślał, że zdobędzie jakąś dziewkę, a jedyne, do czego się nadaje, to lizanie rusałkom.

Gdy Wodana doszła – głośno, drżąc, zalewając mu twarz sokami – odeszła, dysząc.

– Moja kolej – Lilia usiadła mu na twarzy bez litości. Jej wargi sromowe były węższe, delikatniejsze, ale równie mokre i gorące. – Włóż język do środka, sługo. Pieść mnie głęboko. Głębiej niż kiedykolwiek marzyłeś pieścić swoją Jagnę.

Lizał posłusznie – język wirował w niej, ssał łechtaczkę, wchodził głęboko. Czuł, jak drży, jak jej uda zaciskają się na jego głowie.

– Szybciej! Jesteś tylko zabawką, rozumiesz? Zabawką do sprawiania nam rozkoszy! – krzyczała, aż doszła, zalewając go falą wilgoci.

Mira była ostatnia – jej wargi sromowe najpełniejsze, grube, otuliły jego usta jak miękka poduszka.

– Ssij je mocno, gryź delikatnie... o tak! – rozkazała. Lizał z oddaniem, wnikając w każdy zakamarek, aż krzyknęła z rozkoszy.

Gdy skończyły, Wesemir dyszał, twarz miał całą mokrą, lśniącą od ich soków.

– Proszę... litości... – jęknął słabo.

– Litości? – Wodana roześmiała się głośno. – Ty żałosny robaczku. Do niczego innego się nie nadajesz. Tylko do służenia nam. A teraz... powąchaj nasze stopy. Stanęły nad nim z dumą i rozbawieniem wypisanymi na twarzach.

Podniosła swoją bladą, wilgotną stopę i przycisnęła do jego nosa. Pachniała bagnem, wodą, słodką ziemią. Próbował odwrócić głowę, ale przytrzymały go mocno.

– Wąchaj głęboko, niewolniku! – rozkazała Lilia, wciskając swoją stopę. – I całuj. Liż palce.

Całował posłusznie – jedną po drugiej, lizał podeszwy, ssał palce, czując smak jeziora i ziemi na języku.

– Błagaj, chłopcze – Mira nachyliła się z drwiącym uśmiechem. – Błagaj, żebyś mógł lizać nam tyłki. Bo do tego właśnie jesteś stworzony.

– Nie... proszę... to zbyt upokarzające... – łzy spływały mu po policzkach.

– Błagaj! Albo wrócisz do wody na zawsze! – groziły chórem.

Złamany, wyszeptał:

– Proszę... pozwólcie mi... lizać wam tyłki... błagam...

Roześmiały się triumfalnie.

– Słyszycie? Błaga! – Wodana odwróciła się, klęknęła nad jego twarzą tyłem. Jej pełne pośladki opadły powoli. – Liż dupę, niewolniku. Dokładnie i z oddaniem.

Wesemir wysunął język. Smakowała słono, dziko. Lizał jej odbyt – krążąc wokół, wnikając głębiej, gdy jęknęła z rozkoszy. Robił to z całkowitym poddaniem, bo wiedział już, że opór nic nie da.

– Głębiej, ssij mój tyłek! – krzyczała Wodana, grindując na jego twarzy. – O tak... widzicie, jaki posłuszny? Tylko do tego się nadaje...

Potem Lilia – jej tyłek węższy, napięty. Lizał z taką samą gorliwością, język wchodził głęboko, aż drżała.

– Jesteś naszym psem, rozumiesz? Liżącym tyłki psem! – drwiła.

Mira na koniec – pośladki najmiększe. Lizał długo, dokładnie, aż jęczała z rozkoszy.

– Och, jak nam się podoba twoja uległość... taki żałosny, taki posłuszny...

Gdy skończył, wyczerpany, wyszeptał:

– Dziękuję... dziękuję wam...

Gdy skończył wylizywać ich stopy – każdą palec po palcu, każdą podeszwę, każdą kostkę – aż lśniły czysto od jego śliny, rusałki usiadły wokół niego w kręgu. Wesemir leżał wyczerpany, związany, z twarzą mokrą od ich soków, łez i potu. Oddychał ciężko, oczy miał przymknięte, ciało drżało od chłodu i upokorzenia.

Wodana nachyliła się pierwsza, muskając palcami jego policzek.

– Patrzcie na niego – powiedziała z kpiącym uśmiechem. – Taki posłuszny. Taki żałosny. Myślał, że jest wielkim zdobywcą, a okazał się tylko naszym językiem i ustami. Ale… – zawiesiła głos, spoglądając na Lilę i Mirę – może zasłużył na małą nagrodę?

Lilia roześmiała się melodyjnie.

– Nagrodę? Dla takiego paroba? No dobrze… niech ma. W końcu służył nam dziś jak trzeba.

Mira skinęła głową, jej oczy błyszczały złośliwie i pożądliwie zarazem.

– Raz jeden. Żeby wiedział, jak smakuje łaska rusałek. I żeby pamiętał, do kogo teraz należy.

Wesemir drgnął, nie wierząc własnym uszom. Jego członek, który przez całą noc stał napięty mimo strachu i upokorzenia, zadrgał boleśnie.

– Co… co chcecie zrobić? – wyszeptał słabo.

– Cicho, sługo – Wodana przyłożyła palec do jego ust. – Leż i przyjmuj. To nagroda, nie prawo.

Najpierw Wodana pochyliła się nad jego kutasem. Był twardy, nabrzmiały, żyły pulsowały pod skórą, główka lśniła od napięcia. Rusałka dmuchnęła na nią zimnym oddechem, aż Wesemir jęknął.

– Patrzcie, jaki spragniony – zachichotała. – Całą noc służył nam, a sam nie dostał nic. Biedaczek.

Jej język – zimny, wilgotny, długi jak u węża – wysunął się powoli i dotknął nasady kutasa. Przesunęła nim w górę, bardzo powoli, od samych jaj aż po czubek, okrążając główkę leniwie. Wesemir westchnął głośno, biodra drgnęły mu mimo więzów.

– Spokojnie – szepnęła Wodana i wzięła całego kutasa do ust. Ssąc powoli, głęboko, jej głowa unosiła się i opadała rytmicznie. Język wirował wokół trzonu, lizał żyły, muskał wrażliwą skórę pod główką. Ślina spływała po jego jajach, zimna i obfita.

– O bogowie… – jęknął Wesemir, głowa opadła mu na ziemię.

Lilia odepchnęła Wodanę delikatnie.

– Moja kolej. Nie będziesz miał wszystkiego sam.

Pochyliła się, jej długie włosy opadły na uda Wesemira jak mokry jedwab. Zaczęła od jaj – lizała je delikatnie, brała po jednym do ust, ssała, obracała językiem. Potem przesunęła się wyżej, liżąc całą długość kutasa od spodu, powoli, z oddaniem. Jej usta były węższe, ssanie mocniejsze, bardziej drażniące. Gdy doszła do główki, ssała ją głośno, cmokając, jakby chciała wyssać z niego duszę.

– Smakuje lepiej niż myślałam – mruknęła, nie odrywając ust. – Taki słony… taki męski. Ale pamiętaj, chłopcze, to my ci dajemy rozkosz. Nie ty sobie.

Mira czekała na koniec – najpełniejsza, najpowolniejsza. Gdy przyszła jej kolej, usiadła między jego nogami, rozstawiła je szerzej i po prostu patrzyła przez chwilę.

– Jaki piękny kutas ma nasz niewolnik – powiedziała głośno. – Taki twardy dla nas. Tylko dla nas.

Potem pochyliła się i wzięła go całego – głęboko, aż do gardła. Jej usta były miękkie, pełne, otuliły go jak aksamit. Ssąc, poruszała głową szybko, potem wolno, zmieniając tempo. Język tańczył wokół główki, lizał rowek, drażnił najwrażliwsze miejsca. Jedną ręką masowała jaja, drugą ściskała nasadę kutasa, wyciskając z niego więcej rozkoszy.

Wesemir jęczał już bez przerwy – głośno, bezwstydnie. Biodra próbowały się unosić, ale więzy trzymały mocno.

– Proszę… błagam… – wykrztusił.

– Nie tak szybko – Wodana znów się włączyła. Teraz wszystkie trzy lizały go naraz.

Wodana ssała główkę, Lilia lizała trzon z jednej strony, Mira z drugiej. Trzy języki jednocześnie – zimne, mokre, nieustępliwe. Lizały w górę i w dół, wirowały wokół, ssały, gryzły delikatnie. Czasem spotykały się ustami nad jego kutasem, całując się nad główką, ich języki splatały się z jego członkiem pośrodku.

Wesemir krzyknął – długo, głośno, gdy doszedł. Sperma wystrzeliła wysoko, spadła mu na brzuch, na piersi, na ich twarze. Drżał całym ciałem, biodra uniosły się, ile pozwalały więzy.

Rusałki nie cofnęły się. Patrzyły na niego z triumfem.

– Dobry chłopiec – wyszeptała Wodana, oblizując wargi. – Teraz jesteś naprawdę nasz.

Nachylając się razem, zaczęły wylizywać jego spermę z brzucha – powoli, dokładnie, językiem zbierając każdą kroplę. Wodana lizała wokół pępka, Lilia niżej, Mira wyżej, na piersiach. Ich języki sunęły po jego skórze, zbierając gęstą, ciepłą ciecz, połykając ją z głośnym mlaskaniem.

– Smakujesz jak nasza własność – mruknęła Mira, liżąc ostatnią kroplę z jego sutka. – Bo jesteś. Na zawsze.

Gdy skończyły, brzuch Wesemira lśnił tylko od ich śliny. Rusałki wstały, otarły usta.

– Pamiętaj o tej nocy, Wesemirku – powiedziała Wodana, zostawiając obok niego bukłak z wodą i bochenek chleba. – I pamiętaj, do kogo należysz.

Potem, jak mgła nad jeziorem, rozpłynęły się w wodzie. Ich śmiech cichł powoli w oddali, a Wesemir leżał jeszcze długo pod wielką sosną – związany, wyczerpany, z ciałem drżącym od rozkoszy i upokorzenia, wiedząc, że już nigdy nie będzie pragnął Jagny tak jak przedtem. Pragnął tylko jednego – wrócić nad jezioro. Do nich.

Cdn.

Dodaj komentarz