Smoke and mirrors 6

Smoke and mirrors 6 Był bezśnieżny, za to deszczowy, grudzień. Nie wiedziała, co tutaj robi. Miała nowe życie, nowy życiorys, dostała ten cudownie rzadki dar od losu, zwany drugą szansą. A jednak była tutaj, gotowa rozpieprzyć cały swój wysiłek. Wahała się, tyle mogła podać na swoje usprawiedliwienie. Wahała się, zanim weszła w krąg różowego światła tandetnego neonu o kształcie ust. Wnętrze nie zmieniło zbytnio. Ciemny korytarz z mnóstwem drzwi, przywodzący na myśl hotel. Drewniana boazeria na ścianach, relikt czasów słusznie minionych. Wysoka portiernia, jedyny jasny punkt, spowity ekranową poświatą komputera.  

    – Przepraszam, pani zaproszenie…? – poprosił osiłek zza blatu. No tak, nie mógł jej poznać. Miejsca zmieniają się wszak wolniej niż ludzie. A ona w przeciwieństwie do "Lust" zmieniła się bardzo. Delikatnym ruchem wypieszczonej dłoni zsunęła kaptur kaszmirowego płaszcza i zdjęła ciemne okulary. Nadal jej nie rozpoznał. Była teraz zupełnie kimś innym. Pachnąca drogimi perfumami, ubrana "w dobrym guście" , nie pasowała do wizerunku wpółnagiej, obwieszonej biżuterią tancerki sprzed roku.  

    – Potrzebuję zaproszenia, Marsee?  

    –  Boże, Peach, to ty… – ochroniarz obrzucił ją długim spojrzeniem, zakończonym jeszcze dłuższym gwizdem – Wyglądasz tak, jak zawsze chciałaś, mój Boże… Wejdź, oczywiście, potrzebujesz czegoś?  

    – Chciałabym zatańczyć, o ile to możliwe. Taki pożegnalny występ. Ostatnie hura, nim zostanę kurą domową – zaprezentowała diament na serdecznym palcu.  

    – Gratulacje… Peachy… Aż nie wiem… Dryndnę do szefa, ok? - Marsee wykonał szybkie połączenie do "góry". Zza czerwonych drzwi na końcu korytarza dobiegała muzyka. Nie mogąc zwalczyć pokusy, Lena podeszła i lekko je uchyliła. Tęczowe błyski przecinały salę pełną gości. Zgrabne ciało Wiktorii dokonywało przeczących fizyce wyczynów, w rytm zmysłowego jazzu. Tęskniła za tym. "Lust" stanowił jej odpowiednik domu. Słaby, bo słaby, ale jedyny, jaki blondynka znała. Obserwowała przyjaciółkę z zazdrością. Nagle uderzyła ją myśl, że jej organizm zdążył zardzewieć na tanecznej emeryturze. Co jeśli tylko się ośmieszy przed widownią? Kiedyś ją kochali, obecnie… A Daniel? Nie była pewna, czy mężczyzna przyjdzie oraz czy właściwie odczyta intencje Leny. A intencji tych, sama do końca nie znała – Peach… Dokąd uciekłaś, małpeczko?  

    – Zamyśliłam się, wybacz. Mówiłeś…  

    – Możesz wystąpić o dziewiątej. Wielu stałych bywalców doskonale cię pamięta i chętnie zobaczy ponownie. Boże, tak się cieszę… Tak się cieszę!

    – Dziękuję! Pójdę się przygotować – cmoknęła zarośnięty policzek ochroniarza – Marsee, mam małą prośbę… Być może przyjdzie tu mój znajomy…  

    – Pewnie, wpuszczę go. Dobrze, że wróciłaś, choćby na ten raz.. Bez ciebie to nie to samo, wiesz?  

    – Wiem – odparła pewnym siebie tonem, czując jednocześnie przyjemne ukłucie w sercu. Ci ludzie byli jej rodziną. Nie zapomnieli o niej, nawet jeśli dziewczynie przypadła rola córki marnotrawnej. Przemknęła niczym strzała przez labirynt korytarzy do garderoby. Kochała rząd odiodowanych luster, stoły zawalone kosmetykami, kolekcję peruk na plastikowych głowach, a nade wszystko, lśniące brokatem bądź cekinami kostiumy. Od początku wiedziała, jaki założy. Śnieg. Tak nazwały delikatne, białe body obsypane srebrnymi drobinkami przy linii dekoltu. Założyła je z lekką niepewnością. Nigdy w nich nie wstąpiła, choć, bóg jeden raczy wiedzieć, jak bardzo chciała. Miała jednak nieodparte wrażenie, że ten kostium potrzebuje specjalnej okazji i zwlekała z jego założeniem… Do dzisiaj.  

    – Wyglądasz jak anioł – podsumowała Wiktoria. Lena napotkała spojrzenie przyjaciółki w odbiciu i uśmiechnęła się słabo – Twój wybranek nie zgłosił sprzeciwu?  

    – Kto? – blondynka nerwowo przeczesała wlosy.  

    – Paweł, głupolko!  
    
    – Ach… Nie mówiłam mu… Chciałam się tylko pożegnać z wami, z tym miejscem… Praktycznie się tutaj wychowałyśmy…  

    – Dobrze trafiłyśmy, prawda? Mogło być dużo gorzej, a tak… Popatrz na nas - Wiki objęła przyjaciółkę i wspólnie spojrzały w lustro  – Wykurwiste z nas suki, hm?  

    – Wykurwiste.  

    – Załóż je –  Wiktoria pokazała jej utkane z koronki skrzydła i ostrożnie wpięła je w materiał cienki materiał – Jeszcze to – siegnęła po połyskujący diadem, umieszczając go na głowie Leny, po czym cofnęła się dwa kroki, oceniając efekt – Archanielica…  

    – Jesteś pewna, że dam radę?  

    – Na dwieście procent.  

                                                  *

    Trema. Lena prawie zapomniała jak to jest. Czuła to specyficzne kołatanie serca, niespodziewanie umiejscowionego w okolicach gardła. Gęsią skórkę na ramionach, zimną pięść ściskającą żołądek… Dopiła martini chciwym haustem, ocierając resztkę białego pyłu z nosa.  

Kurtyna uniosiła się irytująco powoli. Błękitne światło spowiło postać blondynki niebiańską poświatą. Chłód rury podziałał trzeźwiąco. Lodowata powierzchnia przypomniała palcom dawny układ. Zacisnęła je mocno, jej łydka objęła stal, ciało owinęło się wokół, doskonale pamiętając powtarzane milion razy ruchy. Zapomniała o wszystkim. O Pawle, o widowni, o życiu. Liczyła się wyłącznie słodka, rozsadzająca żyły adrenalina i jej tęsknota. Jej pożegnanie. Odchylona do granic możliwości, z głową tuż nad podłogą, doprowadzając widzów do któregoś z rzędu aplauzu, zamarła gwałtownie.  

    Stał przy wejściu, jego spojrzenie było wbite w nią, jakby nikt inny nie istniał. Jakby cały wszechświat stanowił luźny koncept i tylko ona była materialna. Poczuła ponownie jak serce zaczyna łomotać niczym stare garnki, lecz tym razem nie przez tremę. Szła do niego, na drżących kolanach. Dotarło do niej, że cały wieczór czekała na tę jedną, jedyną chwilę. Nie przyszła się pożegnać, przyszła dla niego. Zarzuciła ramiona na jego szyję, splatając dłonie za karkiem mężczyzny. Jej uda automatycznie, jak gdyby robili to wielokrotnie, spoczęły na biodrach Daniela, kostki skrzyżowały się za plecami szatyna. Pachniał deszczem i zimową szarugą, pachniał obrzydliwym miejskim grudniem, który spędza się pod kocem z kubkiem kakao. Pachniał domem, którego tak kurewsko potrzebowała.  

    – Zabierz mnie stąd… – szepnęła, czując słony posmak w gardle. Nie zadawał żadnych pytań. Wyniósł blondynkę z sali, zwracając się do portiera lakonicznym "jej rzeczy". Nie wiedziała, kiedy znalazła się w ciepłym wnętrzu samochodu, beznamiętnie śledząc jednostajny ruch wycieraczek. Wciąż miała założone body z występu, a jej jedyne okrycie stanowił narzucony niedbale płaszcz, zapięty na wzór peleryny. Skrzydła oraz diadem zniknęły. Ot, upadły anioł.  

    – Są z tyłu. Twoje ubrania i torebka. Nie jest ci zimno? Chciałem szybko cię zabrać, więc… – spojrzenie Daniela prześliznęło się po jej, niemal nagim, ciele.  

    – Jest oki. Dziękuję.  

    – Dlaczego ja? - zapytał, po dłuższej pauzie, nie odrywając wzroku od drogi. Wiedziała, czego dotyczyło pytanie. Sama zadawała je sobie nieustannie w myślach. Dlaczego Daniel? Dlaczego nie zaprosiła Pawła? Przecież to on powinien wiedzieć w pierwszej kolejności. Dlaczego zatem…?  

    – Nie wiem.  

    – Nie powiem mu, jeśli nie czujesz się gotowa, żeby zrobić to sama. Domyślam się, że musi być ci ciężko… Odwiozę cię i może spróbujecie o tym porozmawiać.  

    – Nie chcę wracać do siebie. Nie chcę rozmawiać. Nie o tym.  

    – To gdzie cię zawieźć? Do Wiktorii?  

    – Pojedźmy do ciebie – powiedziała cicho. Nie skomentował jej żądania w żaden sposób. W milczeniu dojechali na strzeżone osiedle.  

    – Jesteśmy – mruknął, otwierając drzwi do mieszkania. Było urządzone inaczej niż oczekiwała. Dominowała wprawdzie praktyczność, ale nie ujmowała ona przytulności mieszkaniu. Lena poczuła jak Daniel ściąga z jej ramion płaszcz. Robił to nadzwyczaj powoli, albo takie odniosła wrażenie.  

    – Ładnie tu masz…  

    – Dziękuję. Napijesz się czegoś? Herbaty? Kawy? Wina? Powinienem gdzieś mieć zachomikowane półsłodkie… Przebierzesz się w swoje ciuchy, a ja ci naleję?  

    – Chcesz, żebym się przebrała? – rzuciła, zsuwając ramiączko. Przełknął ślinę, lekko zagryzając wargę. Podeszła do niego i złapała jego dłoń. Położyła ją na swojej piersi, lekko ściskając. Wówczas, stało się to, czego pragnęła od dawna. Tak długo nosiła się z zamiarem, by wykrzyczeć mu prosto w twarz, aby ją wziął na jakimkolwiek meblu, żeby zdarł z niej ubranie i przycisnął ją do ściany, by wbił się w nią bezlitośnie… Robił to wszystko, jakby czytając brudne myśli kobiety. Kostium skrzącą kałużą spłynął wzdłuż jej nóg. Mężczyzna pchnął Lenę na obity zielonym pluszem fotel, po czym niecierpliwym językiem wtargnął pomiędzy jej uda. Z ust blondynki wydobywały się coraz głośniejsze jęki, chwyciła go za włosy przycisnąwszy do siebie. Mocniej, szybciej, powtarzała jak mantrę, pijana pożądaniem.  "Nie!" krzyknęła, kiedy oderwał się od pulsującej pragnieniem kobiecości, by po sekundzie krzyknąć "Tak! ", gdy wszedł w nią zdecydowanym ruchem. Przeszył ją ostry ból, który niemal natychmiast ustąpił rozkoszy. Chciała być jego i tylko jego. Nic innego się nie liczyło. Dopiero, gdy spoceni oderwali się od siebie, gdy wyczerpane ciała zwiotczały, a Daniel zapalił papierosa, martwym wzrokiem wpatrując się w sufit, niczym w ostatnią nadzieję na cofnięcie czasu, dopiero wtedy do Leny dotarło, co zaszło – Kocham go. Kocham Pawła.  

    Więcej nie zdołała wydusić. Skinął głową, wydmuchując dym.  

    – Wiem.

Somebody

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i obyczajowe, użyła 1700 słów i 10009 znaków, zaktualizowała 16 lis 2020. Tagi: #opowiadanie #dramat #obyczajowe #okruchy #dnia #miłość #lato

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • agnes1709

    :eek: Grubo  :dancing:

    15 lis 2020

  • Somebody

    @agnes1709 Przytyło na kwarantannie  :lol2:

    15 lis 2020

  • AnonimS

    Długo Ciebie nie było. Zestaw na tak

    11 lis 2020

  • Somebody

    @AnonimS Życie  :lol2: Dziękuję  :smile:

    11 lis 2020