Kocham Cię!

Dziś jest bardzo ważny dzień. Po południu, w odwiedziny przyjeżdża do nas moja mama. Zadzwoniła wczoraj wieczorem, żeby poinformować nas o swojej wizycie. Jak powtórzyłam tą dobrą wiadomość mężowi, to z wrażenia o mało co nie upuścił szklanki. Czyżby aż tak się ucieszył? Potem do końca dnia nie odzywał się do mnie ani słowem, może to i nawet lepiej, bo nie miałam czasu na pogaduszki. Musiałam przecież dokładnie zaplanować dzisiejszy dzień ze szczegółami.
Ciekawe, że też zawsze kiedy ma przyjechać moja mama, to jemu przypominają się te wszystkie idiotyczne kawały o teściowych. Tak więc od rana muszę słuchać jego docinek:
- Anka, a wiesz czym się różni yeti od dobrej teściowej? – spogląda na mnie z tym swoim inteligentnym uśmieszkiem na twarzy i tylko czeka na to, aż powiem że nie wiem.
- Nie wiem, a czym?
- No jak to! Yeti ponoć ktoś widział, a dobrą teściową jeszcze nikt!
Po czym wybucha gromkim śmiechem, zachwycony swoją błyskotliwością. Ja w tym czasie dalej szoruję kuchnię. Chcę żeby wszystko dobrze wyglądało, a mieszkanie lśniło czystością.
- Kobieto daj sobie spokój z tym sprzątaniem! Do jutra i tak się wszystko pobrudzi -oczywiście woli powiedzieć żebym to zostawiła, niż gdyby miał mi pomóc.
- Mama zawsze powtarza, że mieszkanie świadczy o jego mieszkańcach – odpowiadam wspominając jej nauki.
- Tak? – wielce dziwi się mężulek. – To w takim razie dlaczego ona sama mieszka w domu, a nie w jakimś lochu? – odpowiada znów wybuchając śmiechem, lecz zaraz milknie pod ciężarem mojego spojrzenia.
- Śmieszne – odpowiadam. – tylko nie opowiadaj tego mamie. Wiesz jaka ona jest wrażliwa. Nie chcę żeby było tak jak w Boże Narodzenie, kiedy to mama była u nas ostatnim razem. Wtedy opowiedziałeś podobny kawał, a ona tak się obraziła, że zamiast spędzić święta z nami, to spędziła je z telewizorem. Jeszcze chwila i zaczęłaby dzielić się opłatkiem z Agatą Młynarską, na oczach całej rodziny.
- Tak, pamiętam. Potem śpiewając kolędy, co chwile krzyczała na Ibisza, bo według niej za szybko śpiewał „Cichą noc”, a ona za nim nie nadążała.
Dokładnie, tak właśnie było. Całe święta zostały na mojej głowie i nie miał mi kto pomóc, a na dodatek ciągle chodziłam przepraszać mamę, która na przemian, albo mnie ignorowała, albo mówiła, że mój mąż to prawdziwy kabareciarz.
- Ale wiesz co Anka, fajnie jednak, że mamusia przyjedzie. Strasznie ciekaw jestem co tam u Andrzeja! Wiesz, tego wiejskiego sklepikarza z którym przez cały czas swatała cię mama, nawet jak już mnie poznałaś, i tego samego co wygrał w Totolotka i teraz nie jest sklepikarzem, bo przeniósł się do Warszawy i jest właścicielem kilku salonów Mercedesa.
Andrzej – stary, łysy facet z mnóstwem zmarszczek na czole kształtem przypominających Afrykę. Jak mu się bliżej przyjrzeć to przy odrobinie wyobraźni widać nawet Kenie. Mama zawsze twierdziła, że jest on dla mnie idealnym kandydatem na męża. Do dziś dziwi się, że zamiast wybrać życie na wsi i zająć się uprawą roli i hodowlą kurczaków, wybrałam życie w mieście. Podczas każdej wizyty zawsze uraczy nas jakimiś najnowszymi informacjami na jego temat.
Późnym popołudniem siedzimy razem w pokoju, a zdenerwowany mężuś krąży po domu w tą i z powrotem, jak po celi więziennej. Ja przez to nie mogę skupić się na książce. W pewnym momencie nie wytrzymuje:
- No czego się tak kręcisz! Usiądź wreszcie na miejscu i siedź spokojnie.
- Oj Anka, Anka. Musimy być przygotowani, bo wróg może zaatakować w każdej chwili! – wyjaśnia mi swoje zachowanie.
Tak właśnie postępuje samiec w obliczu zagrożenia, kiedy ktoś obcy chce się wedrzeć na jego terytorium. Nagle, zupełnie niespodziewanie rozległo się pukanie do naszych drzwi. Obydwoje natychmiast poderwaliśmy się z miejsc. Już widziałam jak mężulek pragnie krzyknąć: „Do ataku!”, ale na całe szczęście w ostatniej chwili się powstrzymał. Energicznym ruchem ręki otworzyłam drzwi i tak oto naszym oczom ukazała się moja mama. Grzecznie zaprosiliśmy ją do środka i dopiero tam powitaliśmy nowo przybyłego gościa. Na widok bagaży nie tylko mnie zrobiło się słabo. Niestety mężuś nie potrafi trzymać języka za zębami, więc jak je tylko zobaczył, to od razu powiedział to co myśleliśmy obydwoje:
- Widzę, że mama to się chyba wybiera w podróż dookoła świata! – rzekł bez skrępowania udając, że nie widzi wyrazu twarzy mamy.
- A to niby dlaczego tak sądzisz? – spytała.
- No, wie mama, żeby zaraz brać tyle toreb tylko na kilka dni. – odpowiedział bez zastanowienia.
- Mi też miło cię widzieć. – odparła kąśliwie mama spoglądając na mnie jakby oczekiwała tego, że zaraz przywołam męża do porządku i skarcę go za głupie żarty, dorzucając do tego zakaz oglądania telewizji i szlaban na miesiąc.
Tak się jednak nie stało. Udając, że nic nie słyszałam zaprosiłam mamę na herbatę, kierując ją do kuchni. Dodam, że to oczywiście ta sama kuchnia, którą jeszcze rano szorowałam przez ponad półtorej godziny. Na mamie nie zrobiła ona zbyt dużego wrażenia, ponieważ jej widok skomentowała krótkim: „Hmmm”, po czym zaczęła swoje śledztwo w poszukiwaniu plamek brudu. O nie! Nie tym razem mamo, zadbałam o to aby wszystko było idealnie czyste. Ten test zdałam celująco, więc szybko zaczęła wodzić wzrokiem po całej kuchni w poszukiwaniu innych błędów, które mogłaby mi wytknąć. Herbata była gotowa, a mnie zaczął niepokoić ten jej tajemniczy uśmieszek na twarzy. Właśnie sięgnęła po jedną ze swoich toreb i zaczęła wyciągać z niej szereg małych buteleczek, przypominających syropy z laboratorium szalonego naukowca. Bojąc się komentarza męża, wolałam go wyprzedzić i pierwsza zabrałam głos:
- Mama chora jest? Bo jak tak to ja mam takie świetne tabletki, od razu będziesz się po nich lepiej czuć. Zawsze ich używam, ja to nie mam czasu na chorowanie.
- Nie moja droga, nie jestem chora tylko stara. To – wskazała palcem na pierwszą buteleczkę. – na poprawę pamięci, te kropelki są na serce, to na reumatyzm, z kolei te są chyba na wątrobę, a nie to whisky. Wiecie czasem mnie suszy jak jestem na mieście.
Po tym oświadczeniu zdołałam wydusić z siebie ciche: „Aha”. Mama w tym czasie zaczęła wlewać to wszystko do herbaty, tyle że teraz herbatą to było tylko z nazwy. Wszystko prócz whisky. Kiedy skończyła zamieszała delikatnie łyżeczką, starając się przy tym robić jak najmniej hałasu, aby nie zmącić tej niezwykłej ciszy, która zapanowała. Upiła łyczek, żeby się upewnić, że jest wystarczająco nafaszerowane tymi specjałami, następnie chrząknęła i zaczęła się wiercić. Zawsze tak robi kiedy chce wygłosić swój monolog.
- Aniu tyle razy ci mówiłam, że ten płyn nie nadaje się do mycia naczyń, bo to sama chemia! Pomyśl tylko, że później będziesz jeść z talerza, który tym umyłaś. A owoce nie powinny stać obok kuchenki mikrofalowej, bo tam jest takie straszne promieniowanie. Pomyśl tylko, że później będziesz jeść te owoce, które się napromieniowały od mikrofalówki...
Po kilkudziesięciu minutach mama skończyła swój wykład z zasad zdrowego żywienia, z którego jasno wynikało, że ja i mój mąż powinniśmy być jakimiś radioaktywnymi mutantami. Dość szybko przyjęłam to do wiadomości i już czekałam na dalszą część wykładu. Mama zaczęła kręcić się na krześle i chrząkać, a to oznaczało, że zaraz zacznie swoje przemówienie, ale w tym momencie głos zabrał mężulek, broniąc honoru rodziny, a właściwie tego co jeszcze z niego zostało.
- A mamusia to co, sanepid czy jak?! Przecież wszystko elegancko gra. Zabiera mama te swoje ziółka ze zmielonej trawy i idziemy do pokoju.
I poszliśmy! Mama jak tylko weszła do pokoju od razu zaczęła się rozglądać za pilotem. Spojrzałam na zegarek, no tak przecież zaraz będzie 1257 odcinek meksykańskiej telenoweli „Gorąca miłość”. Tego nie można przegapić! Kiedy tylko rozpoczęliśmy seans, aż bałam się odezwać żeby jej nie przeszkadzać. W kręgu serialowych bohaterów mama czuła się jak z dobrymi znajomymi. Widziałam jak mocno przeżywa ich rozstania i powroty lecz sama nic z tego nie rozumiałam. Podobnie jak mężulek, który ukradkiem dawał mi znaki migowe mówiące: „Zaraz umrę z nudów” albo „Zaraz nie zdążę do toalety” właśnie tego nie jestem pewna, ponieważ ciężko go było zrozumieć kiedy tak chaotycznie wymachiwał rękami. W końcu mama dała o sobie znać:
- Cicho tam bądźcie bo teraz on jej powie, że zdradza ją z jej najlepszą przyjaciółką, tyle że jeszcze nie wie, że ta przyjaciółka ma dziecko z innym facetem, który się okaże być jego biologicznym ojcem. O! A ta z kolei to ich siostra, jest taką podstępną żmiją. Ciągle knuje jakieś intrygi.
- Że też w rodzinie zawsze znajdzie się jakiś czarny charakter! – wtrącił swoje trzy grosze mężuś, ale szybko się uciszył bo dostał ode mnie łokciem w żebra. Wolę chyba nie wiedzieć o jaki czarny charakter mu chodziło, na całe szczęście mama zapatrzona w telewizyjny ekran, nie usłyszała tego i w dalszym ciągu kontynuowała omawianie drzewa genealogicznego Dona Pedro:
- Ten przystojniak to milioner i kocha tą dziewczynę, ale ona woli tego prostaka. – i w tym momencie, dzięki Bogu, pojawiły się napisy końcowe! Ale mama nie skończyła - Popatrz zupełnie jak ty i Andrzej! – mój mąż jest prostakiem?!? Mamo! - No właśnie, a skoro już jesteśmy przy Andrzeju, to wiedz moja droga, że wiedzie mu się coraz lepiej. Rozmawiałam z jego mamusią, panią Halinką, która pytała co tam u ciebie, bo Andrzej zajął się sprowadzaniem metalowych części do pralek z Chin, a to ponoć przynosi mu krocie! – i popatrzała na mnie zupełnie ignorując mężusia którego już powoli krew zalewała.
- Świetnie, ilość pieniędzy na jego koncie wzrasta, ciekawe czy tak samo jak ilość jego zmarszczek na czole.
- Nie bądź niemądra Anno! Tych kilka bruzd o których mówisz powstało w skutek intensywnego myślenia. Popatrz na przykład na swojego męża, jemu takie zmarszczki nie grożą. – uśmiechnęła się jadowicie w stronę mężulka, a on nie pozostawił tego bez odpowiedzi:
- Dziękuje bardzo! To po whisky jest mama taka zabawna czy po ziółkach? A skoro już jesteśmy przy Andrzeju, to aż dziwne że on nie prowadzi pogody w telewizji. Wystarczy, że klepnął by się w czoło i powiedział: „W Afryce znów zaświeci słońce”.
- Mówisz tak bo mu zazdrościsz!
- Niby czego? Atlas świata wystarczy mi w formie książki!
- Właśnie i naciesz się tą książką bo jedyne na co cię stać to jeżdżenie palcem po mapie! Kiedy ostatnim razem wyjechaliście gdzieś na dłużej?
- Sugeruje mama, że nie stać mnie na żadną podróż?
- A co, myślisz że wyjście po piwo do sklepu naprzeciwko można nazwać wielką wyprawą?
O nie! Muszę natychmiast interweniować, zanim wojna rozegra się na dobre.
- Wystarczy tego! Obydwoje natychmiast przestańcie!
- Przecież to on zaczął.
- Powiedziałam cisza!
- No właśnie matka cisza i to najlepiej grobowa! – krzyknął mężulek w stronę mamy i w tym momencie nastąpiło to czego się najbardziej obawiałam.
- Nie zostanę tu ani chwili dłużej! Aniu wracam do domu, a moja noga więcej tu nie postanie. Mam nadzieję, że teraz jesteście zadowoleni.
Ktoś z całą pewnością był zadowolony, ale na pewno nie byłam to ja. Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, mama szybko chwyciła torby i pośpiesznie się ubrała. Na koniec dodała jeszcze, że mój mąż to prawdziwy kabareciarz., a następnie wyszła rzucając:
- Do zobaczenia Anno, ciekawe tylko czy w tym życiu!
To miało być ostrzeżenie? Może jakaś groźba? Teraz powinniśmy na siebie uważać.
- Teraz powinniśmy na siebie uważać. – również zauważył mężuś. – Ta kobieta jest nieobliczalna, pewnie już teraz założyła tu podsłuchy żeby znać nasz każdy ruch. – zaczął snuć domysły.
- Czy ty aby nie przesadzasz? Znowu powiedziałeś o kilka słów za dużo! Nie wiem dlaczego to zawsze musi się tak kończyć.
- Anka! Nie wiesz? No to ja ci powiem czemu. Bo teściowa jest jak słońce, po prostu nie można na nią patrzeć! He, he, he!
Po czym znów śmieje się w niebo głosy, a ja patrzę na niego litościwie powoli kręcąc głową.

~Paulitta

opublikował opowiadanie w kategorii komedia, użył 2335 słów i 12677 znaków.

4 komentarze

 
  • Misiaa1012

    Bardzo fajne ????❤

    14 lip 2016

  • wariatka69

    Zdecydowanie za długie  :sleep:

    28 mar 2016

  • magdalenka

    nie chce mi sie czytac bo za długie :sleep:

    26 mar 2009

  • princess

    dobre dobre xD  :smile: :rotfl:

    22 lut 2009