Drogi Czytelniku! Poniższy tekst zawiera liczne spojlery opowiadania „Fabryka życia”. Jeśli masz zamiar do niego zajrzeć, lepiej zrób to przed przystąpieniem do „Jej dnia”.
Owinięta skotłowaną kołdrą kobieta leżała bezładnie na połówce narożnika, kolejnymi pomrukami zbywając miarowe piknięcia elektrycznego zegara. Z nogami obok poduszki i głową płasko na materacu świeciła na kilometr przetłuszczoną cerą, a rozczochrane włosy pchały się do otwartych „na popielniczkę” ust.
– Śpisz? – Męski głos oznajmiał koniec tego dobrego.
Zerwała się natychmiast. Ubrana jedynie w majtki i wymiętą koszulę męża z kilkoma iksami za dużo, przypominała stracha na wróble. Za nic mając swój wygląd, a także stojącego nad sobą wielkoluda, skierowała wzrok ku drzwiom dziecięcego pokoiku. W jej poczynaniach z każdym miesiącem mniej było Pauliny Reszki, a więcej trybów instynktu macierzyńskiego. Bacznie nasłuchiwała płaczu. Na szczęście cisza.
– Coś się stało?
– To dla ciebie. – Jakub wyjął zza pleców bukiet czerwonych róż. – Dziś jest twój dzień.
– Każdy dzień jest mój, odkąd jesteśmy we czworo.
Fałsz jej beztroskiego uśmiechu zdradzały oczy żołnierza, który od miesięcy nie wychodził z okopów. Pomasowała obolały kark, po czym niezdarnie przyjęła prezent. Jeszcze półprzytomna, nie bardzo wiedziała co z nim począć. Podziękować, pochwalić gest? Dwuetatowa matka i gospodyni coraz gorzej odnajdywała się w roli żony. Trwały niezręczne sekundy, z których jak zwykle dźwignęło ją to pełne bezwarunkowej miłości spojrzenie Jakuba. W końcu zaciągnęła się głęboko kwiatami. Pachniały pięknie, ale i smutno. Światem, który porzuciła po porodzie.
– Ten będzie tylko twój. Nie rodziny, nie zakochanych, ani nawet nie kobiet. Twój. – Upierał się. – Wziąłem dzisiaj wolne.
Do Pauliny jakby nie docierał sens tych słów. Przeciągnęła się. Ziewnęła raz, potem drugi, tępym wzrokiem obserwując, jak mąż wkłada kwiaty do wazonu na komódce. Odruchowo sięgnęła po telefon. Ósmy marca, ukochany od dziesięciu minut powinien być w drodze do pracy.
– Przecież nigdy nie rezygnujesz z zajęć.
– Ale dzisiaj to zrobiłem. – Głos doktora chemii domagał się przypięcia orderu. – Zabieram dzieci do mamy, a ty masz w tym czasie porządnie się wyspać.
– Mówiłam ci już, że nigdy nie pozwolę…
Paulina uniosła się, jakby teściowa już ostrzyła sobie zęby na zupę z bobasów. Przed powiedzeniem o słowo za wiele powstrzymał ją gest przyłożonego do ust palca. Mężczyzna gorzko uśmiechnął się na myśl o matce, która nigdy nie miała dla niego czasu.
– Jedziemy do ciebie.
– Mama się zgodziła?
– „Z przyjemnością ujarzmię tę waszą szarańczę. Przy starym i tak już nie poczuję się kobietą” – parodiował seniorkę.
– Nie powiedziała tak!
– Powiedziała.
Paulina pokręciła głową. Oboje wiedzieli, że powiedziała.
– Wychowała nas siedmioro i ciągle nie ma dość… – W kobiecie podziw mieszał się z rezygnacją.
Kiedyś, dawno temu, zamierzała dorównać swojej matce. Powiększyć rodzinę do co najmniej dziesięciu istnień i przez resztę życia tańczyć z nimi w krainie wiecznej szczęśliwości. Dopiero na własnej skórze zrozumiała, z jak wieloma wyrzeczeniami wiąże się macierzyństwo. Zapanowała cisza. Jedna z tych zdrowych, bogata w małżeńską zadumę nad tym, jak miłe jest dzielenie tych nielicznych, wspólnych chwil.
– Nie chcesz usłyszeć, co przygotowałem na później?
Ani trochę. Wiedziała lepiej niż dobrze, że trójka z przodu to dla facetów wciąż za mało, by zrozumieć potrzeby kobiet. Wpadła za to na szatański plan, który natychmiast ją pobudził. Energicznie poprawiła się na łóżku. Niemrawą dotąd twarz przyozdobiły charakterystyczne dołeczki.
– Niech pomyślę. W drodze powrotnej kupisz aromatyczne kule do kąpieli. Nalejesz wody do wanny, rozstawisz dookoła świeczki, a kiedy tylko okryję się pachnącą pianą, włączysz muzykę i przyniesiesz wino, żebym nie nudziła się w oczekiwaniu na naleśniki z twarogiem. Albo z dżemem. Albo z tym i z tym. Potem usiądziesz gdzieś w widocznym miejscu, bo wiesz, jak bardzo lubię na ciebie patrzeć, gdy prawisz mi komplementy… – rozmarzyła się. – Zgadłam?
Mężczyzna głośno wypuścił powietrze, a wraz z nim myśl o zamówieniu pizzy do filmowego maratonu. Po długiej batalii z samym sobą ostatecznie przytaknął. Nieoczekiwane wyzwania skłoniły go do rychłego zabrania się do roboty. Podczas gdy Paulina nieporadnie zakładała przewieszony przez puf dres, streścił plan dwudniowego pobytu dzieci u dziadków. Podał jej rękę i pomaszerowali do maluchów.
– Śpią jak… – „Zabite”, utknęło mu w gardle. Przy przewrażliwionej żonie była to jedna z zakazanych fraz. – …jak nigdy.
Dumna mama nawet go nie słuchała. Bez reszty pochłonięta była przygotowaniami do wyjazdu. Foto-kocyk? Koniecznie, w końcu jutro dziewiąty. Grzechotki, przytulanki, a nawet ulubiony smoczek Jasia – obowiązkowo, bo przecież inaczej się nie da. Spakowaną walizkę dwukrotnie sprawdziła.
Po długich męczarniach związanych z wysłuchiwaniem porad i pouczeń Jakub Reszka stanął z dziećmi przy wyjściu. Zestresowana rozłąką Paulina machała do nich tak zamaszyście, jakby już teraz znajdowali się daleko stąd.
Została sama. Uświadomiła sobie, jak rzadko rozstaje się z maluchami. W domu brakowało płaczu i krzyków, panował względny porządek. Było dziwnie, pusto, jakoś nie w porządku. Podrapała się po głowie z głupkowatą miną, rozpoczynając bezcelową tułaczkę po mieszkaniu. Przeszła daleką drogę. Od marzącej o macierzyństwie dziewczynki z prowincji, przez żonę obiecującego naukowca, aż po zaradną kobietę, która mimo bezpłodności męża urodziła tuż przed wyznaczonymi sobie na deadline dwudziestymi piątymi urodzinami. Przyjście na świat dwójki rozkosznych brzdąców nie oznaczało bynajmniej początku sielanki.
Prenatalną obsesję perfekcjonizmu zastąpiła pogoń za stworzeniem najlepszych warunków do rozwoju potomstwa. Jej pociechy miały najnowsze zestawy zabawek sensorycznych, a ona sama dwoiła się i troiła, by wykształcić w nich coś, co w branżowym czasopiśmie nazywano bezpiecznym stylem przywiązania. Regularna obecność, reagowanie na każdy płacz i natychmiastowe zaspokajanie potrzeb wydawało się niewielką ceną za późniejszą pewność siebie, samoakceptację czy łatwiejsze nawiązywanie relacji przez swoje dzieci.
Tyle tylko, że te od pierwszego tygodnia brały ją na sposób, na przemian budząc się wzajemnie płaczem od rana do świtu. W rezultacie Paulina nie miała czasu dla siebie ani męża, z trudem starczało na dom. Niegdyś Kurka, blond włosy wybryk w wielodzietnej rodzinie Grzybów, wolne sekundy poświęcała na sprzątanie, gotowanie i przykrótkie drzemki, stając się kurką domową. Nie radziła sobie, ale z urazą odrzucała wszelką pomoc. Obciążanie męża własnymi słabościami pokryłoby ją najcięższą hańbą.
Podreptała do wazonu z różami, żeby raz jeszcze przypomnieć sobie dawne czasy. W naczyniu rzecz jasna nie było wody. Uśmiechnęła się pod nosem. Kolejny dowód na to, że choćby nawet chciała podzielić się obowiązkami, ich dom natychmiast popadłby w ruinę. Jakub, jej misiu…
Nie tylko ona poświęcała się dla rodziny. Co prawda mąż starał się nie przynosić pracy do domu, ale dobrze wiedziała, jak zaharowuje się na uczelni. Wciąż miała wyrzuty sumienia za stres, na jaki naraziła go swoją pogonią za macierzyństwem. Niewiele gorszych rzeczy można przecież zrobić mężczyźnie od uczynienia z seksu przykrego obowiązku. Zwłaszcza takiego, który dzień w dzień kończył się porażką. Nic więc dziwnego, że po decyzji o alternatywnym poczęciu jakby odżył. Przez całą ciążę wspierał ją bardziej niż mogłaby sobie wymarzyć i dawał jej dotąd miłość, mimo że już dawno wyczerpała wymówki przed ponownym dopuszczeniem go między nogi.
„Nie jestem gotowa…”
Przecież nie mogła powiedzieć prawdy! O wstydzie przed odsłonięciem zdewastowanego porodem ciała. Obawach o luźność swojego wnętrza i ból, jakiego mogłaby doznać. Wreszcie o drastycznie niskim libido, odkąd cała gospodarka hormonalna zaczęła jej wmawiać, że mąż nie jest już taki ważny.
Paulina dotarła do sypialni. Przejechała dłonią po pościeli tak idealnie wygładzonej, jakby ktoś potraktował materiał żelazkiem. Jakub od zawsze pozwalał jej być nieformalną głową rodziny. To ona urządzała mieszkanie, pilnowała finansów, wybierała kierunek wakacyjnej podróży. Łóżko było jednak jego królestwem. Miejscem, w którym ich pełna przyjaźni i partnerstwa miłość nabierała smakowitej polaryzacji.
Nie kochali się już blisko dwa lata. Mijał jedenasty miesiąc od przyjścia bliźniąt na świat. Podobno pociążowe opory trwają około trzech miesięcy i tylko w skrajnych przypadkach przeciągają się do roku. Paulina wiedziała, że jej ciało jest gotowe. Tylko czy gotowa była głowa? Jak bardzo chciałaby odpowiedzieć twierdząco.
Wróciła do salonu po komórkę. Miała złość na matkę o zatajenie planów Jakuba, lecz zamiast odgrywać się, postanowiła dać jej szansę na naprawienie błędu. Wysłała krótkiego SMS-a:
„Przytrzymaj go, ile się da”.
Nie czekała na odpowiedź, bo poczciwa pani Grzyb nie potrafiła pisać na telefonie. Miała za to wiele innych atutów. Jednym z nich był niezwykły autorytet gospodyni, przez który odmówić jej posiłku nie ośmieliłby się nawet sam prezydent. Paulina miała sporo czasu. I bardzo wiele do zrobienia.
Choć w domu nikogo nie było, zamknęła drzwi w łazience na klucz. Od wielu miesięcy bała się śledzić zmiany zachodzące na jej ciele, toteż zrzucenie ubrań i stanięcie przed lustrem okazało się niemałym wyzwaniem. Spojrzała głęboko w odbicie jasnoniebieskich oczu, po czym powędrowała wzrokiem przez umęczoną twarz w dół. Średniej wielkości piersiom dało się we znaki karmienie, ale wciąż nie poddały się zupełnie grawitacji. Co więcej, mimo nieukończenia od porodu bodaj ani jednej sesji ćwiczeń na macie, płaski brzuch opinała całkiem sprężysta skóra z tylko nielicznymi przebarwieniami. Wiele gorzej było z nogami, które po zimowej przyjaźni z dresami zarosły do tego stopnia, że już nawet nie kłuły. Gdy tylko zauważyła widoczne przez niechciane włoski rozstępy na udach, zrobiło jej się gorąco. Załamała ręce. Czy to wszystko w ogóle ma sens?
Był tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać.
Pobiegła do szuflady z bielizną. Nietrudno było znaleźć to, czego szukała. Czerwony, koronkowy komplet, na który wykosztowała się przed ich pierwszym razem, od dawna leżał na samym dnie. Uniosła go wysoko, jakby trzymała bezcenną relikwię i migiem wróciła do toalety.
Widok zapuszczonej kobiety w tak odważnym stroju zakrawał o groteskę, ale Paulina nie zwróciła na to uwagi. Zbyt zajęta była badaniem swojej sylwetki. To poprawiała ładnie uniesiony biust, to łapała się za pośladki, sprawdzając ich siłę przyciągania. Mimowolnie zaczęła dotykać się tak, jak chciała być pieszczona przez męża. Jaka szkoda, że robiła to tak niedoskonale! Nikt, włącznie z nią, nie potrafił obdarować jej tą samą czułością, co on. Poczuła, że tego pragnie. Mało tego. Że na to zasługuje. Dostrzegła w lustrze uwodzicielski uśmiech zgrabnej kobiety o młodzieńczej urodzie. Koronkowy komplet przywrócił jej wiarę, że przy odrobinie wysiłku wciąż może być cholernie seksowna.
Nie trzeba jej było więcej motywacji. Wyciągnęła na wierzch imponujący arsenał higienicznych przyborów. Chwyciła za maszynkę i z niesłabnącym zapałem przez blisko pół godziny wycinała krzaki ze wszystkich strategicznych miejsc. Wyszła spod prysznica niemal tak szybko, jak tam wskoczyła, a następnie nałożyła delikatny makijaż, z rodzaju tych niewidocznych dla męskich oczu. Pomachała przed lustrem pomalowanymi na czerwono paznokciami. Ku własnemu zdumieniu odkryła, jak wielką radość sprawił jej cały ten proces pięknienia.
Ukryła coś pod pierzyną w sypialni, skąd przez okno bacznie wypatrywała męża. Jej matka dobrze się spisała i przytrzymała go nawet dłużej niż trzeba. Paulinie nie pozostało nic innego, jak spocząć na narożniku. Ucięła sobie drzemkę.
– Śpisz? – Męski głos oznajmiał początek tego dobrego.
– Tak… nie. Gdzie byłeś tak długo?
Mąż z uwagą przyjrzał się swojej kobiecie. Wyglądała inaczej, choć nie potrafił stwierdzić, co właściwie się zmieniło. Jakże zbawienne działanie miewa dla urody zwykły sen!
– Musiałem zostać na obiad. – Wzruszył ramionami.
Jakub Reszka miał charakterystyczną posturę misia: szerokie ramiona i podkreślony pod kraciastą koszulą brzuszek. Z tygodniowym zarostem na przyjaznej twarzy wyglądał na człowieka, którego Paulina spodziewałaby się poznać raczej u siebie na wsi, a nie na prestiżowym uniwersytecie. Odprowadziła partnera wzrokiem do kuchennego blatu, na który zaniósł torbę z zakupami. Rozpakowywał je w taki sposób, by część produktów ukryć przed ciekawskimi ślepiami małżonki.
– Też już zgłodniałam.
– Naprawdę chcesz jeść w wannie?
Paulina ochoczo przytaknęła. Miała wielkie oczy, jakby chodziło co najmniej o wycieczkę na Barbados. Jakub, urodzony pragmatyk, nie rozumiał tego. Zresztą nawet nie próbował. Ważne, że mógł w ten sposób uszczęśliwić żonę. Korzystając z chwili nieuwagi, przemycił do łazienki najważniejsze rzeczy i odkręcił wodę, której szum zagłuszał zapalanie kolejnych świeczek.
Tymczasem Paulina na paluszkach podeszła do aneksu kuchennego. Zrzedła jej mina, gdy obok krakersów, musli, mleka i innych produktów codziennego użytku nie znalazła żadnych kulek do kąpieli czy choćby twarogu. Jeśli ma się w negliżu obżerać byle czym, to nie wejdzie do wanny w ogóle! Złapała za klamkę.
– Ani kroku dalej! – Jakub natychmiast doskoczył do drzwi i zakrył przejście całym ciałem. Każdy mięsień na śmiertelnie poważnej twarzy miał napięty do granic możliwości. – Jeszcze nie wszystko gotowe – wyjaśnił znacznie łagodniej.
Blondynka zrobiła kilka kroków wstecz. Pierwsze lekko zastrachana, kolejne – podekscytowana. Mężczyzna zamknął drzwi, tym razem na klucz, więc oparła się o kuchenny blat. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko poczekać grzecznie na otwarcie niebiańskich wrót.
– Gotowe! – zawołał Jakub.
Już na wejściu Paulinę uderzyła fala ciepła i silna, cytrusowo-lawendowa woń. Nie musiała zapalać światła, bo wokół wanny aż roiło się od malutkich świeczek. Ich płomyki oświetlały unoszącą się znad gorącej wody parę, a gęsta piana mieniła się i trzaskała cicho pękającymi bąbelkami.
– Dokładnie tak to sobie wyobrażałam – pochwaliła z wymalowaną na twarzy wdzięcznością.
Mąż uśmiechnął się w odpowiedzi, na odchodne musnął ją dłonią po policzku. Pozostawiona samej sobie Paulina rozejrzała się wokoło, raz jeszcze podziwiając niecodzienną scenerię. Nasyciwszy oczy, rozebrała się do naga. Ledwo cisnęła ciuchy do kosza na pranie, a już zanurzała stopę w wodzie. Jaka gorąca! Idealnie.
– Och… – wydała z siebie pełne ulgi westchnienie.
Jej mięśnie zadrżały, by po chwili rozluźnić się zupełnie pod wpływem termomasażu. Stała się dziwnie lekka. To woda wyciągnęła z niej nagromadzone kilogramy stresu. Jak dobrze było dla odmiany poczuć się zaopiekowaną!
– Puk, puk. – Jakub wrócił do łazienki.
Postawił na pralce stary magnetofon. Po wciśnięciu przycisku odtwarzania wybrzmiały pierwsze nuty sentymentalnej składanki, która dawno temu towarzyszyła im przy wspólnych wieczorach. Paulina przymknęła oczy, delektując się pierwszym wspomnieniem, jakie przyniosła melodia. Poczuła, jak do ręki wsuwa jej się kieliszek z winem. Popiła łyczek, pożegnała uśmiechem odchodzącego męża. Została tylko z muzyką, gorącą wodą oraz winem, które niczym balsam wnikały w ciało i umysł. Pierwszy raz od dawien dawna była prawdziwie sama.
Aż nagle przed oczami stanął jej pan Mariusz, ciemnoskóry dawca nasienia, a także biologiczny ojciec Jasia i Gabrysia, dla którego w tajemnicy przed ukochanym zrezygnowała z inseminacji na rzecz naturalnego poczęcia. Paulina lubiła myśleć, że do wszystkiego doszła dzięki własnemu samozaparciu, ale po drodze miała sporo szczęścia. Jak wtedy, gdy geny dawcy okazały się równie recesywne, co on w łóżku i dzieci, choć z brązowymi czuprynami, urodziły się blade jak mamusia. Co pomyśleliby ludzie na wsi, widząc je z ciemniejszą karnacją? Co, gdyby prawdę poznał Jakub? Wolała nie wiedzieć. Niby go nie zdradziła, niby dał jej zielone światło i zaufał, że podejmie słuszną decyzję, ale jednak miała przed nim tajemnice… Aby odepchnąć od siebie złe myśli, duszkiem opróżniła kieliszek.
Ogniki zatańczyły złowrogo, szelest piany przybrał na sile. A może tylko zaczęło szumieć jej w głowie?
Nieważne. Ważne, że wszystko dobrze się skończyło. Że została organizatorką życia rodzinnego, swoistą opoką, która pomimo chwil zwątpienia każdego dnia potrafi cieszyć się tym, co dostała od losu. A dostała przecież tak wiele. Trzech wspaniałych mężczyzn, czasami tak bardzo potrzebujących do cyca. Była im centrum świata, drogą do szczęścia i celem samym w sobie. Uśmiechnęła się szeroko. Czyż może być coś piękniejszego?
Z rozmyślań wyrwały ją nadciągające kroki. Uniosła się w wannie do pozycji siedzącej, zakrywając uprzednio piersi stanikiem z piany. To Jakub niósł świeżutkie naleśniki.
– Jeden z twarogiem, drugi z dżemem, trzeci z tym i z tym. Sama musisz odkryć, który jest który. – Mężczyzna podał talerz z pedantycznie złożonymi kopertami. – Czegoś jeszcze damie brakuje?
– Ciebie.
Nie znał odpowiedzi na takie wyznania. W milczeniu otarł więc pot z czoła i nalał wina do dwóch kieliszków. Stuknęli się nimi w toaście za małżeństwo, po czym usiadł na gołych płytkach przy wannie, żeby potowarzyszyć ukochanej w jej miłych chwilach.
Ciasto było elastyczne i odrobinę waniliowe, a środek pełen nadzienia. Paulina zaczęła pałaszować, co rusz balansując słodycz naleśników wytrawnym trunkiem. Z każdym kęsem promieniała, z każdym łyczkiem stawała się bardziej chichotliwa. Obserwujący ją nie bez satysfakcji Jakub wypełniał przestrzeń niezobowiązującymi tematami, a małżonka wtrącała mu się z pełnymi ustami, jak to mogą robić tylko wieloletni partnerzy.
– Czujesz się lepiej? – zapytał, odbierając pusty talerz.
Przytaknęła.
– Pamiętasz, jak się poznaliśmy?
Małżonek westchnął i poruszył się niespokojnie. Ślepa na te sygnały Paulina roztoczyła opowieść o ich pierwszym spotkaniu na kole naukowym. O młodej doktorantce, jego ówczesnej partnerce, która bezlitośnie ośmieszała jej niewiedzę w odwecie za kokieteryjne spojrzenia w kierunku ambitnego prowadzącego. Młoda przybyszka ze wsi przyjęła wypowiedzenie wojny. To był blitzkrieg. Zaledwie miesiąc później pierwszy raz pocałowała się z Jakubem.
– Selekcja naturalna – podsumowała naukowo – wygrywa lepsza.
– Roksana do dzisiaj mi tego nie zapomniała…
– Dlaczego mnie wtedy wybrałeś?
– Ponieważ – mężczyzna pochylił się nad wanną – przy tobie pierwszy raz uwierzyłem, że mogę założyć prawdziwą rodzinę, jakiej nigdy nie miałem.
Pocałowali się. Kilka krótkich, acz nie bez namiętności muśnięć cofnęło ich do początków, gdy Paulina była mu piękną dziołchą ze wsi, zawsze gotową zatrzymać bezcelową pogoń za sukcesem i przypomnieć, co w życiu naprawdę ważne.
– Z czym kojarzy ci się ten kawałek?
Jakub odwrócił głowę w stronę magnetofonu. Była to ścieżka dźwiękowa z filmu, na który pojechali starym touranem do kina samochodowego. W oczach momentalnie pojawił mu się błysk. Nie potrzebowali słów, żeby odświeżyć sobie tamte chwile.
– Przeze mnie nie widziałeś najlepszej sceny. – Pokręciła głową.
Mężczyźnie jako żywo stanął przed oczami obraz siadającej na nim okrakiem blondynki.
– Dzięki tobie – rozpoczął – tylko ja widziałem najlepszą scenę.
Złapali się za ręce, snując ciągnące się w nieskończoność wspominki o czasach, w których oboje byli pełni wigoru i nadziei na wspaniałą przyszłość.
– Dobrze czasem przypomnieć sobie, dlaczego tak bardzo się kochamy.
– Lata temu marzyliśmy, żeby znaleźć się dokładnie w tym miejscu.
Gasły kolejne świeczki. Woda stawała się letnia, a bąbelki nikły w oczach. Jeszcze parę minut i Paulina zostanie zupełnie odkryta.
– Przed tobą test na dżentelmeństwo. – Bawiła się ostatkiem piany. – Zdaj go, a zdradzę ci nasze dalsze plany.
Stopniowe odsłanianie nagości ukochanej spod znikającej osłony było nader kuszące. Być może kiedyś wprowadzą podobną zabawę do repertuaru igraszek? Teraz jednak Paulina wyraźnie tego nie chciała. Bez zastanowienia sięgnął więc po buteleczkę na półce. Z dużej wysokości spuścił do wanny cienką strużkę preparatu, wlewając tym samym do serca małżonki uznanie dla jej potrzeby komfortu i poczucia bezpieczeństwa. Uklęknął przed wanną z dłońmi opartymi o krawędź.
– Zamieniam się w słuch.
Paulina przejechała dłonią po brodzie męża, jakby chciała sprawdzić, czy on naprawdę istnieje. Przez ostatni rok nie raz miała do niego żal, że nie jest typem macho, który jak bohater z holywoodzkiego filmu posiadłby ją bez zadawania pytań i w pojedynkę przełamał jej wewnętrzne opory. Tylko czy naprawdę tego chciała? Czy to byłoby dobre? Na pewno nie. Dlatego właśnie go podziwiała. Nie mogła wyjść ze zdumienia nad myślą, że choćby nawet dostała suwaczki rodem z simsów, niegdyś ukochanej gry, i tak nie potrafiłaby stworzyć sobie lepszego partnera.
– Przyniesiesz mi ubranie spod pierzyny i poczekasz w sypialni, a potem tak mnie wyobracasz, że zapomnę jak się nazywają nasze rozkoszne ancymonki.
Paulina skłamała. Właściwym sprawdzianem nie był wcale test piany, a reakcji na te sensacyjne wieści. Jakub rzecz jasna ucieszył się, ale nie było w tym hurraoptymizmu. Jego mina wyrażała dziwne połączenie szczęścia z odpowiedzialnością.
– Jesteś pewna? – zapytał.
– Teraz już tak. – Gestem dłoni wygoniła go z łazienki. – Woda robi się zimna…
Mężczyzna powinien uwinąć się z przyniesieniem ubrań w kilka sekund, ale jego powrót się przeciągał. W końcu zapytał przez pół mieszkania:
– To czerwone?
Paulina zasłoniła usta, aby stłumić chichot. Potwierdziła. Z nienaturalnie obojętną mimiką Jakub przyniósł jej bieliznę i zostawił samą.
Opuściła wannę. Choć za ręcznik chwyciła energicznie, wcale nie śpieszyła się z wycieraniem kolejnych partii ciała. Była w pełni świadoma, że czas działa na jej korzyść, z każdą sekundą wzmagając zarówno jej pewność siebie, jak i pożądanie czekającego męża. Pozbywszy się ostatniej kropelki na gładziutkiej skórze, wskoczyła w swój magiczny strój. Sprawdziła w lustrze wygląd – który to już raz?! – po czym odetchnęła z ulgą. Przez te kilka godzin niewiele się zmieniła, a mokre włosy wręcz dodawały jej uroku. Mężczyznom wydaje się, że raz dana przez naturę uroda pozostaje z kobietami aż do starości, podczas gdy za każdą ślicznotką stoją regularnie wylewane hektolitry potu w łazience, galerii handlowej, czasem nawet na siłowni.
Opuściła swój bezpieczny azyl i zapukała do sypialni jak do obcego mieszkania. Ostrożnie weszła do środka. Niestety romantyzm Jakuba kończył się na rzeczach, o których mu się powiedziało. Zamiast tworzących klimat tajemnicy świeczek, w pokoju paliła się duża lampa. Jej światło wyciągało na wierzch wszystkie niedoskonałości Pauliny. Zatrzymała się w miejscu. W ostatniej chwili zaniechała pomysł zgaszenia światła, bo siedzący na skraju łóżka mąż wyglądał na zadowolonego. Musiała to jeszcze od niego usłyszeć.
– Jak wyglądam?
– Jak za pierwszym razem.
To jedno zdanie zbudowało most między przeszłością a teraźniejszością. Oboje ruszyli po nim ku sobie. Paulina oparła dłonie na barkach męża, pozwalając mu przejąć inicjatywę. Nie śpieszył się. Rozpoczął od składania leniwych pocałunków. Przez czoło i policzek dotarł do szyi. Tam napięcie wzrosło, bo wargi coraz niechętniej odrywały się od wrażliwej skóry.
Pod osłoną szyjnej czułości mężczyzna objął Paulinę w talii. Duże, pewne ręce zaczęły gładzić brzuch, gotowe w każdej chwili ześlizgnąć się na biodra, dopóki kobieta nie wzdrygnęła się z lęku przed odkryciem rozstępów. Wyrwana z miłosnego amoku odkryła, że te dłonie wcale jej nie oceniały, a jeśli nawet, to odkrywaniu na nowo każdego zakamarka towarzyszył raczej podziw. Swój niepotrzebny odruch skwitowała uśmieszkiem. Zdjęła też stanik, żeby zachęcić męża do dalszych igraszek.
Dała się zaprowadzić do łóżka. Usiadła na jego brzegu, gdzie ciągnięta do góry za czerwoną koronkę uniosła wysoko stopy. Pewnie opuściłaby je na podłogę od razu po utracie majtek, gdyby nie uroczysty pocałunek w łydkę. Zaraz po nim została mocno złapana za kostki. Jej nogi rozsunęły się szeroko. Przez ostatnie kilka lat kochali się niemal wyłącznie w tej pozycji, jako najbardziej sprzyjającej poczęciu. To właśnie od niej rozpoczęło się powolne wygaszanie namiętności w ich związku. Rozbawiona sytuacyjnym dowcipem Paulina zupełnie zapomniała o stresie.
– Chyba żartujesz…
– Mamy z misjonarzem niewyjaśnione sprawy.
Pod przykrywką humoru ukrywała się jednak głębsza intencja. Jakub chciał w ten sposób zamknąć trudny rozdział – czas pretensji, frustracji i niespełnionych oczekiwań. Gdy złączył ostrożnie dwa ciała, wyczekująca okropnego bólu twarz Pauliny zaczęła się rozluźniać, jakby ktoś delikatnie wygładził zmarszczki na jej czole. Trauma porodu ustąpiła miejsca nowym doznaniom, które rozlały się po niej jak ciepły miód. Ulga, błogość i nadzieja, że naprawdę zostawili za sobą dawne dzieje.
Ich ciała poruszały się powoli, a seks był nieśpieszny, kontemplacyjny wręcz. Paulina oswajała się powoli ze starym-nowym uczuciem tej szczególnej intymności, wpatrzona w sylwetkę męża, górującą nad nią niczym strażnik wspólnych chwil. Jego rozpięta koszula ledwo trzymała się ramion i odsłaniała tors, ale uwagę kobiety całkowicie pochłonął szeroki wachlarz dziwnych min, jaki zawsze serwował podczas stosunku. Musiała zdusić w sobie śmiech, żeby nie zepsuć z mozołem wypracowanej podniosłości.
Nim zdążyła zareagować, Jakub niespodziewanie obrócił ją na bok. Powietrze wypełnił zapach świeżej pościeli oraz ciepło rozgrzanych ciał. Podnosząca się na czworakach Paulina poczuła lekkie pchnięcie w pupę – delikatny sygnał kierujący ją na środek pierzyny. Mięciutki prostokąt łóżka od zawsze był dla niej fascynującą przestrzenią. Miejscem, w którym nie obowiązywały społeczne konwenanse, nie liczyły się pieniądze ani status, a tylko nagie ciała dwojga ludzi. Jakub, ze znaczną przewagą w kilogramach i ramionami grubszymi od jej nóg mógłby zrobić z nią dosłownie wszystko. Jednak to właśnie on dawał jej najwięcej wolności, czyniąc jedynie to, na co miała ochotę.
Kiedy zbliżyła się do poduszki, silne dłonie zacisnęły się na jej nogach i mocno pociągnęły do tyłu. Opadła na brzuch. Miękko i bez oporu, jakby tylko na to czekała. Jakub usadowił się nad nią i ponownie połączył ich w jedność.
– Umm… – stłumiła jęk.
– Wszystko w porządku?
– Nawet lepiej niż w porządku.
Nie widziała męża. On miał za to doskonały widok i nie miała wątpliwości, że zrobi z tego użytek. Usłyszała, jak zwinięta w kulkę koszula rozbija się na ścianie, po czym opada gdzieś na podłogę. Tak samo Jakub opadł na nią całym ciałem. Jego ciężar, tak bardzo kontrastujący z lekkością dotyku, choć przytłaczający, zadziałał niczym ciepły koc w zimowy wieczór. Ocierające się o jej plecy włoski na potężnej klatce piersiowej wywołały znajome mrowienie. Serce przyspieszyło, umysł coraz bardziej zanurzał się w przyjemności. Nie chciała już, żeby mąż traktował ją ulgowo. Pragnęła więcej, szybciej i głębiej, ale jak to zwykle bywa, w chwili największego napięcia ruchy nagle ustały. Paulina westchnęła w proteście.
Głuchy na wyrazy niezadowolenia mężczyzna zszedł z niej i poczekał, aż się podniesie. Z tylko sobie znaną cierpliwością pomógł ustawić się partnerce w lustrzanej pozycji zaręczynowego klęknięcia, gdzie jedną nogę ułożoną miała równolegle do jego, zaś druga zawisła mu na udzie.
Czasem uprawiali miłość. Bywało też, że zwyczajnie się pieprzyli. Paulina jednak zawsze nazywała to baraszkowaniem. Niezależnie od tego, czy czerpała ze stosunku szlachetne uczucia, czy hedonistyczną rozkosz, zawsze nieustanne zmiany pozycji dawały jej czystą frajdę. Lubiła czuć się pożądana, wręcz uwielbiała inwencję męża. Chciała wierzyć, że ten bez ustanku rozmyśla, w jakich jeszcze akrobacjach mógłby ją posiąść.
W tej obecnej nie dało się uniknąć bliskości. Jakub położył dłoń za głową kochanki. Kciukiem rozpoczął kolisty masaż karku. Para ust stworzyła pocałunek płomienny i nieporadny zarazem, co rusz przerywany urywanymi oddechami. Tak jak ostatnimi laty, kochankowie chcieli dać sobie więcej niż byli w stanie. Tymczasem druga ręka, królowa polowania, wygłaskała uniesioną nogę i wyściskawszy pośladki, zatoczyła kilka kółek na plecach. Wszędzie, także na piersiach, które same wepchnęły się między palce, zostawiała po sobie miłe ciepełko. Mimo że zajęte usta kobiety nie mogły protestować ani domagać się więcej, coraz częściej rozkoszne jęki wyrywały się z całuśnego knebla. Jakub wiedział, co z tym zrobić. Objął ją w talii i złapał za nogę, po czym szybkim ruchem przewrócił ich oboje na bok. Pod wpływem impetu łóżko niepokojąco zatrzeszczało.
– Ej! – krzyknęła rozbawiona.
Byli splątani jak winorośl. Ich ręce i nogi tworzyły skomplikowaną sieć, zrozumiałą tylko dla zakochanych. On sapał niskim głosem, ona unosiła się coraz wyżej. Zetknęli się czołami. Mężczyzna ze wzrokiem pełnym determinacji patrzył z najbliższej odległości w roześmiane oczy małżonki. Oprócz prozaicznego pożądania wyczytać dało się z nich wiele wyższych emocji, ale kto zaprzątałby sobie nimi głowę w takim momencie? Mocne wierzgnięcie Pauliny, prawie niezauważalne w silnych objęciach, nie przeszło bez echa w ich malutkim ekosystemie. Jakub dopełnił dzieła i znieruchomiał raptem kilka sekund po niej.
Długo trwali przytuleni do siebie, jakby żadne nie chciało wziąć na siebie odpowiedzialności za rozłąkę. Gdy w końcu opadli plecami na pierzynę, przypomnieli sobie o świecie zewnętrznym. Ich pełne satysfakcji oddechy zestrojone były z tykaniem ściennego zegara, który tłumaczył, że ludzie za oknem śpieszą się dopiero na umówione kolacje. Pozostało jeszcze wiele czasu na cieszenie się sobą.
– To było coś… – Paulina przerwała ciszę.
Mąż tylko się uśmiechnął. Jego czoło zroszone było potem.
Paulina pomyślała o wszystkim, co dla niej zrobił. O zorganizowaniu opieki dla dzieci i przekonaniu jej, że powinni spędzić ten dzień jakoś inaczej. O zadbaniu, by znów poczuła się kobieco. Dopiero gdy spełnił wszystkie jej zachcianki i rozpieścił do granic możliwości, mógł wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za ich łóżkową przyjemność. A ona w swojej wspaniałomyślności na to wszystko się zgodziła. Czy tak nie powinno być częściej?
– Dzieci mamy odebrać jutro o osiemnastej, prawda? – rozpoczęła ostrożnie.
– Tak.
Odnalazła w sobie nowe siły. Oparła się dłońmi o tors męża i zrobiła tę głupkowatą minę, która zawsze oznaczała kłopoty.
– A gdyby tak mój dzień zamienił się we wspólny dwudzień?
Drogi Czytelniku! Przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy.
2 komentarze
Zap
Tym razem premiera tutaj? Jak zwykle łapka w górę. A nawet dwie.
Pozdrawiam.
Vee
@Zap lol to bez wątpienia najlepszy portal z tych, które ufają mi na tyle, by publikować treści bez weryfikacji :-)
Helen57
Bardzo fajny dzień
Vee
@Helen57 Dzięki, Helen! Miło mi, że ponownie zaglądasz :-)