Szaleństwo Coopera. 2

Cooper wrócił do domu. Cały czas myślał o poznanej przed chwilą kobiecie. Chodził nerwowo w tą i z powrotem. Podszedł do telefonu i rozprostował karteczkę z numerem. Zaczął wybierać cyfry po czym usłyszał przeciągły sygnał.  
-Halo? To Pan?
-Tak, to ja. Skąd Pani zna moje imię i nazwisko?
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. – zachichotała. Proszę być za trzydzieści minut w kawiarni. To dwie przecznice od Pańskiego domu.
-Będę.

Odłożył słuchawkę telefonu na widełki i zdał sobie sprawę z tego, że się stresuje. Intrygowała go tajemnicza Ambrosia. Przejrzał się w lustrze i drżącymi rękoma przeczesał włosy. Rozpiął dwa pierwsze guziki koszuli, ubrał płaszcz i wyszedł. W kawiarni zajął miejsce przy oknie. Przymknął na chwilę powieki, a kiedy je otworzył Ambrosia siedziała przed nim. Jak ona to zrobiła? Całkowicie bezszelestnie. – myślał zdziwiony.  
-O czym chciała Pani ze mną porozmawiać? – wykrztusił.
-Mów mi Ambrosia, Victorze. – oblizała wargi.
-Ambrosio… o czym chciałaś ze mną porozmawiać?
-To brzmi zdecydowanie lepiej. Chciałam powiedzieć Ci to co wiem o tym domu. Jesteś pewien, że chcesz mnie wysłuchać?
-Tak. – zdobył się na krótką odpowiedź.
-W roku 1922, Twoja posiadłość przeżywała czasy świetności. Kunsztowne zdobienia i wykończenia, wprawiały w osłupienie przechodniów. Mieszkał tam pewien znany i podziwiany wówczas poeta. Mawiał, że dom jest jego natchnieniem i czerpie z niego wiele inspiracji. Pracował bez wytchnienia. Był postawnym i przystojnym mężczyzną, ale rok spędzony w tym domu zmienił go… stał się wrakiem człowieka. Z dnia na dzień, odbicie w lustrze zmieniało się. Bóle głowy nie pozwalały mu na kontynuację pasji. Z czasem całkowicie zrezygnował z wychodzenia na świeże powietrze. Porozumiewał się z ludźmi listownie, lub krzycząc do gości przez drzwi. Nikt nie wiedział jak mu pomóc i jaka choroba trawi pisarza. Nadszedł moment, w którym przestał nawet krzyczeć przez drzwi. Ludzie plotkowali i przestali wierzyć w to, że on jeszcze żyje. Diagnozy były różne, ale najczęściej padało na postępującą chorobę psychiczną. Po miesiącu ciszy zza drzwi, wezwana przez sąsiadów policja wyważyła je. Jeden z funkcjonariuszy zwymiotował na widok tego co ujrzał. Bezimienny pisarz leżał w korytarzu na plecach i nie miał twarzy. Ktoś lub coś starannie wycięło owalny płat skóry.  
-Przestań zmyślać. Kłamiesz! – krzyknął wystraszony Victor. Goście kawiarni z sąsiednich stolików zainteresowali się sprawą.
-Ciszej. – uspokoiła go Ambrosia. Nic nie zmyślam, mówię prawdę.  
-Jak się o tym dowiedziałaś?
-Nie mówiłam, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła? Bądź zdrów Victorze, niedługo spotkamy się znowu. – Odeszła od stolika, kołysząc biodrami.  

Cooper pozbierał swoje rzeczy i wybiegł z lokalu. Wszedł do domu i zatrzasnął za sobą drzwi. Co ona sobie myślała? To kompletne bzdury!

Wciąż jednak dręczyła go sprawa zamkniętych na klucz szuflad. Próbował otworzyć je siłą, ale nie ustępowały. Postanowił poszukać klucza. Skrzętnie odsuwał każdy mebel na parterze – bez skutku. Nigdzie go nie było. Zrezygnowany wszedł do swojego biura i sięgnął po książkę. Książka była prawdopodobnie własnością poprzedniego właściciela bo była już w domu jak się wprowadził. Lektura pochłonęła go bez reszty, czytał do późnych godzin nocnych. Nagle pod jedną ze stron, wyczuł coś twardego. Przewrócił kartkę i jego oczom ukazała się zguba – mały, złoty kluczyk. Podniecony, od razu umieścił go w zamku i delikatnie przekręcił. Zamek ustąpił i Victor pociągnął szufladę do siebie. Ku jego zaskoczeniu, w szufladzie leżała biała koperta, oznaczona czerwonym lakiem. Cooper zawahał się chwilę, zanim otworzył kopertę, ale CIEKAWOŚĆ przezwyciężyła rozsądek. W środku znalazł żółtawą kartkę., , Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. ‘’ – przeczytał. Przypomniał sobie, że już słyszał te słowa. Ambrosia…  

Cooper nie zdawał sobie sprawy z tego co robi. Odrzucił list jakby go oparzył i wybiegł na świeże powietrze. Na ławce nieopodal domu siedziała Ambrosia. W ciemnościach dostrzegł błysk jej oczu.  
-Cooper. Co się stało? – bawił ją stan Victora.
-Co Ty tu robisz o tej porze? – warknął, po czym odpalił papierosa i zaciągnął się nerwowo.
-Tak witasz się ze znajomymi. Siadaj Victor.  
Nie wiedząc czemu, posłuchał jej. Z bliska, jej niebieskie oczy zdawały się być jeszcze jaśniejsze. Przysunęła swoją twarz do twarzy Victora, tak blisko, że poczuł jej słodki oddech.  
-Wyprowadź się z tego domu Victorze. – wypowiedziała te słowa wolno, niemal sylabami.  
-Nie mogę… nie mam gdzie, to mój cały dobytek.
-Jeszcze wspomnisz moje słowa Cooper. – zniknęła tak szybko jak się pojawiła.

retrezed

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 833 słów i 4984 znaków.

3 komentarze

 
  • moonky

    Całkiem niezłe i rozbudza ciekawość o dalszy rozwój akcji....

    25 lut 2014

  • retrezed

    Postaram się stworzyć coś jak najszybciej. Mam nadzieję, że spełnię oczekiwania.  :rolleyes:

    24 lut 2014

  • LittleScarlet

    Rety rety... Tajemniczo się robi. Pozostaje mi z niecierpliwością czekać na ciag dalszy. c:

    24 lut 2014