21 cz.2

Czułem narastający ból. Z każdą chwilą był coraz potworniejszy. Zacząłem rozglądać się za tą tajemniczą osobą, która obiecała, że mnie zabierze, ale wszędzie wokół był tylko dym i kurz. Wmawiałem sobie, że nie mam najgorzej. W sumie to zacząłem martwić się o kolegów z jednostki, z którymi nie wiadomo co się stało. Mogli być zabici na miejscu. Może zostali zaciągnięci do niewoli i tam są torturowani. A może leżą gdzieś obok mnie i tak jak ja cicho czekają na śmierć...
Oddychanie w tym miejscu w ogóle nie było możliwe, bo dymu i pyłów było coraz więcej. Co jakiś czas próbowałem się ruszyć, ale to tylko potęgowało ból. Bryła, która spadła na moją nogę z każdym milimetrem powodowała większe obrażenia. Z każdą sekundą czułem się gorzej, a co najgorsze co pewien czas przechodziły mnie dreszcze i chwilowe uczucie zimna. Wyglądało na to, że straciłem dużo krwi i w najbliższym czasie doznam wstrząsu. W oddali na tle strzałów i wybuchów słyszałem świst. Świst rakiety, która zbliżała się do mnie. Kilka sekund później trafiła w budynek, w którym się znajdowałem, a strop zawalił się kilka metrów ode mnie. Niestety fragment schodów spadł na zranioną już nogę. Nie pamiętam co działo się przez kolejny kwadrans.
Musiałem wrócić do szkoły. Nie czułem, że to dobry pomysł, bo nie chciałem słuchać jak ktoś mówi mi: "tak mi przykro". To takie fałszywe. Ludzie, którzy mnie nie znosili, a niektórzy nawet nie znali mieli mi wciskać taki kit? Przełamałem się i wszedłem do budynku. Postanowiłem, że będę zachowywał się jak w domu. I tak było. Nie rozmawiałem z nikim. Nikt nie rozmawiał ze mną. I to było w porządku. Nie próbowałem nikomu pokazać, że czuję się źle. Nie próbowałem nikomu pokazać, że czuję się dobrze. W ogólne nie próbowałem nic pokazać. Zaczęły się lekcje. Czułem się jakby wszystkie oczy były zwrócone na mnie. Przechodzący obok mnie dyrektor usłyszał, jak krzyczę "na co się kurwa gapisz?!". Fakt, że nie zareagował wkurzył mnie bardziej niż to gapienie się ludzi.  
Pierwsza lekcja - geografia. Nauczycielka sprawdzała listę. Kiedy wyczytała moje imię w klasie zapanowała niesamowita cisza. Wiem, czym to było spowodowane.  
- Jestem - odpowiedziałem niechętnie
- Cieszę się - uśmiechnęła się - słyszałam o Twojej stracie i...
- Skończ - przerwałem
- Słucham? - powiedziała zdziwiona
- Nie pierdol, że ci smutno, bo chuj mnie to obchodzi, postaw haczyk i jedź dalej.
Wyszedłem. W drodze do komory, bo tak nazywaliśmy kible, uroniłem kilka łez, ale kiedy wszedłem do środka stałem się fontanną. Chwilę tak posiedziałem i wyszedłem na "róg" na papierosa. Podczas przerwy poszedłem do dyrektora i oznajmiłem, że nie będę już więcej chodził do szkoły. Jestem dorosły i nawet jeśli rodzice nie chcą się zgodzić, mam prawo zrezygnować z nauki. Podpisałem tonę papierów i po prostu wyszedłem. Odwiedziłem tych, którzy najbardziej mnie nienawidzili.  
- Pewnie już słyszałeś, co? - powiedziałem odpalając kolejnego papierosa
- Co niby miałem słyszeć? - zapytał Maciek. Ten, z którym nie raz w komorze miałem zatargi
- Ah, spierdalam z tej zapchlonej nory - uśmiechnąłem się szyderczo - a gdzie Twoja ekipa?
- Chłopaków zamknęli, ja zdążyłem spieprzyć. A ty co ze sobą zrobisz? Po co w ogóle mi to mówisz? - zapytał podejrzliwie
- Chciałem się po prostu pożegnać.
I nagle stało się coś nieprawdopodobnego. Maciek wyciągnął do mnie rękę. Mój 'pewny siebie' wyraz twarzy nagle zmienił się na mieszankę smutku, podejrzliwości i zdziwienia.
- Życzę Ci powodzenia, stary - powiedział
Rzuciłem resztę papierosa na ziemię, podałem rękę i odszedłem.  

W domu zacząłem szukać pracy. I znalazłem posadę kelnera w trzygwiazdkowej restauracji w centrum. Praca była dość dobrze płatna. Rodzice przez dwa miesiące myśleli, że cały czas chodzę do szkoły, ale ja zamiast tego pracowałem. Brałem dodatkowe zmiany w weekendy, a czasami pracowałem od rana do wieczora. Chciałem zarobić na kaucję i pierwszy czynsz za mieszkanie. Po tych dwóch ciężko przepracowanych miesiącach przyszła pora na przeprowadzkę. Spakowałem się kiedy rodziców nie było w domu, a torby od razu znosiłem na dół. Już prawie skończyłem kiedy usłyszałem otwierające się drzwi.
- Max, jesteś? - krzyczała z dołu matka
- Tak - odpowiedziałem cicho
- Czyje to torby? - zapytała
- Moje, wyprowadzam się.
I nagle zapanowała cisza, po której do pokoju przyszedł ojciec.
- Jesteś pewien swojej decyzji? - spytał delikatnym głosem
- Jestem
- Ale mam nadzieję, że wiesz, że do tego potrzebna jest odpowiedzialność, hm?
To było tak, jakby mój ojciec próbował mnie przestraszyć. A może po prostu nie mógł uwierzyć, że się wyprowadzam. Może nie mógł uwierzyć, że mi się uda.
- Tato, proszę, nie próbuj mnie zniechęcić. Wiem, co robię. Znalazłem pracę, idealny dom, wypełniłem dokumenty potrzebne do rzucenia szkoły. Sam. A wy ani trochę mi nie pomogliście. Musiałem zrobić to na własną rękę. Obawiam się, o swoją przyszłość, ale to moja sprawa. Nie błagam cię o pomoc.
Potem nastąpiło coś magicznego. Coś, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło.
- W porządku - powiedział ze smutkiem - ale nie bój się prosić mnie o pomoc. Ani mnie ani matki.
Mój ojciec właśnie zaproponował mi swoją pomoc. Potem przyszedł do mnie i przytulił mnie. Nigdy nie byłem z nim tak blisko. Nigdy bym tego nie oczekiwał od moich rodziców szczególnie od ojca. Prawda jest taka, że ​​zawsze woleli Artura ode mnie mnie.  I wiem, że ojciec zdał sobie sprawę, że ma tylko jednego syna.
To było dziwne, ale zdumiewające.
Pierwszy dzień w domu. Swoim domu. Ktoś mógłby pomyśleć, że od razu zorganizowałem parapetówkę. Nic z tych rzeczy. Pierwsza rzecz, jaką zrobiłem w domu to sprzątanie. Nie było dużo, ponieważ była to kawalerka, ale zawsze coś się znajdzie. Potem mogłem zaprosić kogoś tylko po to, żeby pogadać. I zaprosiłem mojego drogiego kuzyna.
- Hej Sergey - przywitałem się
- Witam witam. A któż to. To mój ulubiony kuzyn - uśmiechnął się - Gdzie jesteś? To chyba nie twój pokój.
-Teraz jest - rozejrzałem się dookoła
- Jakiś remont? - zapytał  
- Nie nie, tylko zmiany - starałem się nie mówić mu, że się przeprowadziłem. Miałem tylko nadzieję, że nie zapyta, jak się miewa moja matka lub ojciec. Zapytał? Oczywiście, że tak.
- Nie wiem, bo ogólnie to nie mieszkam już z nimi - odpowiedziałem
- Pieprzysz! - powiedział z radością - Kiedy parapetówa?
- Ja właśnie w tej sprawie. Zapraszam kiedy tylko zechcesz, tylko z uprzedzeniem.
- Kupię flaszkę i jestem za tydzień, co ty na to?

paramedic

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i inne, użył 1309 słów i 6928 znaków. Tagi: #21 #brotherhood #death #sadness #war #survive #mission

1 komentarz

 
  • Somebody

    Dość ciekawe. Zostawiam łapkę i powodzenia z kolejnymi częściami :)

    27 lip 2017