Wyspa.

„Jednak ta wyspa nie jest bezludna.”

Przyklękając wśród gęstej, egzotycznej roślinności, poprawiła sznurowadła w traperach.
Podniosła głowę, a widok sprawił, że z obawą ponownie wzięła głęboki oddech.  

Nie, to nie była góra.  
Zza gęstych zarośli poskręcanych lianami palm, wznosił się On. Wielki, dominujący nad krajobrazem, przyciągający uwagę. Nie sposób go było zlekceważyć, równocześnie szaleństwem było do niego podchodzić.
Marzenie każdego podróżnika. Wyzwanie dla każdej ekspedycji.

Ale ona była tu sama.  Nikt nie trzymał asekuracyjnej liny. W wilgotnie lepkim powietrzu nie zabrzmiał żaden głos rozsądku,  odradzający dalszą podróż.
„Jestem tu, byłem i będę. Odejdź.” - mógłby powiedzieć, gdyby tylko w swojej wielkości nie ignorował niezauważalnego, wręcz śmiesznie małego odkrywcę.
Humorzaście obleczony szarymi chmurami, spoglądający ciemnym obliczem wysoko nad horyzontem. Milczący. Spokojny. Silny. Niezmiennie stały.

Po kilkuset metrach wędrówki, roślinność przerzedziła się, aż w końcu całkiem poddała dominującej atmosferze obojętności. Nikt i nic nie chciało być blisko. To nie był dobry znak. Wręcz przeciwnie - to był znak do odwrotu. Właśnie dlatego przyśpieszyła kroku, próbując wyrównać oddech. Nigdy nieistniejąca ścieżka, wcześniej zanikająca w zieleni, teraz rozlała się na wszystkie strony pustynią ostrych, szaro-czarnych kamieni. Początkowo drobne jak żużel, szybko zmieniły się w niewygodne do marszu bryły, rzucone jak stosy niegościnnych progów. Potykając się raz po raz musiała uważnie stawiać kroki, coraz częściej pochylając głowę. Tracąc z oczu cel. Symbolicznie spuszczając wzrok z nieprzyjaznego, ostro zakończonego oblicza. Z każdym, coraz trudniejszym krokiem nabierała zarówno pokory jak i chęci do dalszej wspinaczki.  

-To tylko czarna ułuda. Wrogo ostra, nieprzychylna powłoka. Wiem, że taki nie jesteś!
Utrudniająco  pochyły stok zmusił do łapania kantów ostrych głazów, wyrzuconych w jednym z wielu aktów wściekłości.  

W odpowiedzi zamruczał złowrogo i szyderczo zarazem. Od niechcenia jak muchę strząsnął z szarego boku upartego gościa. Podeszwa buta ześlizgnęła się po gładkim dywanie zastygłej mazi i tracąc równowagę, nieproszona sturlała się, tracąc kilkanaście cennych metrów i resztki sił. Lot w dół spektakularnie zakończył się bolesnym spotkaniem skroni z czarną skałą. Przymknęła oczy. Zagryzła zęby. Wzięła głęboki oddech. Rozprężające się powietrze, choć zubożałe w tlen, pobudziło zmęczone komórki, pozwoliło otworzyć powieki.    

-To nieprawda! – chwyciła ostry, czarny głaz i cisnęła nim w dół stoku. Potoczył się z pustym odgłosem, zabierając za sobą kilka mniejszych kamieni.
-Nie wierzę! Kłamiesz! Tak nie jest! To nie jesteś prawdziwy Ty…  
W odpowiedzi ziemia znów lekko zadrżała. I znów nie była pewna czy to ironia, ostrzeżenie czy komentarz zadowolenia z odgrywającego się spektaklu jednego aktora.  

Z podwójną energią ponownie zaczęła się wspinać, nadrabiając utracone metry. Rękawem otarła z czoła pot. To nie był tylko wysiłek. Wspinając się coraz wyżej, czuła jak ciepło ostrzegawczo zmienia się w trudny do wytrzymania gorąc. Płócienna kurtka przylepiła się do pleców, utrudniając ruchy.  
Nagle krzyknęła. Kolejny z coraz większych głazów nie pozwolił się chwycić. Oparzona dłoń zaczęła boleśnie pulsować.  
-Dlaczego ty mi to robisz? – wykrzyczała w martwą, szyderczą ciszę. –Nie utrudniaj mi… Proszę…  
Czekała, lecz nawet nie przemówił, jakby sam byt był odpowiedzią na wszystkie pytania.

To był już ten punkt, po którym nie było już nawet możliwości, by usiąść i odpocząć. Decyzja – droga w górę lub rezygnacja. Spojrzała na szczyt. Równocześnie kusił i przeganiał, zachęcał i groził. Zamglona szarością korona mamiła bliskością,  ale  brutalnie strzegące jej głazy szczerzyły kły jak stalowe wilki. Płytki oddech wypełniał gryzący dym, szczypiący w oczy, parzący usta. Jeszcze kilka metrów, jeszcze kilka ciężkich kroków, kilka przetarć wpółprzymkniętych powiek.  

Upadła na kolana. Wyciągniętymi przed siebie dłońmi wymacała tnący jak brzytwa brzeg czarnej, skalistej fasady.  Nachyliła się nad kruszejącą  krawędzią, a żółtoszary obłok niechęci powoli zaczął się rozstępować. Spojrzała wprost w dół.  

- Wiedziałam…  - wyszeptała spierzchniętymi wargami. –Boże…  Jaki ty jesteś piękny!  
Walcząc z tańczącą w powietrzu siarką, wpatrywała się w zachwycie w nierealnie kosmiczne wnętrze. W dole płynny ogień tysiącem kolorów przelewał się emocjami fosforyzującej duszy. Przyjazny pomarańcz błyszcząc  przemieniał się w namiętność czerwieni, miejscami zmieszaną z fioletem zazdrości. Złote blaski ambicji mieniły się na zmianę z refleksami refleksji. Pląsające niebieskie ogniki sytuacyjnych żartów raz po raz rozświetlały zieleń nadziei, spalając w białym obłok zadumy. Nad wszystkim świetliki świetnych pomysłów przelatywały to swoiste uniwersum jak zagubione gwiazdy przecinają sierpniową noc.  

Feria żyjących swoim życiem barw i kształtów rodziła się na nowo i ginęła po chwili, ustępując miejsca kolejnym przepływającym uczuciom, przeżyciom i przemyśleniom.  W ciągłym ruchu wnętrze bulgotało, kipiało gorącem życia i nieprzewidywalności. Hipnotyzowało. Wołało do siebie. Wciągało.

Odprysk krawędzi spod opartej dłoni poszybowała w dół roztrzaskując się tysiącem iskier. Kolejny odłamek odleciał spod zastygłych kolan. Granica żywiołów powoli przesuwała się w stronę znieruchomiałych stóp. Otumanione, lecz błyszczące z przejęcia  oczy wpatrywały się w elektryzująco zapalające się i gasnące światła wszystkich barw. Policzki drżały rozgrzane od zniewalającego ognia, a spękane lotnym żelazem usta nie były w stanie wydać decyzji o odwrocie.  

- Jak pięknie… - wyszeptały, zagłuszając odgłos pękającej, mrocznej skarpy.  







angie

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe i przygodowe, użyła 1076 słów i 6159 znaków, zaktualizowała 20 lut 2019.

2 komentarze

 
  • Speker

    Dziękuję!

    20 lut 2019

  • angie

    @Speker Proszę bardzo.  :kiss:

    20 lut 2019

  • agnes1709

    A kiełbaski wzięła? :lol2: Fajnie, świetne metaforki, tylko popraw literówki, bo się kilka zaplątało.

    20 lut 2019