Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Poprawka z matematyki na kolanach - na faktach

Rozdawał sprawdziany spokojnym krokiem, stukot jego butów odbijał się od podłogi, a ja siedziałam coraz bardziej skulona, jakby to mogło mnie uratować przed tym, co wiedziałam, że nadejdzie. Jedynka. Kolejna. Słyszałam szelest kartek, szepty i śmiechy, a z każdym nazwiskiem wypowiedzianym przez niego coraz mocniej ściskał mnie w żołądku strach. Kiedy zatrzymał się przy mojej ławce, poczułam jak serce wali mi w uszach. Położył arkusz przede mną, nie spiesząc się, i przez sekundę miałam wrażenie, że specjalnie czeka, aż uniosę wzrok. Cyfra, którą zobaczyłam w rogu, paliła mnie jak żelazo. Jedynka. Nie potrafiłam na nią patrzeć.

Nachylił się wtedy, niby tylko do mnie, a jednak wystarczająco głośno, żebym wiedziała, że inni też to słyszą.
— Zostań po lekcjach — powiedział cicho, prawie jak rozkaz, którego nie da się zignorować.

Nie odpowiedziałam, tylko przełknęłam ślinę, czując, jak rumieniec rozlewa się po mojej twarzy. W klasie ktoś zachichotał, ktoś inny rzucił krótkie: „Ooo…”. Nie śmiałam się odwrócić. Udawałam, że skupiam się na kartce, ale litery i cyfry mieszały mi się przed oczami, a świadomość, że on to powiedział przy wszystkich, wbijała mnie coraz głębiej w krzesło.

Przez resztę lekcji nie pamiętałam ani jednego słowa z tablicy. Patrzyłam w zeszyt, a każda minuta dłużyła się jak godzina, rosnący ciężar w brzuchu nie pozwalał mi oddychać swobodnie. Czekałam tylko na ten dzwonek, na moment, w którym wszyscy wstaną, wyjdą, a ja zostanę. Sama z nim.

Kiedy ostatni uczeń zamknął za sobą drzwi, klasa nagle zrobiła się zbyt wielka i zbyt cicha. Siedziałam w ławce tak, jak kazał, czując jak pot spływa mi po dłoniach, zostawiając wilgotne ślady na zeszycie. Nie miałam odwagi się ruszyć, spojrzeć na niego, ani tym bardziej odezwać się pierwsza.

On tymczasem zachowywał się, jakby to był zwyczajny dzień. Oparł się o biurko, luźno skrzyżował ręce, a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech — nie taki, który koiłby nerwy, tylko taki, który sprawiał, że serce biło mi jeszcze szybciej. Był spokojny, zrelaksowany, a jednak w jego głosie, gdy się odezwał, było coś, co nie pozwalało mi odetchnąć.

— Powiedz mi… jesteś w ogóle świadoma, jak to wygląda? — zapytał, a każde słowo wypowiadał powoli, jakby smakował ciszę pomiędzy nimi. — Przy takich ocenach… nie ma mowy, żebyś coś podciągnęła. To jest murowana jedynka na koniec roku.

Zacisnęłam palce na krawędzi zeszytu, próbując powstrzymać drżenie. Głos utknął mi w gardle, więc tylko kiwnęłam głową, nie patrząc na niego, jakby to miało wystarczyć. W głowie miałam tylko jeden obraz — siebie, z tym czerwonym numerem w dzienniku, z twarzą rodziców, kiedy się dowiedzą. Żołądek zacisnął mi się boleśnie.

On uśmiechnął się jeszcze szerzej, spokojny, pewny, jakby dokładnie wiedział, jak bardzo siedzę w potrzasku.

Zacisnęłam dłonie tak mocno, że aż zbielały mi knykcie, i z trudem zebrałam odwagę, żeby coś powiedzieć.
— Ja… ja się postaram… naprawdę, proszę pana… mogę się nauczyć, poprawić… jeszcze jest trochę czasu… — głos mi drżał, a każde słowo brzmiało coraz bardziej żałośnie.

On tylko pokręcił głową z tym swoim spokojnym, lekko drwiącym uśmiechem. Nie podnosił głosu, nie musiał. Wystarczyło, jak patrzył. I właśnie to jego spojrzenie, chłodne i pewne, sprawiało, że coś we mnie miękło, że czułam w brzuchu dziwny ucisk, którego nie potrafiłam nazwać.
— Czasu nie ma. Oceny same się nie zmienią. — Ton miał miękki, niemal uprzejmy, ale w tym spokoju było coś, co sprawiało, że miałam ochotę bez protestu robić to, czego zażąda. — Chyba że…

Zamilkł na chwilę, jakby bawiło go moje napięcie. Potem ruchem dłoni wskazał miejsce przed sobą.
— Podejdź tutaj, na czworaka.

Serce mi stanęło. Byłam pewna, że źle usłyszałam, ale jego uśmiech tylko się pogłębił, spokojny, wyczekujący. Zamiast wstać i wyjść, zamiast cokolwiek powiedzieć, poczułam jak nogi same mnie niosą. Zsunęłam się z krzesła, kolana zatrzeszczały o podłogę i powoli podpełzłam w jego stronę. Każdy krok był upokorzeniem, ale gdzieś pod wstydem tliło się coś jeszcze — dziwne ciepło, które nie chciało zgasnąć.

Zatrzymałam się przy jego nogach, serce waliło mi jak młot.
— Bliżej — powiedział spokojnie. — Uklęknij dokładnie przede mną – przybliżyłam się teraz miałam oczy na wysokości jego krocza. – Spójrz na mnie, patrzy mi w oczy i rozchyl usta.

Policzki miałam rozpalone do czerwoności, ale zrobiłam to, czego chciał. Otworzyłam usta, unosząc głowę i patrząc na niego. Był absolutnie zrelaksowany, a ja czułam, że miękną mi kolana, gdybym nie klęczała, nie utrzymałabym się na nogach.

Nachylił się lekko i splunął mi wprost do ust. Byłam zszokowana, a jednocześnie coś we mnie zadrżało, jakby ten gest był czymś, czego od niego pragnęłam, choć nigdy nie miałam odwagi o tym pomyśleć. On patrzył spokojnie, jakby czytał w mojej twarzy wszystko, co próbowałam ukryć.

— Widzisz… może jeszcze coś się da zrobić z twoimi ocenami. Mogę poprawić ci parę jedynek, ale pod jednym warunkiem. — Głos miał niski, miękki, a jednak wbijał się we mnie jak rozkaz. — W piątek po lekcjach, spotkamy się w starej fabryce za miastem.

Patrzył wprost w moje oczy, jakby chciał zajrzeć do środka i wydobyć na głos to, czego bałam się nazwać. Uśmiech nadal miał spokojny, pewny siebie, a jednak czułam, że jego cierpliwość nie będzie trwać długo.

— Rozumiesz, że inaczej nie masz żadnych szans? — odezwał się spokojnie, niemal szeptem, a jednak każde jego słowo odbijało się we mnie z siłą krzyku. — W dzienniku już mam komplet ocen. Rodzice dostaną świadectwo. I co im powiesz? Że jesteś leniwa? Że jesteś głupia? — uśmiechnął się delikatnie, a w tym uśmiechu było coś, co wbijało mnie w podłogę jeszcze mocniej.

Poczułam, jak gardło ściska mi się jeszcze mocniej. — Ja… ja nie chcę… ja się poprawię… naprawdę… — wyszeptałam, chociaż sama wiedziałam, że to brzmi żałośnie.

On pokręcił głową, jakby rozczarowany.
— Nie, nie poprawisz. Nie ma już nic do poprawienia. Jedyne, co możesz zrobić, to posłuchać mnie. Albo… — zawiesił głos, prostując się i patrząc na mnie w dół, — możesz odmówić. I wtedy zostaje ci jedynka na koniec roku, powtarzanie klasy, rozmowa z rodzicami, którzy już zawsze będą wiedzieli, że zawiodłaś.

Moje dłonie były całe mokre od potu, nie wiedziałam, gdzie je schować, więc przycisnęłam je do kolan. Czułam, że łzy napływają mi do oczu.

— Więc… co wybierasz? — spytał łagodnie, jakby to było coś zupełnie naturalnego. — Świadectwo z czerwoną jedynką i wstyd, którego nie zmyjesz latami… czy piątek, stara fabryka, i szansa, żeby ocalić wszystko?

Cisza w klasie była tak gęsta, że słyszałam tylko swój przyspieszony oddech. Wiedziałam, że nie mam dokąd uciec. On czekał, cierpliwy, uśmiechnięty, jakby był absolutnie pewien, że odpowiedź i tak padnie.

Zamknęłam oczy, przełknęłam ślinę, a potem cicho, prawie bezgłośnie wyszeptałam:
— Zgadzam się.

Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam jego uśmiech. Był spokojny, jakby właśnie wszystko poszło dokładnie po jego myśli.

— Grzeczna dziewczynka. — Skinął głową powoli, jakby właśnie podpisał ze mną umowę. — Sama podjęłaś decyzję.

Jeszcze zanim zebrałam się na odwagę, by wstać z kolan, on sięgnął do szuflady biurka. Otworzył ją bez pośpiechu, jakby szukał czegoś oczywistego. Kiedy wyciągnął niewielkie pudełeczko, poczułam, jak moje serce wali tak mocno, że aż mi się zakręciło w głowie.

Podał mi je, patrząc mi prosto w oczy.
— Otwórz.

Drżącymi palcami podniosłam wieczko. W środku leżały dwie gładkie, połyskujące kulki, połączone cienkim sznureczkiem. Nie rozumiałam od razu, ale w jego uśmiechu było wszystko.

— Zdejmij majtki. Teraz. — Powiedział to spokojnie, bez cienia wahania, tak jakby kazał komuś otworzyć zeszyt.

Serce podskoczyło mi do gardła, kolana zrobiły się jak z waty.
— T-tutaj? — wyszeptałam, prawie błagalnie.

— Tutaj. — Kiwnął głową, nie odrywając ode mnie wzroku. — Nikt nie wejdzie, drzwi są zamknięte.

Każdy ruch był dla mnie torturą. Palce zaplątały się w gumkę, a ja cała płonęłam ze wstydu, zsuwając powoli bieliznę w dół, aż opadła wokół moich kostek. On w tym czasie podszedł bliżej i wyciągnął kulki z pudełka, trzymając je w dłoni tak naturalnie, jakby robił to od zawsze.

Jeszcze zanim nachylił się, by wsunąć je we mnie, zatrzymał rękę i spojrzał na mnie uważnie. Kulki połyskiwały w jego dłoni, chłodne, ciężkie.

— Najpierw weź je do ust. — Powiedział to z takim spokojem, że aż zabrzmiało groźniej.

Zamrugałam, nie wierząc, że dobrze usłyszałam, ale jego spojrzenie nie pozostawiało miejsca na wątpliwości. Ręka z kulkami przesunęła się bliżej mojej twarzy.
— Otwórz buzię.

Rumieniec zalał mi twarz do samego karku. Dłonie miałam zaciśnięte w pięści na kolanach, czułam jak drżą mi ramiona, ale powoli rozchyliłam usta. On wsunął pierwszą kulkę na mój język, chłód metalu wypełnił mi usta, a zaraz za nią druga, aż poczułam, że muszę szerzej otworzyć wargi, żeby się zmieściły.

— Ssij. — polecił cicho, a jego uśmiech był spokojny, jakby dawał mi zupełnie zwyczajne zadanie.

Zawstydzona, cała rozpalona od środka, zaczęłam poruszać językiem, obejmując kulki, czując ich ciężar, ich obcy smak, ślinę zbierającą się w ustach. On obserwował każdy mój ruch, ręce miał skrzyżowane na piersi, a w jego oczach było coś, co sprawiało, że jeszcze bardziej się spociłam.

Dopiero po chwili wyciągnął je z moich ust, mokre, lśniące, pokryte moją śliną.
— Teraz są gotowe. — powiedział spokojnie, kucając przede mną — Nogi szerzej. — Głos miał spokojny, miękki, ale był to rozkaz, któremu nie potrafiłam się sprzeciwić.

Zawstydzona, roztrzęsiona, rozchyliłam kolana, a on kucnął przede mną. Jego palce były chłodne, pewne, kiedy wsunął pierwszą kulkę, a potem drugą, aż cienki sznureczek został między moimi udami. Zadrżałam cała, ledwo powstrzymując cichy jęk.

Podniósł się powoli, poprawił marynarkę, jakby cała ta scena była czymś zupełnie zwyczajnym. Spojrzał na mnie z góry i lekko skinął dłonią.
— Majtki są ci już niepotrzebne. Podaj mi je.

Zawahałam się na moment, ale rozkaz nie pozostawiał przestrzeni na sprzeciw. Sięgnęłam w dół, zdjęłam je z kostek i ostrożnie podałam mu w obie dłonie, spuszczając wzrok. W tej samej chwili poczułam, jak kulki we mnie przesunęły się głębiej, ciężko i obco, jakby moje ciało nagle nie należało już do mnie. Ścisnęło mnie w brzuchu, a cichy dreszcz przeszedł po plecach.

On przyjął bieliznę spokojnie, złożył ją jednym ruchem i wsunął do wewnętrznej kieszeni marynarki, jakby chował coś najzupełniej naturalnego. Uśmiechnął się lekko, patrząc mi prosto w oczy.
— Od teraz będziesz je nosić, cały czas aż do piątku. — Mówił powoli, wyraźnie. —Przychodzisz do szkoły bez majtek. Lepiej, żebyś nie wypuściła kulek w klasie… byłoby szkoda. — Zrobił krótką pauzę, jakby delektował się moim przerażeniem. — I zawsze w spódnicy.

Stałam przed nim, wyprostowana, ręce opuszczone wzdłuż ciała, jak sparaliżowana. Patrzyłam mu w oczy, czując, jak serce tłucze się w piersi, a kulki przy każdym oddechu poruszają się we mnie, przypominając o swoim ciężarze i o tym, że już nie mam kontroli. On tymczasem uśmiechnął się spokojnie, poprawił mankiet koszuli i powiedział takim tonem, jakby podawał zwykły fakt:
— Właśnie poprawiłaś ostatni sprawdzian na trójkę.

Zamilkł na moment, czekając, aż znaczenie tych słów do mnie dotrze. Poczułam, jak drżenie przechodzi mi przez całe ciało, a kulki w środku przesunęły się znowu, wywołując we mnie falę cichego, wstydliwego napięcia.

— A teraz wyjdź. — dodał spokojnie, z tą samą lekkością, która nie pozostawiała wątpliwości, że zrobię dokładnie to, co kazał.
kontynuacja na opowiadanka.net bo tu limit znaków

KONTYNUACJA: opowiadanka.net

Dodaj komentarz