Zamknięte drzwi cz. 3 (ostatnia)

Jak może pamiętacie ojciec Marcela, Stefan prowadzi firmę świadczącą usługi remontowe, prace ogólnobudowlane, wykończeniowe, itp. To ciężki kawałek chleba, harówka nierzadko od świtu do nocy, w dodatku ciągły stres o nowe zlecenia czy też wynikający z pracowników sprawiających problemy. A jak wiadomo każdy rodzic pragnie dla swojego dziecka, aby powodziło mu się lepiej niż im. Szczególnie mama wywierała presję na syna mówiąc:

- Idź na studia, zdobędziesz pracę bez problemu, szacunek, będziesz kimś w społeczeństwie!

Marcel był jak najbardziej za tym, bo uczył się dobrze, zdobywanie wiedzy przychodziło mu bardzo łatwo. Jednak w klasie maturalnej zmienił zdanie co do dalszej edukacji. Co się takiego stało? Otóż mając 18 lat chłopak zarabiał spore pieniądze będąc muzykiem sesyjnym. Udzielał się na albumach kilku artystów, nie tylko rockowych. Zaznaczył swoją obecność na krążkach bluesowych, jazzowych, a także popowych piosenkarek. Ponadto koncertował w lokalnych klubach towarzysząc potrzebującym muzykom. Ten świat pochłonął go całkowicie, nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. Oczywiście chciał zdać maturę, bo nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać taki papier. Ale żeby przesiadywać przez co najmniej kilka lat na salach wykładowych, słuchać biernie jakiś dyrdymałów zamiast od razu zarabiać na siebie?! Tym bardziej, iż coraz częściej słyszy się o dużej grupie bezrobotnych absolwentów. Dlatego studia nie wydawały mu się mądrym zajęciem. Ojciec wraz z matką przemawiali do jego rozsądku, daremnie krzycząc chórem:

- Głupku, zmarnujesz życie! Opamiętaj się, do cholery!

W końcu Marcel nie był już w stanie znieść ciągłych kłótni i po prostu wyniósł się z domu. Nie wrócił ze szkoły pewnego piątku, a jako że był pełnoletni miał do tego pełne prawo. Rodzice początkowo zmartwieni nawoływali syna do powrotu, ale po krótkim czasie odpuścili. Zrozumieli jego postawę, zaakceptowali ten wybór i przestali czepiać się go. Być może z obawy, iż stracą z nim kontakt bezpowrotnie. Mimo to Marcel nie zrezygnował z życia na własny rachunek. Stefan wyraził zgodę, natomiast Danuta trochę krzywo na to patrzyła, ale ostatecznie ucieszyło ją to, że syn jest samodzielny. Oboje ze zdumieniem przyznali, iż Marcel dość szybko dojrzał, zwrócili uwagę na dużą rolę muzyki w tym procesie dorastania. Rzecz jasna chłopak dbał również o edukację, uczęszczał do szkoły, pilnie się uczył, co w konsekwencji pozwoliło mu zdać maturę na luzie, bez ‘spinania’ się.

Marcel prowadził udane życie, po otrzymaniu wyników egzaminu dojrzałości skupił się w pełni na obowiązkach muzyka. Do swojego repertuaru umiejętności dodał grę na gitarze basowej oraz na… saksofonie! Zachęcił go do tego wiekowy jazzman, który zaproponował chłopakowi ten instrument widząc ogromne zainteresowanie młodego człowieka podczas wspólnego nagrania. Co prawda nie można powiedzieć o tym, że jest wirtuozem saksu, ale czyni regularne postępy. Finansowo wiodło mu się bardzo dobrze, zaczął odkładać pieniądze na własne M. Niczego nie brakowało, biorąc pod uwagę sprawy materialne. Jednak jeśli chodzi o życie uczuciowe… Z tym nie jest już tak różowo, ciężko wytłumaczyć dlaczego. Młody chłopak, przystojny, wzięty instrumentalista, a wciąż samotny. Oczywiście w jego otoczeniu kobiet nie brakowało, lecz on sam wydawał się zawsze speszony w ich towarzystwie. Nie miał pewności wobec płci przeciwnej, nawet jeżeli znał dziewczynę od lat. Tworzył barierę, mur którego nie mógł pokonać. Innym aspektem jest fakt, iż cierpiał na nieustanny deficyt wolnego czasu, zalatany od rana do późnych godzin nocnych. Rozwinięcie relacji polegającej na wzajemnym zaufaniu, zrozumieniu się czy na normalnej, szczerej rozmowie wymaga dłuższej chwili przebywania ze sobą. Trudno wygospodarować choćby pół godziny, więc co tu więcej pisać. Marcel żywi nadzieję, że nadejdą dni kiedy to osiągnie stabilizację i nie będzie musiał gonić tak ślepo za pieniądzem. Póki co jest na dorobku, zatem zaciska zęby godząc się z teraźniejszością przyjmując panujące warunki jako chleb powszedni.

Najwyższa pora wyjaśnić co zaprowadziło Marcela do lekarza. Ćwiczył przed kolejną sesją w siebie w mieszkaniu. Zaproponowano mu rolę basisty, więc męczył struny nieustannie od mniej więcej godziny. W końcu jednak postanowił zrobić przerwę i zapalić papierosa, jednocześnie wertował kartki odczytując jak powinien grać. Kilka sekund analizował to aż skupił się na zatruwaniu dymem płuc. Miał świadomość tkwienia w nałogu, który zaprowadzi go do grobu, ale cóż na to poradzić. ‘Trzeba na coś umrzeć!’ - zwykł mawiać gdy ktokolwiek czepiał się kiedy palił szluga. Skończył się truć toteż sięgnął po instrument, wyciągnął kostkę z pomiędzy strun, upadła… Schylił się po nią, w tym momencie wypadła także gitara… ‘Nosz kur…’ Nagle w obu rękach poczuł straszliwy, przeszywający ból. Od łokci aż po końce palców, jakby go piorun strzelił. Kończyny zesztywniały, kompletnie stracił zmysł dotyku. Całkowicie bezwładne, sztywne niczym kołki bez życia. Marcel przeraził się nie na żarty, desperacko zaczął pocierać przedramiona o uda. Niestety żadnej poprawy, dlatego wstał i chcąc pobudzić ręce do życia postanowił dać im wyraźny impuls z zewnątrz. Zarzucał o ścianę kończynami z całych sił, wyglądało to jakby szaleniec walił w mur celem jego obalenia. Rozpaczliwie uderzał coraz mocniej dopingując się krzykiem, obraz starań Marcela był przerażający. Jednak wykazał ambicjonalną determinację, która ostatecznie dała pozytywny efekt. Nagle poczuł ból, niezbyt silny co prawda, lecz ucieszył się niczym dziecko na Boże Narodzenie. Powoli odzyskiwał pełne czucie zarówno w przedramionach jak i w dłoniach. Ogromny kamień spadł mu z serca, ulga niesamowita aż padł na kolana z radości.  

Dla pewności masował obolałe ręce na przemian w nadziei, iż problem nie powróci. Przestraszył się tak pierwszy raz, wizja paraliżu lub co gorsza amputacji równałaby się katastrofie. Skoro pracuje jako muzyk, a kończyny są niezbędne do funkcjonowania w tym zawodzie, to byłby to dla Marcela definitywny koniec. No chyba, że nauczyłby się grać na harmonijce ustnej zamontowanej na statywie. Właśnie te wyobrażenia zaprowadziły go do gabinetu lekarza rodzinnego. Nie jest to szczera prawda, albowiem wciąż okupuje poczekalnię. Denerwuje się stanem bezczynności, tym bardziej iż sam się do tego przyczynił, a dodatkowo od ponad pół godziny powinien uczestniczyć w sesji nagraniowej. Zamiast studia siedzi na lichych krześle w długim korytarzu, w głuchej ciszy otoczony brakiem żywego ducha. Coraz większa złość w nim wzbiera, musi odreagować bo inaczej zeświruje. ‘Zajarać muszę…’ - pomyślał. Martwi go tylko co stanie się jeżeli ktoś jeszcze przyjdzie do poczekalni kiedy on będzie palił szluga. W jaki sposób udowodni, iż teraz to on ma prawo wejść do lekarza? Oznaczyć teren?! A zresztą - przecież zauważy jeśli ktokolwiek nowy wejdzie do budynku. Wstał z krzesła, szybkim krokiem powędrował na zewnątrz gdzie wyciągnął papierosa oraz zapalniczkę. Fajka do ust, do szluga ogień, zaciągnięcie i już pozorne odprężenie. Zastanawiał się czy podobnego rezultatu nie dałby smoczek w gębie. Na pewno jest to dużo zdrowsze i tańsze, ale czy uspokaja? Potok myśli przerwał atak bólu w lewej dłoni, dokładnie w samym środku dłoni promieniujące cierpienie jakby kość pękła.

- AAAAAA! Ja pierdolę!

Znów rękę ogarnęła bezwładność, jednoczesny ból oraz paraliż. Naprzemienność bodźców, prawdziwy horror aż przestał odczuwać cokolwiek. Sprawną dłonią rozpoczął masaż tej ‘martwej’. Tym razem nie pomogło, wpadł na irracjonalny plan, ale w tej chwili nie miał nic lepszego w głowie. Wyjął papierosa z ust i przytknął go do sparaliżowanej dłoni. Dociskał peta, kreślił wzory, ale wszystko to na próżno. Jedynym efektem są bardzo widoczne rany na całej dłoni. Widok jest makabryczny, do tego Marcel nie odzyskał władzy w ręce. Chłopak z tej bezsilności zaczął wyć jak zwierzę, które wpadło w sidła. Oczy zaszklone od napływających łez, przynajmniej pozwoliło to nie patrzeć na bezużyteczną dłoń. Krzyczał do nieba na cały głos, jednak nikt nie reagował. Całe otoczenie głuche na gehennę Marcela, ludzie zajęcie swoimi problemami. Zrozpaczony powłóczył nogami do kliniki, wyglądał naprawdę kiepsko, trzymając się za ramię powoli zbliżał się… upadł… Głowa trafiła w kant schodów przez co rozciął łuk brwiowy, następstwem czego oprócz łez jego twarz oblała krew. Poczuł chłód i zaczął trząść się z zimna. Naturalnym odruchem zaczął drgać cały, świadkami tej sceny są dwie starsze panie. Nie mogły przejść obok sytuacji obojętnie.

- Jadzia patrz, biedny chłopiec!
- A tam, jaki on biedny?! Widzisz jak ubrany? Pewnie naćpany albo na głodzie jest! Tak się dygocze, prochów chce żebrać! - zawyrokowała
- No coś ty, chory jest. Młodzieńcze…
- Zostaw śmiecia, nie tykaj się go! Broń cię Boże! Zarazi cię jeszcze jakimś syfem, bo to wiadomo co taki brał, z kim sypia?! Niech się męczy, sam sobie winien! Idźże stąd brudasie, to nie miejsce dla ciebie!
- Jako tak możesz, Jadzia? Trzeba pomóc…
- Chodź lepiej, bo już my są spóźnione! Kolejkę nam zajmą.
- A racja, idziemy!

Marcel nie zareagował na to wcale, miał większy problem. Powoli przestawał widzieć cokolwiek, a reszta organizmu też odmawiała dalszej współpracy. W uszach szumiał jednostajny sygnał, pisk który dławił wszystkie myśli. Teraz ciało całkowicie odmówiło posłuszeństwa, Marcel nie odczuwał kompletnie żadnych bodźców. Ogarnął go spokój, nareszcie - nic nie boli, koniec cierpienia, życie ustało. Drzwi są już zamknięte, nikt ich nie otworzy…

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii szkoła, użył 1731 słów i 10216 znaków.

6 komentarzy

 
  • super

    krystek

    14 kwi 2014

  • PaniAlcantara

    Świetne,na prawdę talent to Ty masz  :smile:

    27 paź 2013

  • moonky

    dzięki, a dla tych co uznają to za smutna historyjkę chciałem napisać, że to tylko zmyślone opowiadanie, nie bierzcie wszystkiego tak do siebie :)

    26 paź 2013

  • Bu

    Prześwietne!

    26 paź 2013

  • Without

    ooo cudowne ;c smutaśne też ;(

    25 paź 2013

  • kiniaaaa

    poryczalam sie :-(

    25 paź 2013