Piekło skazańców - Prolog

Roy nie śpieszył się jakoś szczególnie, uznał, że zawsze znajdzie się czas na papierosa czy dwa, a biorąc pod uwagę panującą godzinę policyjną, raczej nie musiał się przejmować tym, że był śledzony. Udało mu się przekonać swoją wtykę z urzędu CAO(Centralnej Armii Obywatelskiej) o pseudonimie bachor na spotkanie przy ulicy Ciemnej...Prawdę mówiąc, to nie stało nic nadzwyczajnego za tak bezbronną ksywką, gość po prostu potrafił obudzić pół miasta swoim krzykiem. Brzmi dość surrealistycznie, prawda? Jednak banda dziwek z burdelu "Madonna"(Dla stałych klientów zniżki) na północy miasta mówiła co innego...

Minęło już sporo czasu od wyznaczonej godziny spotkania, więc Roy zaczął się niepokoić, jednak niepotrzebnie, gdyż wystarczył jeden obrót na piętach, aby dojrzeć pędzącego człowieka...

- Myślałem, że się nie doczekam, długo coś ci to zajęło, Hugh... - rzekł krótko Roy, wymieniając proste uprzejmości, choć bacznie wypatrywał patroli milicji...

- Daj mię pan spokój, węszy ich tu tyle, że ledwie swój blok zdołałem opuścić! - odpowiedział mu zdyszany.

Hugh był ubrany w prosty garnitur, który zapewne parę lat temu leżałby na nim jak ulał, ale teraz stał się on tak otyły, że Roy dziwił się jak guziki białej niczym zeszłoroczny śnieg koszuli, mogły tak uparcie się trzymać. Na głowie nosił czarny kapelusz, zakrywający kępki rudych włosów. Nie ulegało wątpliwościom, że wyglądał na stereotypowego urzędnika z wieloletnim stażem.

- List, masz go? - ponaglił rozmowę Roy, zakładając rękę na rękę nie z powodu zimna, lecz ze zniecierpliwienia...

- Tak, i resztę dokumentów też; wyciągi bankowe Billa Williamsa oraz Johna Thompsona...

- I myślisz, że to wystarczy, aby udupić ich obu? - wyrzucił wcześniej zapalonego papierosa, a następnie przydeptał niedopałek butem.

Hugh zrobił krzywy grymas, jakby tego pytania się właśnie spodziewał.

- Czyżbyś mi nie wierzył? - spytał - To nie tak, że TY ryzykujesz tutaj własnym życiem, a ja odwalam czarną robotę...

Jednak Roy nie dał się sprowokować, zamiast tego odwrócił się i zrobił kilka kroków do przodu i w tył, po czym podszedł do rozmówcy i poklepał go po ramieniu.

- Słuchaj - rzekł mu do ucha, spoglądając wcześniej na tarczę kieszonkowego zegarka - Mamy może mniej niż kwadrans by przekazać te dokumenty do naszego kontaktu za miastem...Liczę, że nie zapomniałeś sprawdzić którędy idą patrole...

W odpowiedzi skinął przecząco głową...

Razem wyruszyli w drogę, obierając trasę prowadzącą przez labirynt ciemnych uliczek oraz biedniejszą dzielnicę miasta, gdzie za nędzne parę groszy każdy - nie ważne czy mężczyzna, czy kobieta - jest gotów ci possać. Raz czy dwa zdarzyło się, że byli bliscy od wykrycia przez straże, ale ciągle udawało się mężczyznom czmychnąć bez otwartych starć. Można powiedzieć, że byli niczym cienie, którym akompaniował stłumiony odgłos świerszczy, czy dźwięk śladów zostawionych na śniegu...

- Już prawie jesteśmy - oznajmił Hugh, wyglądając zza rogu...

Przeszli jeszcze parę przecznic zanim zatrzymał ich zapełniony policją most.

- Spodziewali się nas? Ale--- Nie zdążył powiedzieć, a coś delikatnie napierało w jego plecy.

Za nimi pojawiła się jak gdyby z nicości grupa milicjantów z uniesionymi do góry pistoletami. Roy niemalże natychmiast domyślił się o co chodzi. Hugh go zdradził. Powinien wiedzieć lepiej...Powinien wiedzieć, że zaufanie na słowo pracownikowi CAO to prosto mówiąc chujowy pomysł.

- Dlaczego? - spytał go - Myślałem, że chcesz obalić Williamsa i Thompsona?

Jednak ten aby zarechotał.

- Jestem wysoko postawionym urzędnikiem i zarabiam sporo, nie muszę ssać nikomu pały, aby przetrwać... - powiedział, wodząc wzrokiem po ledwie widocznej uliczce, którą zamieszkiwała niższa warstwa społeczna...

- Czyżby? - spytał go drwiąco, opuszczając nisko dłoń, by wyjąć powoli broń - A co z tym kontaktem za miastem? Też pit na wodę? - Doskonale sam znał odpowiedź, ale chciał zagrać. Musiał jakoś zyskać element zaskoczenia, by potem BACH! i wyeliminować grubasa.

- Nie istniał, ale chyba się już tego domyś-- Ale jego drwina została przerwana...Roy wyciągnął ze spodni mały, czarny rewolwer i chciał oddać strzał. Nie zdążył - He heh he he...Coś mi się nie wydaje! - Hugh dmuchnął popisowo w stronę oblazłej dymem lufy rewolweru i nakazał towarzyszom schwytać osobę, którą zdradził...

- Jeszc-c-ze cię d-d-opadnę... - zawył Roy, wpatrując się w odchodzącą w dal sylwetkę, gdy dalej zastanawiał się dlaczego Hugh to zrobił...Dlaczego go zdradził? Dlaczego mu zaufał?

Jednak rozmyślania przerwała mu utrata przytomności...

  

- Pięknie, kurwa, pięknie!

  

Gdy się obudził, okazało się, że siedział za kratami...

Dodaj komentarz