W środku nocy spojrzałem pustym wzrokiem w lustro. W zwierciadle odbijało się okno, przez które wlewał się ciemny całun okrywając meble, ściany i podłogę zimną ciemnością. Miałem nieodparte wrażenie, że chmura czerni otacza mnie, że stara się otoczyć moją osobę i zatopić w swoim jestestwie, przez które nawet światło nie jest w stanie się przebić.
Z dworu dobiegały koncerty świerszczy, cykad… Do tego swoje trele śpiewały polujące nietoperze. Nocny rumor był jednak niczym w porównaniu tym, co działo się w mojej głowie. Burza. Nie odrywając wzroku od siebie, wyciągnąłem rękę w stronę fiolki z kilkudziesięcioma tabletkami. Pochwyciłem ją, po czym sięgnąłem po stojącą nieopodal świece. Nie wiedzieć czemu zapragnąłem zrobić to akurat po ciemku, otoczony mrokiem. Jak zawsze. Zapaliłem świecę i zgasiłem światło. W mgnieniu oka w całym pokoju zapanował otulający mnie półmrok. Jednym, szybkim ruchem przyłożyłem sobie fiolkę do ust i połknąłem wszystkie tabletki. Ostatni raz rzuciłem okiem na swoje odbicie w lustrze. Poczułem zawroty głowy. Cały pokój zaczął wirować z olbrzymią prędkością.
„Tylko nie zwymiotuj.”-pomyślałem.
Nagle upadłem na podłogę. Z ręki wysunęła mi się fiolka i potoczyła po podłodze. Patrzyłem szklanymi oczami, jak oddalając się ode mnie staje się coraz mniejsza. Powieki stawały się coraz cięższe, i cięższe, i cięższe… Poczułem senność i spokój. Pierwszy raz od dawna nie czułem lęku, pustki, gniewu tylko… spokój. Grzejący od środka spokój. Czułem jak serce zwalnia, oddech staje się coraz płytszy. W końcu oczy mi się zamknęły. Usnąłem. Na zawsze.
Dodaj komentarz