Wyspa

"Dzieło", które znalazłam w dokumentach. Napisałam to jak miałam 11 lat. Proszę o komentarze, jestem ciekawa czy to czegoś się nadaje. :)
__________________________________________________________________________


" Dziennik pokładowy. 23.04.1913
  Już od ponad trzech miesięcy dryfujemy na wodzie, zapasy jedzenia i picia maleją nam w oczach. Wszyscy zrozpaczeni wpatrujemy się w horyzont próbując dojrzeć choćby najmniejszy skrawek ziemi, który niczym manna z nieba uzupełniłby nasze zapasy. Z dnia na dzień robi się coraz ciszej, już nawet stary Billy nie żartuje z naszych ponurych min… Myślę, że nasza morska przygoda skończy się dużo wcześniej niż przypuszczaliśmy. Myślę, że już nigdy nie ujrzę zielonych łąk Anglii ani słodkiego uśmiech mojej małej Lucy…      
                                   David Sandller  
  Cichutko zamknąłem mój dziennik i wyszedłem na pokład Św. Wiktorii. Na niebie pojawiły się ciemne chmury, które niechybnie zwiastowały deszcz. Albo gorzej… Chłopcy też to zauważyli. Dwaj najmłodsi z Collinsów: Tony i Jony zaczęli stawiać puste z beczki z nadzieją, że deszcz napełni je życiodajną wodą. Chmury coraz szybciej zbliżały się do statku gnane wyjącym wiatrem. Coś tu nie pasowało… Nagle skamieniałem ze stachu. To nie był deszcz a nawet wiosenna burza. Na nasz statek gnał demon morski stworzony z ogromnej ściany wody, o którym nawet najstarsi żeglarze boją się opowiadać…
Demon z każdą sekundą stawał się coraz większy i szybszy. Nie mogłem się ruszyć, na przemian robiło mi się zimno i gorąco. Potwór był już prawie przy prawej burcie a ja po raz ostatni pomyślałem o mojej słodkiej Lucy zanim pochłonęła mnie ciemność…

***
  Wokół mnie nic nie było tylko ciemność, która okrywała mnie niczym aksamit. W mojej głowie rodziły się przeróżne pytania, ale obawiałem się, że nie potrafię na nie odpowiedzieć. Wpatruję się przed siebie zupełnie nie zdając sobie sprawy, co widzę. Po kilku minutach, a może całych latach powracają do mnie urywki wspomnień. Widzę kobietę, która obdarza mnie niewinnym uśmiechem, wiedzę jak ta sama kobieta daje mi się porwać w tańcu aż wreszcie przypominam sobie jej smutne oczy, gdy szeptała "wróć do mnie”. To była Lucy. Jej obraz dodaje mi sił. Wyrywam się z ramion ciemności i powracam do życia.   Leżałem na plaży cały przemoczony z piaskiem w ustach. Gdzie ja jestem? Powoli próbuję wstać, ale nie udaje mi się. Jestem zbyt wyczerpany. Każdy oddech sprawia mi ból, ale też przypomina mi, że żyję. Kładę się na piasku i modlę się do Boga by pozwolił mi jeszcze ujrzeć jej twarz, po czym zapadam w sen pełen koszmarów.  Kiedy znów otwieram oczy słońce stoi wysoko na niebie ogrzewając moje zmarznięte ciało. Gdy tym razem próbuję wstać udaje mi się to bez większych problemów. Po krótkim ocenieniu sytuacji uświadamiam sobie trzy fakty:
1.     Mój statek zatonął gdzieś na Oceanie Atlantyckim
2.     Znajduję się na wyspie, która jest w stanie wykarmić mnie przez jakiś czas.
3.     Wygląda, że na tej wyspie jestem całkiem sam…
Nagle ni stąd ni z owąd przed oczami ukazała mi się Lucy. Skinęła na mnie palcem i nie oglądając się za siebie ruszyła wzdłuż plaży. Patrzyłem na nią oczarowany, wyglądała tak samo jak wtedy w porcie zanim wszedłem na pokład Św. Wiktorii, tylko od czasu do czasu falowała niczym morska fala. Zaraz FALOWAŁA! Dość szybko zdałem sobie sprawę, że moja Lucy jest w Anglii i czeka na mój powrót, a to, na co patrzę jest spowodowane udarem słońca. Nie chciałem w to uwierzyć. Ruszyłem za nią biegiem próbując porwać ją w ramiona i przytulić do swojego serca, ale zamiast niej złapałem wiatr, który niemal natychmiast wyrwał mi się śmiejąc się ze mnie szyderczo.       -Nie mam, po co żyć! – zawyłem w stronę domu Ojca Sprawiedliwego i po raz kolejny poddałem się uczuciu bezradności i wielkiej samotności. Wiatr jakby zrozumiał mnie i mój ból, przestał się śmiać i cichutko prawie doskonale naśladując jej głos szeptał mi do ucha " Wróććć do mnie, wróććć…” Teraz tylko ten szept trzymał mnie przy życiu i dodawał mi nadziei. Spojrzałem w stronę morza zastanawiając się czy Lucy myśli o mnie teraz i czy dowiedziała się, że mój okręt spoczął już gdzieś na dnie oceanu.  
  - Ahoj szczurze lądowy! – krzyknął ktoś do mnie. Odwróciłem się i spojrzałem prosto w oczy roześmianego Billa. Stał na brzegu morza, a zanim dwaj Colinnsi wciągali szalupę ratunkową na brzeg. Za mielizną można było dojrzeć wspaniały okręt, który dumnie kołysał się na fali. Jestem uratowany!
- Długo mamy jeszcze na ciebie czekać stary druhu! – krzyknął ze zniecierpliwieniem Billy. Nie opowiedziałem, rzuciłem się biegiem w ich stronę powtarzając dwa słowa niczym mantrę, dzięki, którym w jednej chwili czułem się niczym rozradowany młokos, który pierwszy raz się zakochał "Jestem uratowany, jestem uratowany jestem…”


  Dziennik pokładowy 1.03.1913
Z każdym dniem jesteśmy coraz bliżej mojej ukochanej Anglii. Morski demon wydaję się zwykłym koszmarem, który zesłał nam diabeł by sprawdzić jak bardzo jesteśmy oddani Bogu Jedynemu. Jednak no nie był wytwór naszej wyobraźni a świadczą o tym puste miejsca przy stole, gdy wspólnie zasiadamy do posiłku. Nasz kapitan i troje innych marynarzy siedzą już po prawicy naszego Pana i zapewne modlą się żarliwie byśmy i my na końcu naszej drogi zastalibyśmy otwarte bramy do raju…, Ale na razie nie mam w planach umrzeć, chce wrócić do domu, oświadczyć się Lucy i być z nią do końca moich dni.

                                      
                                             David Sandller

chayle

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1029 słów i 5766 znaków.

Dodaj komentarz