Zapiski niezaspokojonych pragnień #1

Zapiski niezaspokojonych pragnień  #128 października 2020 roku.

    Kilka dni temu skończyłam trzydzieści cztery lata.    
I w zasadzie to wystarczyłoby za powód by siąść i zastanowić się nad sobą.
Dlaczego?
Bo jestem samotnie wychowującą matką nastoletniego syna.
Powiesz mi, a cóż to takiego w dzisiejszych czasach singli, porzuconych żon i rozwiązłości sporej części społeczeństwa. W erze wolności wypowiedzi, hedonistycznego zaspokajania pragnień i jeszcze większej pogoni za dobrami świata, egoistycznym dążeniem by być niezależnym i co najważniejsze nie musieć za nikogo być odpowiedzialnym.
  
  Tak, tak właśnie wpadłam w te tryby i przez kilkanaście ostatnich lat swego życia kręciło się i moje wokół tak płytkich reguł  - o ile można to tak nazwać  - gdzie kolejna okazja przerywała przyjemność, której się aktualnie poddawałam....

  Pewnie to brzmi enigmatycznie ale nigdy nie parałam się pisaniem ani pamiętników ani tym bardziej opowiadań jak to miało w zwyczaju kilka moich koleżanek więc sporo w tym będzie nieuporządkowanych i chaotycznych, oderwanych od ciągu zdarzeń wynurzeń.
Ale to nieistotne w tym wypadku liczyć się będą fakty, sytuacje, decyzje, które zamierzam opisać a które doprowadziły mnie do obecnej sytuacji i stanu emocjonalnego.
Choć jak tak teraz siedzę przy klawiaturze to nie uznałabym, że jestem rozbita psychicznie nie wspominając o czymś na kształt braku chęci do życia.
Nie, na szczęście to nie wygląda tak tragicznie.

    

     Zacznę może od czasów liceum, to wówczas tak w ostatniej klasie zaczęło się moje poznawanie tego sposobu do lepszego samopoczucia i przerwania marazmu jakim było wówczas grzeczne stosowanie się do nakazów.

Nie byłam może ułożoną nastolatką, co wkuwa, je rodzinne obiadki a w niedziele chodzi z rodzicami na tą samą mszę by później iść do parku. Aż tak różowo ze mną nie było ale rodzice nie mieli powodów do wzdychania i załamywania rąk.
W owej ostatniej klasie gdy byłam już pełnoletnia wraz z moją koleżanką Elizą stałyśmy się częstymi gośćmi klubu "Cacao" Oprócz kręgielni, kilku stolików przy małym barze znajdowała się i sala gdzie takie dziewczyny jak my mogły powyginać kręgosłupy przy dobrej muzie.  
Nigdy nie należałam do ludzi, którzy wskakują w grono ludzi i bawią po blady świt i tak mi zostało do dziś. Mimo to po dwóch miesiącach takiego spędzania piątkowo - niedzielnych godzin, stałyśmy się rozpoznawalne. To przysporzyło nam wiele okazji do znajomości i lepszego traktowania przez personel.

   Z tygodnia na tydzień z niewyróżniającej się nastolatki, która przesiadywała w kąciku i obserwowała sytuację zaczęłam a w zasadzie zaczęłyśmy być obiektami o których się plotkuje.  
Przysiadali się do nas mężczyźni opowiadali trzy po trzy, wyliczali swoje zalety by dojść do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie jak wyjdziemy by zobaczyć ich..hm...powiedzmy kolekcję podstawek pod piwo, które zwinęli z wielu lokali.

  Tu muszę nadmienić, że nigdy do osiemnastych urodzin nie odbyłam stosunku płciowego i miałam przez chwilę dwóch chłopaków, którzy mnie szybko znudzili i jeśli mieli ochotę na bliższe zapoznanie z mymi wdziękami to nie mieli ku temu okazji.

Oczywiście jako młoda dziewczyna rosłam w oczach po takim wyznaniu przy barze ale nie pozwalałam sobie na zapoznanie się z adresem owego wodzireja słowa.

Do  czasu.

milegodnia

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe, użył 621 słów i 3458 znaków, zaktualizował 30 paź 2020.

Dodaj komentarz