Zamknięte drzwi cz. 2

Rok 2003, lato tym razem w mieście. Cała rodzina przeprowadziła się tutaj, bo ojcu udało się sprzedać ziemię po bardzo dobrej cenie. Zadecydował także inny czynnik, chodzi o szkoły których poziom znacznie przewyższa te wiejskie. Stefan, ojciec Marcela miał fach w ręku dlatego postanowił założyć firmę świadczącą usługi tzw. ‘złotej rączki’. Mama Danuta zajmowała się dzieciakami oraz gospodarstwem domowym. Rodzina zamieszkała na przedmieściach w dość skromnym, ładnym domku do którego przylegał niewielki ogródek, nieco zaniedbany. Również domostwo wymagało odświeżenia, choć nie był potrzebny wielki nakład pracy. W ciągu tygodnia udało się zrobić tyle, aby można spokojnie przyjmować gości. Marcel wraz z rodzeństwem, podobnie jak mama i tata, bez problemu zaaklimatyzowali się w nowym środowisku. Okolica cicha, a do tego sąsiedzi przyjaźnie nastawieni. Ojciec Marcela powoli, ale z postępami rozwijał firmę zdobywając kolejne zlecenia. Na początku działał jako jednoosobowa ‘korporacja’, lecz po kilku tygodniach zatrudnił dodatkowo dwie osoby. Pocztą pantoflową poszła wieść o rzetelnym fachowcu, który wykonuje powierzone mu zadania w terminie, dokładnie i solidnie. To najlepsza reklama, dzięki czemu Stefan nie żałował przeprowadzki do miasta.

Marcel oprócz życia szkolnego miał także pewną pasję - muzykę. Odtwarzacz grał kiedy tylko pozwalała na to okazja. Dominowały riffy elektrycznych gitar, mocne brzmienia ‘ściany dźwięku’, dające odprężenie lub pobudzenie oraz pozwalające prowadzić gadki o ulubionych zespołach z nowymi kolegami. To w łatwy sposób wprowadziło go do towarzystwa, przełamało pierwsze lody. Jednak Marcel miał ambicję nauki gry na gitarze, bo podziwiał Jerrego Cantrella, Slasha oraz Jimmiego Page’a i chciał mieć takie umiejętności jak oni. Powoli nudziło go tylko bierne słuchanie, pragnął czegoś więcej. Taka jest jego natura, najpierw podziw, a następnie naśladowanie tego co robią najlepsi. Na aukcji internetowej kupił gitarę, ale akustyczną… cóż… od czegoś trzeba zacząć. Marcel katował instrument godzinami, starał się na własną rękę dojść jak to działa. Czytał w sieci o technikach gry, chwytach, pozycjach gryfu, lecz doszedł do wniosku iż nie idzie mu tak jak powinno. Uważał(słusznie zresztą), że fałszuje i nie potrafi wydobyć czystego dźwięku. Postanowił poszukać pomocy, znów w Internecie…

Sobota, wolny dzień od szkoły. Marcel pojechał autobusem do centrum miasta, gdzie umówił się z Markiem Wiernikowskim. Któż to? Facet ogłosił się na jednym z forów, przedstawił się jako wieloletni muzyk sesyjny, multiinstrumentalista, który w przystępnej cenie jest w stanie nauczyć gry na gitarze(elektrycznej bądź akustycznej) każdego chętnego. Laurkę wystawili mu wdzięczni uczniowie podpisujący się pod postem autora. Marcel uwierzył audytorium dlatego zadzwonił pod podany numer telefonu. Dogadali się i chłopak był już o krok od mieszkania Marka. Drzwi klatki schodowej uchylone, więc nie jest konieczne dzwonienia domofonem pod numer 3. Wszedł i od razu poczuł się niczym w labiryncie. O co chodzi? Brak jakichkolwiek cyfr na wejściu do mieszkań, zatem chłopak zgodnie z zasadami logiki liczył po kolei mając nadzieję, że zaprowadzi go to pod pożądany adres. Jeden… Dwa… Zakręt w prawo… ‘O numer 3!’ Zapukał. Czeka, czeka. Ponowił stukanie do drzwi, poskutkowało.

- Siema, Marcel tak?
- Tak.
- Marek jestem, wchodź! - zaprosił do środka

Lokator to postawny mężczyzna w średnim wieku. Długie włosy, widać iż powoli siwiejące, zaplecione w kucyk biegnący po plecach. Okazała broda, kilka tatuaży na rękach przedstawiających motywy celtyckie. Mieszkanie Marka jest przestronne, nie dominowały meble, tych niewiele obecnych w pokoju. Mnóstwo instrumentów muzycznych, w kącie perkusja, cały zestaw składający się z dużej liczby elementów, tj. bębnów oraz talerzy. To naprawdę robiło ogromne wrażenie, tak jak reszta ’wystroju’. Liczne gitary gęsto osłaniające ściany, od prostych ukulele i banjo poprzez akustyczne, basowe aż do elektrycznych. Tych ostatnich jest najwięcej, różne modele i rodzaje. Japońskie Ibanezy, amerykańskie Gibsony, a także nietypowe dwugryfowe wiosła.

- Siadaj, powiedz mi co chcesz robić? Po co ci granie na gitarze? - zapytał Marek
- Właściwie… chcę po prostu umieć to robić. Sam próbowałem, ale nic mi nie wychodziło. Lubię muzykę i chciałbym też pograć coś samemu.
- Aha, no dobra! Kasę masz?
- Tak, jasne!

Wręczył umówiona kwotę, zatem doszło do procesu ‘edukacji’. Na początek Marek opowiedział o budowie instrumentu, o strunach i podziale na wiolinowe oraz basowe. Przedstawił przełącznik, który odpowiada za granie solówek lub do akompaniamentu. Później zaprezentował na czym polega i jak poprawnie nastroić gitarę, poza tym pokazał kostkę do gry(łezkę). Następnie zademonstrował ćwiczenie pt. ‘gra na trzy łapki’. Chodzi o wydobywanie dźwięków trzymając cztery palce na strunach oraz szarpanie tych przy mostku. Zmiana tonacji przez naciskanie coraz mniej palców do strun z tymże gra się na tej samej. Kiedy się kończy należy przejść bliżej mostka i powtórzyć to co poprzednio. I trzeci raz między progami, stąd nazwa ‘gra na trzy łapki’(tak naprawdę łatwiej to pokazać niż opisać).

Marcelowi od początku szło źle, ale Marek nic się nie odzywał, pokazywał aby chłopak powtarzał cały czas. Po kilku minutach zaczęły wydobywać się czyste dźwięki, jednak było to zjawisko rzadkie, niczym olimpiada. W końcu ’nauczyciel’ zabrał głos:

- Poczekaj! Chcę ci uświadomić jedną sprawę - to najprostsza metoda nauki gry na wiośle. Łatwiej się już nie da! Weź się w garść! - mobilizował ’ucznia’
- Okej, okej!
- Dawaj jeszcze raz…

Chłopak speszył się uwagami, ale wznowił szarpanie strun oraz przekładanie palców. Tym razem prawie udało się uzyskać pożądany efekt, lecz znów tony raniły uszy. Marek dostrzegł gdzie leży problem toteż przerwał:

- Stop, kurwa stop! Patrz tam widzisz?! - spytał pokazując palcem oparty o ścianę kij bejsbolowy
- No tak, widzę…  
- Tak jak trzymasz gryf to trzyma się tamten kij to napierdalania sąsiadów! Nie obejmuj go! Kciuk dociska strunę, dlatego fałszujesz! Trzymaj go za gryfem, nie zaciskaj go, masz go opierać! Czaisz?
- Okej, okej…
- I przestań okejować, do chuja! Nie obiecuj, rób!

Marcel powstrzymał śmiech z trudem, albowiem strasznie rozbawił go ’kij do napierdalania sąsiadów’. Pomyślał tylko: ’Co to za dzielnica?’ Przemilczał sytuację, zabrał się za ćwiczenie. Rzeczywiście odkąd zaczął panować nad kciukiem to za każdym razem dobrze wychodziła mu ’gra na trzy łapki’. Raz nawet zrobił z tego ’na cztery łapki’, bo zaczął wyżej niż zwykle. Tak czy inaczej opanował pierwsze kroki ufając w 100% Markowi. Nie oburzył się na jego słowa, mimo tego iż wysłuchał wulgaryzmów po swoim adresem. Powstrzymał emocje, chociaż był moment w którym chciał się odgryźć dosadnym stwierdzeniem. Okazał pokorę i uległość, co wpłynęło na postępy w grze na gitarze.  

Kolejne tygodnie pokazały słuszność obranej drogi, pół roku później Marcel posiadł niemal taką samą wprawę jak Marek. Zaimponował ‘nauczycielowi’, serio. Mało tego, zaproponował chłopakowi wspólne jam session, czyli granie improwizowane, bez wcześniejszego przygotowania. Teraz ’wiosłowanie’ obu im sprawiało wzajemną radość, Marcel podrzucał swoje spostrzeżenia, pomysły, które próbowali wcielać w życie. Często udawało się osiągać nowe, ciekawe brzmienie. Zdarzało się, że Marek dudnił na perkusji, a chłopak mu towarzyszył podczas kameralnych występów na żywo. Początkowo miał tremę, lecz kiedy publiczność zareagowała pozytywnie to on także stał się optymistą. A wszystko dzięki temu, iż Marcel schował młodzieńczą dumę, nie był zarozumiały tylko cierpliwie wysłuchiwał uwag starszego kolegi. Podążał za nim ufając doświadczeniom multiinstrumentalisty, co bardzo się opłaciło. Zdobył bowiem nie tylko umiejętności gitarzysty, ale również źródło dochodów, o czym później.

Tymczasem w czasie teraźniejszym żadnych zmian, Marcel wciąż tkwił przed zamkniętymi drzwiami, patrząc się jak ciele na malowane wrota. Wstał na nogi, bo miał nadzieję na przyspieszenie wydarzeń w gabinecie poprzez stworzenia wrażenia gwaru na poczekalni. Chciał wywołać atmosferę chorych ludzi krzątających się po korytarzu, zatem chodził po całej długości pomieszczenia hałasując, kaszląc czy też imitując nieżyt nosa pociągając im intensywnie. Grał rolę człowieka orkiestry, lecz nic to nie zmieniło, niestety… Zrezygnowany osiadł na krześle, które przyjęło go donośnym skrzypnięciem. Marcel przyjrzał się dokładniej, zobaczył wiekowy mebel rozchodzący się na boki. Mnóstwo pacjentów musiało wysiadywać na nim godzinami, pewnie bujali się na krześle, co odbiło się na jego kondycji. Z pewnością potrzebuje wizyty u ‘doktora’, to poprawiłoby jego stan. ‘Złota rączka’ pomajstrowałaby i krzesło wstałoby na równe nogi…

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii szkoła, użył 1549 słów i 9413 znaków.

3 komentarze

 
  • moonky

    w piątek...

    23 paź 2013

  • Dawidek74

    Kiedy następna część

    23 paź 2013

  • Bu

    Wyjątkowo przyjemne opowiadanie

    22 paź 2013