Dziewczynka ze snu.

Wstęp.

Witajcie. Jest to opowiadanie prawdziwe. Wszystkie fakty są autentyczne. Z powodów zrozumiałych, zmieniłem imię tytułowej bohaterki. Do dziś, a minęło już przeszło pół wieku, na ścianie w domu moich rodziców w Warszawie wisi obraz róż, namalowany przez Anię.
                                                                    

                                          Dziewczynka ze snu.

Kto lubi szkołę? Są tacy. Większość za nią nie przepada. Nauczyciele to przeważnie dziwni ludzie. Dla każdego z nich, jego przedmiot to najważniejsza sprawa we wszechświecie. Mieszkałem od trzech lat na Sadybie, nowej części Dolnego Mokotowa. Po przeprowadzce z Górnego Mokotowa, z ulicy Kwiatowej przeprowadziliśmy się do dużego mieszkania M-5 na Sadybie. Zaraz po przeprowadzce przeniesiono mnie ze szkoły 178 na ulicy Różanej do starej szkoły numer 115, na starej Sadybie. Za rok wybudowano na moim osiedlu nową podstawówkę i dano jej numer 278. Tam się przeniosłem. Jako jedyny, bo reszta z mojego osiedla, która chodziła ze mną do klasy, prosiła o pozostawienie ich w 115. Od początku byłem inny. Wówczas nie wiedziałem, że jestem Sigmą. Wcześniej sądziłem, że jestem Alfą. Człowiek poszukuje odpowiedzi, Wówczas nie wiedziałem, że niewielu jest takich, którzy chcą wiedzieć i szukają. Sądziłem, że wszyscy są tacy Oj naiwny, naiwny... No cóż, Alfą nie jestem. Jako czternastolatek byłem już bardzo silny i szybki. Byłem głupi i lubiłem się bić. Wystarczyło, że ktoś się krzywo spojrzał. Zacząłem palić w wieku lat siedmiu, a skończyłem za rok. Pierwszy solidny alkohol posmakowałem w wieku lat jedenastu, na imieninach dziadka. Dali mojemu dwa lata starszemu bratu: Tatę z mamą. To mieszanka spirytusu z sokiem wiśniowym o mocy siedemdziesiąt procent. On nie chciał, a ja chciałem spróbować. Dziwne, że idioci, czyli goście, sama najbliższa rodzina, nie protestowali. Wypiłem duszkiem trzy czwarte szklanki i... chciałem wziąć oddech. Niestety nie mogłem. Wszystko się skończyło wymiotami, ale w głowie szumiało. Już dwa lata wcześniej poznałem seks. Tak, wszystko szybko zaczynałem. Koleżanka z klasy brata mieszkała na trzecim piętrze, my na pierwszym. Jola (faktycznie miała inaczej na imię) już coś wiedziała w sprawie, ja nie. Zdjęła majtki, podwinęła spódnice w kratkę, rozszerzyła i prosiła o dotyk. Potem chciała zobaczyć, co ja posiadam. Były pytania, dlaczego tak stoi i czemu jest twardy. Niestety nie znałem odpowiedzi.

   Na moim osiedlu pokazali się Git-ludzie. Starsze pokolenie pamięta gitowców, młodsze musi sobie zobaczyć na internetach, co to za grupa. Chodziłem z nimi kilka razy, ale nie przekonywały mnie opowiadania Darka, brata króla dzielnicy. Gitowcy mnie szanowali. Nie należałem do hippisów, których niszczyli i nigdy nie byłem cipą. Pobiłem się raz moim imiennikiem o jego dziewczynę. Cóż, kiedy mi się podobała jakaś, nie pytałem, czy jest wolna. Kasi nie przeszkadzało, że jej chłopak jest wysoko w hierarchii Gitów i chciała się ze mną umówić. Mnie podobały się jej zgrabne nogi i rozstęp między przednimi, górnymi, środkowymi zębami. Ostatecznie nic z chodzenia nie było, bo wolałem mecz w piłę niż randkę. A ona nie chciała czekać, aż mecz się skończy. Miałem potem rozmowę z moją nauczycielką od rysunków. Odradzał mi Kasię, mówiła, że to zła dziewczyna. Potem odkryłem prawdziwy powód rozmowy. Podobałem się jej, a ona mnie. W tych czasach nikt nie ścigał za pedofilię. Ja miałem czternaście, pani Jowita dwadzieścia osiem. O tym może innym razem. Napisałem to wszystko, by naszkicować moja postać w tym czasie. Młodego chłopaka, który na wszystko patrzył z głupim uśmieszkiem. Na wszystko z niebezpieczeństwem włącznie.
   To stało się na przerwie Siedziałem na ławce blisko wejścia na boisko. Nigdy nie myślałem, że mogę być taki zły, głupi i okrutny... Za oknami szumiał wiatr. W grudniu nie jest zwykle zbyt ciepło. Jednak dziewczyna z mojej klasy, z jej znanych powodów chciała wyjść na zewnątrz. Ania Parta nie była miss świata. Nie należała też do potworów. Do dziś zastanawiam się, czy gdyby była ładna, zrobiłbym to. Jak mogłem to zrobić. Może kiedyś sobie wybaczę. Wyszła na boisko i zostawiła drzwi uchylone. Siedziałem z kolegą i o czymś rozmawialiśmy. Wstałem i zamknąłem drzwi. Nigdy nie myślałem o Ani. Może miała kłopot? Może czuła się samotna? Może powinienem się z nią zapoznać. Byłem taki głupi. Nie wiedziałem jeszcze, że KAŻDA istota jest wspaniała. A tak w prawdzie, czy nie jest? Ania wróciła z boiska. Zostawiła uchylone drzwi.
– Aniu, jest chłodno. Drzwi się zamyka.
   Nic się nie odezwała. To była długa przerwa. Chodziłem do siódmej klasy. Czy to mnie usprawiedliwiało? Ania wróciła po pięciu minutach. Wyszła znowu na boisko i znowu zostawiła otwarte drzwi. Wstałem i zamknąłem. Nadal rozmawialiśmy z kumplem. Ania wróciła. I nie zamknęła drzwi. Czy nie mogłem tego zostawić? Mogłem, ale nie uczyniłem tak. Wstałem, podszedłem do niej i powiedziałem.
– Zamknij drzwi. Spojrzała na mnie beznamiętnie i odeszła. Chwyciłem ją za rękę.
– Chodź i zamknij drzwi.
   Wcale się nie opierała. Stanęła przede mną i strzeliła mnie w twarz drugą dłonią.
Tak, to prawda! Gdybym pomyślał, ale nie pomyślałem. Mogłem chociaż pomyśleć, że to dziewczyna. A ja już byłem silny. Bardzo silny. Robiłem jednorazowo 180 pompek. Trzydzieści na jednym ręku. Uderzyłem ją w twarz. Dłonią. O nie, aż taki nie byłem, żeby pięścią! To wystarczyło. Osunęła się bez oporu na posadzkę. Dopiero teraz wróciły mi wszystkie zmysły. Poczułem żal. Wielki żal. Wiedziałem, że jeżeli ktoś straci przytomność, można go ocucić wodą albo delikatnie uderzyć w policzek. Nie miałem wody pod ręką. Czemu to zrobiłem? Nie wiem. Podniosłem jej głowę i pocałowałem ją w usta. Zadbałem, żeby moje wargi miały chłodną wilgoć. Pocałowałem ją raz, drugi trzeci raz. Otworzyła oczy. Kiedy dotarło do niej, co się stało, zaczęła płakać.
– Przeprasza, Aniu.
– Spadaj, chamie.
Odeszła z płaczem. Było mi nadal żal. Poczułem czyjeś spojrzenie. W końcu dostrzegłem, kto na mnie patrzy. To była mała dziewczynka. Jak się później dowiedziałem, chodziła do pierwszej klasy. Co było dziwne, to jak się tu znalazła. Skrzydło klas jeden-cztery znajdowało się daleko. Dziewczynka odeszła. Minęło kilka dni. Kiedy ma się czternaście lat, wiele spraw się dzieje. Myśli, pragnienia, nowe znajomości. Myślałem o Ani. Zagadnąłem, ale się nie odzywała. Dałem spokój.
   To stało się tydzień przed gwiazdką. Zobaczyłem ją znowu. Małą osóbkę. Ile ma się wtedy lat? Osiem?
Miała krótkie brązowe włosy. Ciemne oczy. Jasną cerą. Miała sukienkę i białe ciepłe rajstopy. Podchodziła powoli. Stanęła blisko, bardzo blisko.
– Lubię cię – powiedziała.
Wzięła moją dłoń. Zaczęła ze mną iść. Nic nie mówiła. Szła ze mną tam i z powrotem. Zadzwonił dzwonek. Popatrzyła na mnie i pobiegła na górę do swojego skrzydła. Od tego dnia moja mała przyjaciółka była moim nieodłącznym druhem. Po tygodniu dowiedziałem się, że ma na imię Ania. Czy to nie jest dziwne? Może i nie. To było wówczas bardzo popularne imie. Chodziła do pierwszej klasy. Mieszkała na tym samym osiedlu. Po świętach już pół szkoły wiedziało o mojej młodej wielbicielce. Nigdy się nie narzucała. Kiedy rozmawiałem z kimś, stała i czekała. Dopiero wówczas, kiedy mój rozmówca lub rozmówczyni odeszli, brała mnie za rękę. Mówiła mało. Nie wiedziałem co o tym myśleć. Zrobiło się ciepło. Przyszedł czerwiec. Ania cały czas chodziła ze mną prawie na każdej przerwie. Teraz już wychodziła na boisko. Był drugi tydzień czerwca. Na boisku było pół szkoły. Ania miała na sobie sukienkę w kwiaty. Białą z bawełny. Namalowano tam maki, chabry i mlecze.
– Chodź do środka – poprosiła.
Normalnie bym zapytał, ale nie zrobiłem tego. Posłusznie wszedłem z nią do budynku.
– Za gorąco ci, Aniu?
– Nie. Jest za dużo dzieci – powiedziała.
Wskoczyła na ławkę, na której zwykle siadałem. To chyba była ta sama ławka...
– Tu będzie dobrze. Jej oczy się śmiały.
– Co będzie dobrze? – zapytałem.
Wyciągnęła do mnie dłoń. Podszedłem bliżej. Czy mogłem coś zrobić? Z pewnością. Nie zrobiła tego szybko. Położyła mi dłonie na policzkach. Przybliżyła buzię i pocałowała mnie w usta. Patrzyłem na nią zdziwiony. Kilka osób widziało, co się stało. Ania pocałowała mnie drugi raz. Tym razem miała rozchylone usta. I wówczas powiedziała coś, co pamiętam do dzisiaj.
– Pocałuj mnie inaczej.  
Byłem tak zaszokowany, że przez chwilę nie mogłem wypowiedzieć słowa.
– Ile masz lat?  
– Osiem lat i trzy miesiące. Poszłam trochę wcześniej do szkoły.
   Już się całowałem. I nie tylko. Wtedy pięć lat wcześniej, kiedy miałem bliskość z Jolą, była zainteresowana czymś innym, a może nie znała jeszcze całowania.
– Czemu tego chcesz?
Ania była zbyt mała, by bawić się w konwenanse. Dzieci są szczere. Czy dziecko ośmioletnie może wiedzieć, co znaczy kochać? Można mieć wątpliwości. Niestety w pewnych sytuacjach mózg pracuje inaczej. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że mózg Ani jest w takim stanie.
– Kocham cię, dlatego.
Poczułem się głupio. Jeszcze nikt mi nie wyznał miłości. Nie rozumiałem nic, lecz widziałem, że Ania czeka.
– Czekasz, aż cię pocałuję?
   To było dziecko. Dziecko! Ja zresztą też nie byłem dorosły, mimo że robiłem już rzeczy, które dorosły robi. To dzięki Jowicie, bo z Jolą nawet tego nie liczę. Może powinienem...
   Czy mogłem odmówić? Pewnie tak, ale tak się nie stało. Zobaczyłem, jak w zwolnionym filmie, jak jej buzia się zbliża. Dotknęła moje usta swoimi rozchylonymi wargami. Nie wiem, czemu rozchyliłem usta. Zrobiłem to. Całowałem ją, a raczej ona mnie dobrą minutę. Poczułem coś, czego nie chciałem. Hormony zaczęły szaleć.
Oderwałem usta.
– Aniu, co robisz? Czego chcesz?
– Jestem dzieckiem, więc mogę chcieć tylko tego.
   Kiedy stałem się dorosły, za może pięć lat, zrozumiałem jej słowa.
Pobiegłem do klasy. Nie wiedziałem, co się dzieje. Siedziałem tam pięć minut. Wiem, bo obserwowałem zegar. Wyszedłem z klasy. Ania stała w tym samym miejscu.
– Nie gniewaj się – wyszeptała.
Wyciągnęła rękę.
– Idziemy?
  Poszliśmy na boisko. Spojrzałem na jej buzię. Dostrzegłem dumę.  
To mój chłopak. Jest mój, a ja jestem jego dziewczyną, zdawała się mówić jej twarz. Do końca roku nadal chodziła ze mną, trzymając mnie za rękę. Nie chciała mnie więcej całować.
   Przyszły wakacje. Pojechałem na obóz. Kochałem się wówczas w mojej rówieśniczce, Joannie Zielińskiej. Mieszkała w bloku naprzeciwko. Stałem w oknie i czekałem, kiedy pojawi się w oknie. Pomiędzy jednym obozem a drugim miałem dwa tygodnie, które spędziłem w Warszawie. Tego dnia grałem w piłkę. Wracałem do domu. Nagle zobaczyłem małą dziewczynkę, która odbiega od mamy. Ania. Moja Ania. Podbiegła do mnie. Przytuliła się obiema rękami. Jej głowa sięgała trochę wyżej niż mój mostek.
– Kocham cię – szepnęła.
– Anka! – usłyszałem ostry głos jej mamy.
Dziewczynka puściła mnie, ale nie spojrzała na mamę.
– Czego chcesz o niej, zboczeńcu?
Zamurował mnie.
– To jakieś nieporozumienie, proszę pani – wydukałem zaskoczony.
– Nie zbliżaj się do niej, bo pójdę na milicję.
Odeszła szybkim krokiem. Złapała mocniej córkę za rękę i odeszła. Ania odwróciła się. Na jej buzi królował uśmiech.
   Szybko zapomniałem o tym incydencie. Wakacje, znajomi. Przyszedł wrzesień. Zapomniałem o mojej przyjaciółce. Nikt nie przychodził do mnie na przerwie. Przyszła jesień, zima i wiosna. Maj wybuchnął zapachem bzów. To była druga lekcja, fizyka. Mieliśmy ją z naszą wychowawczynią, panią Keller. Alicją Keller. Ósma klasa, ostatnia. Pasjonowałem się fizyką, szczególnie astrofizyką. Znałem już Czarne dziury, Kwazary, Kwarki, Białe karły, Czerwone olbrzymy i Białe dziury, o których mało kto słyszał. Egzaminy do średniej tuż za pasem. Podeszła do mnie.
– Andrzej, dyrektor Kilimczak cię wzywa!
– Co się stało? Nic nie zrobiłem.
– Idź, to ważna sprawa.
Poszedłem.  
   W gabinecie poza dyrektorem, stała kobieta. Odwróciła się. To była mama Ani. Miała spuchnięte powieki.
– Proszę pani, pani się myli. To nie tak. Gdzie jest Ania?
Zamiast odpowiedzieć podeszła do mnie.  
   Jeżeli ktoś się miał zdziwić, to ja byłem tą osobą. Kobieta objęła mnie mocno. Płakała.
– Znalazłam cię – wyszeptała.
– Ja nic nie rozumiem – odrzekłam.
– Ania bardzo cię chciała zobaczyć. Możesz po szkole?
Wsunęła mi kartkę do ręki. Wybiegła z płaczem. Dyrektor patrzył na mnie swoimi zmęczonymi oczami.
– Możesz jechać teraz. – Wsunął mi banknot pięćdziesięciozłotowy. – To na taksówkę.
   Wyszedłem z gabinetu. Rozwinąłem kartkę. Był tam adres szpitala i nazwisko Ani. Ania Żurawska. Zostawiłem teczkę w szatni. Kiedy wyszedłem ze szkoły, czekała już taksówka. Widocznie dyrektor musiał zamówić.  
   Czułem coś złego, ale nie wiedziałem czego mam się spodziewać. Szpital pachniał swoiście. Podałem swoje nazwisko w recepcji. Podałem nazwisko Ani.
– Proszę iść na trzecie piętro. Sala z numerem 317.
Poszedłem. Otworzyłem drzwi. To był mały pokój. Z jednym łóżkiem. I  z mnóstwem aparatury. Ania leżała. Nie miała włosów. Oczy miała zapadnięte. Uśmiechnęła się na mój widok.
– Aniu! – szepnąłem.
– Chodź do mnie, bo ja nie mogę do ciebie podejść – powiedziała słabo.
Podszedłem.
– Poprosiłam mamę i ona cię odnalazła. Pobędziesz ze mną troszkę?
– Ile tylko chcesz.
Usiadłem przy niej. Wzięła mnie za rękę.
– Poprosiłam ją i ona mi pozwoliła.
– O co poprosiłaś i kogo?
– Mamę. Powiedziałam jej, że cię kocham. Pozwoliła mi cię pocałować, jeżeli zechcesz...
– Aniu, co ci jest?
– Mam guza w mózgu. Umrę za kilka dni. Może dzisiaj, może jutro.
Zacząłem płakać. Poczułem taki żal jak jeszcze nigdy.
– Nie płacz. Będę przychodzić do ciebie we śnie. Gdybym żyła dbałabym o ciebie. Może byś mnie pokochał, może byś mnie wziął za żonę. A tak mogę cię tylko pocałować. Wiem, że mnie nie kochasz, ale to nic. Ja kocham ciebie. I odejdę z tą miłością tam. Mówią, że jest tam jasność. Ja tego nie wiem, ale zabiorę z sobą miłość. Bo tylko to mogę tam zabrać. Pocałuj mnie.  
   Nachyliłem się nad jej ciałkiem. Z wysiłkiem podniosła głowę i położyła mi swoją wychudzoną dłoń na włosach. Pocałowałem jej usta delikatnie. Czułem, że ma je lekko rozchylone, ale wiedziałem, że chce właśnie tak. Cały czas kapały mi łzy.
– Nie płacz. Tylko mnie zaraz nie zapomnij, dobrze?
– Aniu, nie zapomnę cię nigdy. Do końca moich dni.
Siedziałem z nią do wieczora. Przyszedł lekarz.
– Nie możesz tu zostać na noc.
– Czy ona...?
– Nie wiemy. Nic nie możemy zrobić. To rośnie. Na szczęście ją nie boli.
Przyjedź jutro rano.  
   Wyszedłem z ciężkim sercem. Wróciłem do domu. Nie miałem apetytu. Z samego rana pojechałem do szpitala. Po drodze kupiłem bzy. Pozwolono mi wejść. W pokoju siedziała jej mama.
– Ona śpi. Pytała o ciebie. Nie rozumiem.., Ona powiedziała mi, że cię kocha i zapytała, czy pozwalam jej cię pocałować. Przepraszam za to wówczas.  
Zaczęła płakać.
– Dziecko nie powinno odchodzić pierwsze. Przytuliła mnie krótko i wyszła. Usiadłem przy łóżku. Ania oddychała spokojnie. Za pół godziny otworzyła oczy. Uśmiechnęła się.
– Przyniosłeś mi kwiaty. Bzy, kwiaty zakochanych.
Zamknęła oczy.
– Powiedz mamie, że ja widziałam tamtą stronę. Tam jest światło. Czekałam tylko na ciebie.
– Aniu, dlaczego ja?
– Ty uderzyłeś tę dziewczynę, a potem ja cuciłeś pocałunkami. I ja cię wówczas pokochałam. Ja już wtedy wiedziałam, że jest coś ze mną nie tak.
Znowu zamknęła oczy. Siedziałem z godzinę.
– Pamiętasz, co ci powiedziałam. Będę twoją dziewczynką ze snu. Możesz mnie pocałować. To już ostatni raz.
– Dobrze, Aniu.  
   Nachyliłem głowę. Czułem, że nie ma siły podnieść swojej główki. Pocałowałem ją delikatnie. Patrzyłem w brązowe, teraz wyblakłe oczy.
– Spotkamy się we śnie, mój ukochany. T
Trzymała mnie za rękę.  

Poczułem to. Mimo to trzymałem jej dłoń. Wiedziałem, że zaraz przyjdzie lekarz, bo aparatura przestała pokazywać funkcje życiowe. Pocałowałem jej czoło. Położyłem kwiaty na jej drobnym ciele.
                                                            *
Jak to jest, że na pogrzebie zawsze pada deszcz. Jakaś starsza pani podeszła do mnie.
– Jestem babcią Ani, a ty kim jesteś chłopcze?
– Ania mnie pokochała, proszę pani.
Nie mogłem czekać, aż mała trumna dotknie dna. Pobiegłem. Nie chciałem powstrzymać łez. W tym miała z pewnością rację. Kilka razy mi się przyśniła. Uśmiechnięta i radosna. Moja dziewczynka ze snu.

                                                        Epilog.

Pewnie niektórzy z was przeżyli miłość albo coś, co uważacie za uczucie. Może sądzicie, jak muzułmanie, że niebo to miejsce uciech cielesnych. Nic bardziej mylnego. Seks nie ma nic wspólnego z miłością tak jak orgazm z pasją. Mam żonę i ją kocham. Kochałem poprzednio jedną dziewczynę, przynajmniej tak mi się zdaje. Czy kochałem Anię? Nie sądzę. Czy ją tam spotkam? Z całą pewnością. Nie przekonuje mnie buddyzm, ale kiedyś przeczytałem sentencję buddyjską, z którą się całkowicie zgadzam. Mówi ona, że miłość nie jest materialna. Jest jedyną rzeczą, która możemy zabrać z tego świata na drugą stronę. Dlatego jestem całkowicie przekonany, że Ania miał pewność. Teraz śpi, ale się obudzi. Czy jej duch żyje? Oczywiście. Jesteśmy trójosobową istotą. Mamy ciało, ducha i duszę. Dusza odchodzi do Boga, bo stamtąd pochodzi. Duch idzie do Raju lub piekła, bo to nasz wybór. Ciało rodzi się i umiera. Potem zostanie zmartwychwstałe, bo ciało jest narzędziem i dokonuje uczynków i w nim musi usłyszeć zarzuty i wyrok. Wybierajcie światło, wybierajcie dobro. Wybierajcie miłość. Jest tylko miłość i strach. Nie ma niczego innego. Możecie nie wierzyć, ale wam powiedziałem.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i szkolne, użył 3405 słów i 18602 znaków, zaktualizował 16 cze o 1:34.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.