Idę

Ziemowit Tutejszy
Idę.
     
     Idę. Przede mną ciemność - czarna droga pożera każdy mój krok niczym wąż, który swoją silną szczęka złapał bezbronne zwierze i minimetr po minimetrze pożera ofiarę. Czuję się jak ofiara tego węża. Bezbronny. Pożera mnie asfaltowy wąż. Idę. Nie mam innego wyboru - muszę iść. Wszystkie inne możliwości już wyczerpałem.  
     Krok po kroku zbliżam się do celu i oddalam od tego nieprzyjemnego miasta. Idę. Nie mam zegarka, ale myślę, że moja wędrówka trwa już około godziny. Przeszedłem już jakieś trzy-cztery kilometry. Ciemność. Oglądam się za siebie. W oddali majaczą światła Tego miasta. Kresu mej wędrówki nie widać. Musze zrobić jeszcze wiele kroków by zobaczyć światła Tamtego miasta, czyli upragnionego celu. Idę. Z prawej strony gołe pole, z lewej gęsty, enigmatyczny las. Podnoszę głowę i.... Na środku drogi stoi On. mój wzrok spotyka się z Jego wzrokiem. Stoimy naprzeciwko siebie niczym rewolwerowcy szykujący się do pojedynku na śmierć i życie. Stoję i on stoi zaskoczony. Któż mógł przypuszczać, że spotkamy się na tej drodze o tak nieludzkiej godzinie. Mróz szczypie moje uszy. Grudzień, środek nocy. O tej porze powinien już spać. Stoimy.  
     To nadzwyczajne spotkanie nie miało by miejsca gdyby nie splot nieoczekiwanych i nieprzyjemnych wydarzeń. Byle w mieście B. Przekonany o tym, że autobusy kursują z taką częstotliwością jak w normalny dzień tygodnia pozwoliłem sobie przedłużyć pobyt w mieście B o kilka godzin. Myliłem się. komunikacja autobusowa mnie zawiodła. Dotarłem jedynie do Tego miasta. Było już ciemno. Postanowiłem złapać okazję. Stanąłem przy drodze wylotowej, wyciągnąłem kciuk i rozpocząłem modlitwę do życzliwego kierowcy. Ciemność jednak nie sprzyja autostopowiczom. Dlatego też idę.  
     Tak oto znalazłem się naprzeciwko Niego. Nie wiem jak przedstawia się Jego historia - czy szedł do Tego miasta, z którego ja uciekałem, czy też miał zamiar skręcić w boczną, przerażającą polną drogę. Faktem jest to, że pokrzyżowałem mu plany. Patrzy na mnie z przerażeniem. Poruszył się. Chce uciec. Zasłaniam Mu drogę. Boi się mnie. Moje zamiary nie są jednak wrogie. Wręcz przeciwnie - chcę Mu pomóc. Droga to nie jest najbezpieczniejsze miejsce dla jeża. Powoli zbliżyłem się do Niego. Ręce chowam w rękawy. Skulił się. Biorę jeża na ręce i kładę na kupkę liści. Może zagrzebie się w nie i zapadnie w zimowy sen. Ja natomiast ruszam dalej. Idę.

szejkan

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 444 słów i 2556 znaków.

1 komentarz

 
  • nemfer

    Łe… popsułeś… za wcześnie wyjaśniłeś :P
    Ale ogólnie świetne :D

    3 gru 2013